ZIMOWĄ PORĄ (32)
Ten okolicznościowy felieton Andrzeja Colonela Remiszewskiego trafia precyzyjnie w środek mojego, takze prywatnego, a jednocześnie subiektywnego przekonania o szkodliwości troski opiekunów. Już w pierwszym wydaniu mojego "antypodręcznika" dowodziłem szkodliwości takiego dokumentu jak "Karta Bezpieczeństwa". Po pierwsze dlatego, ze nigdy nie mogłem się dopatrzeć jakiegokolwiek związku pomiędzy tym papierkiem, a bezpieczeństwem żeglugi. Przez iles tam lat moje jachty poddawane były "inspekcjom" urzędników administarcji morskiej. Mógłbym o tych procedurach napisać wcale nie krótką nowelkę. To by była "satyra faktu". Ale problem był znacznie poważniejszy - jak już wspomniałem - SZKODLIWY. U wielu z zeglarzy stwarzał złudzenie, ze jak jacht ma "Kartę Bezpieczeństwa" to oni są już zabezpieczeni.
Dziś opublikowałem oficjalne Stanowisko SAJ w sprawie zakusów przywrócenia rygorów, które by miały by być egzekwowane przez tych, którzy o jachtingu, mają dość blade pojęcie.
Tak się złożyło, że owe Stanowisko SAJ podpisała ta sama osoba, co dzisiejsze felieton.
To nie przypadkowa zbieżność, bo moim zdaniem Prezes powinien podpisywać tylko te dokumenty, co do słuszności których jest też "prywatnie" przekonany.
A nie tylko ocean jest wszechmocny - Bałtyk chyba nie od macochy.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------------------
„Gniew oceanu” to nieudany tytuł wspaniałego filmu*). Czemu nieudany? Tytuły filmów w polskiej wersji często nie są przecież dosłownym tłumaczeniem oryginału. Słowa „gniew oceanu” nie są jednak trafne. Zakładają jakiś stosunek oceanu do nas, ludzi. A ocean takiego stosunku nie ma. On po prostu jest, trwa od milionów lat i trwać będzie nadal i człowieka nie dostrzega. Nie głaszcze, nie walczy z nami, JEST.
Zawsze bawiły mnie opowieści o zwycięskiej walce z morzem. Wielcy kapitanowie, bohaterowie, szczególnie w autokreacji, toczący z narażeniem życia zwycięskie pojedynki z żywiołem. A przecież z morzem można tylko współistnieć, dostosować się do warunków stworzonych przez żywioł. Kto umie to uczynić, kto wykorzystuje siłę morza dla własnych potrzeb, ten wygrywa, Dopływa do celu, wygrywa regaty, dożywa końca huraganu. Kto działa im wbrew, prędzej, czy później, jest skazany na porażkę. Porażkę z własną ignorancją albo ignorancją innych.
Oczywiście, doświadczenie i wiedza, coraz większe możliwości technologiczne: materiały, rozwiązania konstrukcyjne, środki łączności i informacji, dając oraz większą zdolność współpracy z naturą. Nie przypadkiem jednak za najlepszych żeglarzy wszechczasów uważa się Polinezyjczyków, czy Wikingów, którzy w symbiozie z natura rodzili się, żyli i umierali. Byli przy tym całkowicie pozbawieni owej arogancji „człowieka cywilizowanego”, który uważa, że może wszystko, a który naprawdę może tylko tyle, na ile fizyka pozwala. I co jakiś czas przekonuje się o tym w sposób dramatyczny. Za cenę życia albo wielu żyć.
Dlatego też tak „fascynujący” jest zaproponowany niedawno przez opiekuńczych biurokratów wymóg przewidzenia i szczegółowego opisania wszelkich zagrożeń, jaki może spotkać jacht i załoga podczas żeglugi, a nawet podczas postoju w porcie. Ten rodzaj arogancji ludzkiej jest wyjątkowo bolesny w skutkach. O ile „bohaterszczyzna wielkich kapitanów” śmieszy, o tyle arogancja urzędników po prostu rodzi zło.
Biurokrata dba o nas, o nasze bezpieczeństwo, starając się zadekretować stan powszechnej szczęśliwości. Biurokracie wydaje się, że wprowadzając kolejne przepisy, jest w stanie przewidzieć wszelkie sytuacje i znaleźć wszelkie dla nich rozwiązania. Kolejnym krokiem jest wymyślenie dokumentów, które będą udowadniały, iż biurokrata te wymyślone reguły wdrożył, a jego „podopieczni” przestrzegają i stosują. I tak tworzy się fikcyjny, alternatywny świat. Byłoby to śmieszne, gdyby nie było tragiczne.
A tragiczne jest przez to, że biurokrata wmawia nam skutecznie, iż jego procedury i jego kwity owo bezpieczeństwo nam zapewniają. Skutkiem jest zwykłe zwalnianie się z odpowiedzialności samych za siebie, brak refleksji nad swoimi czynami i zaniechaniami, brak samokształcenia, no i w konsekwencji obniżenie bezpieczeństwa.
Przypomina się znana fałszywka historyczna o jedenastowiecznym królu Anglii i Norwegii oraz władcy Pomorza Kanucie Wielkim. Otóż czarna legenda przypisuje mu rozkaz ukarania i wychłostania batami morza, które miało nie chcieć się dostosować do jego poleceń. Prawda, zdaje się, była inna: potężny i wielki władca próbował „rozmawiać z morzem”, by namówić je do cofnięcia pływu, lecz dostrzegłszy jego doskonałą obojętność, pojął swój błąd, co wyrazić miał słowami: Let all men know how empty and worthless is the power of kings, for there is none worthy of the name. (Niech wszyscy ludzie wiedzą, jak próżna i nic nie warta jest potęga królów).
/
”Canute and His Courtiers” źródło: Pictures of English History Plate X
Zawsze bawiły mnie opowieści o zwycięskiej walce z morzem. Wielcy kapitanowie, bohaterowie, szczególnie w autokreacji, toczący z narażeniem życia zwycięskie pojedynki z żywiołem. A przecież z morzem można tylko współistnieć, dostosować się do warunków stworzonych przez żywioł. Kto umie to uczynić, kto wykorzystuje siłę morza dla własnych potrzeb, ten wygrywa, Dopływa do celu, wygrywa regaty, dożywa końca huraganu. Kto działa im wbrew, prędzej, czy później, jest skazany na porażkę. Porażkę z własną ignorancją albo ignorancją innych.
Oczywiście, doświadczenie i wiedza, coraz większe możliwości technologiczne: materiały, rozwiązania konstrukcyjne, środki łączności i informacji, dając oraz większą zdolność współpracy z naturą. Nie przypadkiem jednak za najlepszych żeglarzy wszechczasów uważa się Polinezyjczyków, czy Wikingów, którzy w symbiozie z natura rodzili się, żyli i umierali. Byli przy tym całkowicie pozbawieni owej arogancji „człowieka cywilizowanego”, który uważa, że może wszystko, a który naprawdę może tylko tyle, na ile fizyka pozwala. I co jakiś czas przekonuje się o tym w sposób dramatyczny. Za cenę życia albo wielu żyć.
Dlatego też tak „fascynujący” jest zaproponowany niedawno przez opiekuńczych biurokratów wymóg przewidzenia i szczegółowego opisania wszelkich zagrożeń, jaki może spotkać jacht i załoga podczas żeglugi, a nawet podczas postoju w porcie. Ten rodzaj arogancji ludzkiej jest wyjątkowo bolesny w skutkach. O ile „bohaterszczyzna wielkich kapitanów” śmieszy, o tyle arogancja urzędników po prostu rodzi zło.
Biurokrata dba o nas, o nasze bezpieczeństwo, starając się zadekretować stan powszechnej szczęśliwości. Biurokracie wydaje się, że wprowadzając kolejne przepisy, jest w stanie przewidzieć wszelkie sytuacje i znaleźć wszelkie dla nich rozwiązania. Kolejnym krokiem jest wymyślenie dokumentów, które będą udowadniały, iż biurokrata te wymyślone reguły wdrożył, a jego „podopieczni” przestrzegają i stosują. I tak tworzy się fikcyjny, alternatywny świat. Byłoby to śmieszne, gdyby nie było tragiczne.
A tragiczne jest przez to, że biurokrata wmawia nam skutecznie, iż jego procedury i jego kwity owo bezpieczeństwo nam zapewniają. Skutkiem jest zwykłe zwalnianie się z odpowiedzialności samych za siebie, brak refleksji nad swoimi czynami i zaniechaniami, brak samokształcenia, no i w konsekwencji obniżenie bezpieczeństwa.
Przypomina się znana fałszywka historyczna o jedenastowiecznym królu Anglii i Norwegii oraz władcy Pomorza Kanucie Wielkim. Otóż czarna legenda przypisuje mu rozkaz ukarania i wychłostania batami morza, które miało nie chcieć się dostosować do jego poleceń. Prawda, zdaje się, była inna: potężny i wielki władca próbował „rozmawiać z morzem”, by namówić je do cofnięcia pływu, lecz dostrzegłszy jego doskonałą obojętność, pojął swój błąd, co wyrazić miał słowami: Let all men know how empty and worthless is the power of kings, for there is none worthy of the name. (Niech wszyscy ludzie wiedzą, jak próżna i nic nie warta jest potęga królów).
/
”Canute and His Courtiers” źródło: Pictures of English History Plate X
.
I wypadałoby tu zadać pytanie, czy naprawdę XXI-wieczni biurokraci nie mogą być tak rozsądni, jak nasi przodkowie 1000lat temu. TYSIĄC LAT TEMU!
Cóż, „gniew oceanu” biurokratów nie dosięgnie. Gniew ludu zapewne też. Świat tak ewoluuje, że rola urzędników jest wciąż większa i większa. Niestety w naszej części świata rodzi to gorsze skutki, niż pewnej części „starej Europy” (Niemcy, Beneluks, Skandynawia, Wielka Brytania).
Tam na Zachodzie historia, ale także najgłębsze podstawy filozoficzne, każą podporządkowywać życie prawu i procedurom. U nas, i nie tylko u nas, dominuje indywidualizm. Niestety indywidualizm rozumiany, jako w swoim rodzaju wolność absolutna jednostki, kosztem wspólnoty. „Mądre głowy” mają różne wyjaśnienia tego zjawiska. Poczynając od filozoficznych fundamentów szukanych w tomizmie, aż po „cechy narodowe”. Wyjaśnieniem też może być długa tradycja, obyczaj zakorzeniony kilku wieków. Kolejne pokolenia były przyzwyczajane, że władza jest obca i wroga, a prawo przez nią nadawane jest głupie i złe. Słuszne było więc to prawo nie tylko krytykować ale i omijać.
Ten stan powinien się zmieniać. Czas zbliżać się do tych, co są w czołówce europejskiej. Lecz urzędnicza, biurokratyczna mentalność twórców prawa powodująca powstawanie przepisów zbędnych i absurdalnych, do tego niechlujstwo w jego stanowieniu, skutkujące niejasnością i sprzecznością przepisów, to wszystko powoduje proces odwrotny. Zamiast szanować procedury łamiemy je lub omijamy. Zamiast nakłaniać do przestrzegania prawa, uczymy się jak je łamać bezkarnie.
Obywatel, człowiek wolny, ma prawo do obywatelskiego sprzeciwu wobec władzy. Ale prawodawcy nie powinni zmuszać do niego nieustannie i wszystkich. Inaczej przeradza się to w sprzeciw i opór wobec własnego państwa. Czy kiedyś doczekamy starania władzy o zmianę tego stanu rzeczy?
A Bałtyk grzmi. Kolejny sztorm jesienny nadciąga:
Wy nie wiecie, jak szumi morze, hen, na dalekiej północy,
Kiedy wiatr fale miecie i rozbija o ląd,
To aż dech w piersiach tłumi od tej grozy, tej mocy,
Lecz wy tego nie wiecie, no bo skąd*).
Żyjmy wiecznie (w kamizelkach i pasach)!
14 listopada 2015
Colonel
I wypadałoby tu zadać pytanie, czy naprawdę XXI-wieczni biurokraci nie mogą być tak rozsądni, jak nasi przodkowie 1000lat temu. TYSIĄC LAT TEMU!
Cóż, „gniew oceanu” biurokratów nie dosięgnie. Gniew ludu zapewne też. Świat tak ewoluuje, że rola urzędników jest wciąż większa i większa. Niestety w naszej części świata rodzi to gorsze skutki, niż pewnej części „starej Europy” (Niemcy, Beneluks, Skandynawia, Wielka Brytania).
Tam na Zachodzie historia, ale także najgłębsze podstawy filozoficzne, każą podporządkowywać życie prawu i procedurom. U nas, i nie tylko u nas, dominuje indywidualizm. Niestety indywidualizm rozumiany, jako w swoim rodzaju wolność absolutna jednostki, kosztem wspólnoty. „Mądre głowy” mają różne wyjaśnienia tego zjawiska. Poczynając od filozoficznych fundamentów szukanych w tomizmie, aż po „cechy narodowe”. Wyjaśnieniem też może być długa tradycja, obyczaj zakorzeniony kilku wieków. Kolejne pokolenia były przyzwyczajane, że władza jest obca i wroga, a prawo przez nią nadawane jest głupie i złe. Słuszne było więc to prawo nie tylko krytykować ale i omijać.
Ten stan powinien się zmieniać. Czas zbliżać się do tych, co są w czołówce europejskiej. Lecz urzędnicza, biurokratyczna mentalność twórców prawa powodująca powstawanie przepisów zbędnych i absurdalnych, do tego niechlujstwo w jego stanowieniu, skutkujące niejasnością i sprzecznością przepisów, to wszystko powoduje proces odwrotny. Zamiast szanować procedury łamiemy je lub omijamy. Zamiast nakłaniać do przestrzegania prawa, uczymy się jak je łamać bezkarnie.
Obywatel, człowiek wolny, ma prawo do obywatelskiego sprzeciwu wobec władzy. Ale prawodawcy nie powinni zmuszać do niego nieustannie i wszystkich. Inaczej przeradza się to w sprzeciw i opór wobec własnego państwa. Czy kiedyś doczekamy starania władzy o zmianę tego stanu rzeczy?
A Bałtyk grzmi. Kolejny sztorm jesienny nadciąga:
Wy nie wiecie, jak szumi morze, hen, na dalekiej północy,
Kiedy wiatr fale miecie i rozbija o ląd,
To aż dech w piersiach tłumi od tej grozy, tej mocy,
Lecz wy tego nie wiecie, no bo skąd*).
Żyjmy wiecznie (w kamizelkach i pasach)!
14 listopada 2015
Colonel
.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
------------------------------------------
*) „Gniew oceanu” (“The Perfect Storm”) reż. Wolfgang Petersen, 2000
**) „Na statku Lady Mary”, słowa prawdopodobnie Jerzy Jurandot. W polskim Internecie ten zacytowany tu refren po pierwszej zwrotce zastąpiono refrenem z drugiej zwrotki, no i podaje się autorów, jako nieznanych.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
------------------------------------------
*) „Gniew oceanu” (“The Perfect Storm”) reż. Wolfgang Petersen, 2000
**) „Na statku Lady Mary”, słowa prawdopodobnie Jerzy Jurandot. W polskim Internecie ten zacytowany tu refren po pierwszej zwrotce zastąpiono refrenem z drugiej zwrotki, no i podaje się autorów, jako nieznanych.
Marek Popiel
http://whale.kompas.net.pl
Czytam tekst Andrzeja jak zwykle z ciekawością. I przed oczami mam mały foczek na Wiedźmie, wypełniony siódemką wiejącą z baksztagu i fale, które nawet przy tym wietrze bawiły się kadłubem jachtu jak koreczkiem. Ledwie trzy, cztery metry... Nic nadzwyczajnego, normalna pogoda do żeglugi. Od czasu do czasu jęk bloczka przypominał, jaka siła ciągnie ten szot...
I mając ten obraz przed oczami, jak rownież inne, podobne, z innych jachtów - muszę się pilnować, aby nie parsknąć śmiechem widząc, jaka bezbrzeżna arogancja i brak wyobraźni stoją za słowami "pokonać morze", "walczyć z morzem". Każda z fal sztormu, jeśli załamie się w odpowiednim (lub nieodpowiednim, zależy od punktu widzenia...) miejscu, ma wystarczającą siłę aby poważnie uszkodzić potężne statki, nie tylko mały jacht.
Śmieszy mnie taka postawa, bo gdy wypływamy na morze na małym jachcie, tak naprawdę gramy w odwróconą ruletkę, w której pogoda gra rolę krupiera. Odwróconą, bo naszym celem jest nie trafić. Nie trafić na tą załamującą się falę, nie dać się złapać sztormowi, wybierając "okienko" pogodowe na dłuższy przelot, nie znaleźć się jednym słowem w złym miejscu o złym czasie. Pomagamy sobie w tym statystyką, unikając miejsc o złej sławie (zwykle zasłużonej, gdzie splot czynników daje większe szanse trafienia, jak w ruletce gra na kolor czy inne grupy numerów).
Ale i ten krupier, i kręcące się koło ruletki są całkowicie obojętne wobec tego, na co postawiliśmy. Ten sztorm jest tam niezależnie od tego, czy nasz jacht znalazł się na jego drodze czy też stoi bezpiecznie (co za optymizm!) w porcie. Ta fala załamie się w określonym miejscu. Możemy zmniejszyć prawdopodobieństwo, że na naszym jachcie - ale nie wykluczyć.
Z bardzo prostej przyczyny - nie jesteśmy w stanie spowodować, że wiatr osłabnie a fale przestaną się załamywać. Nie mamy absolutnie wpływu na to, jaka pogoda będzie za godzinę, dzień czy dwa dni.
Możemy tylko liczyć, że tym razem się uda. Zwykle się udaje, bo szanse nietrafienia są znacznie większe, niż trafienia.
Chyba, że gramy w bardzo prostą grę. Pakując się w sztorm, albo w okolicę, gdzie te sztormy lubią się pojawiać, mamy znacznie mniejsze szanse.
Przypominam, że mam zamiar pograć w taką ruletkę stawiając na kolor... I wciąż liczę na Waszą pomoc. Idziemy nieźle, ale w tym tempie nie uda się zebrać całości na czas. Więc, jeśli możecie - klikajcie i wpłacajcie:
http://www.crowdfunder.co.uk/sea-witch-races-suhaili-50-years-later
--
Kind regards, Monika Matis,
www.seawitch-sailing.co.uk