WSZĘDZIE DOBRZE, ALE NA BAŁTYKU NAJLEPIEJ
z dnia: 2019-08-23


Wyprawa była fajna, ciekawa, pouczająca i raczej kosztowna. Witold Pawłowski uznał, że skóra warta wyprawki.

Miał cel przed oczyma i go zrealizował. Jacht absolutnie doskonały, dzielny, wygodny i ładny. Długość kadłuba

nie przysparzała nadmiernych kosztów. Ceny postojów na Śródziemnym jak u naszych górali tatrzańskich.

Towarzystwo dobrane, spolegliwe czyli takie na którym można polegać.

Po drodze i na miejscu dużo ciekawych dziewczyn. To ważne, bo Witold znany jest jako koneser w tej dziedzinie.

News może się przydać tym, których korci Morze Śródziemne.

Gratuluję.

Mam nadzieję, że kamizelki były permanentnie w użyciu.

Witaj na Bałtyku !

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

---------------------------------


 

Don Jorge,

Jak już pisałem ,25ego czerwca ruszyliśmy Carterem 30 o nazwie „Rockandroll” z Dubrownika do Gdańska przez cieśninę Messyńską ,Neapol , Bonifaccio na Korsyce,Majorkę i m.in.Gibraltar ,Lizbonę ,Brest ,Cherbourg,Cuxhafen ,Kanał Kiloński.

Załoga czteroosobowa Wiesław, Henryk z Ewą i ja.

Rejs trwał 47 dni  (około 3700mil) i dziś troszeczkę bym się skłaniał do transportu lądem raczej  ,pewnie  z biegiem czasu to się zmieni na korzyść rejsu , ale koszta podobne ,mechanizmy /silnik! / się nie zużywają ,ale przeżyć ,przygód tyle by nie było.

A i satysfakcji z pokonania trudności też .

/

Tak od Gibraltaru zaczęły się w miarę normalne ceny marin od 16 funtów do 27 euro.  Na Śródziemnym  nie było mariny poniżej 40 euro.a zdarzały się i 90 euro  /Majorka/ .

W  Bonifacio na Korsyce podobało mi się najbardziej , stosunkowo mały port położony w małej podłużnej zatoczce wśrod gór.Było przepięknie !

A jeszcze tak gdzieś pośrodku promenady w jednej knajpie grał przepięknie bluesa facet myślę ,że prosto z Chicago.

Ale w porcie większość to luksusowe motopompy.

Po wyjściu z Lizbony  kołysał nas zachodni wiatr,brzeg gdzieś za rufą został.

No ,może nie tak zupełnie zachodni ,ale północno-zachodnia trójeczka,ale najpierw parę godzin posztormowej fali i wiaterek prosto w dziób.

Lizbona piękna ,marina Alcatara przyjazna ,a Wiesław w parę  godzin  nałowił ryb całą zamrażarkę .

Ale ,ale ,Gibraltar angielski ,naprzeciw Ceuta hiszpańska,a gdzie jakiś polski wolnocłowy?

Zdaje się ,że nasi przodkowie troszkę się zagapili,kiedy inni zdobywali świat.

Chociaż jest w Lizbonie pomnik odkrywców,który w zasadzie powinien zmienić nazwę,no właśnie na jaką ?

I tu od razu mam mieszane uczucia ,że może i dobrze ,że nas tam nie było w tym „ odkrywaniu” świata ,chociaż jak to Czesiu Niemen śpiewał : „Dziwny jest ten świat” ,który premiuje bezwzględnych , a Woody Allen mawiał : „Dobrzy ludzie śpią spokojnie, żli - wygodniej”.

Pogodę w sprawdzałem w zasadzie  przede wszystkim na windy.com  i bardzo sobie chwalę ,bo udało nam się dzięki temu wykorzystywać okienka pogodowe i było można powiedziec wielokrotnie prawie sztormowo ,ale sztormów udalo nam się uniknąć .

Nie liczę wielokrotnych szóstek i siódemek w mordę /porywy do osiem,ale porywy to tylko porywy/kiedy rypało nami w górę ,w dól  i o normalnym spaniu mowy nie było.

Trzy razy na Śródziemnym uciekaliśmy na kotwicę do zatok mi wcześniej nieznanych  ,i po rzuceniu Rocny i prosiaczka 10 kg nastawialiśmy na smartfonie  alarm kotwiczny/Anchor Lite/ i wszyscy spaliśmy ,smartfon czuwał.

Ale jak sobie przypomnę  burzę przed Korsyką ,burzę koło Rugii  które przeszły bokiem ….

Niezbyt to ciekawe uczucie jak się widzi nadchodzącą burzę  i takie jasne wiry na horyzoncie,i zdążę uciec,czy nie zdążę.Mieliśmy trochę szczęścia,ale szczęściu trzeba pomóc i jak tylko wiatr nie pomagał to włączałem silnik ,bo jak kiedyś kapitan Wożniak napisał jacht powinien być szybki,żeby kiedy trzeba zwiać przed sztormem.Czekanie na wiatr na żaglach jest grożne.

Biskaj przeszliśmy spokojnie rzekłbym nawet lajtowo.
Parę mil przed Brestem przywiało sztormowo ,manewry troszkę trudniejsze się zapowiadały i zamiast od razu cumować  przy pierwszym wolnym miejscu nie patrząc na czerwony znaczek to poszukiwałem-w pierwszym basenie żadnego wolnego , wycofał em się na wstecz. w drugim basenie zaraz na początku chyba 2gie stanowisko wolne ,chciałem się wycofać a tu wstecza nie ma.
Ale przed nami pomost,
opuściłem kotwicę na dol z metr żeby była pewność w każdej chwili do rzucenia i kilkanaście metrów przed pomostem zacząłem rzucac/głębokość 4 metry/.
Cumy i odbijacze były już wcześniej przygotowane.

Przy kei w prawo pod wiatr  stoi motopompa a z lewej  trochę wolnego miejsca , ale cholera z wiatrem.

Tuż przed keja zaprzestałem wydawać łańcuch, ster w lewo ,Ewa pomogła sterem strumieniowym, Wiesiek podał dziobową bystrej Francuzce która akurat była na kei ,ta na moje po polsku  HAMUJ zaknagowala blyskawicznie a już Heniek był na kei z rufową w zębach.
STOIMY !   A mogło być nieciekawie.
Do dziś nie wiem ,co pierwsze nas zatrzymało – kotwica ,czy dziobowa ,ale chyba jednak szybkość zaknagowania przez żeglarkę francuską była tak  duża  ,że chyba jednak dziobowa.

Pierwsze pytanie w biurze mariny o serwis do silnika.

Dali mi parę telefonów ,wszędzie mówią  ,żebym wpadł za tydzień ,a nawet 10 dni bo są zarobieni.

No to sam przeglądam cięgna  i wychodzi na to ,że działa.

W następnym porcie francuskim Port de Roscoff serwis nie miał czasu  ,ale recepcja mariny przysłała fachowca ,który wymienił olej w przekładni i podregulował cięgna.

I tak płynęliśmy  wiedząc o tym ,że biegi są niepewne ,bo w Cherbourgu też serwis nawet nie chciał przyjść .

Na Łabie tuż za wejściem do mariny Cuxahafen   na mojej wachcie o 5 ej rano duży kontenerowiec idący kontrakursem wali mi przed dziób ,to zwalniam i chwytam UKFę ręczną żeby zapytac go o jego intencje , a on zmienia kurs zdecydowanie w prawo,ja  dodaję gazu a tu nie mam napędu !

Próbuję  i dla odmiany wstecz jest ale naprzód nie ma.

Stawiam błyskawicznie foka i  idziemy poza tor na kotwicę .

Po paru godzinach prób  wołam marinę na UKF i mówię że będę wchodzil na żaglach  i proszę o asystę. Usłyszałem OK - wchodż ale tej asysty jednak nie było, chyba nie do końca mnie zrozumieli.

Podnosimy kotwicę i korzystając z tego ,że prąd się zmienil na w kierunku mariny i mieliśmy wiaterek podchodzący pod pełny bajdewind ,stawiamy żagle i idziemy w kierunku mariny oddalonej z pół mili  .

Ruch akurat umiarkowany .Kotwica gotowa do rzucenia ,opuszczona z metr dla pewności.

W głowkach  zrzucamy grota piorunem ,potem foka  i z pierwszej chwili chciałem dobic do pierwszego zewnętrznego pomostu,ale jak tak dobrze i spokojnie szło to weszlismy  drugiego wewnętrznego stanowiska ,a przy pierwszym nikogo nie było . Czyli cała przestrzeń między pomostami nasza i zacumowaliśmy.

Niemiecka firma przysłała mechanika co im się chwali ale też powiedzial że za przekładnię mogą się wziąć dopiero za tydzień.

Załoga miała terminy napięte i  zeszła w Cuxahafen ,a ja zadzwoniłem po  Marka ,który przyjechał i pomógł mi przejść przez kanał.

W śluzach  wstecznego nie używałem ,a w całym kanale jechaliśmy jednym manewrem nawet nie zwalniając na wszelki wypadek ani razu .


Za  Holtenau  zatankowałem  pełen zbiornik i w karnistry  dopiero w marinie Strande  z założeniem aby do Świnoujścia. Marek już na kei ,mówię zrzuć wszystkie cumy a rufową zostaw w ręku na wszelki wypadek jakby bieg naprzód nie wszedł. Sterem strumieniowym w lewo ,daję naprzód i to tak zdecydowanie ,żeby  aby bieg wszedł ,czyli dużo za dużo,odbieram rufową  idę  wlewo  a tu wejscie  mi zastawił pasażer .Ze stacji wołają że zaraz obok jest drugie wyjście  ale ja już złożony  w lewo i mam szybkość i  za dużą.Troszkę zwolniłem/tylko troszkę z obawy że stracę bieg/ rumplem cała lewa i pomogłęm sterem strumieniowym  i walnąłem cyrkulację na niezłej szybkości  dziobem  bardzo blisko innych łodek .

Po wyjściu  dostaję smsa od Marka  ,że  Niemiec ze stacji paliw powiedział ,że takiego kozackiego i pięknego wyjścia to on  w tej marinie nie widział.

Nie wiedział ,że  to  tak wyszło ze strachu przed utratą biegu. No i dobrze.

Do mostu przy Fehmarn  i Burgstaken szło mi nieżle ,znaczy się troszkę wiaterek pomógł ,a silnika postanowiłem w ogóle nie wyłączać ,ale w nocy gdzieś tak na dalekim trawersie Rostoku przywiało w mordę i to siódemką . Senność mi przeszła całkowicie i po paru godzinach  wiatr zmienił kierunek  i mogę powiedzieć ,że mi sprzyjał  i jak za Rugią sypałem baksztagiem koło 6 supełków to przecież nie będę  skręcał do Świnoujścia,walę  na Gdańsk ,chyba żebym nie wyrabiał to wejdę do Łeby .

Ale jak tu spać ? Pierwszej nocy  nie spałem, potem spałem po około 15 minut   nastawiając za każdym razem budzik w smartfonie.ale człowiek chodzi w zasadzie taki jak zadżumiony,reakcja wolniejsza,refleks nie ten ,o wypadek nietrudno i na żadne samotne rejsy dłuższe już się nie piszę.

Po trzech dobach dobiłem do zewnętrznego wolnego pomostu w NCŻ  w Górkach Zachodnich .

Przekładnia  zdemontowana ,części zamówione ,The Beściaki z firmy Manmarine Andrzeja Kwiatkowskiego działają.

Pewnie ,że już w Breście powinienem się nie ruszać bez pewności  działania silnika, przekładni ,ale łatwo powiedzieć ,a trudniej tygodniami czekac na serwis,ale przecież żagle były, dwie kotwice ,łańcucha w sumie 90 metrów  i w zasadzie silnik nie zawiódł a ja zostałem zmuszony do rzucania kotwicy w marinie w  Breście ,na Łabie,wchodzenia na żaglach do Cuxhafen  i jeszcze trzydniowej samotnej żeglugi przez  Bałtyk .

Czyli  stary człowiek i może .

Pozdrawiam

Witold

P.S. Przypomniało mi się jak idąc zapłacić za postój w Neapolu  zaszedłem niechcący do sąsiedniego klubu sportowego i  szefowa tego klubu  najpierw tak jakoś opornie mnie informowała, jak powiedziałem że jest piękna, to informacja  była super i uśmiech boski.

Komplement  -  jesteś piękna działa  !

=====================================================

Ilustracja do komentarza Tadeusza Lisa (poniżej)


 

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3521