PROSZĘ NIE OBRAŻAĆ BYDŁA
z dnia: 2018-08-25


Jestem świadom, że to jest news gorszący. Co gorzej – podpiera moją tezę, że Polakom żyje się już za dobrze, że do

żeglarstwa i karawaningu dobrało się mnóstwo osób, które na dobrą sprawę nawet do pasania krówek nie dorośli.

Bo krówki - drodzy Czytelnicy są OK. Ja w sprawie pasania krówek mam doświadczenie. Przez 6 tygodni jako junak

przymusowy  brygady „Służby Polsce”, razem z niejakim Lewandowskim, ksywka „Ociec” opiekowałem się stadem około 100 krówek.

O bydle więc nie powiem złego słowa. Natomiast o hołocie jestem tego samego zdania co Czcigodny Andrzej Colonel  Remiszewski.

Pieniądze przyniosły rozpasanie. Howgh !.

Sprawdzam to codziennie jeżdżąc samochodem.

Niestety.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

-----------------------------------

BYCIA  NA  WODZIE  - RUNDA  DRUGA

W końcu lipca relacjonowałem tutaj: http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3384&page=0 pierwszą część głównego rejsu sezonu. Jestem winien Czytelnikom dwie uwagi.

Opisując Rybaczówkę użyłem określenia Mulnik. Bezkrytycznie odczytałem nazwę z mapy (już nie pamiętam  jakiej). Ten basen nazywa się Młyńska Toń, a Mulnik znajduje się po zachodniej stronie Świny, czyli już na Uznamie.

Odpowiadając Izydorowi Węcławowiczowi: W Przytorze byłem kilka lat temu jachtem balastowo-mieczowym.  Zdopingowany spróbowałem i „Tequilą” - zielsko nie przepuściło, skończyło się długimi minutami manewrów, aby je pozrzucać z balastu, steru i co gorsza śruby.

.

Druga część rejsu miała prowadzić do Danii i to Sundem. Tak się złożyło, że zmieniałem załogę dwukrotnie, nikomu się nie opłacało na kilka dni podróżować aż do Danii, a koszty postojów „rozłożone” na samotnego żeglarza błyskawicznie rozłożyłyby budżet rejsu. Do tego pierwsza załogantka zamarzyła sobie rejs dookoła Rugii, a druga (wielki oceaniczny kapitan) nostalgicznego rejsu do Szczecina i na Dąbie. I tak też się stało. Nie żałuję. Dania poczeka. Wędrówka dookoła Rugii zaowocowała kilkoma uzupełnieniami do „Wybranych portów Niemiec wschodnich”. Dla mnie dodatkowym przeżyciem był fakt znalezienia się po raz pierwszy po półwiecznym żeglowaniu tak blisko Arkony! Już zapomnieliśmy szare patrolowce Volksmarine...

 

Fot.1 Arkona 1,5 Mm

.

Pogoda była jeszcze cieplejsza, bardziej słoneczna i mniej deszczowa niż w lipcu. Tylko próba przejścia do Thiessow, zostawiając po lewej Greifswalder Oie skończyła się (spodziewanym wcześniej po analizie prognozy) wycofaniem i ucieczką pełniejszym wiatrem do Świnoujścia. Trudno halsować małym jachtem pod szkwalisty wiatr i falę, do tego na wąskich torach. A przez godzinę z kwadransem szkwały z deszczem były solidne, kulminacyjny położył idącą już tylko na zarefowanym foku „Tequilę” tak, że woda wlała się do kokpitu przez zawietrzny falochron. Tu z przyjemnością pomyślałem spadając z nawietrznej w wannę z wodą o tym, że szelki mam wpięte w ucho na podłodze kokpitu. Potem było już spokojnie, do Świnoujścia weszliśmy jednym halsem.

No i właśnie Świnoujście... marina jak na polskie warunki ogromna, nieźle urządzona, personel uczynny i życzliwy. Ale jednak dwie noce spędzone w tym porcie spotykam wyjątkowo źle.  Czemuż to? Odpowiedź KULMINACJA BYDŁA byłaby obrazą dla bydła. Niestety ową rogacizną okazali się „żeglarze” i „turyści”. W pierwszą noc do trzeciej burak w kamperze puszczał discopolo na cały port, do jakiejś  2200 do grilla, a potem to już bawiąc się potencjometrem. Kolejna noc to było istne oblężenie. To w trakcie regat „Poloneza” - w różnych miejscach grupki żeglarzy (?) „świętowały”, a po drugiej stronie basenu, przy jakimś targowym, czy wystawowym namiocie odbywało się coś w rodzaju treningu grupy kiboli we w wulgarnych rykach. Od razu zwracam uwagę, że wspomnienie o regatach nie pozwala łączyć tych faktów z imprezą ani jej organizatorami, to zdecydowanie były indywidualne, choć grupowe zachowania rodaków. Zresztą tego dnia było chyba kilka imprez regatowych i około żeglarskich równocześnie.

Przyrzekłem sobie, że od tej pory będę korzystał z numeru 112 w podobnych sytuacjach.

Na pewno odezwą się do Ciebie Don Jorge Czytelnicy, którzy tam byli, może się sami dobrze bawili, może tylko spali, ale stwierdzą, że jestem nadwrażliwy, że „nie było tak źle, że dało się usnąć, że ludzie się muszą gdzieś wyszumieć”...

OTÓŻ NIE, NIE I DO CHOLERY NIE!!! Po pierwsze marina w morskim porcie jest po to, by zmęczeni czasem po ciężkim rejsie żeglarze mogli się zregenerować, po to by inni mogli wyjść rankiem wypoczęci w morze. Każda marina jest po to, by spokojni emeryci, nie tylko niemieccy, szwedzcy, czy duńscy albo rodziny z małymi dziećmi mieli święty spokój i komfort.

Nawet w cichych pozornie marinach, jak wolińska, czy HOM na Dąbiu można się spodziewać o każdej porze doby głośnej rozmowy na kei, bardzo głośnej. Przebojem był pan sprzątający duża motorówkę w Wapnicy, puszczone stereo arie Pavarottiego uniemożliwiły nam głosową komunikację podczas manewrów. Na szczęście ok. 2100 pan gdzieś odjechał.

Tolerancja dla „kultury hałasu”, powoduje, że na deptakach każdy kram wystawia własny głośnik i usiłuje zagłuszyć sąsiada, że w knajpach nie można porozmawiać, że wesołe miasteczka są słyszalne z kilku kilometrów itd. itp. Czas powiedzieć dość. Czas też zacząć wymuszać elementarną kulturę i odrobinę troski o innych wśród nas, żeglarzy.

Wracając do spraw przyjemniejszych znów miałem okazję porównywać mariny zachodniopomorskie ze wschodnioniemieckimi. Polskie wytrzymują porównanie śpiewająco i to nie tylko pod względem nowoczesności i świeżości. Także jakość pracy personelu i stosunek do żeglarzy są naprawdę w porządku. Negatywnym wyjątkiem Nowe Warpno: brud panujący w łazienkach (nie tylko błoto na podłodze ale niesprzątane stare pajęczyny) dowodzi, że dzierżawca sobie zwyczajnie nie radzi i nie chce radzić. Wstyd!

 

Fot. 2  Tak można rozwiązać „słupki z energią na kei” (Glowe)

.

Przeciwny biegun to maleńki Wolin, gdzie panie bosman wychodzą na keję i wskazują miejsce oraz pomagają w cumowaniu, w wszystko jest wysprzątane, estetyczne i czyściutkie. Ciekawostką było upolowanie w Szczecinie głośnego w ostatnich miesiącach jachtu, który teraz nosi na rufie napis (nazwę?): „I love Poland” - na dzień przed tym, jak w mediach ukazały się spekulacje, że podobno w tajemnicy (?) płynie do kraju. Podzieliłem się fotkami z pewnym portalem żeglarskim.

 

Fot.3.  Oto jest „Miłość” (Fundacji)

.

Nadal miałem szczęście do ludzi, załóg, nieustannie też spotykałem kolegów i znajomych żeglarzy, wielu znanych wcześniej tylko wirtualnie. Poznawałem też Czytelników moich tekstów. To fajna nagroda dla autora.

Tak niepostrzeżenie minęły trzy tygodnie, aż trzeba było sobie powiedzieć, że wobec braku chętnych na Danię, nadszedł czas rozpoczęcia powrotu. W chwili, gdy to piszę udało mi się dotrzeć ze Stepnicy „aż” do Wolina, odrobina deszczu i dużo więcej znajomych zatrzymuje mnie tu już trzeci dzień. Zobaczyłem za to start do XX Regat Międzymieliźnianych. Ponad dwadzieścia jachtów halsujących na Dziwnie robi wrażenie.

 

Fot.5 Start za pół godziny

.

Na koniec prywata: Serdeczne podziękowania dla nieznanego mi Przyjaciela, który jachtem typu Nord80 o nazwie „Trio” udzielił mi pomocy w trudnej sytuacji na Zalewie. Niestety w ferworze nie przedstawiliśmy się sobie. Wiem tylko, że w tym sezonie stacjonuje na stepnickim Kanaliku.

Andrzej Colonel tak, tak w szelkach, Remiszewski

----------------------------------------------------------

PS. A na koniec taki smartfonowy kolaż:


 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3394