CO SIĘ NE VRATI NA MAZURACH
Poprzedni news wprowadził nas w atmosferę okutnego Północnego Atlantyku. Czas zmienić nastrój, zwłaszcza że Marzanna z Węgorzewa (pozdrawiam!) krzywi się, że SSI tylko o morzach, morzach i oceanach.
Po dłuższej przerwie gościmy znowu Zbigniewa Klimczaka, który po prostu ukochał Wdzydze. Jego Pani - ponoć jeszcze bardziej.
News optymistyczny, czyli opowiada o czymś, co się gdzie indziej się ne vrati.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-------------------------
Minął rok.... i znowu melduję, co nowego na Wdzydzach

Tak się złożyło, że moje wynurzenia zbiegają się z wypowiedzią na SSI – to se ne vrati.
Dokładnie 14 lat temu, jak przyciągnąłem tu "Batiara" w celu zbierania materiału do przewodnika, zakochałem się we Wdzydzach....i już zostałem do dziś. Napisałem wtedy znamienne słowa, że jak ktoś chce zobaczyć Mazury z lat 60. niech co prędzej tu zawita, bo ten raj długo nie potrwa. Na szczęście myliłem się i to wciąż trwa. Po prostu naród mi nie uwierzył i nie runął masowo do tego raju. Co za szczęście, nigdy bardziej nie cieszyłem się z fiaska mojego proroctwa.
Dalej dominują miejscowi rezydenci, którzy wiedzą, że za tydzień znowu tu zjadą, więc dbają o czystość wody i brzegu. Nieliczni czarterowi żeglarze nie zawsze zachowują standardy, ale jakoś sobie radzimy z śladami po wandalach. Ja zrozumiałem i wybaczyłem mojemu rozmówcy z przystani żeglarskiej słynnego klubu z Gdańska, kiedy na zapytanie, jak to możliwe, że taki klub nie ma dźwigu ( mój "Batiar" raczej preferował slipowanie dźwigiem) odpowiedział brutalnie...bo nie chcemy tu takich jak ty!
I tak do dzisiaj jestem chyba jedynym stałym żeglującym kilka miesięcy w roku, z dalekiego Śląska.
W efekcie, z wyjątkiem środka sezonu, jestem tu w tygodniu zupełnie sam. Ewenementem jest zaoczenie jachtu w środku tygodnia. Raj, cholera, raj!
Nie dziwi mnie kupka drzewa na jakiejś polance, choć nie jestem zwolennikiem ognisk, kiedy dyrekcja parku tego zabrania. Wystarczy mi grill.
Przez te lata bardzo poprawiła się infrastruktura a tegorocznym hitem jest ukończenie mariny w OW "Largo", przy pomocy funduszy unijnych i determinacji właściciela i zapalonego żeglarza w jednej osobie - Tadeusza Wirkijowskiego.

.
Na pomostach woda i en.el. a dzisiaj wygląda inaczej port. Miejsca postojowe prawie wszystkie zajęte przez poważne i wypasione jachty. Po lewej, na brzegu hangar a nad nim taras widokowy z ławami do konsumcji, ponieważ ciut za nim jest piękna tawerna. Domki, sanitariaty i umywalnie, miejsca do zabaw dla dzieci a przy marinie basen i brodzik. W pobliskim ośrodku można wynająć kort tenisowy a jeszcze trochę dalej duża restauracja „Pod rybką”.
Knajpy prowadzonej przez słynnego Pana Jasia Bazzar o której piszę w przewodniku „Polska dla żeglarzy” już nie ma i w związku z tym nie ma też potrawy o nazwie „ucho słonia”. Z innych nowości należy odnotować masowe pojawianie się polskich nuro-gęsi, czyli traczy. Miały siedliska w ujściu Wdy do j. Radolne a teraz pojawiły się na bardzo ruchliwym południu, w okolicy Borska.
W ub.r. stacjonowala obok mojej ulubionej polanki 8. ptakowa rodzinka a w tym sezonie powitała mnie głowa rodziny, w całej krasie, poniżej.

.
Na koniec mam jedno smutne spostrzeżenie. Żeglarze-rezydenci to oczywiście dobrzy żeglarze, ale ci z czarterów osiągają poziom dna. I nie chodzi tu o braki w manewrowaniu, ale braki niewyobrażalne w postaci np. ...opuść topenantę! odpowiedź ...a co to jest?
Do czarterodawcy ...panie, co pan wypożycza, ten jacht nie słucha steru, pływa bokiem!
A opuścił pan miecz
? Okazuje się, że facet pomylił kierunki. Opuszczał myśląc że podnosi i odwrotnie! W czasie wychodzenia z małej zatoczki i dobijania, prawie zawsze masakra. Patologie jakie zafundował nam związek mieniący się żeglarskim zbierają swoje żniwo. Tylko dzielności współczesnych jachtów należy zawdzięczać brak większych tragedii.
Choć pisząc te słowa, zostałem wywołany na pokład, bo działo się coś niedobrego. Wieje dobra 5-ka i dokładają się silne szkwały. Jacht pod pełnymi żaglami, staje dęba i załogant wylatuje za burtę, na szczęście nie wypuszcza z ręki szotów i jakoś go dociągają do drabinki.
Ja doszedłem tu w tych warunkach na refie na grocie i foku sztormowym a i tak często musiałem wypuścić trochę wiatru z żagli. A tu proszę – takie gieroje! Skończyło się na strachu, na szczęście.
Wracam do smutnej refleksji Mariusza z wiszącego newsa.
Po pierwsze protestuję przed pejoratywną wypowiedzią i wypasionych jachtach. 16 lat męczyłem się na "Batiarku", kiedy przy każdym wypijanym kieliszku musiałem się opuszczać na kolana ( "Zośka" Zbigniewa Milewskiego – kto zna zrozumie). Teraz, w wieku słusznym, poruszam się na Visie 65 i tego problemu nie ma. Niech żyją „jachty wypasione”!
Mazurska atmosfera – to fakt, jedno przekleństwo. Tylko mnie to wygnało w latach 90. Panował niebywały tłok, brud i duże pijaństwo. To była pierwsza fala, zachłyśnięcie się Mazurami i żeglowaniem, masowe rozdawanie patentów przez setki wakacyjnych szkół żeglarskich, w wyniku zmian gospodarczych w Polsce. Kto pamięta ośrodek ZMS w Wilkasach, gdzie co dwa tygodnie wyjeżdżało do domu jakieś 700 luda z patentami w kieszeni. Część z nich wracała pożeglować. To się rozładowało i sam trochę się do tego dołożyłem, wydając przewodnik „Adriatyckim szlakiem- Chorwacja dla żeglarzy”. Ale głównym „zasłużonym” był wkraczający do Polski kapitalizm. Wielu przestało stać na czartery a większość klubów udostępniających swoje jachty członkom, padła.
Mazury w pewnym okresie opustoszały (relatywnie).
Raz wyskoczyłem na Mazury przypadkowo po roku 2000. i to już było co innego. Fakt- potężne jachty a za sterami inny naród – nuworysze z grubymi portfelami, wrzeszczący na okrzyk z jachtu „praaaaaaaaaawy”!
I co z tego, odpowiada, ja jestem cięższy. Śluzowanie na Guziance zawsze było wyzwaniem, ale w owych czasach to był już horror. Tu zgadzam się z Mariuszem, tego nie da się wytrzymać. Czy to dominujący obraz polskich żeglarzy?
W żadnym wypadku. Mazury ściągają też ludzi nie mających nic wspólnego z żeglarstwem, a ich tupet, arogancja oraz brak wychowania, robią swoje. To musi przeminąć, tylko za ile lat?
Jak na razie obserwuję wzrost pływań rodzinnych i wychów żeglarski pociech. Jak Polska długa i szeroka, prawie wszędzie gdzie jest kawałek wody, pojawiają się jachty.
Niedawno podpłynęła do mnie łódka z młodzieżą 12-13 lat, z znajomym instruktorem. Dzieci ze szkoły w pobliskim Czersku, co roku mają tu obozy żeglarskie. Nic w tym ciekawego, ale przed 30 laty na takiej łódce, jako nastolatek, siedział dzisiejszy instruktor a na jego miejscu był inny nauczyciel, później dyrektor tej szkoły. Wychowanek dorósł, skończył AWF i pracuje w tej szkole, kontynuując dzieło swojego nauczyciela.
Tak wyglądają drogi prawdziwych polskich żeglarzy i to co sieją, kiedyś przyniesie efekty.
Kochane Koleżanki i Koledzy, Ci co mnie lubią lub nie, ale czytają – pozdrawiam wszystkich i melduję uprzejmie, że mija mi osiemdziesiąta wiosenka i odchodzę definitywnie na emeryturę. Tylko żeglarstwo, niestety, tylko szuwarowe, ale i to dobre. Problemy tego świata, w tym problemy z Chocimską mam mniej więcej tam, gdzie ten łabądek.


.
Oczekujcie więc następnych newsów (jeśli Szanowny Mistrz pozwoli) wyłącznie w tym stylu, osobistych wrażeń i refleksji.
Wasz oddany
Batiar
Komentarze
wybiorę się na Wdzydze Mariusz Wiącek z dnia: 2014-06-17 06:40:00
nie napisałeś Zbigniew Klimczak z dnia: 2014-06-18 15:40:00