RYGORY NIC NIE POMOGĄ

Czy jest jakiś ratunek ?
Hmm.
Niby jest, choć mizerny, ale dla naszego spokoju sumienia powinniśmy go stosować.
Co to takiego ?
okazywać O S T R A C Y Z M !
---------------------------
Dla chwilowego chociaż poprawienia humoru zajrzyjcie do poprzedniego newsa. Tam szlachetnie rywalizują prawdziwi żeglarze.
Markowi dziękuję, chociaż po prawdzie, to chyba tym razem nie powinienem tego robić.
O kamizelkach pamiętacie ?
Zwłaszcza podczas siusiania z rufy.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------
Motto: niniejszym żądam powrotu patentów i rezygnacji z masowego żeglarstwa. Ma to być zajęcie tylko i wyłącznie dla starannie wyselekcjonowanych elit!
.
.
Drogi Jurku,
Twoja strona internetowa chyba jest najodpowiedniejszą do takich newsów. Z drugiej jednak strony może należałoby, w celu osiągnięcia tych ludzi, o których piszę, zamieścić go w Fakcie albo w jakimś pisemku branżowym. Cóż takiego się wydarzyło? Ano, na początek same standardy, dla wilka morskiego nieciekawe. Trasa praojców z Gdańska do Nexoe, czyli trzydzieści parę godzin niemal sympatycznego żeglowania we dwójkę. Niemal, bo Bałtyk, jak zwykle, nie rozpieszczał nasyłając wiatry przeciwne i drobne usterki. Na szczęście furkotał w piwnicy zupełnie nowy silniczek (marki nie podam, boć to mogłaby być kryptoreklama) i akurat o niego mogłem być spokojny. Miało być Christinsoe, ale nie chciałem tam wchodzić w środku nocy. Żagle już związane, wchodzę w główki, aż tu nagle obroty spadają, a po chwili zamiast radosnego furkotu gwizd kontrolek…. Wiatr niby przeciwny, ale w wejściu wiejący niemal z każdej strony. Grot w górę i próbuję się ratować. Niestety spycha nas na kamienie. Takie bardzo solidnie wyglądające granitowe bloki. Już mam w pamięci stare wejście do Górek, „Eurosa” i inne podobne przygody. Skok z dziobu na kamienie (o rany, kto będzie płacił za gips?!), cuma do ręki i już za niecałą godzinę stoimy przycumowani do czegoś w rodzaju olbrzymiej, betonowej dalby. Stać tu nie można, ale niech nas kto ruszy (przynajmniej przeholuje w lepsze miejsce). O, akurat płynie nowiuteńka łódka produkcji francuskiej pod starannie zwiniętą belgijską (a może niemiecką? Nie widać, bo zwinięta) banderą z dużą różnorodnością i dowolnością banderek pod salingami. W dodatku na pokładzie słyszę polskie narzecze. Hol przygotowany, do portu jakieś 2, 3 kable. Proszę grzecznie o podciągnięcie, bo tu stać nie można, bo silnik… OK, słyszę, ale najpierw zobaczymy jak wygląda w porcie… i tyle go widziałem.
Do portu wprowadził nas przepływający rybak, ale zostawił na samym początku po zewnętrznej stronie. Sam rozumiesz, że to kilometry… Do centrum przestawili nas przypadkiem spotkani Niemcy w absolutnie pokazowym i perfekcyjnie wykonanym manewrze holowania bocznego wstawiając w taką lukę, że samemu byłoby trudno. Jacht z grupą młodzieży nazywał się „Lone Star” z klubu z Norymbergi.
Twoja strona internetowa chyba jest najodpowiedniejszą do takich newsów. Z drugiej jednak strony może należałoby, w celu osiągnięcia tych ludzi, o których piszę, zamieścić go w Fakcie albo w jakimś pisemku branżowym. Cóż takiego się wydarzyło? Ano, na początek same standardy, dla wilka morskiego nieciekawe. Trasa praojców z Gdańska do Nexoe, czyli trzydzieści parę godzin niemal sympatycznego żeglowania we dwójkę. Niemal, bo Bałtyk, jak zwykle, nie rozpieszczał nasyłając wiatry przeciwne i drobne usterki. Na szczęście furkotał w piwnicy zupełnie nowy silniczek (marki nie podam, boć to mogłaby być kryptoreklama) i akurat o niego mogłem być spokojny. Miało być Christinsoe, ale nie chciałem tam wchodzić w środku nocy. Żagle już związane, wchodzę w główki, aż tu nagle obroty spadają, a po chwili zamiast radosnego furkotu gwizd kontrolek…. Wiatr niby przeciwny, ale w wejściu wiejący niemal z każdej strony. Grot w górę i próbuję się ratować. Niestety spycha nas na kamienie. Takie bardzo solidnie wyglądające granitowe bloki. Już mam w pamięci stare wejście do Górek, „Eurosa” i inne podobne przygody. Skok z dziobu na kamienie (o rany, kto będzie płacił za gips?!), cuma do ręki i już za niecałą godzinę stoimy przycumowani do czegoś w rodzaju olbrzymiej, betonowej dalby. Stać tu nie można, ale niech nas kto ruszy (przynajmniej przeholuje w lepsze miejsce). O, akurat płynie nowiuteńka łódka produkcji francuskiej pod starannie zwiniętą belgijską (a może niemiecką? Nie widać, bo zwinięta) banderą z dużą różnorodnością i dowolnością banderek pod salingami. W dodatku na pokładzie słyszę polskie narzecze. Hol przygotowany, do portu jakieś 2, 3 kable. Proszę grzecznie o podciągnięcie, bo tu stać nie można, bo silnik… OK, słyszę, ale najpierw zobaczymy jak wygląda w porcie… i tyle go widziałem.
Do portu wprowadził nas przepływający rybak, ale zostawił na samym początku po zewnętrznej stronie. Sam rozumiesz, że to kilometry… Do centrum przestawili nas przypadkiem spotkani Niemcy w absolutnie pokazowym i perfekcyjnie wykonanym manewrze holowania bocznego wstawiając w taką lukę, że samemu byłoby trudno. Jacht z grupą młodzieży nazywał się „Lone Star” z klubu z Norymbergi.

Prawdziwi żeglarze
.
Wchodzący jacht „Baltica Yachts III” firmy czarterowej balticayachts.pl widziałem potem w porcie. Facetowi musiało się bardzo spieszyć, bo żagle rozrzucone (przez cały dzień, sprawdzałem, i to nie tylko ja, bo było jeszcze parę osób, którym się ten szczegół rzucił w oczy), jacht otwarty z powłączanym wszystkim, co można sobie włączyć, a w środku żywego ducha. Typ pewnie, jak obiecywał, patrzył jak wygląda w porcie.

Przypadkowa załoga na charterowym jachcie
.
Żegluję niemal pół wieku, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się coś podobnego. Nie zdarzyło mi się słyszeć, żeby żeglarz żeglarzowi odmówił pomocy. Niestety coraz więcej spotykamy ludzi przypadkowych, z żeglarstwem nie mających nic wspólnego. Myślę, że takich należy z naszego środowiska po prostu eliminować. Mało tego, takich nie należy do naszego środowiska dopuszczać. Kiedyś ten proces przyspieszały obowiązkowe patenty, poręczenia przy przyjmowaniu do klubów. Dziś każde sobie może, ale czy każdy się nadaje? Może takie obowiązkowe szkolenia i staże odsiałyby plewy piknikujące w porcie przy stole zastawionym puszkami piwa i włączonej na full muzyce z laptopa? Chociaż, jak słyszę inne opowieści o patentowanych żeglarzach, to wpadam w kolejną depresję.
Żegluję niemal pół wieku, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się coś podobnego. Nie zdarzyło mi się słyszeć, żeby żeglarz żeglarzowi odmówił pomocy. Niestety coraz więcej spotykamy ludzi przypadkowych, z żeglarstwem nie mających nic wspólnego. Myślę, że takich należy z naszego środowiska po prostu eliminować. Mało tego, takich nie należy do naszego środowiska dopuszczać. Kiedyś ten proces przyspieszały obowiązkowe patenty, poręczenia przy przyjmowaniu do klubów. Dziś każde sobie może, ale czy każdy się nadaje? Może takie obowiązkowe szkolenia i staże odsiałyby plewy piknikujące w porcie przy stole zastawionym puszkami piwa i włączonej na full muzyce z laptopa? Chociaż, jak słyszę inne opowieści o patentowanych żeglarzach, to wpadam w kolejną depresję.
Czy jest jeszcze jakiś ratunek?
Żyj wiecznie,
Marek
Żyj wiecznie,
Marek
Stopy wody pod kilem
Marek Popiel
http://whale.kompas.net.pl
Czas zrozumieć... I pogodzić się z faktami. Czasy żeglarzy-romantyków się skończyły, jesteśmy mniejszością i to wymierająca powoli. Przed laty pisałem, że teraz dominują ludzie, którzy po prostu wybierają taka formę wypoczynku, mają pieniądze i chcą się bawić. Niestety, często nie starcza zwykłej kultury nie mówiąc już o obyczaju żeglarskim. Problem nabierania kultury z czasem nie jest przegrany. Mam nadzieję, ale romantyka z wszystkimi przydatkami odchodzi na zawsze.
Ostracyzmu czemu nie, tylko jak obserwuje tych ludzi /są wszędzie/, to oni mają to...no tam gdzie mój łabądek:-)
Moja rada, przestać się denerwować tym na co i tak nie mamy wpływu i kultywować obyczaj w jakim nas wychowano.
Mam nadzieję, że to tylko chwilowa reakcja po zdarzeniu (rzeczywiście kuriozalnym) a nie zasada - na kłopoty przepisy i restrykcje.
Pozdrawiam
Batiar
Kilka godzin myślałem, czy warto zabierać głos na temat oczywisty. Wszak wydźwięk „skargi” Marka Zwierza i wszystkie komentarze nad i pod tekstem są jednoznaczne. Czy potrzebny jest jeszcze jeden, identyczny głos? A jednak tak. Sprawa bowiem jest szersza, dotyczy ogólnie współczesnej Polski i Polaków.
Kwestia pierwsza: bezmyślne powtarzanie stereotypów. W każdej dziedzinie życia publicznego, szczególnie w polityce i gospodarce, funkcjonują stereotypy. Często są one częściową, a najczęściej całkowitą nieprawdą! Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że tkwiąc w podświadomości decydentów wpływają one na podejmowane decyzje. Jeśli przesłanki są nieprawdziwe to i decyzje podejmowane są błędnie. Szanowny Gospodarz wybaczy, że nie podam dowodów ani przykładów ale nie chcę angażować SSI w politykę.
W sprawach dotyczących żeglarstwa jest podobnie. Wybacz Marku ale Twoje motto jest takim przykładem. Masz zakodowane, może z dawnych czasów, że osobnik szkolony był także wychowywany. Taki w sumie pozytywny stereotyp. Tyle, że czasy tego wychowywanie minęły, kiedy liczba żeglarzy w Polsce przekroczyła pewnie ze 20 tysięcy, czyli dobrze ponad pół wieku temu. Czy to dobrze, czy źle, to osobna kwestia. Zapamiętajmy: zdobycie patentu od kilkudziesięciu lat nie determinuje w żaden sposób elementarnej kultury i (modne słowo) empatii.
Kwestia druga: Czy jest tak źle, jak wynika z opisanego przypadku? Zdarzenie miało miejsce, fakt. Czy jednak jest to przypadek jednostkowy, czy jakaś zasada?
Otóż nie znam wielu tego typu zdarzeń, mimo iż spędzam w polskich portach kilkadziesiąt, może więcej dni w roku. I jeszcze: żegluje nas kilkaset tysięcy, jeśli tylko 1% to chamy bez kultury.... Prosta analogia to ruch drogowy. Jak zaczynałem jeździć, to z agresją ze strony innego kierowcy spotykałem się raz na wiele dni. Dziś kilka razy dziennie. Ale ja spędzam w aucie 10 razy więcej czasu, a kierowców i samochodów jest, no ile razy (?) więcej.
W każdym razie zjawisko braku kultury i empatii nie jest niczym nowym, ani dotyczącym wyłącznie żeglarstwa, ani dotyczącym ludzi posiadających lub nie określony dokument. Także nie jest to specyfika „czarterowców”. Taka jest dzisiejsza rzeczywistość.
Kwestia trzecia: Kultura osobista i rzeczona empatia nie ma nic wspólnego z romantyzmem przeciwstawianym chęci wypoczynku i zabawy. To wyłącznie kwestia wychowania wyniesionego z domu i, być może, ze szkoły. Czyżby więc nie było dla nas nic do zrobienia?
A właśnie, że jest!
Pomysł ostracyzmu podoba mi się. Pomysł by od czasu do czasu podejmować interwencję, też. Tu przytoczę przykład opisany na forum mazurskim, gdzie jeden z Forowiczów interweniował, gdy w przystani pojawił się jacht z załogą nawaloną jak autobus. Czy każdy i zawsze musi interweniować? Tego nie powiem, w końcu człowiek nie jest od robienia tego, czego rodzice nie zrobili przez poprzednie lata. Za to człowiek jest na urlopie.
Można opisywać tych, którzy robią „bydło”. Można Marku dostarczyć armatorowi zdjęcie jachtu i jego stanu, zapewne kolejny raz ten sam skład czarteru nie dostanie, bo armator zechce zadbać o swoją własność i dobre imię.
Można żądać od zarządców portów, by stwarzali cywilizowane warunki postoju. Jeśli w kanale portowym cały dzień ryczy głośnik na jakimś „wikingu”, czy „galeonie” a nocą zza płotu dochodzi łomot dyskoteki, to jak oczekiwać od żeglarzy przestrzegania ciszy. Jeśli brak kosza na śmieci, to jak oczekiwać nie śmiecenia... Dobre warunki stymulują, a przynajmniej ułatwiają dobre zachowania. I odwrotnie.
Jest też coś do zrobienia przez szkoły żeglarskie i autorów podręczników. To, że w programach egzaminów nie ma przedmiotu „zasady kulturalnego zachowania”, nie zabrania powiedzieć mimochodem elementarnych rzeczy. Może czasem do adepta nie dociera, że hałas w porcie nie jest „cool”? Może po prostu nikt mu nie powiedział, że na wodzie trzeba innym pomagać? Może to jedno zdanie wystarczyłoby dla otwarcia oczu?
Myślę, że moje nadzieje mogą być złudne w przypadku opisanych ludzików. Nie zmienia to jednak podstawowego założenia: warto próbować.
Andrzej Colonel w kamizelce Remiszewski
Wyrażam tu wyłącznie swoje osobiste poglądy.
Szanowny Don Jorge
W niejakie osłupienie wprawił mnie tekst Marka Zwierza na temat żeglarzy którzy mu nie udzielili pomocy. Sam napisał że żegluje pół wieku i dopiero się po raz pierwszy z taką sprawą spotkał. Pół wieku z czego 25 lat po upadku "komunizmu w Polsce". Czy można generalizować na podstawie jednego nie udzielenia pomocy?
Cytat za M. Zwierzem: "Nie zdarzyło mi się słyszeć, żeby żeglarz żeglarzowi odmówił pomocy". I dalej: "Niestety coraz więcej spotykamy ludzi przypadkowych, z żeglarstwem nie mających nic wspólnego." To albo raz się pan spotkał, albo ich jest co raz więcej? Na tej podstawie domagać się staży, restrykcji i Bóg wie jeszcze czego - uff jestem w strachu.
Ja mam pytanie, skoro Marek Zwierz uważa że ci ludzie na jachcie który nie podał holu, są źle wyedukowani, to nie mógł podejść do nich pogadać spokojnie wyjaśnić, jaka była sytuacja, uczulić ich na podobne sytuacje? Czy była próba choćby uzupełnienia braków w wyszkoleniu? Może załoga nie umiała jachtem manewrować na tyle precyzyjnie aby bez "szkód własnych" podjąć hol?
I na koniec uczą żeglarstwa sami patentowani przez PZŻ żeglarze instruktorzy, to jak to jest? Oczywiście sam fakt nieudzielenia pomocy jest naganny, ale aby na tej jednej podstawie uogólniać i żądać staży i przymusowej edukacji to mi się w głowie nie mieści.
Mariusz