KTO NIE LUBI SUBIEKTYWNYCH OCEN - NIECH NIE CZYTA !
Dzisiejszy, okolicznowy news Mariana Lenza ma charakter ... polityczny. Przyznaję - tematyka dość luźno związana z żeglarstwem, ale dziś wszysko nam kojarzy się z tym samym.
To news nawołujący do refleksji, bo jak w końcu wszystko się zawali, to wrócimy do sytuacji opisywanej przez Marysia. Oby tylko !
Pamiętajcie o tym.
Zwłaszcza Ci, którzy już rozpoczęli przygotowania do zagranicznego rejsu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
-------------------------------------------------------
Motto:
„Herodot z Halikarnasu przedstawia tu wyniki swoich badań, aby dzieje ludzi nie zatarły się z czasem w pamięci i aby nie zgasła sława wielkich i niezwykłych czynów dokonanych czy to przez Greków, Czy to przez barbarzyńców”. (Herodot I 1,1)
Jedziemy do Berlina
Pogrążony w głębokim zamyśleniu snuję się po wystawie "Wiatr i Woda 2016". To już 28. wystawa! Jeszcze rok, jeszcze dwa i będzie jubileusz!
Rozpoznając stan mego ducha podchodzi znajmy biznesmen, którego znam jeszcze z czasów pra-pra-kapitalizmu.
- Jestem już na emeryturze
- O! – nigdy bym się tego nie spodziewał, zawsze wydawał się być niezniszczalnym
- Mój zastępca też już przeszedł na emeryturę.
- ??????
- Młodzi wszystko przejęli. Wszystko się zmienia.
- Tak, wszystko się zmienia – przytakuję roztargniony.
Przystajemy przed stoiskiem na którym sympatyczna Pani foto) zaprasza na Targi „Boot & Fun” – teraz takie maja hasło przewodnie - w 2016 roku, w Berlinie. Opisuje wystawę, jej walory …
- Wiele polskich firm się wystawia – zachęca.
Słucham nieuważnie - jej słowa docierają do mnie jak przez watę. Myślami jestem daleko, bardzo, bardzo, daleko.
- Deja vu! Deja vu! – wspomnienia docierają jak przez mgłę.
Tak, to było jesienią 1992 roku! Na wystawie Hanseboot w Hamburgu dowiaduję się, że zaprzyjaźniona firma Frau Mueller za miesiąc wystawi się na reaktywowanej (po połączeniu się obu państw niemieckich) – wystawie w Berlinie.
Postanawiam się tam wybrać. Wieczorem w Gdyni zajmuję miejsce w rejsowym autobusie do Berlina. Jest wypełniony do ostatniego miejsca. Jedzie z nami konduktor, pilot i opiekun w jednym. Nie mam żadnego bagażu - trochę jakby tym się różnię od reszty pasażerów. Pasażer za moimi plecami pyta:
- Wraca pan dzisiaj?
- A co pan wiezie? – dopytuje.
- Nic? Czy mógłby pan zabrać „sztangę” Marlboro i butelkę wódki? To wolno. Nie ma ryzyka. W drodze powrotnej będzie piwko … - kusi.
A niech mu tam, nie jestem piwoszem, ale się zgadzam. Tak! Tak! Po kilku latach Janusz Rewiński będzie śpiewał o tych czasach w balladzie: „… Zigaretten nach Berlin, łza się kręci w oku mym …”.
Post scriptum
Polski eksport do Niemiec wzrósł w 2015 o 11,2 proc. [wobec prognozowanych 10 proc. –m.l.] do 48,5 mld euro, a import z tego kraju o 7,8 proc. do 40 mld euro. Bilateralne obroty osiągnęły rekordowy poziom 88,5 mld euro.
W rankingu państw będących największymi partnerami handlowymi Niemiec Polska wysunęła się na 7. miejsce. Rok temu była na miejscu 8., a w 2013 roku zajmowała 11. pozycję. Na tej liście wyprzedzają Polskę tylko USA, Francja, Holandia, Chiny, Wielka Brytania i Włochy.
Obecnie niemiecka gospodarka ma 27,2-procentowy udział w polskim eksporcie i 22,8-procentowy udział w imporcie.
„Herodot z Halikarnasu przedstawia tu wyniki swoich badań, aby dzieje ludzi nie zatarły się z czasem w pamięci i aby nie zgasła sława wielkich i niezwykłych czynów dokonanych czy to przez Greków, Czy to przez barbarzyńców”. (Herodot I 1,1)
Jedziemy do Berlina
Pogrążony w głębokim zamyśleniu snuję się po wystawie "Wiatr i Woda 2016". To już 28. wystawa! Jeszcze rok, jeszcze dwa i będzie jubileusz!
Rozpoznając stan mego ducha podchodzi znajmy biznesmen, którego znam jeszcze z czasów pra-pra-kapitalizmu.
- Jestem już na emeryturze
- O! – nigdy bym się tego nie spodziewał, zawsze wydawał się być niezniszczalnym
- Mój zastępca też już przeszedł na emeryturę.
- ??????
- Młodzi wszystko przejęli. Wszystko się zmienia.
- Tak, wszystko się zmienia – przytakuję roztargniony.
Przystajemy przed stoiskiem na którym sympatyczna Pani foto) zaprasza na Targi „Boot & Fun” – teraz takie maja hasło przewodnie - w 2016 roku, w Berlinie. Opisuje wystawę, jej walory …
- Wiele polskich firm się wystawia – zachęca.
Słucham nieuważnie - jej słowa docierają do mnie jak przez watę. Myślami jestem daleko, bardzo, bardzo, daleko.
- Deja vu! Deja vu! – wspomnienia docierają jak przez mgłę.
Tak, to było jesienią 1992 roku! Na wystawie Hanseboot w Hamburgu dowiaduję się, że zaprzyjaźniona firma Frau Mueller za miesiąc wystawi się na reaktywowanej (po połączeniu się obu państw niemieckich) – wystawie w Berlinie.
Postanawiam się tam wybrać. Wieczorem w Gdyni zajmuję miejsce w rejsowym autobusie do Berlina. Jest wypełniony do ostatniego miejsca. Jedzie z nami konduktor, pilot i opiekun w jednym. Nie mam żadnego bagażu - trochę jakby tym się różnię od reszty pasażerów. Pasażer za moimi plecami pyta:
- Wraca pan dzisiaj?
- A co pan wiezie? – dopytuje.
- Nic? Czy mógłby pan zabrać „sztangę” Marlboro i butelkę wódki? To wolno. Nie ma ryzyka. W drodze powrotnej będzie piwko … - kusi.
A niech mu tam, nie jestem piwoszem, ale się zgadzam. Tak! Tak! Po kilku latach Janusz Rewiński będzie śpiewał o tych czasach w balladzie: „… Zigaretten nach Berlin, łza się kręci w oku mym …”.
Jedziemy ku granicy. Od czasu do czasu autobus zatrzymuje się przy którymś dworcu kolejowym, lub na stacji paliw, na siku. Brakiem bagażu wzbudzam zainteresowanie pilota, którym jest starszy, dystyngowany, pan. Podchodzi i wypytuje:
- Wraca pan po południu – wie, bo ma mój bilet.
- Tylko na jeden dzień? – dziwi się.
- Proszę się nie spóźnić, wracamy o 16:00 – uzasadnia swój niepokój.
- Moglibyśmy już wracać o 11:00, wszyscy już wszystko załatwią, ale taki jest rozkład – wyjaśnia rozbrajająco.
Widząc jego zainteresowanie mówię:
- Jestem żeglarzem, a w Berlinie jest wystawa jachtów, którą koniecznie chcę obejrzeć. Jeśli ma Pan czas możemy pójść razem – proponuję.
Nocą nie wzbudzając zainteresowania polskich, ani większego zainteresowania niemieckich celników, po sprawdzeniu paszportów przekraczamy granicę i docieramy do Berliner Ring i około 08:00 stajemy na postój w bocznej ulicy centrum Berlina, gdzie autobus będzie czekał do odjazdu. Pasażerowie udają się w swoich interesach, a my z pilotem, który okazuje się, zna doskonale język niemiecki, udajemy się na wystawę.
- Mam legitymację prasową „Żagli”, może uda mi się też i pana akredytować. Przedstawię pana jako tłumacza – naświetlam mu swój pomysł.
W recepcji powitano nas jako Very Important Persons – Panowie Dziennikarze z Polski!! Wszyscy stają na baczność! Akredytacja – oczywiście, wejściówki bezpłatne – oczywiście. Zapraszają do Klubu Prasowego, a tam: śniadanie gratis - obiad będzie później - na salaterkach kiście bananów – niczym dzisiaj ośmiorniczki – i pełne grona soczystych winogron, ciasto, naturalny sok pomarańczowy, i kawa; wszystkiego dowoli. Wystawa ma swój jubileusz „50. Tradition und Umwelt” – takie miała wówczas hasło. Starszy pan zachwycony, patrzy na mnie jak w obraz!
- Wraca pan po południu – wie, bo ma mój bilet.
- Tylko na jeden dzień? – dziwi się.
- Proszę się nie spóźnić, wracamy o 16:00 – uzasadnia swój niepokój.
- Moglibyśmy już wracać o 11:00, wszyscy już wszystko załatwią, ale taki jest rozkład – wyjaśnia rozbrajająco.
Widząc jego zainteresowanie mówię:
- Jestem żeglarzem, a w Berlinie jest wystawa jachtów, którą koniecznie chcę obejrzeć. Jeśli ma Pan czas możemy pójść razem – proponuję.
Nocą nie wzbudzając zainteresowania polskich, ani większego zainteresowania niemieckich celników, po sprawdzeniu paszportów przekraczamy granicę i docieramy do Berliner Ring i około 08:00 stajemy na postój w bocznej ulicy centrum Berlina, gdzie autobus będzie czekał do odjazdu. Pasażerowie udają się w swoich interesach, a my z pilotem, który okazuje się, zna doskonale język niemiecki, udajemy się na wystawę.
- Mam legitymację prasową „Żagli”, może uda mi się też i pana akredytować. Przedstawię pana jako tłumacza – naświetlam mu swój pomysł.
W recepcji powitano nas jako Very Important Persons – Panowie Dziennikarze z Polski!! Wszyscy stają na baczność! Akredytacja – oczywiście, wejściówki bezpłatne – oczywiście. Zapraszają do Klubu Prasowego, a tam: śniadanie gratis - obiad będzie później - na salaterkach kiście bananów – niczym dzisiaj ośmiorniczki – i pełne grona soczystych winogron, ciasto, naturalny sok pomarańczowy, i kawa; wszystkiego dowoli. Wystawa ma swój jubileusz „50. Tradition und Umwelt” – takie miała wówczas hasło. Starszy pan zachwycony, patrzy na mnie jak w obraz!
Zaczynamy zwiedzanie. Od stoiska do stoiska. Tu dopiero jest szok. Ja już jestem wystawowym bywalcem, ale starszy pan jest oszołomiony. Coś podobnego – takie cuda! W gąszczu giną dwie polskie firmy (jedna wyżej spotkanego biznesmena). Czas szybko leci. Z obiadu rezygnujemy. Odwdzięczę się wystawie publikując w „Gazecie Morskiej” dodatku do „GW” reportaż „50.Wystawa jachtowa”. Kto chce może przeczytać reprint na SSI.
- Już piętnasta, muszę iść do autobusu, proszę się nie spóźnić, bo pojedziemy bez pana – mówi pilot.
Jeszcze to, jeszcze tamto. Już późno! W pośpiechu opuszczam wystawę. Dobiegam do ulicy, w której ma stać autobus. Nie widzę. Odjechał? Jeszcze przecież jest kilka minut! Biegnę do następnej ulicy – Donnerwetter! - wszystkie takie podobne. Do następnej i daleko, daleko, widzę - jest! Biegnę co tchu, mam kwadrans spóźnienia.
- Mieliśmy już jechać – pilot jest zdenerwowany.
Komplet pasażerów. Każdy jest na swoim miejscu, tylko moje jest puste. Padam ostatkiem sił, zdyszany i spocony.
- Przydałoby się piwo – myślę.
Ktoś lekko trąca mnie w ramię. Odwracam się i widzę wyciągniętą rękę z puszką Heinekena w dłoni.
- Piwko – mówi mój przygodny znajomy.
Po chwili łyk i przynoszący ulgę zimny napój rozkosznie rozlewa mi się po całym ciele! Nie jestem piwoszem, ale teraz .... Ostatnio piwo tak smakowałem w Muzeum Piwa w Sapporo! Nie ma to jak solidność w interesach!
O północy jesteśmy na granicy. Wszyscy w skupieniu. Niemieckie służby wcale nas nie oglądają, przechodzą wopiści. „… zblatowany celnik śpi…” (to z ballady) – oj, oj, nie śpi, nie śpi przychodzi i spaceruje środkiem autobusu.
- Jest coś do oclenia? – pasażerowie przyjmują postawę, że można sądzić i tak, i nie.
Wychodzi mówiąc: - panie kierowco proszę zjechać na parking i otworzyć luki bagażowe.
Przez autobus przechodzi szmer. Zjeżdżamy i jeden z pasażerów trąca mnie koszykiem – dwadzieścia marek.
- To nie nasz – wyjaśnia mu mój znajomy.
- O przepraszam – i idzie dalej
Przypominają mi się często oglądane sceny ze wschodniej granicy. Nasz celnik, któremu Rosjanie ze względu na okulary nadali ksywę „Kobra” spaceruje po autobusie, lekko kołysząc głową hipnotyzuje ofiary i nagle: ciach! Bezbłędnie trafia w przemytnika, a jego młodszy kolega „Dżeki Patroszyciel” w chirurgicznych rękawiczkach – taki higienista – nicuje do dna przepaściste czemodany .
Koszyk dociera do kierowcy, który wychodzi z nim na zewnątrz. Mija pół godziny, celnik wraca, przechodzi się środkiem autobusu. Wychodzi na zewnątrz, ogląda otwarte luki.
Po chwili: – panie kierowco, zamknąć luki, można jechać.
Powoli zjeżdżamy z parkingu i kierujemy się na Szczecin. Jak się domyślam „koszykowe” zadowoliło celnika. Ostatecznie wszyscy „pracują” na tej granicy! Cały autobus zapada w sen: „… szmuglujemy jak we śnie/ verstehen Sie? …” – to cały czas ta sama ballada.
Rano, jeszcze ciemno, docieramy do Gdyni. Pasażerowie wyciągają bagaże. Ich zasoby jeszcze dzisiaj zasilą słynną gdyńską Halę Targową i okoliczne sklepiki, a wieczorem … kolejny kurs. Po raz ostatni przyglądam się pasażerom – nie wyglądają na meneli. Niektórzy zapewne obrosną w piórka i wyrosną na szacownych przedsiębiorców: jedni zostaną „inwestorami”, inni pójdą do polityki – „… z senatorem miłe chwile …”, jeszcze inni pójdą sprawdzić się w wielkim biznesie – „… na safari strzelam w słonia … „ – cały czas ballada!
Tak było. Wspominam znajomą z Warszawy, która przez całą komunę „pracowała” w handlu zagranicznym kursując między Rijeką, Warną, Stambułem i Budapesztem. Nie gardziła Moskwą (och te dżinsy!), ani Lwowem. Przyszła transformacja i nowe pomysły. Była obrotna więc z mężem zakręcili się wokół polityki podczepiając się pod Wałęsę. Później pod jakąś koalicję, aby wykreować męża na posła. Niestety bez skutku, a koalicja padła. Jeszcze raz jadą na Wałęsie, ale kolejna szansa pojawiła się dopiero wraz z Ojcem Narodu (później zapędzony w ślepy róg przez „koalicjanta” się powiesił) i wyborami do euro parlamentu! Niestety nie udało się, inni byli lepsi.
Wreszcie bingo! Co to znaczy upór i konsekwencja! Po kolejnej zmianie barw mąż zostaje senatorem. Teraz senator po nowym „tryndzie” zbiera „punkty” z zapałem neofity bluzgając na Wałęsę (?), jedzie na nim jak na burej suce (?), „… z senatorem miłe chwile … trochę golfa, mody krzyk, buty, krawat od Versace, …” – to cały czas Rewiński.
A tu bęc! W połowie kadencji sprawa się rypła!
To było latem 2009 roku na molo w Sopocie przypadkiem spotkałem Panią Senatorową; dociekam jak do tego doszło. Jest wściekła:
- Temu głupolowi wszyscy tłumaczyliśmy, że nie ma szans, że jest ryzyko, ale on koniecznie chciał przekręcić Tuska, i co? - teraz Pan Prezydent jest sam! Teraz Pan Prezydent jest sam – ubolewała niepocieszona.
Nie mniej - realizując hasło śp. Lecha Kaczyńskiego „warto być Polakiem” zdążyli załatwić sobie u Pana Prezydenta złote krzyże zasługi.
No i niestety, Senatorowa nie doczekała Dobrej Zmiany. Na progu zmiany się przekręciła, kopnęła w kalendarz, znaczy się trafił ją szlag.
A może Senator wróciłby na swoje miejsce, może dałoby się go upchnąć w ławach poselskich, może trafiłby do Trybunału, lub do jakiejś Komisji. Ostatecznie w Radach Nadzorczych jest tyle miejsc, że mogłoby starczyć dla obojga?
Pora kończyć. Zaraz pojawią się komentarze, że znowu o polityce i jeszcze większe wymówki na priva! – bo nikt nie lubi tak z otwartą przyłbicą.
Panowie jaka polityka? Jaka polityka? Samo życie!
Wysoko krążą jakieś ptaszyska! Syreny? Kruki? Może wrony?
Ta lepsza część społeczeństwa tańczy poloneza na grobach.
Marian Lenz
Gdańsk, 15 kwietnia 2016 roku w dzień obchodów 1050-lecia obchodów chrztu Polski i powstania państwa polskiego.
-----------------------------------------------
- Już piętnasta, muszę iść do autobusu, proszę się nie spóźnić, bo pojedziemy bez pana – mówi pilot.
Jeszcze to, jeszcze tamto. Już późno! W pośpiechu opuszczam wystawę. Dobiegam do ulicy, w której ma stać autobus. Nie widzę. Odjechał? Jeszcze przecież jest kilka minut! Biegnę do następnej ulicy – Donnerwetter! - wszystkie takie podobne. Do następnej i daleko, daleko, widzę - jest! Biegnę co tchu, mam kwadrans spóźnienia.
- Mieliśmy już jechać – pilot jest zdenerwowany.
Komplet pasażerów. Każdy jest na swoim miejscu, tylko moje jest puste. Padam ostatkiem sił, zdyszany i spocony.
- Przydałoby się piwo – myślę.
Ktoś lekko trąca mnie w ramię. Odwracam się i widzę wyciągniętą rękę z puszką Heinekena w dłoni.
- Piwko – mówi mój przygodny znajomy.
Po chwili łyk i przynoszący ulgę zimny napój rozkosznie rozlewa mi się po całym ciele! Nie jestem piwoszem, ale teraz .... Ostatnio piwo tak smakowałem w Muzeum Piwa w Sapporo! Nie ma to jak solidność w interesach!
O północy jesteśmy na granicy. Wszyscy w skupieniu. Niemieckie służby wcale nas nie oglądają, przechodzą wopiści. „… zblatowany celnik śpi…” (to z ballady) – oj, oj, nie śpi, nie śpi przychodzi i spaceruje środkiem autobusu.
- Jest coś do oclenia? – pasażerowie przyjmują postawę, że można sądzić i tak, i nie.
Wychodzi mówiąc: - panie kierowco proszę zjechać na parking i otworzyć luki bagażowe.
Przez autobus przechodzi szmer. Zjeżdżamy i jeden z pasażerów trąca mnie koszykiem – dwadzieścia marek.
- To nie nasz – wyjaśnia mu mój znajomy.
- O przepraszam – i idzie dalej
Przypominają mi się często oglądane sceny ze wschodniej granicy. Nasz celnik, któremu Rosjanie ze względu na okulary nadali ksywę „Kobra” spaceruje po autobusie, lekko kołysząc głową hipnotyzuje ofiary i nagle: ciach! Bezbłędnie trafia w przemytnika, a jego młodszy kolega „Dżeki Patroszyciel” w chirurgicznych rękawiczkach – taki higienista – nicuje do dna przepaściste czemodany .
Koszyk dociera do kierowcy, który wychodzi z nim na zewnątrz. Mija pół godziny, celnik wraca, przechodzi się środkiem autobusu. Wychodzi na zewnątrz, ogląda otwarte luki.
Po chwili: – panie kierowco, zamknąć luki, można jechać.
Powoli zjeżdżamy z parkingu i kierujemy się na Szczecin. Jak się domyślam „koszykowe” zadowoliło celnika. Ostatecznie wszyscy „pracują” na tej granicy! Cały autobus zapada w sen: „… szmuglujemy jak we śnie/ verstehen Sie? …” – to cały czas ta sama ballada.
Rano, jeszcze ciemno, docieramy do Gdyni. Pasażerowie wyciągają bagaże. Ich zasoby jeszcze dzisiaj zasilą słynną gdyńską Halę Targową i okoliczne sklepiki, a wieczorem … kolejny kurs. Po raz ostatni przyglądam się pasażerom – nie wyglądają na meneli. Niektórzy zapewne obrosną w piórka i wyrosną na szacownych przedsiębiorców: jedni zostaną „inwestorami”, inni pójdą do polityki – „… z senatorem miłe chwile …”, jeszcze inni pójdą sprawdzić się w wielkim biznesie – „… na safari strzelam w słonia … „ – cały czas ballada!
Tak było. Wspominam znajomą z Warszawy, która przez całą komunę „pracowała” w handlu zagranicznym kursując między Rijeką, Warną, Stambułem i Budapesztem. Nie gardziła Moskwą (och te dżinsy!), ani Lwowem. Przyszła transformacja i nowe pomysły. Była obrotna więc z mężem zakręcili się wokół polityki podczepiając się pod Wałęsę. Później pod jakąś koalicję, aby wykreować męża na posła. Niestety bez skutku, a koalicja padła. Jeszcze raz jadą na Wałęsie, ale kolejna szansa pojawiła się dopiero wraz z Ojcem Narodu (później zapędzony w ślepy róg przez „koalicjanta” się powiesił) i wyborami do euro parlamentu! Niestety nie udało się, inni byli lepsi.
Wreszcie bingo! Co to znaczy upór i konsekwencja! Po kolejnej zmianie barw mąż zostaje senatorem. Teraz senator po nowym „tryndzie” zbiera „punkty” z zapałem neofity bluzgając na Wałęsę (?), jedzie na nim jak na burej suce (?), „… z senatorem miłe chwile … trochę golfa, mody krzyk, buty, krawat od Versace, …” – to cały czas Rewiński.
A tu bęc! W połowie kadencji sprawa się rypła!
To było latem 2009 roku na molo w Sopocie przypadkiem spotkałem Panią Senatorową; dociekam jak do tego doszło. Jest wściekła:
- Temu głupolowi wszyscy tłumaczyliśmy, że nie ma szans, że jest ryzyko, ale on koniecznie chciał przekręcić Tuska, i co? - teraz Pan Prezydent jest sam! Teraz Pan Prezydent jest sam – ubolewała niepocieszona.
Nie mniej - realizując hasło śp. Lecha Kaczyńskiego „warto być Polakiem” zdążyli załatwić sobie u Pana Prezydenta złote krzyże zasługi.
No i niestety, Senatorowa nie doczekała Dobrej Zmiany. Na progu zmiany się przekręciła, kopnęła w kalendarz, znaczy się trafił ją szlag.
A może Senator wróciłby na swoje miejsce, może dałoby się go upchnąć w ławach poselskich, może trafiłby do Trybunału, lub do jakiejś Komisji. Ostatecznie w Radach Nadzorczych jest tyle miejsc, że mogłoby starczyć dla obojga?
Pora kończyć. Zaraz pojawią się komentarze, że znowu o polityce i jeszcze większe wymówki na priva! – bo nikt nie lubi tak z otwartą przyłbicą.
Panowie jaka polityka? Jaka polityka? Samo życie!
Wysoko krążą jakieś ptaszyska! Syreny? Kruki? Może wrony?
Ta lepsza część społeczeństwa tańczy poloneza na grobach.
Marian Lenz
Gdańsk, 15 kwietnia 2016 roku w dzień obchodów 1050-lecia obchodów chrztu Polski i powstania państwa polskiego.
-----------------------------------------------
Post scriptum
Polski eksport do Niemiec wzrósł w 2015 o 11,2 proc. [wobec prognozowanych 10 proc. –m.l.] do 48,5 mld euro, a import z tego kraju o 7,8 proc. do 40 mld euro. Bilateralne obroty osiągnęły rekordowy poziom 88,5 mld euro.
W rankingu państw będących największymi partnerami handlowymi Niemiec Polska wysunęła się na 7. miejsce. Rok temu była na miejscu 8., a w 2013 roku zajmowała 11. pozycję. Na tej liście wyprzedzają Polskę tylko USA, Francja, Holandia, Chiny, Wielka Brytania i Włochy.
Obecnie niemiecka gospodarka ma 27,2-procentowy udział w polskim eksporcie i 22,8-procentowy udział w imporcie.
Witaj Jerzy, straszysz trochę wraz z Ramzesem, że cytuję „…To news nawołujący do refleksji, bo jak w końcu wszystko się zawali, to wrócimy do sytuacji opisywanej przez Marysia. Oby tylko ! …”
To ja Ci wysyłam ponownie swój komentarz z dnia 2011.12.17 - pewno wielu wspomina dobrze czasy, gdzie konkurencji rynkowej właściwie nie było.
Pozdrawiam
Stefan Hołownia
Komuna to był raj dla przedsiębiorczych Stefan Hołownia z dnia: 2011-12-17 17:50:00
Komuna to był raj. Raj dla przedsiębiorców, jakbyśmy ich dzis nazwali. Czyli
mali producenc, ale i właściciele ferm kurzych, sklepów, restauracji,
taksówkarze, sadownicy, właściciele szklarni/zwani badylarzami/
itp..Taksówkarz potrafił w dzień zarobić przeciętną miesieczną pensję .
Wtedy nazywani byli prywatną inicjatywą, albo prywaciarzami.
Prywaciarze to nie była pozytywnie brzmiąca nazwa.
Jakoś więcej za komuny się liczyło, kto kim jest, jakie ma wykształcenie, stanowisko,
co sobą reprezentuje niż ile ma pieniędzy.
Ale pieniądze prywaciarze pomnażali łatwo i wielokrotnie szybciej niż
dzisiaj. Co w gospodarce niedoboru, braku konkurencji nie powinno dziwić,
ale dziwi brak dziś jasnego zdania, że to dla prowadządzych ówcześnie
działalność gospodarczą to było ELDORADO.
Marynarze też nie mogli narzekać. Co się przywiozło, to można było korzystnie
sprzedać. We wczesnych latach osiemdziesiątych wróciłem z Afryki z dwoma workami
kawy ziarnistej i zatargałem je do znajomego boksu na hali targowej w
Gdyni. Razem prawie 60 kilo, o mielonej kawie Palance nawet nie
wspominam, której też przywiozłem kilkadziesiąt kilo, ale mieloną trudniej
było sprzedać hurtowo.
Ale potrafiłem zajechać na stację benzynową połozyć na ladę kilo kawy
mielonej Palanki i zaordynować - Bak do pełna proszę!
Wracając do tych worków z kawą ziarnistą - kładę je na podłodze w tym boksie
na hali , pani odlicza mi odpowiednią ilość biletów Narodowego Banku
Polskiego.W miedzyczasie jakiś facet wsadza łeb w drzwi i się pyta
- Czy nie ma pani kawy do sprzedania.
- Nie , nie mam.
Potem mówię
- Czemu pani mu nie chciała sprzedać?_
-A ja wiem kto to jest? Ja mam swojego kupca z Katowic który czeka w samochodzie
na parkingu i zaraz pańską kawę zabierze.
Zaraz , czyli ja zrobiłem 70-dniowy about rejs , targałem tą kawę pół
świata, zarobiłem bardzo dobrze, ale jak była w deklaracji to potem były
pytania i podatki z Urzędu Skarbowego /chociaż na to też były sposoby/, a tu
w tym boksie , parę minut, zarobek podobny do mojego i żadnego śladu.
To kto miał najlepiej?
Ktoś zaprotestuje, że to delikatnie mówiąc unikanie podatków.
Tak, i tak robi olbrzymia większość ludzi na świecie. Stara się unikac
płacenia podatków. Pewnie to dziś niepatriotycznie wygląda, bo podobno np.wg
Amerykanów patriotyzm to obowiązek płacenia podatków.
Kiedyś,na jakiejś uroczystości rodzinnej będąc już w stanie zdecydowanie
wskazującym powiedziałem , że wszyscy oszukują,rżną państwo na
podatkach. Jedna szwagierka /emerytowana nauczy cielka muzyki/ się obraziła -
- Mów za siebie. Ja nie oszukuję.
-Tak, a kto daje nieopodatkowane korepetycje, kto gra w kościele z nieopodatkowanym
wynagrodzeniem?
Miałem przez jakiś czas przerąbane.
W latach 90-tych prowadziłem firme konsultingową i przyszedł facet z
miasteczka niedaleko Gdańska, że szuka partnera zagranicznego do spółki , a
najlepiej kupca na swoją małą wytwórnię pustaków. Pytam się czemu chce
sprzedać?
- Bo mam problemy ze zbytem pustaków.
- A jak było za komuny?
- Brali wszystko jak leci, nawet jeszcze ciepłe!
Znajomy prowadził sklep z obuwiem. W poniedziałek jechał na Rębiechowo, leciał
do Warszawy, tam czekał umówiony taksówkarz i robił objazd po prywatnych
producentach zakupując obuwie, zwane warszawskim. Przylatywał do Gdanska z
towarem który bez problemu mieśclł się w samochodzie osobowym i zajeżdżał do
sklepu.Tam już czekała kolejka klientów którzy wiedzieli o której jest
dostawa co poniedziałek. W ciągu dwóch godzin cały towar zostawał sprzedany, a
znajomy resztę tygodnia leżał sobie nad jeziorkiem.
To se nie wrati, choć czasami szkoda.
Pozdrowienia
Stefan Hołownia
Pochwała patologii?
Rozumiem, że w SSI nie ma cenzury prewencyjnej, lecz nie mogę się powstrzymać, by nie odezwać się jako "cenzor represyjny". (Przypominam te pojęcia, bo wielkimi krokami zmierzamy ku deja vu).
To, że w chorym, nieludzkim i absurdalnym systemie dobrze żyło się CWANIAKOM, to że ludzie przedsiebiorczy nie mieli innej rozsądnej możliwości wykorzystania swej przedsiębiorczości, niż KOMBINOWANIE, to, że do przeżycia potrzebna była codzienna drobna i grubsza KORUPCJA oraz ZŁODZIEJSTWO, to nie jest powód do nostalgii. To nie jest powód do pochwalania patologii. W końcu "za Hitlera", też rozmaici szmuglerzy, cwaniaczki, a i szmalcownicy (młodsi poszukają w Wikipedii) żyli znakomicie "lepiej, niż za sanacji".
Może warto jednak pamiętać o cenie. Cenie płaconej przez ogół narodu.
I oczywiście, że Polacy sobie poradzą, gdy przyjdze rachunek za różne "pięćsetki", "reindustrializacje", "wybitnych młodych fachowców", swoich miernych ale wiernych, za odcinanie nas od Europy wreszcie.
Poradzimy sobie.
Tylko do cholery PO CO TO?
Andrzej Colonel Remiszewski
Nie pisałem o korupcji
Pisałem o bezsensownym moim zdaniem propagowaniu nostaligii za dawnemi czasy, nostaligii oparten na falszywych założeniach.
A co do korupcji i nepotyzmu: oczywiście te zjawiska są tak stare, jak cywilizacja ludzka. Problem w tym, że bywaja systemy i ekipy probujące je ograniczać, i są takie, co wmontowują je niejako w zasady gry. Twierdzę, że "realny socjalizm" do nich należał. Twierdzę, że po doświadczeniach lat 90 i 2001-2005 z walki z tymi zjawiskami zrobiono słuszną zasadę. Rządom PO to wychodziło lepiej lub gorzej, lecz wbrew temu, co głosza oszczercy sytuacja systematycznie się poprawiała, następowały też właściwe reakcje na ujawnianie "afer".
W czasach komunizmu, owszem werbalnie z tym walczono, tyle że wyłącznie wobec osób niesłusznych. A jak to jest dziś gołym okiem widac ale to nie portal "polityczny", więc zamilczmy.
Jeszcze 5 dni do wodowania!
Colonel
Mam wrażenie ,że Andrzej Remiszewski nie za bardzo lubi zdania odmienne od swojego/delikatnie mówiąc/. Zaraz pisze bardzo ostre sformułowania: propaganda , fałszywe przesłanki , Hitler itd.
To ja grzecznie polecam lekturę wywiadu z Michałem Bonim „Byliśmy głusi” z 02.04.2016 Gazeta Wyborcza /jest dostępny w internecie/
Cytuję fragment tego wywiadu :
„….Ciepła woda w kranie.
Pan to wymyślił?
- Donald sam to wymyślił. Broniłem tego, bo tak wypadało, i zresztą miało pewien sens.
To było dobre hasło?
- Bardzo dobre, tylko ono działa na ludzi, którzy mają poczucie bezpieczeństwa. Na mnie działa, na pana i na 99 proc. naszych znajomych. A my nie jesteśmy wszyscy. Duża część polskiego społeczeństwa jest cały czas na zakręcie. I najważniejsza dla niej jest nie wygoda, tylko raczej stabilizacja.
Autostrady, Pendolino i to całe gadanie, że możemy się czuć Europejczykami, bo już jest po transformacji... Wcale nie jest po transformacji, ale najwyżej po jej pierwszej części. Transformacja w pewnym sensie cały czas trwa i są głębokie rany, które powinno się zaszywać. Jak się wciąż mówi tylko do tej zadowolonej części, to reszta czuje się spychana na margines. …..”
Zadowolenie i bezkrytyczny zachwyt Andrzeja Remiszewskiego rządami Platformy jest zadziwiające. Nawet Lech Wałęsa powiedział niedawno , że na świecie spotyka się często ze stwierdzeniem ,że „ to nie ten kapitalizm i nie taka demokracja „ .
Pozdrawiam
Stefan Hołownia