MICHAŁ LESZCZYŃSKI
Jarosław Czyszek już w pierwszym zdaniu swej (doskonałej) korespondencji pisze, że jestem niesprawiedliwy. Swięte słowa - czyż dżidzej subiektywnego okna może wygłaszać sprawiedliwe ocenyy?
Oczywiście, że nie.
Nigdy nie ukrywałem że nie jestem bezstronnym obserwatorem życia i urody kobiet.
Dziękując Jarkowi - przesłałem mu fotkę młodej damy, która w mojej ocenie jest zjawiskowo piękna. Moja żona z politowaniem kręci głową.
Nie ukrywam - urok żaglowców na mnie nie działa. Koło sterowe uniemożliwia "czucie" steru. Liczne załogi jakoś kojarzą mi się z kołchozami. Komendy manewrowe mnie rozśmieszają.
Własny jacht to jest to.
Ale szanuję inne upodobania, czego dowodem na SSI są żaglowcowe wspominki Andrzeja Remiszewskiego (cierpi na rozdwojenie upodobań) czy Jarka Czyszka.
Multisails !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
------------------------------
Don Jorge,
Wiem, że nie darzysz estymą żaglowców chociaz troszke większych od Cartera i żeglugę na nich przyrównujesz do jazdy autobusem. To wysoce niesprawiedliwa
ocena. Z mojego doświadczenia wynika, że nie ma wielkich statków a tylko morze jest ogromne. To znaczy, że wielkość statku maleje geometrycznie wraz z odległością od brzegu.
Nawiasem zupełnym mówiąc ostatni statek, który zaginął bez wieści, w 1979 roku, to Berge Vanga. Miał 355 metrów długości i pięćdziesiąt szerokości. Nic zatem dziwnego
kiedy na pięćdziesięcio metrowej, na długość, Oceanii wyszliśmy pewnej grudniowej nocy, zza osłony Bornholmu wprost i nagle pod zachodnią siódemkę to mostek przechylił mi
Wiem, że nie darzysz estymą żaglowców chociaz troszke większych od Cartera i żeglugę na nich przyrównujesz do jazdy autobusem. To wysoce niesprawiedliwa
ocena. Z mojego doświadczenia wynika, że nie ma wielkich statków a tylko morze jest ogromne. To znaczy, że wielkość statku maleje geometrycznie wraz z odległością od brzegu.
Nawiasem zupełnym mówiąc ostatni statek, który zaginął bez wieści, w 1979 roku, to Berge Vanga. Miał 355 metrów długości i pięćdziesiąt szerokości. Nic zatem dziwnego
kiedy na pięćdziesięcio metrowej, na długość, Oceanii wyszliśmy pewnej grudniowej nocy, zza osłony Bornholmu wprost i nagle pod zachodnią siódemkę to mostek przechylił mi
się pod nogami niczym kokpit jakiejś niewydarzonej omegi. Fala gwizdnęła w burtę od nawietrznej i od razu się poczułem niczym sternik na jolce.
Nie wielkość lecz jakość, stanowi.
Kiedy jedziesz baksztagiem po zabielonym morzu dwanaście, trzynaście węzłów, trzymając wszystko na masztach bo nie bardzo już jest jak to zrzucić.
Kręcisz kołem po kilka obrotów to w jedną to w drugą stronę bo stateczek jeździ na fali a w prawo jest na wiatr i nie daj Boże bo zaraz wytrzepie i zaraz będzie po masztach.
A w lewo jest rufa i jak dziesięcio metrowy bom przeleci na burtę to też jest po masztach.
Nie wielkość lecz jakość, stanowi.
Kiedy jedziesz baksztagiem po zabielonym morzu dwanaście, trzynaście węzłów, trzymając wszystko na masztach bo nie bardzo już jest jak to zrzucić.
Kręcisz kołem po kilka obrotów to w jedną to w drugą stronę bo stateczek jeździ na fali a w prawo jest na wiatr i nie daj Boże bo zaraz wytrzepie i zaraz będzie po masztach.
A w lewo jest rufa i jak dziesięcio metrowy bom przeleci na burtę to też jest po masztach.
Trudno pisać o kapitanie Leszczyńskim ilustrując tekst zdjęciami. Kilka zatem moich nieudolnych żaglowych rysunków inspirowanych w dużej mierze tekstem jak malować statki i morze z 1944 roku
.
Żaglowce są OK. Oczywiście jestem sobie w stanie wyobrazić, że dla zamustrowanego w roli linociąga świat żaglowców może wyglądać trochę inaczej. Z drugiej strony
pamiętam jak w pierwszym moim żaglowcowym rejsie stałem na pokładzie wśród pozornego chaosu zrzuconych z nagielbanków fałów i bezgłośnie niemal nad głową
wykwitały mi żagle idące w setki metrów kwadratowych płótna. Zasłoniły słońce, które dalej iskrzyło się już tylko po błękitnym i trochę pomarszczonym morzu. Żadnego
mechanicznego odgłosu, tylko syk rozcinanej stewą wody...
Prowadzi nas ostatnio Colonel po Twojej stronie a to po żaglowcach niemieckich, a to po fińskich, czyli znowu niemieckich. Wspomina coś o kliprach angielskich
i wielomasztowych szkunerach amerykańskich. Dziwo takie natury morskiej, długi kadłub poutykany masztami o nazwach zaczerpniętych z dni tygodnia bo dotychczasowe
doświadczenie morskie nie dało nazw sposobniejszych. Ale i w takim potworze doświadczone oko potrafi odkryć piękno czego najlepszym dowodem seria
rysunków naszego, nie panie Andrzeju niemieckiego czy amerykańskiego, pięciomasztowego i pełnowymiarowego, wymiarami przewyższajacego "Dar Pomorza", szkunera.
"ELEMKA" i jej rysownik Michał Pigłu Lester Leszczyński. Marynarz zawodowy, po Szkole Morskiej w Tczewie jednak marynarz, biorąc z angielskiego, sailor.
Uważa się, że dowodzony przez Leszczyńskiego "ORION", trzymasztowy szkuner pod polską banderą był w 1938 roku ostatnim handlowym żaglowcem, który wszedł do
londyńskich doków, z ujścia Tamizy, bez napędu mechanicznego korzystajac tylko z żagli i fali pływu. (K.J.Jones "Michał Leszczyński, Marynarz i artysta, wyd.pol.CMM
Gdańsk 2007).
Żaglowce są OK. Oczywiście jestem sobie w stanie wyobrazić, że dla zamustrowanego w roli linociąga świat żaglowców może wyglądać trochę inaczej. Z drugiej strony
pamiętam jak w pierwszym moim żaglowcowym rejsie stałem na pokładzie wśród pozornego chaosu zrzuconych z nagielbanków fałów i bezgłośnie niemal nad głową
wykwitały mi żagle idące w setki metrów kwadratowych płótna. Zasłoniły słońce, które dalej iskrzyło się już tylko po błękitnym i trochę pomarszczonym morzu. Żadnego
mechanicznego odgłosu, tylko syk rozcinanej stewą wody...
Prowadzi nas ostatnio Colonel po Twojej stronie a to po żaglowcach niemieckich, a to po fińskich, czyli znowu niemieckich. Wspomina coś o kliprach angielskich
i wielomasztowych szkunerach amerykańskich. Dziwo takie natury morskiej, długi kadłub poutykany masztami o nazwach zaczerpniętych z dni tygodnia bo dotychczasowe
doświadczenie morskie nie dało nazw sposobniejszych. Ale i w takim potworze doświadczone oko potrafi odkryć piękno czego najlepszym dowodem seria
rysunków naszego, nie panie Andrzeju niemieckiego czy amerykańskiego, pięciomasztowego i pełnowymiarowego, wymiarami przewyższajacego "Dar Pomorza", szkunera.
"ELEMKA" i jej rysownik Michał Pigłu Lester Leszczyński. Marynarz zawodowy, po Szkole Morskiej w Tczewie jednak marynarz, biorąc z angielskiego, sailor.
Uważa się, że dowodzony przez Leszczyńskiego "ORION", trzymasztowy szkuner pod polską banderą był w 1938 roku ostatnim handlowym żaglowcem, który wszedł do
londyńskich doków, z ujścia Tamizy, bez napędu mechanicznego korzystajac tylko z żagli i fali pływu. (K.J.Jones "Michał Leszczyński, Marynarz i artysta, wyd.pol.CMM
Gdańsk 2007).
Michał Leszczyński był epigonem żagli w żegludze handlowej chociaż miał też do czynienia z żeglarstwem sportowym w czystej postaci. W każdym razie był uczestniczącym
świadkiem narodzin polskiego żeglarstwa szkoleniowego. Wspólnie z Leonem Tumiłowiczem, sławnym później konstruktorem jachtów, między innymi "OPTY" dla L.Teligi,
a ówcześnie współzałożycielem Stoczni Jachtowej w Gdyni (http://repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7963 ) , szyli żagle dla ELEMKI
Tumiłowicz, również zresztą absolwent PSMki, jako zleceniobiorca, Leszczyński jako przedstawicel odbiorcy. To te właśnie topsle, wspólnej roboty, zostały przez Pigła
naszkicowane na Morzu Śródziemnym podczas jedynej podróży kolonialnego szkunera i, później, uwiecznione w trzech ksiażkowych wydaniach o tym jak malować morze
i statki. (M.Leszczyński, How to draw sail & sea, London, New York, The Studio, 1944,'45,'46). Potem również był Leszczyński przez jakiś czas, raczej krótki, starszym
a ówcześnie współzałożycielem Stoczni Jachtowej w Gdyni (http://repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7963 ) , szyli żagle dla ELEMKI
Tumiłowicz, również zresztą absolwent PSMki, jako zleceniobiorca, Leszczyński jako przedstawicel odbiorcy. To te właśnie topsle, wspólnej roboty, zostały przez Pigła
naszkicowane na Morzu Śródziemnym podczas jedynej podróży kolonialnego szkunera i, później, uwiecznione w trzech ksiażkowych wydaniach o tym jak malować morze
i statki. (M.Leszczyński, How to draw sail & sea, London, New York, The Studio, 1944,'45,'46). Potem również był Leszczyński przez jakiś czas, raczej krótki, starszym
oficerem na "ZAWISZY CZARNYM". Temu też zawdzięczamy kilka szkiców ołówkowych pierwszego "Zawiasa" pod żaglami. Te akurat rysunki nie przeszły do historii a
krótka kooegzystencja kpt. Leszczyńskiego z gen. Zaruskim na pokładzie "ZAWISZY" zakończyła się dosyć gwałtownie w Kopenchadze już podczas drugiej wspólnej podróży.
Pisze Jerzy Miciński w drugim tomie Statków Polskich, że w skutek niezgodności charakterów i na tle jakiś nieporozumień finansowych. Sam Leszczyński opisuje to swoim
barwnym piórem w sposób o wiele bardziej ekspresyjny. "[...] Dawno temu był [Zaruski] znanym żeglarzem jachtowym, ale na starte lata zrobił się niezwykle ostrożny w
kontakcie z wiatrem i tak mocno refował stateczkowi żagle, że biedny szkuner mógł posuwać się naprzód jedynie przy pomocy silnika. [...] Moje niezadowolenie budziło też
równie stetryczałe podejście do entuzjastów żeglarstwa. [...] [D]owódca był [...] przeciwny posunięciom tak niepoważnym jak zezwolenie "marynarzom" na wychodzenie na
pokład bez nakrycia głowy. Kąpiel w basenie portowym uchodziła za uwłaczajacą godności. [...] (K.J.Jones...).
W czasie drugiej wojny światowej, pomiedzy innymi zajęciami jak na przykład udział w inwazji na pokładzie ss "POZNAŃ", był kapitan Leszczyński, wraz z J.Cyglerem,
współwłaścielem klasycznego kecza o długości 78 stóp, którym przez kilka wojennych lat uprawiał żeglugę po Morzu Irlandzkim. Stateczek nie pływał pod polską banderą
bowiem w czasie wojny przekazywanie brytyjskiego tonażu w obce, nawet sojusznicze, ręce nie było dozwolone. Sprawę rejestracji wspólnicy obeszli przy pomocy
figuranta i w ten sposób "GARLANDSTONE" przeszedł (czy może raczej przeszła, skoro nie zmieniła bandery) do historii malarstwa marynistycznego najwyższej próby.
Istnieją setki jej rysunków, również w książce HOW DRAW SHPIS & SEA, która wprost jest opisemm codziennej na niej żeglugi i życia. Łącznie ze szkicem np. salingów i stengi
z blokami zaznaczonymi do wymiany w skutek dotychczasowego zużycia etc.
krótka kooegzystencja kpt. Leszczyńskiego z gen. Zaruskim na pokładzie "ZAWISZY" zakończyła się dosyć gwałtownie w Kopenchadze już podczas drugiej wspólnej podróży.
Pisze Jerzy Miciński w drugim tomie Statków Polskich, że w skutek niezgodności charakterów i na tle jakiś nieporozumień finansowych. Sam Leszczyński opisuje to swoim
barwnym piórem w sposób o wiele bardziej ekspresyjny. "[...] Dawno temu był [Zaruski] znanym żeglarzem jachtowym, ale na starte lata zrobił się niezwykle ostrożny w
kontakcie z wiatrem i tak mocno refował stateczkowi żagle, że biedny szkuner mógł posuwać się naprzód jedynie przy pomocy silnika. [...] Moje niezadowolenie budziło też
równie stetryczałe podejście do entuzjastów żeglarstwa. [...] [D]owódca był [...] przeciwny posunięciom tak niepoważnym jak zezwolenie "marynarzom" na wychodzenie na
pokład bez nakrycia głowy. Kąpiel w basenie portowym uchodziła za uwłaczajacą godności. [...] (K.J.Jones...).
W czasie drugiej wojny światowej, pomiedzy innymi zajęciami jak na przykład udział w inwazji na pokładzie ss "POZNAŃ", był kapitan Leszczyński, wraz z J.Cyglerem,
współwłaścielem klasycznego kecza o długości 78 stóp, którym przez kilka wojennych lat uprawiał żeglugę po Morzu Irlandzkim. Stateczek nie pływał pod polską banderą
bowiem w czasie wojny przekazywanie brytyjskiego tonażu w obce, nawet sojusznicze, ręce nie było dozwolone. Sprawę rejestracji wspólnicy obeszli przy pomocy
figuranta i w ten sposób "GARLANDSTONE" przeszedł (czy może raczej przeszła, skoro nie zmieniła bandery) do historii malarstwa marynistycznego najwyższej próby.
Istnieją setki jej rysunków, również w książce HOW DRAW SHPIS & SEA, która wprost jest opisemm codziennej na niej żeglugi i życia. Łącznie ze szkicem np. salingów i stengi
z blokami zaznaczonymi do wymiany w skutek dotychczasowego zużycia etc.
Dowcip polega na tym, że ten żaglowiec przedziwnym zrządzeniem losu przetrwał do dzisiaj i stoi zacumowany na stałe do nabrzeża jako statek muzealny. Widok pokładu,
w ujęciu panoramicznym można, w dzisiejszej dobie internetu, obejrzeć tutaj: http://www.panoramicearth.com/8975/Tavistock/The_Garlandstone_sailing_ship
O kapitanie Leszczyńskim, członku Royal Society of Arts, o ile zdołałem się zorientować nie ma ani słowa. A przecież żeglujac na "ORIONIE" był Leszczyński ostatnim z kapitanów.
Pisze we wspomnieniach: [...] Kiedy ORION żeglował Tamizą, wielka era żaglowców była już przeszłością. [...] był jednak dla mnie wciąż prawdziwym światem, dumą, a nade wszystko
sekretną miłością. Nie przyszło mi do głowy, że podobne uczucia żywili Brytyjczycy. [...] Nauczyciele przyprowadzali wycieczki szkolne, [...] przeżywaliśmy inwazję fotografów i reporterów a
[...] nawet księżniczka Elżbieta, najstarsza córka króla, obecnie [...] królowa, przybyła na pokład oddać hołd żaglowcowi, który zakończył swą ostatnią podróż. [...]
Polski kapitan tak własnie pisze o polskim żaglowcu w samym sercu morskiego Albionu.
Cóż, księżniczka Elżbieta jest królową Albionu do dzisiaj.
Jarosław Czyszek
[...] nawet księżniczka Elżbieta, najstarsza córka króla, obecnie [...] królowa, przybyła na pokład oddać hołd żaglowcowi, który zakończył swą ostatnią podróż. [...]
Polski kapitan tak własnie pisze o polskim żaglowcu w samym sercu morskiego Albionu.
Cóż, księżniczka Elżbieta jest królową Albionu do dzisiaj.
Jarosław Czyszek
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu