BORNHOLM CZY GOTLAND – OTO JEST PYTANIE
z dnia: 2020-08-04


Spokojnie – Lech Parell nie hamletyzuje (tytuł) – po prostu  zgadza się z powiedzonkiem „gdzie wiatr wywieje”.

To powiedzonko zrobiło karierę za czasów ancien regime kiedy wopiki przyczepiali się o zawnięcie np. do Nexo 

podczas „krajówki”. Pytanie Lecha przypomina też nasze: Jacusiu – kogo kochasz bardziej, mamę czy tatę ?

Z początkiem moich bałtyckich peregrynacji byłem zauroczony Bornholmem. Bo to i Zachód, bo tam pięknie, bo

tam czysto i na pewno z jachtu nic nie zginie. Najbardziej w pamięci zapisały się wizyty wtedy „nielegalne”.

Z czasem Bornholm się „cywilizowal”, jachtów przybywało, opłaty postojowe rosły za szybko jak na nasze kieszenie.

Mimo tego mówiliśmy wtedy, że największą wadą Bornholmu jest to, że nie należy do Polski. Dziś w takim Allinge

czujemy się jak na odpuście w Grojcu lub Górze Kalwarii.

Pózniej moją miłością stał się Gotland. Do tej pory nie oblężony hordami turystów promowych oraz załogami jachtów.

Przyroda super, wiele ciekawych porcików, tyle ze z Polski nieco dalej.

A ja do tego wyboru dorzuciłbym kolejny – KALMARSUND, kto wie czy nie najbardziej atrakcyjny. Wyróżnik – dzikość.

Tak czy inaczej – Bałtyk to nasze morze.

A Hel ? No cóż – nihil novi. Tam nie interwencji bosmana przystani oczekujcie. Tam jest potrzebna nie znająca się

na żartach  grupa rosłych policjantów z pałami. Hel to od lat ulubiony port załóg jachtów czarterowanych. Balangują

głównie ci, którzy urwali się ze smyczy domowych. Żony daleko – żadnych hamulców.

W SSI już kilka razy o tym było.

Lifeliny i kamizelki !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Don Jorge

W połowie wakacji zawsze mam dylemat... Jestem właśnie po dwu czy trzy tygodniowym rejsie, mam kilka spostrzeżeń i wrażeń, którymi rad bym się podzielić z innymi ale zastanawiam się czy ma to jakiś sens, skoro większość jest właśnie w takiej sytuacji jak ja: po urlopie.

Przygotowując się do tegorocznych wakacji byłem ciekaw, gdzie nas wiatry zaniosą. Staram się hołdować zasadzie, że dżentelmeni (na wakacjach) nie pływają pod wiatr, więc ten czynnik ma decydujące znaczenie. Ostatnie dwa lata lądowaliśmy zawsze na Gotlandii a w ub. roku dotarliśmy też w szkiery Sztokholmu. Miałem nadzieję, że tym razem powieje nam ze wschodu lub chociaż z północy tak, abyśmy mogli próbować pchać się na zachód we względnym komforcie. Tak się też stało: skokiem z Helu dotarliśmy na Bornholm, przy pięknej pogodzie, bez żadnej orki, częściowo tylko wspomagając się silnikiem. 

Przed wypłynięciem dokonałem zgłoszenia 6 zawinięć do bornholmskich portów a ostatecznie zostaliśmy tam jeszcze dłużej. Zgłoszenie jest rodzajem bezpłatnej i obowiązkowej rezerwacji, ale na miejscu nikt ani nas nie witał ani nie żegnał i niczego nie sprawdzał. Nie widzieliśmy ani jednej osoby w mundurze - czyli inaczej niż rok temu na Gotlandii, w Klintehamn, gdzie dwóch funkcjonariuszy zawitało do nas pytając, czy nie przewozimy aby jakiejś kontrabandy (po zapewnieniu, że nie, wydali się bardzo uspokojeni, przeprosili za najście i poszli).

Tak czy inaczej warto jednak na miejscu wykupić 6 pobytów z góry, ponieważ dostaje się wówczas ten szósty postój gratis. Nie trzeba przy tym od razu decydować gdzie się popłynie w kolejnych dniach. Płyniemy, gdzie chcemy i w porcie przeznaczenia - zamiast płacenia - po prostu wbijamy w automacie otrzymany na początku pin kod. Powyższa zasada nie dotyczy Nexo i Chistianso, które wyłamują się z systemu.

W portach - mimo pandemii - tłoczno jak zwykle, choć przeważają bandery duńskie z domieszką norweskich i niemieckich. Miałem natomiast wrażenie, że Rodaków było tym razem mniej niż przy poprzednich moich bytnościach. W  każdym razie w Gudhjem, Svaneke czy Allinge trudno stanąć inaczej niż w tratwie. Zaskoczeniem były natomiast pustki na Christianso - oprócz nas stały tam w porywach cztery jachty. W maseczce widziałem może jedną osobę ale trzeba przyznać, że ludzie starają się utrzymać dystans i nie włażą w sklepach jeden na drugiego. Czy to jednak wystarczy?

/

Na Christianso, gdyby nie foki, były w tym roku kompletne pustki.

.

Gdybym miał porównywać, która z dwóch dużych bałtyckich wysp jest "lepsza": Gotlandia czy Bornholm, to musiałbym postawić na tę drugą. Składają się na to ciekawsze porty, z luźną atmosferą przemieszczającej się z miejsca na miejsce żeglarskiej braci i urozmaicone wnętrze wyspy, gdzie bez znużenia można 10 dni rowerować tu i ówdzie, zwiedzając unikatowe średniowieczne kościoły (ale tym razem pech - trafiliśmy na wszystkie zamknięte), zamek Hammershus czy po prostu podziwiając kontrastujące widoki. Na skałach obok Christianso jest też duże siedlisko fok - choć chyba nie tak duże jak w naszym Świbnie. (Korzystając z flauty popłynęliśmy wśród skał, żeby z rozsądnej odległości pooglądać te piękne zwierzęta przez lornetkę. Kilka z nich podpłynęło nam do samej burty.)

Gotlandia  - a też ją dość dokładnie opłynąłem i zjeździłem rowerem - jest oczywiście super, ale wydaje się na tym tle, poza samym Visby, nieco monotonna, pustawa a momentami wręcz zaniedbana. 

 

Do końca sezonu zostaje nam już teraz tylko nasza Zatoka. I wiesz co, Jurku? Z każdym rokiem doceniam ją coraz bardziej. Nie jestem nią wcale znużony! To jest wspaniały akwen. Gdyby tylko bosmani w portach takich jak np. Hel, potrafili delikatnie pouczyć towarzystwo, że należy zachować elementarne zasady savoir vivre! Nie chodzi mi zresztą o nic przesadnego, bo mamy swój słowiański temperament. Ale  -  drugiej strony - pijackie krzyki i przekleństwa na cały regulator do 5 rano albo - jak ostatnio - gra na gitarze elektrycznej (tak, gość podłączył piecyk!) o 3 rano, to już przesada. 

Żyj nam wiecznie, Jurku!

Lech

 

 

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3668