swoimi obserwacjami z żeglugi po Zalewie Szczecińskim. Tak w skrócie – rejs ciekawszy, pouczający, trudniejszy. Przy okazji wychodzi na jaw, że dzisiejszy
żeglarz bez pomocy silnika jest jak to przysłowiowe dziecko we mgle.
Sztuka nie tylko manewrowania, ale nawet zwykłej żeglugi niestety upada.
To właśnie jest jeden z wielu, otaczających nas szczelnym pierścieniem ZNAKÓW CZASÓW.
Wybierający się na Zalew Szczeciński mogą ściągać opisy i plany portów - wstawiając ich nazwy do prostokącika „szukaj” na lewym marginesie strony tytułowej SSI.
Przykładowy planik w tekście Wojciecha.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------------------------------------------------
Don Jorge,
W czerwcu tego roku, z moją piękniejszą połową odbyliśmy 4-dniowy rejs wokół Wolina. Przyznam że planowałem popływać po Zalewie Szczecińskim już dawno temu, ale po pierwsze moja tradycyjna załoga preferuje Mazury, a ostatnio Bałtyk, a po drugie obawiałem się że ten akwen jest płytki i pełen sieci. Mimo to niektóre entuzjastyczne wpisy na http://www.kulinski.navsim.pl/ czy też szerokie opisy na zalew.org przeważyły, i w końcu zarezerwowałem łódkę i wyruszyliśmy. Poniżej skrótowa relacja, a na końcu konkluzja.
Spokojna linia, elegancka sylwetka
.
PONIEDZIAŁEK: wyruszyliśmy ze Szczecina Dąbie - z mariny Centrum Żeglarskie, jachtem „Blueback” (długość 8 metrów, wysokość masztu 9,6 m, zanurzenie 1,4m, klasyczne kształty) wyczarterowanym tutaj. Cel: opłynięcie Wolina, z opcją odwiedzenia Sassnitz.
Od kei odbiliśmy o godzinie 10 rano. Wiatr wiał słaby, więc uruchomiliśmy 10-konnego diesla i ze średnią prędkością 5 węzłów pędziliśmy do miasta Wolin, żeby zdążyć przepłynąć pod mostem o 16-stej. Pierwsze istotne uwagi: niestety, w dni powszednie most obrotowy jest otwierany tylko dwa razy dziennie, o 9 i 16. Poza tym oprócz mostu obrotowego są dwa kolejne mosty, o prześwicie 12,4 metra, więc mieszczą się raczej niewielkie jachty. Podobno niektórzy radzą sobie przechodząc w przechyle. Ogólnie szkoda, kiepskie to z perspektywy żeglarstwa. Nie wiem jak to się ma do tak szumnie promowanej "pętli" Zachodniopomorskiego Szlaku Żeglarskiego.
Po minięciu cieśninki między Trzebieżą a wyspą Chełminek zeszliśmy z toru nieco na prawo, aby skrócić sobie drogę do Wolina i tu pojawił się kolejny problem: sieci rybackie, które co rusz przegradzały nam drogę. De facto musieliśmy więc iść wzdłuż oznaczonych bojami szlaków.
Na 5 minut przed 16 dotarliśmy do mostu w Wolinie, przeszliśmy razem z kilkoma innymi jachtami, i zaraz po przejściu zacumowaliśmy przy nabrzeżu koło starego młyna (wielki budynek z wieżyczkami), zaraz przy znaku zakaz cumowania... dość osobliwa sytuacja, że nie można tam cumować, co byłoby raczej logiczne jeśli chce się przyciągnąć turystów...
W mieście raczej cicho, nie ma knajpek z piwem, dorszem i frytkami. Koło mariny jest pizzeria. Znaleźliśmy jednak bar mleczny naprzeciw katedry, gdzie dorsz wprawdzie się skończył, był za to sandacz, smaczny ale niestety drogi. Jest też w Wolinie coś o nazwie Marina Wolin, ale mam wrażenie że jest bardziej dla kajakarzy czy rowerków wodnych. Wolin mógłby podpatrzeć trochę Kamień Pomorski jeśli chodzi o zwrócenie się miasta w stronę wody.
Po posiłku wyruszyliśmy dalej, do Kamienia Pomorskiego. Nadal na silniku, bo wiatr zupełnie zdechł. O 2030 zacumowaliśmy do kei w pięknej marinie w Kamieniu. Ogólnie szlak rzeką Dziwną jest bardzo malowniczy, ale jest chwilami wąsko, a koło wyspy Chrząszczewskiej zaskakująco płytko, chyba mniej niż 2 metry, w oznaczonym szlaku... Co więcej, miałem wrażenie że Navionics pokazuje boje w nieco innym miejscu niż są w rzeczywistości.
..
WTOREK: po śniadaniu złożonym głównie z zakupionego słynnego kamieńskiego kiszonego łososia wyruszyliśmy o 10 w dalszą drogę. Około 1130 byliśmy w Dziwnowie. Most zwodzony jest otwierany w każdą godzinę parzystą. Trzeba było więc poczekać, a przycumować nie ma za bardzo gdzie, więc przycupnęliśmy przy stacji Orlen. O 1200 przeszliśmy pod mostem. Piękna pogoda, wiatr 4 Bft w plecy, więc na foku w miarę przyjemna, choć przy świeżo tworzącym się rozkołysie nas nieco pohuśtało, choć dzięki klasycznemu kadłubowi „Bluebacka” nie było telepania, ta łódka pięknie się zachowuje na fali. Stwierdziliśmy, że skoro to ma być rejsik relaksacyjny, to rezygnujemy z Sassnitz, bo bylibyśmy tam o północy, i po minięciu obszaru poligonu (strefa S-13, okresowo zamykana) skręciliśmy do Świnoujścia. Decyzja o zrezygnowaniu z Sassnitz okazała się po wielokroć szczęśliwą, bo kolejnego dnia wiało sporo mocniej, plus w główkach portu Świnoujście padł silnik. Jak się później okazało, na dnie zbiornika oleju napędowego zebrał się jakiś osad, który na falach morskich się oderwał od dna zbiornika i zatkał przewody paliwowe. Summa summarum, na żaglach, z asystą SAR dobiliśmy do kei w Marinie Świnoujście około 2130. W tym miejscu chciałbym wyrazić podziękowanie i szacunek dla SAR za pomoc i pozytywne podejście.
.
ŚRODA: po wizycie w Kapitanacie Portu (celem wyjaśnienia potrzeby asysty SAR z poprzedniego dnia) do około 1600 czekaliśmy na naprawę silnika. O 1700 wyruszliśmy na Zalew Kanałem Piastowskim, planując nocleg w Nowym Warpnie. Silnik pięknie chodził do około godziny 20-stej, gdy nagle zamilkł. Byliśmy jakieś 3 km od Nowego Warpna, robiła się szarówka, wiatr koło 4, dookoła te przeklęte sieci. Do Nowego Warpna pod wiatr, innych portów w okolicy brak. Na szczęście dodzwoniłem się do mariny, gdzie bardzo sympatyczny pomocnik bosmana i barman w jednej osobie zorganizował pomoc - ściągnął bosmana z jego własnej imprezy 60-tych urodzin i przypłynęli po nas żaglówką bosmana. Zmarznięci, na holu dotarliśmy do mariny około 2130. Pomocnik bosmana / barman specjalnie dla nas otworzył zamkniętą już tawernę, poczęstował zupą i zagrzał piwo :)
.
CZWARTEK: Rano troszkę pozwiedzaliśmy Nowe Warpno. Sympatyczna, czysta i odpieszczona miejscowość. Marina niewielka, za to całkiem zapełniona. Jeśli planowalibyście wizytę tam, to dobrze jest najpierw przedzwonić do bosmana i zapytać o wolne miejsce. Pomimo ustalenia z żoną poczynionego poprzedniego wieczora, że absolutnie kończymy pływanie jachtem z niesprawnym silnikiem, podjęliśmy decyzję że jednak popłyniemy na żaglach do Szczecina. Po pierwsze dlatego, że wiatr miał być mocny i w miarę sprzyjający, po drugie ciężko byłoby się nam wydostać z tej sympatycznej mieściny bez samochodu. Jakiejkolwiek komunikacji publicznej brak. 10 minut przed wypłynięciem okazało się, że całe 20 litrów oleju napędowego pływa pod gretingami. Najpewniej właściciel naprawiając silnik czegoś nie dokręcił i paliwo powoli spłynęło pod podłogę. Jako że diesel wybuchowy raczej nie jest, postanowiliśmy popłynąć mimo to. Tego dnia wiało dość konkretnie, 4 do 5. „Blueback” w takich warunkach pokazuje jak świetne jachty budowano kiedyś. Mimo że kilkukrotnie zmieniałem genuę na foka sztormowego bo wiało za mocno, to jednak ani przez chwilę nie było stresująco. Jachtem mazurskim uciekalibyśmy do najbliższego miejsca schronienia, a „Blueback” w większym lub mniejszym przechyle dzielnie i cichutko płynął do przodu. W końcu wieczorem dotarliśmy na Dąbie (znowu: sieci, płytko, sieci...), i zostaliśmy przeholowani przez umówiony z armatorem jacht.
.
.
KONKLUZJE:
Zalew Szczeciński nie jest łatwym akwenem do uprawiania żeglarstwa. Na pewno przeszkadzają następujące minusy:
1) akwen jest spory, wiatr potrafi mocno przywiać, więc do żeglowania lepiej używać jachtów kilowych. Mieczowych - jedynie przy gwarantowanej spokojnej pogodzie.
2) pływając na jachtach kilowych trzeba uważać na mielizny, których jest naprawdę sporo.
3) jest bardzo dużo sieci rybackich, które ustawiane są w długie, nawet ponad stumetrowe przegrody.
4) z powodu płycizn i sieci najlepiej pływać wyznaczonymi szlakami, co często zmusza do pływania na silniku.
5) nie wyobrażam sobie pływania nocą poza głównymi szlakami.
6) podejścia do niektórych portów są trudne, bo prowadzą wąskimi szlakami wśród mielizn (Trzebież, Nowe Warpno).
Podsumowując - akwen nie rozpieszcza, wymaga koncentracji, co nie sprzyja relaksowaniu się. O niebo łatwiej się pływa w Chorwacji czy na Mazurach. Nawet rejs ze Świnoujścia na Bornholm uważam za łatwiejszy.
Zupełnie nie zgadzam się z opinią, że Zalew Szczeciński może być alternatywą dla Mazur, albo że jest dobry dla początkujących, przed wypłynięciem na Bałtyk.
"...Decyzja o zrezygnowaniu z Sassnitz okazała się po wielokroć szczęśliwą, bo kolejnego dnia wiało sporo mocniej, plus w główkach portu Świnoujście padł silnik. Jak się później okazało, na dnie zbiornika oleju napędowego zebrał się jakiś osad, który na falach morskich się oderwał od dna zbiornika i zatkał przewody paliwowe…."
---------------
To częsta sytuacja w starych silnikach. Jeżeli po kupnie go nie rozebraliśmy i umyliśmy, to proponuje następującą procedurę:
1. Wlewamy najtańszy, możliwie rzadki olej mineralny + oczywiście wymieniamy filtr
2. Dodajemy płukankę np. http://www.motochemia.pl/liqui-moly-engine-flush-plukanka-silnika-300ml-p-4247.html (ale broń Boże czystą naftę!)
3. Uruchamiamy silnik na biegu jałowym, na 15-25 minut, co 3 minuty zwiększając obroty do 2/3 (ale nie więcej – potrzebujemy wyższych obrotów aby pompa wytworzyła właściwe ciśnienie)
4. Zlewamy szlam i nie załamujemy się – widząc jak wygląda smoła, która zalegała silnik. To normalne w silnikach wysokoprężnych starego typu
5. Zalewamy jeszcze raz silnik rzadkim olejem i płuczemy go przez 0,5 do godziny. Zwiększając obroty, ale na krótko (jak wyżej). Dłuższa praca na wysokich obrotach mogłaby prowadzić do przytarcia panewek z powodu przerwania filmu olejowego
6. Spuszczamy olej płuczący – może być ciemniejszy, ale już nie smoliście czarny.
7. Zalecałbym bym wymianę uszczelniaczy zaworowych. To prosta i tania modyfikacja. Opis jak to zrobić tutaj https://www.youtube.com/watch?v=BHfv2MrL4W4 Ma to sens, bo stara guma twardnieje i nie spełnia już swojej roli
8. Zalewamy docelowym olejem po założeniu nowego filtra
Po tej operacji silnik wyraźnie będzie lepiej pracował. Zmniejszy się istotnie zużycie oleju. Prawdopodobnie puszczą zapieczone pierścienie tłokowe (uszczelniające oraz zgarniające). Przez kilkanaście dni możecie od czasu do czasu zobaczyć błękitne zabarwienie spalin będą dopalały się wypłukiwane resztki znad tłoka. Potem wszystko wróci do normy.
Powodzenia!
Pozdrawiam.
Tadeusz
Pytanie: Dlaczego nie czysta nafta (ropa)? Starzy szoferzy tak robili…
Marian Zwardoń
----------------------------------------------------------------
Odpowiedź: Panie Marianie! Czysta ropa naftowa z całą pewnością uszkodzi gumy pierścieni Simmera (główne uszczelniacze wału korbowego oraz napędu pompy wodnej).
I rozbiórka silnika gwarantowana. Po to w preparacie płuczącym są specjalne inhibitory, które łagodzą ten proces.
Ale można to wykorzystać pozytywnie. Jeżeli w trakcie rejsu padł Wam hydrauliczny siłownik zmiany biegów w skrzynce nawrotnej, a nie macie zapasowych gumek (podpowiedź – zazwyczaj dadzą się w porcie dobrać od cylinderków hamulcowych), to nalejcie do zbiorniczka z płynem hamulcowym 1-2 łyżeczk od herbaty ropy lub nafty. Gumki spuchną i na powrót z rejsu wystarczy (do 2 miesięcy). Potem nieodwołalnie trafi je szlag. Rozbierzcie siłownik przed tym momentem,
.
Aha, nie pamiętam już kto z Klanu pytał mnie o prowizoryczną naprawę padniętej (zatartej panewki wału). Jest to możliwe, choć starczy Wam najwyżej na kilka, kilkanaście godzin (kanał, finalne podejście do portu). Wyrzućcie starą panewkę, załóżcie nową wyciętą z paska od spodnie (wyłącznie z prawdziwej skóry!). Idealna jest świńska skóra z golonki – gdybyście ją przypadkowo mieli. Skręcacie kapę na sicher. I langsam, langsam bardzo powoli kręcimy silnik. Kiedy przestajecie? Jak zacznie dzwonić – wtedy go natychmiast wyłączacie. Ale tak może popracować kilka, kilkanaście godzin.
.
Awarię uszczelki pod głowicą leczycie musztardą sarepską dodaną do glikolu (do głównego obiegu, nie do zbiorniczka wyrównawczego – dodajecie ją rozpinając wąż gumowy na wylocie pompy). Ziarna gorczycy wejdą w szczelinę, spuchną i ją uszczelnią. Nie martwcie się o pompę obiegową – nic jej nie będzie, bo na niej wytrącicie olej z musztardy.
Oczywiście to są wszystko awaryjne prowizorki !
Pozdrawiam.
Tadeusz.
Mapka podejścia do Nowego Warpna przypomniała mi jak to przed laty ciułałem staż na kapitana. Poza innymi wymogami trzeba było w tym celu zaliczyć ileś tam godzin samodzielnego rejsu po wodach osłoniętych. Dla lubelaków służyła w tym celu bazująca w trzebieży Carina imieniem "Czart I"I. Kręciłem się po Zalewie dwa tygodnie z żoną, dziećmi i psem. Postanowiłem odwiedzić Nowe Warpno i Podgrodzie w których spędziłem raz letnie kolonie w końcówce lat czterdziestych. Najpierw należało zameldować się w placówce WOP w Trzebieży a następnie wyruszyliśmy na zachód Zalewu. W cieśninie pomiędzy Altwarp a Łysą wyspą stała graniczna dalba. Junior mający wówczas jakieś 6 lat przynudzał żebym mu pozwolił choć na chwileczkę wypłynąć za granicę więc pozwoliłem mu tą dalbę wziąć lewą burtą. Kiedy już weszliśmy na wody zatoki z oddali pojawiła się pomalowana na szaro motorówka WOPu. Junior nerwowo dopytywał się „co będzie?” Powiedziałem że nic – młody sternik się pomuylił. Panowie z WOPu sprawdzili tylko czy to ta zapowiedziana załoga i odpłynęli a junior dopiero wieczorem przyznał się Matce, że bardzo się bał kary za to przekroczenie granicy. Mój żarcik przepłacił wielkim stresem.
Biały Wieloryb