UMARŁ ZYGFRYD PERLICKI - POLSKI REGATOWIEC WSZECHCZASÓW
Ze smutkiem żegnam Zygfryda "Zygę" Perlickiego, najwybitniejszego polskiego regatowca i wychowacę wielu pokoleń polskich
żeglarzy morskich. Jachtowy kapitan zeglugi wielkiej, instruktor, sędzia, działacz społeczny - człowiek serdeczny.
żeglarzy morskich. Jachtowy kapitan zeglugi wielkiej, instruktor, sędzia, działacz społeczny - człowiek serdeczny.
A tak krótko - legenda polskiego żeglarstwa morskiego.
Ta śmierć dotyka mnie też osobiście, bo "|Zyga" to mój kolega szkolny, w roku 1952 razem zdawaliśmy maturę techniczną w
Państwowym Liceum Budowy Okrętów "Conradinum" w Gdańsku Wrzeszczu.
Odszedł Przyjaciel.
Pogrzeb odbędzie się w piątek 18.sierpnia 2017 r.
Ta śmierć dotyka mnie też osobiście, bo "|Zyga" to mój kolega szkolny, w roku 1952 razem zdawaliśmy maturę techniczną w
Państwowym Liceum Budowy Okrętów "Conradinum" w Gdańsku Wrzeszczu.
Odszedł Przyjaciel.
Pogrzeb odbędzie się w piątek 18.sierpnia 2017 r.
Msza Święta. o godz. 1030 w kościele o.o. Jezuitów przy ul.Tatrzańskiej w Gdyni,
Uroczyste odprowadzenie na miejsce wiecznego spoczynku o godz. 1200 na cmentarzu Witomińskim w Gdyni.
Uroczyste odprowadzenie na miejsce wiecznego spoczynku o godz. 1200 na cmentarzu Witomińskim w Gdyni.
"Zyga" Kochany - żyć będziesz wiecznie w pamięci polskich żeglarzy.
Don Jorge
----------------------------------
fot. "Żagle"
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Fotografie z pogrzebu.
.
W czerwcu 1957 r. z basenu jachtowego w Gdyni wypłynął jacht „Kapitan” pod Zygfrydem Perlickim. Załogę stanowili: Medard Przylipiak, Marian Gryniewicz (ojciec autora wspomnienia), Ireneusz Grajewski oraz Władysław Sobczak. Popłynęli na regaty Kieler Woche, jedną z największych imprez żeglarskich na świecie. „Kapitan” był jacjtem typu Rasmussen. Zbudowany został w 1936 r. w Hamburgu i zwodowany jako „Bożena”. Przeznaczony do pływania w szkierach. Była to niezwykle ciekawa konstrukcja, a szczególnie piękne były nawisy, dziobowy i rufowy.
W regatach Tygodnia Kilońskiego
... organizowanych po dziś dzień przez Kieler Yacht Club polskie załogi startowały przed wojną w roku 1934 i 1936. W pierwszej edycji tej imprezy w 1882 r. wystartowało 20 jachtów niemieckich i jeden duński. W 1892 r. brało udział już 100 jachtów. W roku 1894 po raz pierwszy pojawiła się w prasie nazwa Kieler Woche. W 1895 oprawa regat była szczególna, bo towarzyszyła ceremonii otwarcia Kanału Kilońskiego. Na 25-lecie imprezy w 1907 r. na starcie stanęło 6000 jachtów i statków żaglowych. W latach 30. regaty były narzędziem propagandy nazistów. W 1945 r., po sześcioletniej przerwie, rozegrano wyścigi pod kontrolą Brytyjczyków.
W pierwszym polskim powojennym starcie w 1957 r. „Kapitan” żeglował w trzech wyścigach zatokowych i w wyścigu morskim wokół wyspy Fehmarn. „Zyga” Perlicki i jego załoga stanęli jednocześnie do walki o Puchar Bałtyku, na który składały się jeszcze wyścigi Kilonia – Visby i Gotland Runt.
Wyścig dookoła wyspy Fehmarn
...miał niezwykle ciekawy przebieg. Tuż po starcie nowocześniejsze niemieckie jachty szybko, jeden po drugim, oddalały się od „Kapitana”. Wkrótce stały się dla naszych żeglarzy maleńkimi punkcikami na horyzoncie. Bawełniane żagle polskiego jachtu odbiegały jakością od nowych dakronowych żagli rywali.
Przed startem „Kapitan” budził lekceważące uśmieszki wśród niemieckich żeglarzy. Jednak w trakcie wyścigu przekonali się boleśnie, że o sukcesie decydują przede wszystkim umiejętności żeglarskie. Polacy zmienili hals. Jacht płynął półwiatrem, następnie baksztagiem. Wiatr wyraźnie zmienił kierunek. Sternik „Kapitana” zauważył to i szybko zareagował. Wiało już 7 – 8B. Fala znacząco wzrosła i wchodziła na rufę. Wiatr tężał coraz bardziej. Zobaczyli światełka, które po kilku godzinach okazały się jachtami. Niemieckie „Germanie” były daleko przed nimi. „Kapitan” płynął pod spinakerem. Około drugiej w nocy ponownie zmienili żagle. Postawili dużą genuę, a po dwóch godzinach marszowego foka. Okrążali wyspę Fehmarn.
– Cały czas wiał silny wiatr i załoga po raz kolejny zmieniła żagle. Tym razem na średnią genuę... – tak wspominał to Zygfryd „Zyga” Perlicki. – Po opłynięciu Fehmarn wzięliśmy kurs na zachód, ciągle jednak nie widzieliśmy przeciwnika. Po paru godzinach zobaczyliśmy port kiloński i metę na redzie. Dopiero wtedy w zasięgu wzroku pojawiły się inne jachty. Byliśmy pierwsi! Wyścig miał długość 110 mil razem z halsowaniem i trwał ponad dobę. Wygraliśmy ponadto trzy wyścigi zatokowe i pełnomorski z Kilonii do Visby długości 320 mil. Do wyścigu Gotland Runt, ostatniego zaliczanego do Pucharu Bałtyku, już nie wystartowaliśmy. Nie byliśmy zgłoszeni i kończyły się nam wizy. Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy z wagi i skali zwycięstwa. Zdobyliśmy w sumie pięć pucharów, w tym dwa najważniejsze: Puchar Bałtyku i Puchar Berty Krupp. Pamiętam, że były solidne i swoje ważyły! Miałem dobrą załogę, bo to byli świetnie wyszkoleni, dzielni żeglarze: marynarze i oficer marynarki wojennej, członkowie Yacht Klubu Marynarki Wojennej „Kotwica”. Wygraliśmy, ale nie tylko dlatego, że przeciwnicy nas zlekceważyli. Miałem pewną swoją taktykę regatową, a jacht „Kapitan” były bardzo dobrym i dzielnym jachtem!
Międzynarodowy sukces polskiego jachtu
...w 1957 r. był czymś zupełnie wyjątkowym. Było to pierwsze od 75 lat zwycięstwo nie niemieckiego jachtu w regatach Kieler Woche. Kapitan Zygfryd Perlicki, mający wówczas 25 lat, swoją doskonałą taktyką i nawigacją wzbudził podziw i szacunek wszystkich rywali.
– Wszedłem do Kilonii, ale wizy nam się skończyły! Znałem jednego z uczestników regat, Fryderyka Kruppa, byłego oficera Wehrmachtu, gdy zwróciłem się do niego z prośbą, pomógł mi w przedłużeniu pobytu – tak zakończenie tych wyjątkowych regat wspominał kpt. Perlicki.
Pierwsze wspomnienie. Jestem przed 20 rokiem życia, od kilku lat pływam w załodze na Conradzie 24. Nie przyszedłem z małych łódek, więc mamy
(cała moja wtedy załoga, czyli czterech chłopaków) ogromne braki w wyszkoleniu regatowym, pod każdym względem.
Zyga zimą organizuje i prowadzi szkolenie dla załóg takich właśnie jachtów (ogólnie "ćwiartek") wbijając nam do głowy podstawy taktyki, z
czego wiele pamiętam do tej pory.
Kolejne wspomnienia, gdy kilkanaście lat temu wróciłem poważnie do żeglowania i regat. Zyga wtedy często sędziował, cierpliwie czekał na
nas (wtedy już ja prowadziłem jacht) nie raz dopytując, czemu tak słabo i mówiąc co głupiego zrobiłem.
Kolejne lata, i Memoriał Świstaka, regaty zorganizowane "oddolnie", sędziowane i policzone przez Zygę w czynie społecznym.
Rozmowy przed regatami GWG i moje pytania o receptę na prądy i zasady okrążania półwyspu. Informacje ogólnie o prądach na Zatoce i o czym oraz
kiedy warto pamiętać.
Dyskusje i spory na temat metod liczenia wyników w ORC.
Kilka uwag o tym, jak rozgrywać halsówki przy różnych tendencjach zmian kierunku wiatru. Te uwagi musiałem spokojnie przemyśleć, żeby je dobrze zrozumieć.
Piszę o tym, bo z tego wynika, że Jemu naprawdę się chciało.
Zyga chciał, żeby ludzie pływali i żeby się ścigali.
Tak Go zapamiętałem.
Tomasz
Nie będąc nigdy regatowcem, nie miałem okazji uczyć się od Zygi ani z Nim rywalizować. Pamiętam jednak z domu dzieciństwa atmosferę podziwu, jak Go otaczała. Dla morskich żeglarzy z tamtego pokolenia wynik na "Kapitanie" był naprawdę zaskoczeniem i miał emocjonalną wartość kilku złotych medali olimpijskich. A do tego stało się to natychmiast po przywróceniu żeglarstwa morskiego po okresie stalinizmu.
Potem przyszedł start na "Solingu" na kilońskiej olimpiadzie, rewelacyjny, jak na ówczesne możliwości polskiego żeglarstwa. Wszak normą był brak polskich żeglarzy na olimpiadach, albo miejsca w 2 i 3 dziesiątce.
Z "Solingiem" kojarzy mi się pewna anegdota z początku lat 70. "Soling" Zygi był jedynym jachtem tej klasy w Polsce, na więcej nie było Związku stać. Znak klasowy to była grecka litera Ω , tylko o nieco innym kroju, niż na naszych "Omegach". Na Zatoce odbywały sie jakieś regaty, może Błękitna Wstęga, meta była w głowkach Basenu Jachtowego im. Zaruskiego. Na lewej główce stała budka władzy, czyli bosmana z kapitanatu portu, a na jej dachu ulokowała się komisja regatowa. Przejście każdego jachtu przez metę sygnalizowało uderzenie w dzwon umieszczony na tymże dachu. Sędzią głównym był pewien emerytowany komandor, dowódca okrętu podwodnego z 1939, mocno już wiekowy pan.
No i gdy Zyga przekroczył linię mety rozległ się jego krzyk: "A KTO ODDZWONIŁ TĘ OMEGĘ???!!!"
"Omega" czeka już na Zygę TAM.
Navigat in pace!
Andrzej Colonel Remiszewski