POŻEGNANIE Z „GAWOTEM”
z dnia: 2018-01-05


Środa 18.10.2017

Schodziliśmy powoli po schodach. Gawot kołysał się trochę nerwowo przykuty łańcuchem do skał.  Z góry wyglądał jakby nic się nie stało, jakby tylko czekał niecierpliwie na sternika, aby zaraz odpłynąć.

Na plaży jak po bitwie, wszędzie porozrzucane wyposażenie jachtu. Nic się nie nadawało do reutylizacji. Musieliśmy wszystko posprzątać, żeby nie pozostawić po sobie niemiłego wspomnienia wśród ludzi, którzy zupełnie bezinteresownie tak bardzo nam pomogli.

Albin i Sławek na prośbę Pana Henia zajęli się demontażem GPSa, busoli i radia. Do wynoszenia wszystkich gratów zostało nas dwoje. Zaczęliśmy w tą i z powrotem maraton po niekończących się schodach. Dwieście stopni i kawałek pod górkę, nawet myśl, że to świetna gimnastyka, nie była dla mnie wystarczającym pocieszeniem. Już przy trzecim kursie ewidentny brak kondycji dawał się mocno we znaki. Myślałam, że wypluję płuca, ale wstyd przed sześćdziesięcioletnim Stasiem nie pozwalał mi na skargi. Robiliśmy coraz dłuższe przystanki po drodze, na dole i na górze. Powoli ta urocza plaża powracała do swojego pierwotnego stanu. Na ostatni kurs pozostawiliśmy tyle, aby przy pomocy Albina i Sławka, którzy skończyli demontaż, można było bez problemu zabrać wszystko na raz.

Widziałam że Pan Henio ociąga się z opuszczeniem tego miejsca. Domyśliłam się, że potrzebuje jeszcze chwili. Poprosiłam chłopaków, żeby poszli przodem i poczekali na nas na górze.

- Izka, chcę coś powiedzieć, ale to może wydać ci się trochę dziwne. Wiesz, jak przebywa się tak długo na morzu z dala od ludzi, to czasami gada się do siebie, żeby posłuchać jak brzmi ludzki głos, a ja rozmawiałem zawsze z nim, z ”Gawotem”...

- Rozumiem Panie Heniu, każdy człowiek czasami czuje się bardzo samotny i dobrze jest mieć wtedy kogoś, z kim można by pogadać.

Poklepał mnie po ramieniu. Powoli odwrócił się w stronę swojego Gawota i łamiącym się głosem powiedział 

- Żegnaj przyjacielu... Uratowałeś mi życie… Dziękuję…

Zamarłam na chwilę i ponownie ogarnęło mnie uczucie tej cholernej bezsilności, chciało mi się wyć ale teraz nie mogłam. Dla Pana Henia.

- Panie Heniu – szepnęłam - już czas. Już po wszystkim, zrobiliśmy wszystko co było w naszej mocy.

Wlekliśmy się po schodach, trzymając się pod ramię i pocieszając się nawzajem jak w kondukcie żałobnym.

Spoglądaliśmy wielokrotnie na zatoczkę i Gawota bezsilnie miotającego się na łańcuchu od kotwicy, Gawota uwięzionego między niegościnną dla niego plażą i pasmem podwodnych skał nie do przebycia.

Samochód ruszył. Usłyszałam cichy głos Pana Henia:

– Izka, zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, żeby uratować Gawota, prawda?

- Tak, Panie Heniu. Wszystko co mogliśmy.

Wróciliśmy do domu późnym popołudniem. Szybko przygotowałam pokój gościnny, aby przekwaterować Pana Henia na miejsce Kuby i Danuśki, których Albin wczesnym rankiem odwiózł na samolot.

Tego wieczoru przygotowałam kolację na życzenie naszego gościa: schabowy z ziemniakami i mizerią. Rozmawialiśmy jeszcze długo przy lampce dobrego Bordeaux, rozmyślnie unikając tematu Gawota. Zaproponowałam, że w niedzielę zrobimy podziękowanie dla całej ekipy ratunkowej. 

Byłam potwornie zmęczona i choć wiedziałam, że jutro rano muszę wstać do pracy, długo nie mogłam zasnąć.

Samochód ruszył. Usłyszałam cichy głos Pana Henia:

– Izka, zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, żeby uratować Gawota, prawda?

- Tak, Panie Heniu. Wszystko co mogliśmy.

Wróciliśmy do domu późnym popołudniem. Szybko przygotowałam pokój gościnny, aby przekwaterować Pana Henia na miejsce Kuby i Danuśki, których Albin wczesnym rankiem odwiózł na samolot.

Tego wieczoru przygotowałam kolację na życzenie naszego gościa: schabowy z ziemniakami i mizerią. Rozmawialiśmy jeszcze długo przy lampce dobrego Bordeaux, rozmyślnie unikając tematu Gawota. Zaproponowałam, że w niedzielę zrobimy podziękowanie dla całej ekipy ratunkowej. 

Byłam potwornie zmęczona i choć wiedziałam, że jutro rano muszę wstać do pracy, długo nie mogłam zasnąć.

Czwartek 19.10.2017

Przejrzałam szybko maile. Otrzymałam kopię wniosku ubezpieczenia z załączonym protokołem z oględzin jednostki pływającej przed przyjęciem ubezpieczenia przez Wartę. Adnotacja brzmiała: „Nie wykonano oględzin z następujących powodów: jacht jest obecnie w porcie we Francji”. Przesłałam ją pani wicekonsul z krótkim i uszczypliwym komentarzem.

Następny mail był od Daniela, który wrócił ze Szwajcarii. Poprzedniego dnia podczas naszej rozmowy nie mogłam już dłużej ukrywać, że nie ma żadnego ubezpieczenia. Problem był poważny. Nadchodził sztorm, Gawot nadal znajdował się w potrzasku, a w jego wnętrznościach znajdowało się sześćdziesiąt litrów ropy, której rozlanie spowodowałoby brzemienne w skutkach skażenie środowiska.

Wszyscy byliśmy poirytowani. Nie wiedziałam co robić! Sytuacja znacznie przekraczała moje kompetencje i możliwości. Jak ostatniej deski ratunku uczepiłam się słuchawki telefonu i zadzwoniłam do Konsulatu z prośbą o pomoc. Pani wicekonsul cierpliwie mnie wysłuchała i obiecała, że zrobi wszystko, co w jej mocy.

Zamiast na pracy, dzień minął mi na wykonywaniu i odbieraniu telefonów: Konsulat, Daniel, kapitaneria i straż przybrzeżna. Na szczęście późnym popołudniem, dzięki pomocy pani wicekonsul oraz bezgranicznemu zaangażowaniu i dobrej woli wszystkich stron, sprawy zaczęły się klarować. Merostwo w Sanary sur Mer podjęło decyzję o pokryciu kosztów usunięcia Gawota z plaży i odholowaniu go do portu w Bandol. Akcja ta miała zostać przeprowadzona najpóźniej w sobotę rano. Kapitaneria zgodziła się go przyjąć. Daniel zobowiązał się pokryć koszty stacjonowania Gawota w porcie przez dziesięć dni. Kulminacją tego nerwowego, ale i owocnego dnia była wiadomość, którą przekazała mi pani wicekonsul. W Warcie zwołano naradę Zarządu i postanowiono, biorąc pod uwagę nadzwyczajny charakter sprawy, pomóc Panu Widerze przekazując kwotę dwóch i pół tysiąca euro! Poczułam niesamowitą ulgę! Kwota ta powinna przy odrobinie szczęścia wystarczyć na pokrycie kosztów utylizacji jachtu!

Tego wieczoru, po raz pierwszy od tygodnia, zasnęłam bez problemu i spałam snem sprawiedliwego.

Sobota 21.10.2017

W sobotę rano zabrano Gawota w jego ostatni rejs. Ekipa ratunkowa napotkała ten sam problem co my. Skały uparcie broniły dostępu do plaży. Z godziny na godzinę wzmagał się wiatr, nadchodził sztorm, czas naglił! Nie mieli innego wyboru. Siłą przeciągnęli rannego Gawota przez ciernisty krąg, okaleczając go jeszcze mocniej i zadając nowe rany. Za śmiertelnym kręgiem Gawot poszedł na dno. Już tylko kawałek masztu wystawał nad linię wody, jak szabla ułańska bohaterskiego żołnierza, uniesiona w honorowym geście.

Dopiero na bezpiecznym terenie podłożono i napompowano poduszki powietrzne, na których przetransportowano Gawota do portu.

Niedziela 22.10.2017

Wdzięczni za zaangażowanie i udzieloną pomoc, zaprosiliśmy całą ekipę ratunkową oraz kilku naszych najbliższych przyjaciół na „Popołudnie z Henrykiem Widerą”. Przyszli wszyscy, przyszli posłuchać tego niezwykle pogodnego  i wrażliwego człowieka, który zdobył ich serca.

Pan Henio snuł barwne opowieści o sobie, swoim życiu, o swoich największych pasjach i miłościach. Ten doświadczony i ciężko zraniony przez życie człowiek mimowolnie zmuszał nas do refleksji. Zafascynowani słuchaliśmy o przygodach Gawota, a następnie obejrzeliśmy film z poprzedniego rejsu, który szczęśliwym trafem udało się uratować z jachtu.

Ku ogólnemu zadowoleniu, nie obyło się bez koncertu skrzypcowego. Pan Henio poprzedniego dnia dwoił się i troił, aby doprowadzić do stanu używalności instrument, który niestety bardzo ucierpiał podczas jego podróży. Byłam szczerze wzruszona, kiedy ten ujmujący artysta zadedykował jeden z utworów specjalnie dla mnie.

Popołudnie i wieczór upłynęły nam na niekończących się i niezapomnianych rozmowach. Wszyscy byliśmy zachwyceni i poruszeni.

To był wieczór Pana Henia... Obserwowałam tę niezwykłą postać. W pewnej chwili zauważałam tylko jego wesołe oczy koloru spokojnego morza, rozświetlane blaskiem charakterystycznym dla ludzi z pasją i widziałam młodego, zdeterminowanego, niepokonanego ducha, który rwał się do lotu bezskutecznie, uwięziony w cudzej powłoce cielesnej, w ciele starca.

Środa 25.10.2017

Po raz dziesiąty powtarzałam Panu Heniowi, w której kieszeni ma bilet i dowód, ile ma ze sobą bagaży, żeby sam ich nie dźwigał przy przesiadce, tylko poprosił kogoś o pomoc, żeby nie zapomniał o tabletkach, żeby dał znać jak dojedzie. Patrzył na mnie z uśmiechem i kiwał głową. - Izka, przecież wiem, mówiłaś. - Czułam niepokój, jak wtedy, kiedy moja córka po raz pierwszy jechała na kolonie. Poprosiłam pilota autobusu, żeby po drodze zwrócił na niego uwagę.

Weszłam do autobusu, aby pomóc ułożyć podręczny bagaż na półce. Kierowca niecierpliwił się, bo zbliżał się czas odjazdu.

Uścisnęliśmy się mocno, jak dwoje starych przyjaciół, zresztą byliśmy przyjaciółmi, tyle że od bardzo niedawna.

- Żegnaj, Izka, nigdy cię nie zapomnę.

- Nie, Panie Heniu, do widzenia, spotkamy się w Polsce, niedługo przyjadę Pana odwiedzić.


Droga do domu minęła mi na rozmyślaniach o tej niecodziennej przygodzie. Czy mogliśmy coś więcej zrobić? Czy mogliśmy zrobić to inaczej?

Prześladował mnie obraz bezsilnego Gawota uwięzionego w potrzasku, czekającego na nadchodzący sztorm jak na wykonanie wyroku. Uwiązany na łańcuchu, bezradny zwierz, nierozumiejący dlaczego pozostał sam, dlaczego nie może odpłynąć.  Mimowolna ofiara sił natury. Konający, wierny przyjaciel, dumny, że poświęcił własne życie dla ratowania towarzysza przygód, zadowolony z poczucia dobrze wykonanej roboty.

Z drugiej strony Pan Henio, targany poczuciem winy i bezsilności. Sfatygowany wydarzeniami minionych dni, przygarbiony trochę mocniej pod ciężarem utraty przyjaciela, trochę bardziej nostalgiczny, momentami nieobecny, ale jednocześnie niepokonany. Nie mogłam oprzeć się pokusie ponownego porównania go do Hemingway’owskiego Santiago.

Henryk Widera, niezwykły żeglarz, artysta i cudowny człowiek któregoś dnia mi powiedział: „Każde niepowodzenie jest dla mnie motorem do dalszych działań”. Hemingway napisał: „Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać.” Zastanawiałam się nad zrządzeniem losu, które przywiodło do naszego domu tego człowieka. To przypadkowe spotkanie na zawsze pozostawi ślad w naszych sercach i w naszej pamięci.

 

 Izabela Jarząbek

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3302