Czyli przesłuchanie pani Beaty nie było chyba takie okrutne i detektor kłamstw nie był używany.
Książkę otrzymałem w prezencie. Dedykacja jest wzruszająca. Mam czym się chwalić podczas osławionych już ponoć letnich „garden party”. Nie trudno zgadnąć, ze Krzysztof liczy na recenzję kontrowersyjnego dżidżeja subiektywnego do bólu żeglarskiego portaliku SSI. Problem w tym, że ja ocen literatury pięknej pisać nie potrafię. Napisałem Krzysztofowi, że recenzję zamierzam powierzyć komuś z najbliższych współpracowników. Takiemu jednemu merytorycznemu, pewnej bezkompleksowej feministce lub przekornemu okrutnikowi. Błyskawiczny protest – tylko nie to ! Aż się ciśnie porównanie: dostał takiej manii, że chciał tylko od Bogu… ups – Melanii.
Właściwie go rozumiem. Pierwsze primo, że jesteśmy przyjaciółmi, a drugie że nasze widzenia żeglarstwa są diametralnie różne. Nigdy nie konkurowaliśmy, jeden drugiemu ani nie zazdrościł, a nie stawał na drodze. Łączy nas start. Obaj przed laty dostaliśmy solidne, politechniczne wykształcenia. Nie takie tam dzisiejsze atrapy jak politologia, kulturoznawstwo, medioznawstwo, etnografia, socjologia … Poszliśmy jednak w zupełnie innych kierunkach. On do wielkiego oceanicznego żeglowania, budowania żaglowców, zakładanie szkół pod żaglami, pisywania do najpoczytniejszej gazety, do telewizji, filmu. Czyli żeglarstwo stało się jego sposobem na życie. Sensem życia. A mnie bawił wyuczony zawód inżyniera i żmudna, niemal rzemieślnicza praca w dwóch największych wówczas polskich przedsiębiorstwach hydrotechniki morskiej. Mnie bawiło najpierw pionierskie nurkowania, a gdy synek zaczął dorastać – skromne bałtyckie żeglowanka. Tyle że „pofajrantowe”, weekendowe, urlopowe, na własnych, samodzielnie zbudowanych jachcikach. No i wyłącznie za swoje. Krótko mówiąc – dwa różne światy. Nijakiej kolizji ani ambicyjnej, ani finansowej.
Dokonań żeglarskich Krzysztofa Baranowskiego nie będę wyliczał. Książka jest o człowieku, w tym także o jego potknięciach. Zaczyna się od wydobycia na jaw jego fascynacji pięknymi kobietami. Historia polowań. Dla mnie to dziedzina absolutnie tajemna. Od przeszło półwiecza mam jedną, pierwszą i ostatnią żonę Edytę. Owszem – na ulicach oglądam się za wysokimi laskami o długich nogach i szczupłych udach. Bo to bardzo intrygujący rozdział architektury człowieka. No i na oglądaniu zawsze się kończyło. Pani Beata już na pierwszych stronach protokołu przesłuchań rozebrała Chrisa do naga. Spoko – to tak tylko w przenośni (domniemam). Historia małżeństwa z Ewą, szaleństwa z Bogusią. Chris ani się spostrzegł jak został przenicowany (młodzi na szczęście nie znają znaczenia tego słowa). Ta część książki zapewnia jej powodzenie wśród dam średniego pokolenia.
W książce przeczytacie między innymi o dzieciństwie, o wspaniałym dziadku, o wakacjach w Ameryce, jak został kapitanem, jak się najął u Bola za kuka, o pierwszym samotnym rejsie dookoła świata, o niesamowitej manifestacji na cześć samotnika wracającego do Polski, o tym dlaczego nie został TW… I wreszcie dwugłosy Kazimierza Robaka, Marka Zołędziowskiego, Zygmunta Chorenia, Dariusza Czajki, Ziemowita Barańskiego, Mariusza Waltera. A także o kompleksie przewiny wobec Adama Jassera.
Dla młodych Czytelników pożytecznymi powinny być wstawki – naświetlające okoliczności wydarzeń o których opowiada Krzysztof.
Książkę czyta się gładko właśnie z powodu ciekawej narracji pani Beaty. Pani Beato – gratuluję !
Książka ładnie wydana, twarde okładki, stron 319.
Wydawca: Grupa Wydawnicza Foksal- www.gwfoksal.pl
Okładka: Bogdan Kuc
Cena:36 zł.
Don Jorge zakup książki poleca. Poprzednio polecał SZYBCIEJ NIŻ WIATR Jerzego Pieśniewskiego. Po newsie sprzedaż doznała wyraźnej akceleracji.
Oby i tym razem skuteczność SSI została odnotowana.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
Drogi Jerzy,
Przeczytałem z zainteresowaniem Twoją recenzję książki Krzysztofa raz, a potem - drugi.
Widać że udzielił Ci się nastrój zwierzeń Kapitana, bo wymieniłeś potencjalnych kandydatów do zastąpienia Ciebie w recenzowaniu książki, co wygląda żartobliwie, bo każdy dostał jakąś etykietkę.
Tyle że recenzowanie kolejnej książki jednego - czy raczej o jednym - z największych polskich żeglarzy nie jest wcale takie proste.
Dla mnie - w recenzji zabrakło podkreślenia olbrzymiego dorobku żeglarskiego oraz choćby wzmianki o światowych odniesieniach do żeglarstwa Krzysztofa, że przytoczę dwa takie, pierwsze z brzegu, przykłady.
W regatach OSTAR 1972, w których Krzysztof był ósmy w grupie jednokadłubowców, żeglowała m.in. słynna francuska żeglarka Marie-Claude Fauroux, siostra jeszcze sławniejszego projektanta jachtów - Jacques'a Fauroux.
Panna Fauroux napisała później książkę *) o tych regatach i - naturalnie - znalazł się tam charakterystyczny fragment o Krzysztofie.
Otóż po przejściu linii mety i zacumowaniu, zanim ktokolwiek zdążył pogratulować pannie Fauroux - Krzysztof był pierwszy na pokładzie jej jachtu Aloa II: wręczył pani piękną czerwoną różę oraz nie mniej piękną butelkę trunku, z którego słyną polskie gorzelnie.
Panna Fauroux była tak dalece pod wrażeniem elegancji Krzysztofa, że w książce nazwala go Chrisem, i słuszne, bo dla znajomych jest to oficjalne imię Kapitana, ale nazwisko przerobiła - z Baranowskiego - na Barber.
Żeby nie było żadnych wątpliwości o jakiego Chrisa chodzi - panna Fauroux napisała: "Chris Barber, le skipper de POLONEZ".
I tak Krzysztof został za jednym zamachem gwiazdą nie tylko żeglarstwa ale także i jazzu, uosabianego przez słynnego w owym czasie i cenionego dziś, wybitnego brytyjskiego muzyka Chrisa Barbera, trębacza, szefa jazzbandów i kawalera Orderu of British Empire.
Klaus Hehner, architekt z Nadrenii, także startował regatach OSTAR w 1972 roku.
Swoje wrażenia z regat zawarł w niedużej ale ciekawej książeczce, której tytuł "Start ohne Chance" **) nie wymaga tłumaczenia.
Klaus pisze o Krzysztofie krótko i węzłowato: Der charmante Pole Chris Baranowski uberquertedie Ziellinie als 12.
Wydaje się, że Polacy mocno zaznaczyli swoją obecność w tych regatach, bo tuż obok fotografii Krzysztofa i POLONEZA - Klaus Hehner zamieszcza zdjęcie roześmianej trójki: Zbyszka Puchalskiego, Teresy Remiszewskiej i Richarda Konkolskiego,
Ale przepraszam, Konkolski to Czech.
A przecież to właśnie wtedy na starcie OSTAR pojawił się sławny gigant, 40 metrowy jacht "VENDREDI TREIZE" - ale serc jakoś nie podbił.
*) Marie-Claude Fauroux - "Premiere sur L"Atlantique", Editions B. Arthaud, Paris 1973.
**) Claus Hehner - "Start ohne Chance", Verlag Delius Klasing & Co., Bielefeld 1973.
Żyj wiecznie !
tomasz
Nie czytałem jeszcze książki "Spowiedź Kapitana", ale po przeczytaniu komentarza Tomasza Piaseckiego dochodzę, do wniosku, że są jednak ludzie, którzy nie wiedzą co to spowiedź.
Wszyscy jesteśmy grzeszni !
Spowiedź to nie panegiryk, a wyznanie grzechów i zaniedbań, które są znane tylko najtajniejszym zakamarkom duszy !
Spowiedź to pokorne zgięcie kolana i pochylenie hardego karku !
Wyrażenie skruchy i prośba o przebaczenie; także obietnica poprawy !
Publiczna, może być, przestrogą, memento, dla innych !
Cóż żyjemy w czasach, gdy słowa utraciły pierwotne znaczenie !
Aż mnie zaciekawiło do jakich granic można dojść w "wykrętasach" ! (jeśli są takowe)
Muszę przeczytać !
R. XXI
Kochany Don Jorge!
Kilka dni temu powróciłem byłem z większego rejsu. Na lotnisku w mieście Twojego urodzenia zauważyłem książkę Spowiedź Kapitana.
Czytam Twój post, który, jak to u Ciebie, sprytnie zachwalasz książkę, udając jednocześnie, że nie jest żadną formą reklamy czy recenzji.
Zastanawiam się, czy ten wzmiankowany przez Ciebie surowy rzekomo i nadmiernie krytyczny recenzent "Bogu", to aby nie ja?
Pewnie jednak jestem nadmiernie wyczulony i przewrażlwiony.
Wzmiankowaną ksiązkę czytam, ale po Twoim poście dalsze opinie, komentarze i recenzje stają się zbędne.
ŻYJ WIECZNIE I PRZYNAJMNIEJ JEDEN DZIEŃ DŁUŻEJ!
Skromny rzemieślnik pióra
Bogdan
z galicyjskiego interioru
Myślę intensywnie po recenzji Don Jorge – kupić, nie kupić, czytać nie czytać ?
Decyzja: przeczytać pożyczoną… ?
Pozdrawiam cały Klan.
T.L.
Don Jorge!
Odnośnie wypowiedzi Tadeusza Lisa (FOX FAMILY?):
Pewnie, że warto kupować i czytać.
Czasami trzeba PRZEŚCIGNĄĆ WIATR! ;-)
pozdrawiam serdecznie Bractwo
B
-------------------------
Numer 1274 w kolejce na legendarne Garden Party ...
W poniedziałek kupię książkę SPOWIEDŹ KAPITANA właśnie dlatego, że mam zaufanie do subiektywności Gospodarza SSI.
Recenzja wydaje mi się być wiarygodna, nie wygląda na reklamę.
Moja żona też już jest zainteresowana.
Pzdr.
--
Adam
Drogi Jurku,
Przeczytałem Twoją recenzję książki Kapitana Krzysztofa Baranowskiego. Przeczytałem również książkę.
Polecam wszystkim lekturę „Spowiedzi Kapitana”. Polecam starym i młodym. Dlaczego?
Starzy żeglarze znajdą tam część własnego życia, znajdą uniwersalne argumenty, usprawiedliwiające ich pasje, nie zawsze akceptowane przez rodzinę i otoczenie.
Młodzi, zauważą bez trudu wszelkie patologie rodzącego się polskiego żeglarstwa wzorowane na obyczajach potężnej, ale okrutnej floty brytyjskiej z XVII i XVIII wieku, które nie wiem, dlaczego nazwano etykietą żeglarską.
Książkę polecam szczególnie „młodym”, ku przestrodze, aby pamiętali, jak niebezpieczny jest niczym nieuzasadniony kult kapitana „Pierwszego po Bogu” i jak szybko z zabawy zamienia się w patologię.
Książka tak naprawdę jest autobiografią napisaną w formie wywiadu rzeki, wywiadu udzielanego z pozycji kozetki psycholożki. Psycholożka poprawnie i do przesady układnie zadaje pytania w tej quasi terapii. Udział
Kapitana Krzysztofa Baranowskiego w historii polskiego żeglarstwa i jego dokonania nie wymagają terapeutycznego wspomagania.
Panie Kapitanie, na podstawie przeczytanej książki, uważam, że nie potrzebuje Pan rozgrzeszenia. Jestem pewien, że żyje Pan bez balastu grzechów ciężkich.
Sądzę, że większość Pańskich antagonistów, w skrytości ducha, zazdrości wyczucia wiatru na morzu i na lądzie.
W książce jest również o kobietach. Kobiety obnażyły swoje dusze bez zastrzeżeń. Nie narzekają na los „kobiety żeglarza”. Mogą jedynie narzekać, że obnażono tylko ich dusze, ale to już trochę niebezpieczny temat i w trosce
o swoje bezpieczeństwo nie będę go rozwijał.
Żyj wiecznie.
Gienek
Obiecałem przeczytać, więc przeczytałem.
Potwierdzam raz jeszcze: każda książka warta jest przeczytania.
Ta książka, która ma być wywiadem-rzeką jest trudna do "zaksięgowania".
Skupmy się na sprawach formalnych. Autorka wywiadu przeplata w nim dwie warstwy.
Jedną typową, dla obecnie, panującej na potężnych półkach salonów prasowych, mody: "Czasopisma, dla kobiet",
która kiedyś były domeną Pań Służących i pensjonariuszek, no a dzisiaj święci tryumfy w szerszym obiegu.
Głównie wg schematu: "Plotki i anegdotki", lub "Najnowsze Plotki, Gwiazdy, Zdjęcia bez cenzury".
Ale "pieprzny" reklamowała Pani Kioskarka najnowszego "Harlequina"!
Nasuwają mi się w pamięci zdarzenia sprzed lat równo sześćdziesięciu.
Pani od gimnastyki dziewcząt - lat ponad trzydzieści - baraszkowała sobie z kolegą, z klasy (l.15).
A on później zamiast "mordę w kubeł" opowiadał kolegom co i jak ...
Więc ta warstwa jest, dla nas zbytecznym balastem i niczego oryginalnego nie wnosi.
(co ma do rzeczy z "kapitanem" i "żeglarstwem"?).
Druga, już nas interesująca, to warstwa żeglarska z tym, że dla tego kto czytał - zresztą znakomite -
książki interlokutora nie jest niczym nowym, ale czas leci, oj leci, i może warto odświeżyć, przypomnieć.
A szczegółowo - mimo wszystko - pasuje jak ulał Tuskowe: "Kto ma wizje powinien się leczyć".
No ale tak zupełnie bez wizji, trudna rada: tak źle, tak niedobrze ...
Autorka zdecydowała się się też na uzupełnienie wywiadu, wywiadami z innym osobami bliskimi postaci
omawianego (nieznany mi to zabieg, chociaż przypomina nieco zastosowany przez Marię i Janusza
Przymanowskich w książce "Leonarda i jej synowie"). Gdyby jeszcze zmienić tytuł i dodać osobistą
pogłębiającą refleksję psychologiczną mogłaby powstać interesująca biografia. Autorka podobno jest
psychologiem (znaczy się psycholożką), ale w tej roli - moim zdaniem - nie jest widoczna.
Tytuł jest fatalny! Gdyby był: "Wynurzenia", "Wyznania", "Zwierzenia" no to co innego, ale "spowiedź" - ta musi mieć finał!
Widzi mi się "Samotność kapitana"- bo w ostatecznym rozrachunku kapitan zawsze zostaje sam.
Szczególnie jeśli jest się kapitanem nietuzinkowym; ale nie jestem uparty. .
Na tytuł dał się nabrać nawet taki szczwany lis jak kol. Eugeniusz Ziółkowski! - "nie potrzebuje rozgrzeszenia". Oj Ty!, Oj Ty!, Oj Ty!
Zwykle spowiednicy łatwo dają rozgrzeszenie penitentom zakładając, ze wyznanie i skrucha są szczere - no bo niby,
dlaczego mieliby łgać (no chyba, że przychodzą służbowo), no i jest domniemanie poprawy - a ta nadzieja umiera ostatnia.
(gwoli ścisłości za wyjątkiem określonych przypadków szczególnych zarezerwowanych, dla wyższych instancji).
Podobno chodziło (chodzi) o podniesienie poczytności? To proponuję od razu dopisać znaczek "18+", dodruk murowany!
No właśnie bardzo oryginalna jest metafora Kapitana -" życie rozwichrzone jak: postrzępiona lina z "krowim ogonem".
Zwykle bosman obcina taki "ogon" i zakłada opaskę.
Przed laty czterdziestu wysłałem do poczytnego kolorowego tygodnika artykuł.
Pani Sekretarz powiedziała, że jest doskonały i bardzo jej się podoba, ale zapewne Naczelny się nie zgodzi.
Więc Szanowna Pani o co chodzi? - Bo nie ma "wydźwięku"! Dopisaliśmy "wydźwięk" i poszedł! (aktualny do dzisiaj)
"Wydźwięk" - ważna rzecz!.
Don Jorge !
Przy okazji. Kiedyś w załodze miałem ordynatora chirurgii miękkiej (cenionego) z centralnej Polski.
I jak to na jachcie: gadu, gadu, również o problemach medycznych.
Wg niego dobry chirurg, musi być rzeźnikiem. Całe to wykształcenie medyczne, owszem, wypada, aby było.
Po prostu nie może być delikatnym i "łagodnie" traktować pacjenta.
R. XXI
Drogi Jurku,
uchachalem sie serdecznie z komentarza, a w szczegolnosci z komentarza do komentarza, ale po kolei.
1. Tuskowe "Kto ma wizje powinien sie leczyc" tak naprawde jest Helmuta Schmidta, bylego kanclerza Niemiec, ktory uwazal, ze polityka jest sztuka efektywnego dzialania, a nie mrzonkami o ... Z racji chocby roznicy wieku bylemu kanclerzowi nalezy sie pierwszenstwo.
2. O chirurgach i lekarzach, jezeli nie znasz, a tu pasuje jak ulal: chirurg nic nie wie, ale wszystko robi, internista wszystko wie, ale nic nie robi, a patolog wie wszystko i robi wszystko, ale jest juz za pozno.
Oby zaden patolog nigdy nie musial sie o nas wypowiadac!
Zyj wiecznie Jurku,
Marek
Drogi Jerzy,
W odróżnieniu od pierwszej wypowiedzi na temat "Spowiedzi kapitana" - Pan Marian teraz, kiedy już był książkę przeczytał - przyjemnie i dowcipnie napisał.
Pytanie o trafność tytułu książki wydaje się nurtować nie tylko Pana.
A poza tym - pogodnie napisane - pomijając ponurą, co by tu nie mówić - anegdotkę o chirurgach...
Żyj wiecznie !
tomek
Książkę nabyłem i przeczytałem.
Warto.
Szczególnie, że nie za 36,- a niecałe 20,-
https://ebAooki.swiatczytnikow.pl/ebook/9788328056138,krzysztof-baranowski--beata-bialy--spowiedz-kapitana.html
W tej formie wprawdzie nie szeleści, ale ostatnio doceniam zalety czytnika, nie tylko fakt że o 45% taniej...
Szkoda tylko, że błąd na okładce - w nazwisku autorki, pani Białej (czy to się Jej podoba czy nie). :-(
Wojtek Bartoszyński
Drogi Jerzy,
Jak widać "Spowiedź Kapitana" mocno poruszyła czytelników, bo komentarzy aż miło.
Szczególnie rozwinął się temat pod hasłem "kupić - nie kupić, czytać - nie czytać", z uwzględnieni cen u poszczególnych sprzedawców.
Pomijając niewątpliwą elegancję i merytoryczną zawartość takiego komentarza, dotyczącego książki której komentator nie czytał - nie bez znaczenia są rozważania, gdzie i w jakiej formie omawiany utwór można nabyć.
Ponieważ ja kupiłem "Spowiedź Kapitana" w Empiku, za nieco ponad czterdzieści złotych, więc czytałem te cenowe rozważania z pewnym rozbawieniem, bo kwota wprawdzie jakaś tam jest, ale naprawdę daleko jej do czołowych cen w naszych księgarniach.
Wszystkich przebił Pan Wojciech Bartoszyński - ceną e-booka, która jest - jak dotąd - najniższa.
Komentarz Pana Bartoszyńskiego wyróżnia się oświadczeniem, że Komentator książkę przeczytał, co wydaje się być - na tle komentarzy których Autorzy pracy nie czytali - podejściem wyróżniającym, trafnym i głęboko słusznym.
Komentarz ten jest oryginalny z jeszcze innego powodu - mianowicie Pan Bartoszyński odkrył, jaka to "szkoda", że Autorka książki nazywa się inaczej niż się nazywa (chociaż nie pisze pod pseudonimem).
Pan Bartoszyński nie wie najwyraźniej, że nazwisko - czyli imię własne - podlega innym regułom niż odmiana pospolitego przymiotnika oraz że są w języku polskim nazwiska, które się w ogóle nie odmieniają, np. Slaby, Dolny, Wolny, itd.
Dlatego właśnie Pani Beata Biały nazywa się - tak jak jest napisane - mianowicie Pani Beata Biały.
Czyli "szkoda" jednak się nie stała.
Żyj wiecznie !
tomek
"Pan Bartoszyński nie wie najwyraźniej, że nazwisko - czyli imię własne - podlega innym regułom niż odmiana pospolitego przymiotnika oraz że są w języku polskim nazwiska, które się w ogóle nie odmieniają, np. Slaby, Dolny, Wolny, itd."
Nie mogłem nie odnieść się do powyższych stwierdzeń Pana Tomasza Piaseckiego (cóż, skoro Pan Tomasz zaczął "panować" to i ja muszę). Akurat trochę wiem o odmianie nazwisk w języku polskim, wiem więc, że: "Ogólne zalecenie dotyczące odmiany nazwisk polskich i obcych jest następujące: jeśli tylko jest możliwe przyporządkowanie nazwiska jakiemuś wzorcowi odmiany, należy je odmieniać." Na okładce książki mogłoby - w zgodzie z regułami językowymi zostać wydrukowane: "Beata Biała". Z żalem stwierdzam, że językoznawcy dopuszczają w tym przypadku możliwość nieodmieniania nazwiska (kobiety, nazwisko kończące się na -y). Ale moim zdaniem szkoda. Bo uważam to za wyłom w przejrzystej regule i wielowiekowym uzusie...
Nie ma więc pan Tomasz racji twierdząc że nazwisko Słaby, Dolny, Wolny w ogóle się nie odmieniają. Odmieniają się w przypadku mężczyzn, mogą zostać odmienione w przypadku kobiet (lub - niestety - pozostać u kobiet nieodmienione).
Po prostu, jak Irena Bajerowa, uważam że to wstyd nie odmieniać nazwisk...
www.poradniajezykowa.us.edu.pl/artykuly/IB_wstyd.pdf
http://sjp.pwn.pl/zasady/;629611
PS. Zupełnie nie rozumiem żalu pana Tomasza (tak odebrałem Jego komentarz) odnośnie do faktu, że komentarze dotyczą także ceny książki. Czy to niegodnie mówić o cenie?
PS.2. Ostatnio, ze zdumieniem czytam tablice informujące o objazdach, bo widzę na nich nieodmienione nazwy miejscowości (typu: "Objazd do Stolewo"; "Objazd do Głubczyce"). Przerażające! :-(
PPS.3. Ciekawe kiedy będziemy "mieszkać przy ulicy Chopin 1/2 w Gdańsk i chodzić na piwo z Mietek Kowalski i Staś Malinowski"? Zapewne niedługo... :-(
W sprawie pani Biały nie miałem racji, rację ma Pan Tomasz.
Nie wiem skąd to zaćmienie - przepraszam.
Wojtek
B A J K A
o Królewiczu, Żabce i Złym Czarnoksiężniku
.
Dawno, dawno temu za górami, za lasami, za siedmioma rzekami w Królestwie Polandia beztrosko żył sobie pewien Królewicz. Przyjaciół miał wielu - w tym komesa Macieja - a wszyscy obchodzili go w koło i całowali w czoło. Całe lata buszował po świecie przemierzając go wzdłuż i wszerz. Przygód ci był u niego dostatek, a świat śmiał się doń: ha! ha!
.
Pewnego razu, gdy przypadkowo, przejazdem, znalazł się w stolicy Królestwa, przesiadywał w pałacu Macieja. Wychodząc z komnat komesa zderzył się oczami z Żabką, która właśnie kucała w pobliżu zmierzając do koleżanek. Niczym na krzesiwie wyskoczyły iskry i Żabka przemieniła się w cud, malina, przepiękną Królewnę, która pod tą postacią ukrywała się tu przed gawiedzią. Królewicz szarmancko szastnął nogą i zawołał: „O przecudna! O Lady! Czy mogę być Twoim rycerzem?”. Królewna się lekko spłoniła, spuściła oczy i zrazu nieśmiało dała przyzwolenie!
.
Odtąd Królewicz marzył i śnił o niej, dniem i nocą, nawet na dalekich wyprawach po burzliwych i zdradliwych morzach. Wpatrując się w gwiazdy wciąż widział tylko ją! ją! i ją! Na Królewnie też zrobił wielkie wrażenie i im był dalej, tym bardziej tęskniła, aż wreszcie, gdy się zeszli, postanowili – jak to nie tylko w bajkach bywa - spędzać razem czas do końca swych dni.Królewicz przyklękając przed nią na prawe kolano składał hołdy i przysięgał: „Nie opuszczę Cię, moje serce, w chwilach szczęścia i w godzinie złej!” Mijały noce i dnie, a oni odtąd tak żyli ciesząc się sobą. Wszyscy – cała stolica królestwa - im zazdrościli; ale co tam.
.
Aż pewnego razu, Królewicz zapadł - co mu się rzadko zdarzało – w głęboki sen. Gdy się ocknął zobaczył obok siebie, w pościeli Żabkę. „Czy to Ty jesteś moja Królowo?” – zawoła zdumiony. „Tak, to ja jestem” – powiedziała. Ciemną nocą, niepostrzeżenie, niczym złodziej, zakradł się do ich alkowy Zły Czarnoksiężnik. „Abrakadabra” – rzucił zły urok zmieniając Królewnę w Żabkę.
Co teraz z nami będzie?” – załkała Królewna. „Oj, Królowo, oj, jedyna, moja Ty jedyna!” – zawołał Królewicz. „Nic to, przecież przyrzekałem, że nie opuszczę Cię w szczęściu, i w godzinie złej! Nigdy nie zapomnę tych wspólnych chwil szczęścia i dla mnie zawsze będziesz Królową, moją Królową!”.
Ażeby ci nie było żal, dziecino ma kochana, z cukru był Król, z piernika Paź, Królewna z marcepana.
. *
Przeszły lata i przeminęły wieki, a bajkę o tej pięknej i oddanej miłości zapisaną przez znanego bajkopisarza Andersena opowiadają - przed snem - Babcie i Dziadkowie, swoim wnukom, aby ufnie, pogodnie, zasypiały.
..
R. XXI
Ramzes czyni aluzje, owija w bawełnę.
Ja uważam ,że w miłości nie ma reguł stałych dla każdego człowieka i wielokrotnie jest tak ,że całe otoczenie się dziwi :
- Co on widzi w niej ?
- Co ona widzi w nim?
No właśnie . I tu bym polecił mądrzejszych ode mnie w temacie miłości : Super wywiad : Z terapeutką Joanną Paradowską rozmawia Joanna Olekszyk.
http://zwierciadlo.pl/seks/jak-kochaja-kobiety-2 ale i książkę THE BEŚCIAKA /wśród piszących o miłości/ Janusza Wiśniewskiego - Wszystkie moje kobiety Przebudzenie.
Ale ,ale mam wrażenie ,graniczące z pewnością ,że cnota to jest chroniczny brak okazji !
I właśnie na tym chyba polega cała sprawa ,że jedni świadomie unikają okazji ,a drudzy szukają wręcz tej okazji.
Pozdrawiam
Witold