ZIMOWĄ PORĄ (48)
z dnia: 2017-03-12


Podtytuł - to chyba najtrafniejsza konkluzja zimowych przemyśleń Andrzeja Colonela Remiszewskiego - jakość i ilość nie są do pogodzenia. Problem jest tylko w tym jak wypracowywać, sprawdzać i egzekwować ową jakość. Zupełnie jak z tymi samochodami elektrycznymi gdzie wszystko roizbija się o wymyślenie takiego akumulatora, który zmagazynuje żądaną ilość energii.
W technice to głupstwo - to tylko kwestia czasu, bo myślenie mądrych ludzi ma kolosalną przyszłość.
A co z socjologią społeczności żeglarskiej ?
Mamy przecież tylu wykształconych socjologów :-)
W tej dziedzinie przyszłość czarno widzę.
Popularyzacja żeglarstwa wszystko zniweczy :-)
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
-----------------------------------
.
Byłem na uroczystym wręczeniu nagród „Rejs Roku”. Wręczono 51 „Srebrny Sekstant”, mimo, iż pierwsza edycja pochodzi z roku 1970 (dwukrotnie zdarzyło się rozmnożenie nagród). Pierwszy w historii „Srebrny Sekstant” dostał kapitan Andrzej Rościszewski za opłynięcie „Śmiałym” Islandii. Nagrodzony drugą nagrodą Aleksander Kaszowski (za przejście cieśniny Pentland Firth „Eurosem” bez silnika) był obecny na tegorocznej gali, mógłby być ojcem albo nawet dziadkiem laureatów.
Poprzedni raz miałem okazję spotkać go w morzu ponad 30 lat temu. Wracaliśmy z rejsu do Kilonii, gdy od wschodu ukazały się maszty. – „Euros” płynie. – powiedziałem załodze. Nie chcieli wierzyć, że rozpoznałem jacht widząc tylko maszty. Gdy dobre pól godziny później można było odczytać nazwę zdumieniu załogi nie było końca. Wyjaśniłem: „jotki” miały bardzo charakterystyczne proporcje i wzajemnie ustawienie masztów. Identyfikacja, że to jacht tego typu nie była problemem. W tamtym roku „na chodzi” było tylko kilka „jotek” i tak się złożyło, że o prawie wszystkich wiedziałem, gdzie w danym momencie się znajdują. Z dużym prawdopodobieństwem można było założyć, że tuż na zachód od Rozewia powinna być jakaś „jotka” z Trójmiasta, a w tym momencie jedyną możliwą był „Euros”. Po zbliżeniu się zapytałem,
- czy jest może kapitan Kaszowski.
Był!
A kto pyta?
Remiszewski.
- Idziecie z Niemiec? Zapomnieliśmy kupić fajki.
Byliśmy zaopatrzeni, więc jachty podeszły prawie burta w burtę i na bosaku podaliśmy reklamówkę z kilkoma paczkami.
– Dziękujemy!
– Dobrej drogi!
Wspomnienia nasunęły mi się taką obserwację o zmienności czasów. Nazwy jachtów, których rejsy zostały nagrodzone są angielskie: „Atlantic Puffin”, „King of Bongo”, „Crystal”, „Selma Expeditions” (i tylko jedna zgrzebna polska „Pogoria”), znak epoki. A przecież każda z tych nazw jest inaczej motywowana, to nie tak, że wszyscy ulegli modzie na anglicyzację. Jedna z nazw jest muzyczna, to tytuł rockowego przeboju, innym razem nowy właściciel nie zmienił nazwy, kierując się starym przesądem, iż to przynosi pecha. Jest też przypadek „zablokowania” przez przepisy nadania możliwości nazwy „Puffin”. Swoją drogą idiotyzm: Jacht jest dostatecznie identyfikowany przez numer POL, mam nadzieję, że zbliżające się zmiany w przepisach dotyczących rejestracji ten wymóg usuną. W innym przypadku kupiony jacht pozostał zgodnie z żeglarskim przesądem przy starej nazwie. Tak się zastanawiam, czy jak ten dziwaczny przepis pochodzący z czasów, kiedy jachtów morskich było kilkadziesiąt, zostanie utrzymany, nawet przy kilkudziesięciu tysiącach jachtów, czy będziemy pływać na jachcie o nazwie na przykład „Tequila MCCCLXXIII”? Jak wiecie, kolejne statki (jachty) noszące tę samą nazwę należy odróżniać numerem kolejnym pisanym cyframi rzymskimi).
Już w drodze powrotnej z gali, słuchając nagrania „Notre Dame de Paris”, zastanawiałem się nad zmiennością świata. Musical według Wiktora Hugo, opowiada o biednych i bogatych, o uchodźcach (skąd on 150 lat temu wiedział?!), o zakłamanym księdzu-mordercy, o miłości trzech do jednej i dwóch do jednego. Trup ściele się gęsto, jak w dobrym thrillerze. A wszystko to kilka wieków temu. Natura ludzka jest ciągle taka sama, problemy są te same, wciąż od nowa.
/
Notre Dame de Paris w Gdyni – ze strony kultura.trojmiasto.pl
.
Ten kontrast zmienności i stałości świata przywiódł mnie do rozważań nad współczesnymi żeglarzami.
Kiedyś jakiś antropolog kultury powiedział, że demokratyzacja pociąga za sobą obniżenie standardów, swego rodzaju prymitywizację i schamienie. Coś w tym jest. W czasach, gdy żeglarstwo było elitarne, oznaczało to, nie tylko elitę w sensie dostępu fizycznego (odległość, istnienie klubów, ilość jachtów) i dostępu formalnego (nie każdemu władza pozwalała żeglować). Oznaczało to także długoletnią drabinkę „awansów”, związaną z selekcją. Oczywiście, ta selekcja nie była doskonała, potrafiła przepuszczać istnych idiotów i nieudaczników, ale jednak była faktem. Łączyło się z tym przestrzeganie pewnej etykiety, nie tylko w sensie ceremoniału, czy form towarzyskich ale także niepisanych norm sposobu bycia. Znów, potrafiłbym podać imiona mnóstwa chamów lub świń wyjątkowych, funkcjonujących w tamtych czasach, lecz były to wyjątki, powszechny standard był faktem.
To zmieniało się z biegiem czasów. W pewnym momencie żeglarzy było już kilkadziesiąt tysięcy i o elitarności nie było mowy. Dziś jest nas setki tysięcy. Do tego funkcjonujemy w generalnie znacznie bardziej demokratycznych czasach. Nie warto się nad tym rozwodzić, każdy to widzi wokół siebie. Oznacza to nie tylko eliminowanie pompy i kapralstwa na jachtach, uproszczenie form towarzyskich, traktowanie się wzajemne jak koledzy. Nie tylko łatwiejszy dostęp do żeglowania, dużo więcej wolności, niż dawniej. Oznacza także zalew „buractwa” oraz pogorszenie stanu przeciętnej wiedzy i umiejętności sterników i skipperów.
Takie jest życie współczesne, nie różnimy się tu od reszty świata. Nie się co na to obrażać. Świat trzeba akceptować. Nie uważam, żeby współczesność była zła, nie zgodzę się także, by w peerelowskim żeglarstwie, przy wszystkich jego absurdach, widzieć wyłącznie czarne barwy. Coś za coś, a od indywidualnego spojrzenia zależy ocena całościowa. Ja jestem entuzjastą współczesności i przyszłości. Zaś dla złagodzenia negatywów warto dbać o to, by w najbliższym otoczeniu zachowywać się w sposób cywilizowany, zgodnie z zasadą, że nasza wolność kończy się tam, gdzie ograniczamy wolność innym.
Można też dbać o swoiste samokształcenie żeglarskie. Niekoniecznie przez lekturę grubaśnych podręczników, pompatyczne kursy i egzaminy. Pozytywnym przykładem mogą być organizowane przez SAJ „Wieczory Czwartkowe”, gdzie wiele prezentacji jest po prostu nasycone dobrą praktyką żeglarską. Praktyką dostosowaną do realiów, a nie dogmatyczną, powtarzającą wykute na egzamin żelazne zasady.
Tak to sobie rozważając i słuchając muzyki, od prehistorii żeglarstwa wróciłem do współczesności. Zima się kończy. Przygotowania sprzętu trwają. Plany rejsowe się krystalizują. Czas zamknąć kolejny (być może ostatni) rok tego cyklu. Nawet niedźwiedzie się już budzą ze snu zimowego.
Pozostałoby tylko życzyć wszystkim udanego sezonu, dobrych wiatrów i bezpiecznych powrotów. A, by nie obyło się bez odrobiny „dydaktyki”, to namawiam wszystkich do wpisania w telefony komórkowe numerów do SAR. Większość kłopotów miewamy jednak w pobliżu brzegów. Telefon nawet z drugiego końca świata naprawdę może pomóc rozwiązać wiele problemów. Niekoniecznie od razu wezwanie pełnowymiarowej pomocy. Dla ułatwienia prezentuję te numery na projekcie wodo- i UV-odpornej naklejki, którą będziemy kolportować przed sezonem.
/
A już całkiem na koniec przypominam o kamizelkach i o szelkach.
Dbajmy o siebie i o swoje załogi!
11 marca 2017
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3141