ŻEGLUGA PRZYBRZEŻNA JEST CIEKAWA, ALE i TRUDNA
Od lat upieram się, że żegluga przybrzeżna, choć ciekawsza jest najtrudniejsza i wymaga najwyższych kwalifikacji. A do tego niezwykle pouczająca.
Witold Pawłowski z co-skipperem nie orze bezmiaru wód morza, ale zagłębia się w coraz to ciekawsze, przydrożne zakamarki wybrzeża francuskiego.
Powiedzmy sobie szczerze - gdyby nie ta wszechogarniająca elektronika nie szło by Witoldowi tak beztresowo.
Czytajcie, czytajcie, może ta lektura kiedyś się Wam przyda.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------
PS. Samowolnie do korespondencji Witolda dołączam mapkę, abyście "mieli wyobrażenie"
==========================================================================================
Don Jorge,
Po wymianie trzech wtryskiwaczy w silniku pożeglowalismy z Havru do Cherbourga. Z Cherbourga (gdzie w biurze mariny pracuje dziewczę o zjawiskowym, rzeklbym nawet zniewalającym uśmiechu) wyszliśmy rano i po około 30 godzinach żeglugi, kiedy byliśmy już około 30 mil od Quessant zaczęło wiać 5 do 6 w mordę.
Po wymianie trzech wtryskiwaczy w silniku pożeglowalismy z Havru do Cherbourga. Z Cherbourga (gdzie w biurze mariny pracuje dziewczę o zjawiskowym, rzeklbym nawet zniewalającym uśmiechu) wyszliśmy rano i po około 30 godzinach żeglugi, kiedy byliśmy już około 30 mil od Quessant zaczęło wiać 5 do 6 w mordę.
Fala z dziobu i prąd się zmienił na przeciwny. Prędkość spadła, telepiemy się na silniku. Najpierw jak wyznaczałem drogę na mapie to oczywiście okrążenie Quessant i z powrotem do Brestu, ale noc się zbliża, zacząłem myśleć o skrócie - torze wodnym na Brest pomiędzy wyspą Quessant a stałym lądem.Troszkę niby tam wąsko, głębokości na pływach są zmienne, ale jak zobaczyłem, źe wielki pasażer parę mil przed nami przeciął nam kurs, kierując się na ten tor - zdecydowałem się płynąć tym skrótem. I płyniemy od bojki do bojki, jest już po północy, widzialnosc taka sobie, ale nie najgorsza.
Prowadzimy obaj ciągłą obserwacje na obu burtach. I nagle, milę dosłownie od wyjścia z tego przesmyku dopada nas mgła - widzieliśmy boje przed nami, a teraz nie widzimy, a odległość tylko 0,5 mili. Patrzę na ekran, a za nami w odległości 0,2 mili kuter rybacki, oglądam się za rufę - I JA GO NIE WIDZĘ !
A za milę mamy wyjść na główne podejście do Brestu, gdzie pewno ruch większy, a i lepiej nie wchodzić po nocy i we mgle .
Rzut okiem na ekran - z lewej od toru jest zatoczka, więc decyzja - idziemy do niej na kotwicę.
Ledwo zmieniliśmy kurs, woła nas Brest Traffic z pytaniem o destination (musieli nas obserwować na ekranie). Odpowiedziałem źe Brest, ale ze względu na mgłę idziemy bliżej lądu na kotwicę.
Zapytali czy wszystko na pokładzie OK, zapewnili, że jakbym potrzebował pomocy, to oni są cały czas na 16-tym kanale. Polubiłem Francję.
Idziemy w kierunku lądu, którego nie widać, choć odległość tylko 2 kable, ale jak zobaczyłem na ekranie że zeszliśmy zdecydowanie z toru, tak że ktoś by musiał specjalnie do tej zatoczki wejść żeby była obawa kolizji, rzucilismy kotwicę.
Było 8,5 metra głębokości (potem wzrosło do 12m) - rzucilismy ok 50 metrów łańcucha. Prąd się wzmaga, ale pozycja jachtu się nie zmieniała, oprócz myszkowania na wietrze, kotwica Rocna trzyma (kupiona za doradą Szefowej Clippera). Włączyłem alarm kotwiczny, idę spać, a Władek zostaje na wachcie kotwicznej. Po trzech godzinach (tak kolo siódmej) mgła przeszła i zobaczyliśmy ląd w odległości niewiele ponad kabel, wysoki, skalisty, nieprzyjazny.
Idziemy na silniku do Brestu. Marina duża i ledwo zacumowalismy podpływa do nas pracownik mariny na pontonie, który skasował nas na 29 euro(all).
Spacer po Brescie /chyba (starzeję się - tylko spacer, żadnego rockandrolla). Na drugi dzień rano ruszamy w kierunku La Coruny. Pogoda na dni parę dobra,wiaterki -sprzyjające kierunki, a siła wiatru na cztery dni dla La Coruny i Brestu, a i w połowie trasy nie większa od czwórki !
A za milę mamy wyjść na główne podejście do Brestu, gdzie pewno ruch większy, a i lepiej nie wchodzić po nocy i we mgle .
Rzut okiem na ekran - z lewej od toru jest zatoczka, więc decyzja - idziemy do niej na kotwicę.
Ledwo zmieniliśmy kurs, woła nas Brest Traffic z pytaniem o destination (musieli nas obserwować na ekranie). Odpowiedziałem źe Brest, ale ze względu na mgłę idziemy bliżej lądu na kotwicę.
Zapytali czy wszystko na pokładzie OK, zapewnili, że jakbym potrzebował pomocy, to oni są cały czas na 16-tym kanale. Polubiłem Francję.
Idziemy w kierunku lądu, którego nie widać, choć odległość tylko 2 kable, ale jak zobaczyłem na ekranie że zeszliśmy zdecydowanie z toru, tak że ktoś by musiał specjalnie do tej zatoczki wejść żeby była obawa kolizji, rzucilismy kotwicę.
Było 8,5 metra głębokości (potem wzrosło do 12m) - rzucilismy ok 50 metrów łańcucha. Prąd się wzmaga, ale pozycja jachtu się nie zmieniała, oprócz myszkowania na wietrze, kotwica Rocna trzyma (kupiona za doradą Szefowej Clippera). Włączyłem alarm kotwiczny, idę spać, a Władek zostaje na wachcie kotwicznej. Po trzech godzinach (tak kolo siódmej) mgła przeszła i zobaczyliśmy ląd w odległości niewiele ponad kabel, wysoki, skalisty, nieprzyjazny.
Idziemy na silniku do Brestu. Marina duża i ledwo zacumowalismy podpływa do nas pracownik mariny na pontonie, który skasował nas na 29 euro(all).
Spacer po Brescie /chyba (starzeję się - tylko spacer, żadnego rockandrolla). Na drugi dzień rano ruszamy w kierunku La Coruny. Pogoda na dni parę dobra,wiaterki -sprzyjające kierunki, a siła wiatru na cztery dni dla La Coruny i Brestu, a i w połowie trasy nie większa od czwórki !
Planowałem wariantowo tez płynąć po wewnętrznych portach zatoki, ale przy takiej prognozie walimy na szagę.
Na Zatoce Biskajskiej pierwszego dnia powitał nas zachodni wiatr, Jak dla nas bajdewind prawego halsu, ale zdechł wieczorem i do rana na silniku, ale za to świecił księżyc i gwiazdy. Drugiego dnia powiało nam półwiatem, a nawet przepieknym baksztagiem lewego halsu.
Wiała nawet mocna czwóreczka - sypalismy na żaglach w porywach do 7 wezęłków. A w nocy znów na silniku.Trzeciego dnia bezwietrznie. Idziemy na silniku i obliczamy pilnie czy nam starczy paliwa -wychodzi na to ze starczy.
Pozdrawiam
Witold
środa 14.06.17 20:53 33 mile do La Coruny
Na Zatoce Biskajskiej pierwszego dnia powitał nas zachodni wiatr, Jak dla nas bajdewind prawego halsu, ale zdechł wieczorem i do rana na silniku, ale za to świecił księżyc i gwiazdy. Drugiego dnia powiało nam półwiatem, a nawet przepieknym baksztagiem lewego halsu.
Wiała nawet mocna czwóreczka - sypalismy na żaglach w porywach do 7 wezęłków. A w nocy znów na silniku.Trzeciego dnia bezwietrznie. Idziemy na silniku i obliczamy pilnie czy nam starczy paliwa -wychodzi na to ze starczy.
Pozdrawiam
Witold
środa 14.06.17 20:53 33 mile do La Coruny
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu