ZIMOWĄ PORĄ (29)

Za news i dobre słowa Colonelowi z zakłopotaniem dziękuję
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-------------------------------------------------------------------
Dariuszowi Boguckiemu, od którego wziąłem inspirację, poświęcam
.
Tak się złożyło, że najpierw nastąpiła choroba Don Jorge, a potem niespodziewane spiętrzenie kryzysów w mojej pracy zawodowej. Całkowicie uniemożliwiło to planowane, przeze mnie na 7 marca, zakończenie sezonu pisania tych tekścików, czyli uroczyste obwieszczenie końca zimy. W różnych krańcach kraju bociany zasiedliły gniazda, trwają ostatnie loty narciarskie w Planicy, armatorzy zaczynają przygotowywać jachty do sezonu, ba, planują konkretne daty wodowania, Tadeusz Lis uruchamia wszystkim silniki, nawet w kalendarzu już wiosna, a w SSI ciągle zima. Koniec z tym! Niniejszym ogłaszam zamknięcie tegorocznego cyklu, może…. jeśli Gospodarz i Czytelnicy zechcą wrócę po sezonie. A na pożegnanie zimowej pory temat kontrowersyjny, choć już kiedyś przeze mnie dotknięty.
Co jakiś czas odżywają dyskusje, szczególnie podczas „nocnych Polaków rozmów”, na temat, „Czy Polska jest i czy powinna być krajem morskim”. Co mądrzejsi nie próbują nas porównywać z wyspiarzami z Wielkiej Brytanii, ale już ze Szwedami - owszem. Żyjemy nad tym samym morzem i Szwedów uważa się powszechnie za naród morski. A my?
I od razu odpowiem wprost, by rozwiać wszelkie wątpliwości co do mojego stanowiska: Polska nigdy nie była krajem morskim! Szwedzi mogą, a my, tylekroć większy, przez stulecia także bogatszy naród, nie? Tacy głupi jesteśmy?
Tu zacytuję przemyślenia z nocnej rozmowy Dariusza Boguckiego z Henrykiem Anderszem, polskim żeglarzem - emigrantem zamieszkałym wtedy w Malmoe. Elity rządzące Polską w czasach przedrozbiorowych świadomie i racjonalnie rezygnowały z budowy potęgi morskiej. Byłoby to kosztowne i nic nie przynoszące. Drogę na zachód odcinały Dania i Szwecja, nie istniało wtedy jeszcze „prawo wolnego przepływu”. Na północy, w szwedzkiej biedzie nie było czego szukać (pomijając dynastyczne rozgrywki Wazów). Na wschód droga lądowa była łatwiejsza, szersza i stokroć bardziej efektywna. A więc „Może nie wiedzieć Polak co morze, gdy pilnie orze” jawi się w tym kontekście stwierdzeniem, nie nieudolności i roztropności Polaków.
A Szwedzi? Na morzu byli nieporównanie silniejsi, niż my. Na zamkniętym Bałtyku, który próbowali uczynić swym morzem wewnętrznym. A przecież rządząc Norwegią mogli wyjść na oceany nie gorzej, niż Holendrzy, czy Belgowie, świat stał przed nimi otworem. Czego zabrakło? Woli! Woli, by zaangażować ogromne kapitały potrzebne do stworzenia floty handlowej i wojennej. Tych kapitałów w biednym kraju nie było. Nie było handlu tak rozwiniętego jak nad Renem i Mozelą, nie było mieszczaństwa, klasy średniej. Łatwiej i chyba rozsądniej, było skierować ekspansję na kontynent, na południe od Bałtyku, taniej wzbogacić rabunkiem, wojną, państwo i w nim panujących.
A potem? Gdy zamknięcie cieśnin bałtyckich przestało być nieuchronne? Wtedy natychmiast po odzyskaniu państwowości Polacy zaczęli wychodzić na morze. Ale nie ekscytujmy się nadmiernie. Stworzenie gospodarki morskiej z niczego, marynarki handlowej, floty wojennej, portów, szkolnictwa morskiego, żeglarstwa, zaczątków przemysłu stoczniowego i rybołówstwa, było w realiach międzywojennych wyczynem niemal kosmicznym. Na miarę naszych tradycji i możliwości. I wysiłkiem kolosalnym, ponad siły, szczególnie, że tworzyć trzeba było wszystko. Trzeba jednak widzieć proporcje. Wielkość polskiej gospodarki morskiej na tle świata była niezauważalna, nawet na Bałtyku, gdzie jedynie Gdynia stała się liczącym portem. Wielkość gospodarki morskiej na tle całości polskiej gospodarki też nie była zbyt istotna. Tu ważniejszy był efekt polityczny i emocjonalny. Unowocześnienie rolnictwa albo budowa jednej fabryki, czy drugiej, choć o niebo bardziej efektywne dla zamożności narodu, w żaden sposób nie było tak zauważane i nie budziło takiej dumy w zrastającym się z części narodzie jak jeden niewielki statek handlowy albo para do niczego nieprzydatnych niszczycieli. Czy więc źle czyniliśmy? Moim zdaniem nie! Ten koszt było warto ponosić. Nie warto tylko nadymać się „wielkością osiągnięć”. „Znaj proporcję mociumpanie…”
/
Tak się złożyło, że najpierw nastąpiła choroba Don Jorge, a potem niespodziewane spiętrzenie kryzysów w mojej pracy zawodowej. Całkowicie uniemożliwiło to planowane, przeze mnie na 7 marca, zakończenie sezonu pisania tych tekścików, czyli uroczyste obwieszczenie końca zimy. W różnych krańcach kraju bociany zasiedliły gniazda, trwają ostatnie loty narciarskie w Planicy, armatorzy zaczynają przygotowywać jachty do sezonu, ba, planują konkretne daty wodowania, Tadeusz Lis uruchamia wszystkim silniki, nawet w kalendarzu już wiosna, a w SSI ciągle zima. Koniec z tym! Niniejszym ogłaszam zamknięcie tegorocznego cyklu, może…. jeśli Gospodarz i Czytelnicy zechcą wrócę po sezonie. A na pożegnanie zimowej pory temat kontrowersyjny, choć już kiedyś przeze mnie dotknięty.
Co jakiś czas odżywają dyskusje, szczególnie podczas „nocnych Polaków rozmów”, na temat, „Czy Polska jest i czy powinna być krajem morskim”. Co mądrzejsi nie próbują nas porównywać z wyspiarzami z Wielkiej Brytanii, ale już ze Szwedami - owszem. Żyjemy nad tym samym morzem i Szwedów uważa się powszechnie za naród morski. A my?
I od razu odpowiem wprost, by rozwiać wszelkie wątpliwości co do mojego stanowiska: Polska nigdy nie była krajem morskim! Szwedzi mogą, a my, tylekroć większy, przez stulecia także bogatszy naród, nie? Tacy głupi jesteśmy?
Tu zacytuję przemyślenia z nocnej rozmowy Dariusza Boguckiego z Henrykiem Anderszem, polskim żeglarzem - emigrantem zamieszkałym wtedy w Malmoe. Elity rządzące Polską w czasach przedrozbiorowych świadomie i racjonalnie rezygnowały z budowy potęgi morskiej. Byłoby to kosztowne i nic nie przynoszące. Drogę na zachód odcinały Dania i Szwecja, nie istniało wtedy jeszcze „prawo wolnego przepływu”. Na północy, w szwedzkiej biedzie nie było czego szukać (pomijając dynastyczne rozgrywki Wazów). Na wschód droga lądowa była łatwiejsza, szersza i stokroć bardziej efektywna. A więc „Może nie wiedzieć Polak co morze, gdy pilnie orze” jawi się w tym kontekście stwierdzeniem, nie nieudolności i roztropności Polaków.
A Szwedzi? Na morzu byli nieporównanie silniejsi, niż my. Na zamkniętym Bałtyku, który próbowali uczynić swym morzem wewnętrznym. A przecież rządząc Norwegią mogli wyjść na oceany nie gorzej, niż Holendrzy, czy Belgowie, świat stał przed nimi otworem. Czego zabrakło? Woli! Woli, by zaangażować ogromne kapitały potrzebne do stworzenia floty handlowej i wojennej. Tych kapitałów w biednym kraju nie było. Nie było handlu tak rozwiniętego jak nad Renem i Mozelą, nie było mieszczaństwa, klasy średniej. Łatwiej i chyba rozsądniej, było skierować ekspansję na kontynent, na południe od Bałtyku, taniej wzbogacić rabunkiem, wojną, państwo i w nim panujących.
A potem? Gdy zamknięcie cieśnin bałtyckich przestało być nieuchronne? Wtedy natychmiast po odzyskaniu państwowości Polacy zaczęli wychodzić na morze. Ale nie ekscytujmy się nadmiernie. Stworzenie gospodarki morskiej z niczego, marynarki handlowej, floty wojennej, portów, szkolnictwa morskiego, żeglarstwa, zaczątków przemysłu stoczniowego i rybołówstwa, było w realiach międzywojennych wyczynem niemal kosmicznym. Na miarę naszych tradycji i możliwości. I wysiłkiem kolosalnym, ponad siły, szczególnie, że tworzyć trzeba było wszystko. Trzeba jednak widzieć proporcje. Wielkość polskiej gospodarki morskiej na tle świata była niezauważalna, nawet na Bałtyku, gdzie jedynie Gdynia stała się liczącym portem. Wielkość gospodarki morskiej na tle całości polskiej gospodarki też nie była zbyt istotna. Tu ważniejszy był efekt polityczny i emocjonalny. Unowocześnienie rolnictwa albo budowa jednej fabryki, czy drugiej, choć o niebo bardziej efektywne dla zamożności narodu, w żaden sposób nie było tak zauważane i nie budziło takiej dumy w zrastającym się z części narodzie jak jeden niewielki statek handlowy albo para do niczego nieprzydatnych niszczycieli. Czy więc źle czyniliśmy? Moim zdaniem nie! Ten koszt było warto ponosić. Nie warto tylko nadymać się „wielkością osiągnięć”. „Znaj proporcję mociumpanie…”
/

Życzę Czytelnikom i takich widoków latem - „Flying Cloud” znalezione w Internecie
.
Tak samo nie uważam, by błędem była rozbudowa gospodarki morskiej po II wojnie światowej. Tym bardziej, że nowe realia geograficzne zwiększyły jej relatywną opłacalność. Bez fundamentów międzywojennych ten rozwój mógł się okazać niemożliwy albo dużo, dużo trudniejszy i kosztowniejszy. Wbrew powszechnemu stereotypowi ten rozwój trwa nadal. Jest tylko bardziej naturalny, sterowany realiami rynku, a nie wyobrażeniami centralnego planisty, do tego czasem urzędującego w stolicy obcego mocarstwa. Niektóre segmenty zanikły –najczęściej z powodu procesów o zakresie ogólnoświatowym (zawłaszczenie łowisk oceanicznych, przewaga koreańskiej i chińskiej taniej siły roboczej, koncentracja w żegludze liniowej). Dotknęło to w ostatnim 40-leciu całej Europy i nie ma się co obrażać. To, co zmieściło się na wolnokonkurencyjnym rynku rozwija się systematycznie i znacznie bardziej efektywnie, niż kiedyś. Gdzie jest gorzej? Tam gdzie mamy bezpośrednią ingerencję polityki i państwa. Twierdzę, że dlatego unowocześnienie polskiej Marynarki Wojennej drepce w miejscu, między absurdalnymi pomysłami budowy floty podwodnej wyposażonej w agresywną broń typu pocisków manewrujących, a totalną niemożnością, czego przykładem niech będzie wciąż niekończąca się od 15 lat budowa jednego małego patrolowca.
A żeglarstwo? Czyż to nie dowód, o ile jesteśmy gorsi i głupsi od Szwedów? Na tym samym zimnym i surowym morzu mamy zapewne tysiąc razy mniej jachtów i żeglarzy w proporcji do wielkości narodu niż oni! Fakt. Ale też faktem jest, że długość wybrzeża szwedzkiego to licząc po brzegu wszystkich wysepek i zatoczek 68 tysięcy kilometrów. My licząc tą samą metodą doliczylibyśmy się zapewne nie więcej, niż niespełna 800 km. 80, czy 90 razy mniej. Portów i przystani pewnie 100 albo 200 razy mniej, bo i warunki terenowe są mniej korzystne. Więc na tle możliwości nasze osiągnięcia nie są takie beznadziejne.
Drugą kwestią jest zamożność ludzi. To komentarza nie wymaga. Tak jak z Niemiec i Holandii sunął kiedyś (nadal sunie) potok używanych Golfów, Passatów i Mercedesów, tak bogaci Szwedzi zmieniając jachty na nowe i większe zasilają nasz rynek. Ten proces będzie trwał. W miarę wzrostu zamożności kraju przyrastać będzie też ilość nowych jachtów, ten proces już widać. To musi potrwać pokolenie albo dwa.
Czy naprawdę nie ma więc nic do zrobienia? Ależ wprost przeciwnie! Po pierwsze można obniżać, a najlepiej całkiem likwidować zbędne bariery biurokratyczne i formalne. To staranie „organizacji wolnościowych”. I naprawdę trudno pojąć stanowisko wyrażone ostatnio przez wiodące w dziedzinie bezpieczeństwa żeglugi Ministerstwo Infrastruktury, które bez ogródek ale i bez uzasadnienia merytorycznego, mówi że liberalizacji już dość. Wystarczy i basta. Otóż nie. Nie wystarczy. Szkoda tylko, że garstka działaczy „wolnościowych” ma tak mało tłumne wsparcie rzesz żeglarzy. Tak jakbyśmy nie wierzyli, że w demokratycznym kraju urzędnicy umieją usłyszeć głos ludu.
Trzeba jednak robić coś jeszcze. Obok propagowania wyjścia na morze, trzeba jeszcze propagować mądre, rozsądne po nim pływanie. Tu zasługi Don Jorge są już przysłowiowe, niestety doceniane przez wiernych Czytelników, a niekoniecznie przez instytucje, które z racji swych statutowych obowiązków doceniać je powinny. Mamy tu jednak wszyscy cos do zrobienia. Zasada „Edukacja, nie regulacja” powinna być wcielana w życie w postaci „doskonalę się sam i pomagam doskonalić się innym”. To prawdziwy element przewagi Szwedów nad nami! Oni to wiedzą i to praktykują.
Udanego sezonu!
1. MA BEZPIECZNIE!
2. MA BYĆ MIŁO!
3. Koniec zimy...
20 marca 2015 na kwadrans przed nadejściem astronomicznej wiosny.
Colonel
Tak samo nie uważam, by błędem była rozbudowa gospodarki morskiej po II wojnie światowej. Tym bardziej, że nowe realia geograficzne zwiększyły jej relatywną opłacalność. Bez fundamentów międzywojennych ten rozwój mógł się okazać niemożliwy albo dużo, dużo trudniejszy i kosztowniejszy. Wbrew powszechnemu stereotypowi ten rozwój trwa nadal. Jest tylko bardziej naturalny, sterowany realiami rynku, a nie wyobrażeniami centralnego planisty, do tego czasem urzędującego w stolicy obcego mocarstwa. Niektóre segmenty zanikły –najczęściej z powodu procesów o zakresie ogólnoświatowym (zawłaszczenie łowisk oceanicznych, przewaga koreańskiej i chińskiej taniej siły roboczej, koncentracja w żegludze liniowej). Dotknęło to w ostatnim 40-leciu całej Europy i nie ma się co obrażać. To, co zmieściło się na wolnokonkurencyjnym rynku rozwija się systematycznie i znacznie bardziej efektywnie, niż kiedyś. Gdzie jest gorzej? Tam gdzie mamy bezpośrednią ingerencję polityki i państwa. Twierdzę, że dlatego unowocześnienie polskiej Marynarki Wojennej drepce w miejscu, między absurdalnymi pomysłami budowy floty podwodnej wyposażonej w agresywną broń typu pocisków manewrujących, a totalną niemożnością, czego przykładem niech będzie wciąż niekończąca się od 15 lat budowa jednego małego patrolowca.
A żeglarstwo? Czyż to nie dowód, o ile jesteśmy gorsi i głupsi od Szwedów? Na tym samym zimnym i surowym morzu mamy zapewne tysiąc razy mniej jachtów i żeglarzy w proporcji do wielkości narodu niż oni! Fakt. Ale też faktem jest, że długość wybrzeża szwedzkiego to licząc po brzegu wszystkich wysepek i zatoczek 68 tysięcy kilometrów. My licząc tą samą metodą doliczylibyśmy się zapewne nie więcej, niż niespełna 800 km. 80, czy 90 razy mniej. Portów i przystani pewnie 100 albo 200 razy mniej, bo i warunki terenowe są mniej korzystne. Więc na tle możliwości nasze osiągnięcia nie są takie beznadziejne.
Drugą kwestią jest zamożność ludzi. To komentarza nie wymaga. Tak jak z Niemiec i Holandii sunął kiedyś (nadal sunie) potok używanych Golfów, Passatów i Mercedesów, tak bogaci Szwedzi zmieniając jachty na nowe i większe zasilają nasz rynek. Ten proces będzie trwał. W miarę wzrostu zamożności kraju przyrastać będzie też ilość nowych jachtów, ten proces już widać. To musi potrwać pokolenie albo dwa.
Czy naprawdę nie ma więc nic do zrobienia? Ależ wprost przeciwnie! Po pierwsze można obniżać, a najlepiej całkiem likwidować zbędne bariery biurokratyczne i formalne. To staranie „organizacji wolnościowych”. I naprawdę trudno pojąć stanowisko wyrażone ostatnio przez wiodące w dziedzinie bezpieczeństwa żeglugi Ministerstwo Infrastruktury, które bez ogródek ale i bez uzasadnienia merytorycznego, mówi że liberalizacji już dość. Wystarczy i basta. Otóż nie. Nie wystarczy. Szkoda tylko, że garstka działaczy „wolnościowych” ma tak mało tłumne wsparcie rzesz żeglarzy. Tak jakbyśmy nie wierzyli, że w demokratycznym kraju urzędnicy umieją usłyszeć głos ludu.
Trzeba jednak robić coś jeszcze. Obok propagowania wyjścia na morze, trzeba jeszcze propagować mądre, rozsądne po nim pływanie. Tu zasługi Don Jorge są już przysłowiowe, niestety doceniane przez wiernych Czytelników, a niekoniecznie przez instytucje, które z racji swych statutowych obowiązków doceniać je powinny. Mamy tu jednak wszyscy cos do zrobienia. Zasada „Edukacja, nie regulacja” powinna być wcielana w życie w postaci „doskonalę się sam i pomagam doskonalić się innym”. To prawdziwy element przewagi Szwedów nad nami! Oni to wiedzą i to praktykują.
Udanego sezonu!
1. MA BEZPIECZNIE!
2. MA BYĆ MIŁO!
3. Koniec zimy...
20 marca 2015 na kwadrans przed nadejściem astronomicznej wiosny.
Colonel
----------------------------
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Nie zgadzam się z twierdzeniem Colonela (Zimową porą, cz. 29), że przedwojenne polskie niszczyciele były do niczego niepotrzebne. Powszechnie popełnia się błąd, oceniając ich przydatność przez pryzmat wojny z Niemcami. A one były budowane na wojnę z ZSRS. Cała flota z 1939 r. to efekt programu z przełomu lat 20 i 30. Żeglarze powinni wiedzieć, że okrętów tak jak jachtów nie buduje się z dnia na dzień. Flotę zaplanowano w czasie gdy większym wrogiem był Związek Sowiecki. Bo gdyby przyszło walczyć na wschodzie to jedyne przyjazne granice z Łotwą i Rumunią były by szybko zagrożone i Gdynia pozostałaby jedynym oknem na świat. Z kolei sowiecka gospodarka we flocie bałtyckiej pozwalała przypuszczać, że mniejsza lecz nowocześniejsza PMW da radę sparaliżować jej działania na Bałtyku. Stąd we flocie duże niszczyciele, podwodne stawiacze min, pełnomorskie, szybkie okręty podwodne do walki z sowieckimi pancernikami i duży stawiacz min do jednej akcji zaminowania Zatoki Fińskiej. Ta flota
to i tak tylko niewielki procent tego czego pozyskania żądali od nas nasi francuscy "sojusznicy" by ewentualnie przyjść nam z pomocą na Bałtyku. Na tej samej zasadzie co nasze wielkie niszczyciele powstały amerykańskie wielkie fregaty Constitution i Constelation do walki z wszechpotężną Royal Navy i nie mówi się dziś, że były niepotrzebne. Każdy morski słabeusz buduje większe okręty danej klasy by udawały okręty klasy wyższej. Pełnomorska flota nie miała szans w walce z Niemcami z powodu braku bazy i należało ją w całości ewakuować na Zachód co niestety dla propagandy zrobiono tylko częściowo. Można było też ewakuowanym okrętom wyznaczyć po drodze zadania pod portami niemieckimi Morza Północnego. Straty nie były by chyba większe niż w Zatoce Gdańskiej.
Pozdrawiam, Andrzej Suszek.
Krzyżacy rozmnażali się tak samo jak wszyscy inni dżihadyści.
To rzeczywiście nie jest dowcip.
Pozdrawiam, Andrzej Suszek.
Drogi Jorge,
Jeśli mogę wtrącić swoje „przemyślenia”. Kolega Andrzej twierdzi, że „elity” świadomie zrezygnowały z morskiego rozwoju Rzeczypospolitej z powodu zamknięcia cieśnin duńskich. Krzyżacy jednak cieśninami się martwili i świadomie opanowywali całe wybrzeże Bałtyku. I na handlu zgarniali swoją kasę. Polacy pilnie orali oddając profity z handlu kupcom w Gdańsku, Toruniu, Elblągu, Kazimierzu i Sandomierzu. Na ekspansję dalekomorską na pewno Polska nie miała warunków. Ale nie umieliśmy wykorzystać tego, że dysponowaliśmy towarami, które szły do całej Europy.
Orający na Podkarpaciu elblążanin,
Bogdan Kiebzak
Dlaczego kapitalizm rozwinął się w jednym kraju bardziej ,a w drugim mniej przyczyn myślę jest wiele, ale znalazłem w Wikipedii zdania,z którymi się zgadzam .
Podaję za Wikipedią : Max Weber –„Etyka protestancka a duch kapitalizmu”
„…W publikacji Weber wysunął argument, że kapitalizm rozwinął się na zachodzie i północy Europy, gdyż znalazł tam sprzyjające warunki stworzone przez kompatybilne poglądy religii protestanckiej (a zwłaszcza kalwinizmu). Według Webera, etos protestantyzmu popiera prywatną przedsiębiorczość w stopniu znacznie większym niż katolicyzm lub jakiekolwiek inne religie, które przypisują mniejszą bądź wręcz negatywną wartość dobrom materialnym. W kulturach, w których dominowały religie inne niż protestantyzm, społeczne poparcie dla handlu i rozwoju gospodarki jest więc mniejsze, a ludzie trudniący się handlem cieszą się znacznie mniejszym prestiżem społecznym….”
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
Nie spodziewałem się, że poglądy Kol. Mariana będą coraz bardziej tendencyjne, kontrowersyjne i przestarzałe. Właściwie wypominanie komukolwiek żony feministki, stosowanie tego jako zarzut ,jest niczym innym jak współczesnym paleniem na stosie .
Kolego Marianie ,OBUDŻ SIĘ! Mamy już XXI wiek!
Przytoczyłem Webera ,bo go znalazłem, a polemika Kol. Mariana jest nie na temat ,a wypominanie Weberowi innych poglądów w niczym nie zmienia tego ,że miał rację w „Etyce protestanckiej…”. Pisał też o tym współczesny nam Jerzy Besala, który porównywał tez Meksyk i USA, ich osiągnięcia gospodarcze i jakie religie dominują w tych krajach.
Co do wcześniejszego stwierdzenia o systemie socjalistycznym w Polsce cytuję:
„…A moim zdaniem do ostatecznego upadku (i słusznie) tego systemu doprowadziły sprawy ideologii i polityczne…”
to z nim się nie zgadzam !
Uważam ,że zadecydowała gospodarka!
Polecam też„Kapitał XXI wieku” Thomasa Piketty’ego , ma wyjść po polsku w kwietniu. Może wtedy Kol. Marian przestanie używać stwierdzenia, że kapitalizm jest hołubiony.
Cytuję za Newsweekiem :
„Thomas Piketty przez swoich przeciwników jest określany mianem lewaka-doktrynera, ale nawet oni są zgodni co do tego, że jego "Kapitał XXI wieku" to prawdopodobnie najważniejsza książka dekady. „
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
Państwo krzyżackie nie zajmowało się ani turystyką ani bezpośrednio handlem. Tworzyło warunki dla rozwoju handlu, z którego czerpało korzyści – podatki. Korzyści z polskiej produkcji rolniczej czerpali sprowadzeni przez Krzyżaków niemieccy kupcy. Bogatymi obywatelami Gdańska czy Torunia nie byli Polacy.
Nie mający pociągu do handlu (niestety),
Pozdrowienia
Bogdan Kiebzak
Pan Marian Lenz,
Nigdzie nie odwoływałem się do pojęcia „narodu”, tylko narodowości. Po naukach szkolnych byłem kiedyś dumny z tego, że mieszkańcy Elbląga zburzyli zamek krzyżacki oraz, że powstał Związek Jaszczurczy. Bo z nauk szkolnych wynikał podtekst, że dokonali tego Polacy. Tymczasem Związek Jaszczurczy założyli bogaci niemieccy właściciele ziemscy oraz kupcy niemieccy, którym nie w smak były podatki ściągane przez Zakon i woleli obietnice polskiego króla o niższych podatkach. Czytałem kiedyś z ubawieniem, argumentacji, że Kopernik musiał być Polakiem bo bronił Olsztyna przez Krzyżakami. Razem z żywiołem niemieckim do Prus ściągali oczywiście osadnicy z Polski ale to nie oni grali wtedy pierwsze skrzypce w Prusach.
Kaganiec oświaty Germanom przyniosły legiony rzymskie. Gdy słowiańskie „hordy” zajęły obszar od Bałtyku po Peloponez Rzymianie nie mieli już wiele do powiedzenia. Nasza cywilizacja była trochę opóźniona. Parcie na zdobycze terytorialne, czerpanie korzyści z handlu wyszło od nowych spadkobierców Cesarstwa Rzymskiego. W tym wyścigu zostaliśmy trochę z tyłu.
Pozdrowienia z mieleckiej kei,
Bogdan Kiebzak (były Prusak)
NADSZEDŁ CZAS NA MNIE.
Niezwykłą cechą, czasem - jak w tym przypadku – zaletą, jest tendencja do oftopiczenia. Nie spodziewałem się, że Ramzsesowe dygresje spowodują tyle ciekawej, wręcz fascynującej dyskusji. To radość dla autora. Dziękuję. Jak słusznie zauważył Zbyszek – bardzo „żeglarska” debata na żeglarskim portalu. Jak w mesie w cichym porcie przy dobrym kieliszku. Oto moje rozliczenie. Wobec wielowątkowości mogę okazać się trochę chaotyczny.
Andrzejowi Suszkowi – Tak! 100% racji, co więcej sam tak z innych polemikach zawsze mówiłem. Flota II RP MIAŁA SENS z punktu widzenia ewentualnej walki z głównym wrogiem, czyli Rosją. Moje użyte w felietonistycznej pasji stwierdzenie o nikomu niepotrzebnych niszczycielach, było bezmyślnym powtórzeniem stereotypu (http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2698&page=15 ) co gorsza, stereotypu, który sam zwalczam.
O Krzyżakach – bardzo pouczające jest zwykłe podróżowanie po północnej, szczególnie północno-wschodniej, Polsce. Można odnieść wrażenie, że cywilizacja zaczęła się w krótkim mgnieniu 150 lat w wieku XIII i XIV. Oczywiście to nieprawda ale państwowotwórcze, gospodarcze i cywilizacyjne osiągnięcia Zakonu są po dziś dzień imponujące. My, wychowani na literackiej i historiograficznej tradycji XIX – wiecznej, patrzymy na Zakon przez pryzmat braci De Loewe i Danuśki Jurandówny. Ciągle marzy mi się, by kiedyś lepiej poznać tę problematykę. Niestety, jak dotąd nie zdobyłem się nawet, by sięgnąć do Stokowskiego (Marek Stokowski, Krzyżacy, Kraków 2008), a bariera językowa wyklucza korzystanie z książek po niemiecku.
O poczuciu narodowym – pojęcie narodu w naszym współczesnym rozumieniu, to produkt ostatnich mniej więcej 200 lat. Ale współczesne narody odwołują się do tradycji, bywa, że nie tylko jednego tysiąclecia jak my. A do tego, akurat w dzisiejszej Polsce, położonej w dzisiejszej Europie, warto czuć dumę z faktu bycia Polakiem i obywatelem Polski bez nacjonalistycznego nadymania się albo nacjonalistycznych kompleksów. Mam takie ulubione powiedzenie: Największy polski astronom - Niemiec, najwybitniejszy polski król – Węgier, najsłynniejszy polski malarz Czech, największy poeta i wieszcz – Litwin, największy kompozytor – Francuz, najbardziej ulubiony poeta dla dzieci - Żyd, itd. itp. Wygłup? Może ale jaki fajny.
O kwestii elit – Każda społeczność, każda państwowość, ma swoje elity. Przedrozbiorowa Polska też je miała. Kogo do nich zaliczać? To temat na odrębna debatę.
O protestanckim etosie – kolejny ze stereotypów, jak większość noszący pozory prawdy, a naprawdę fałszujący rzeczywistość.
O wyższości ustrojowej – to albo temat na miesięczną dyskusję albo na proste stwierdzenie: Wyższość kapitalizmu nad „gospodarką planową” wykazał dobitnie przełom wieków. Koniec, kropka.
O prawdziwej gospodarce planowej – obok lewackich bredni oraz skrajnego libertarianizmu istnieje jeszcze cała gama pośrednich rozwiązań. Między innymi polski współczesny pragmatyzm nakazuje nam nie rezygnować całkiem z roli państwa w gospodarce. Tego nikt poważny nie kwestionuje. Problem w tym, że krótki horyzont myślenia polityków znakomicie utrudnia rozsądne długofalowe postępowanie. Twierdzę jednak, a z braku kompetencji nie pokuszę się o udowodnienie, że w tym zakresie polskie kompetencje rosną. Zauważymy to zapewne po upływie jeszcze jednego pokolenia.
O wiośnie – się zaczęła! Zimowa pora minęła. My więc się bierzemy za przygotowania do sezonu. Może uda się kontynuować dyskusje w mesie „Tequili” albo „Batiara albo innego jachtu…
Żyjcie wiecznie!
Colonel
PS. Witoldowi Pawłowskiemu dziękuję za „Kapitał XXI wieku” Thomasa Piketty’ego – zapoluję.