"ROZTOCZE" DOBIJA PIEĘĆDZIESIĄTKI
z dnia: 2017-01-19


Marek "Biały Wieloryb" Popiel - stały korespondent SSI wspomina stary jacht "Roztocze" - chlubę nadmorskiej krainy - lubelszczyzny. Że co ? Że staremu Don Jorge geografia też już się miesza? Nie, jeszcze nie.
Moi kochani Czytelnicy - stara to jest prawda, ale nieco inna: im dalej od morza tym silniejszy dla niego afekt.
To tak, jak ja ciągle wracam do moich wspomnień z Goryczkowej i trasy zjazdowej FIS w Szczyrku.
Jacht ma 50 lat. Dobry pretekst, aby zrobić frajdę mojemu rówieśnikowi - Ziemowitowi Barańskiemu.
Dbajcie o Ziemowita !
Dbajcie o "Roztocze"
Przyjdzie czas na troskliwą opiekę nad "Białym Wielorybem".
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------------------------------------------------
Don Jorge,
Nasz, to jest lubelski, kredens dobiega pięćdziesiątki. W 69 roku ubiegłego wieku nasz wojewoda dał się lubelskim żeglarzom naciągnąć na morski jacht. Jacht miał być duży by możliwie wielu młodych ludzi mogło zakosztować morskich przygód, a że w Lublinie, mimo śródlądowego położenia jachtowych kapitanów nie brakowało, wybór padł na skonstruowanego w szczecińskiej stoczni jachtowej Antaresa. Ogłoszono konkurs na nazwę. "Dar Lublina" odpadał w przedbiegach, bo rozmaitych darów w polskim żeglarstwie było bez liku od sławnego "Daru Pomorza" do "Daru Teściowej", o bliźniaczym "Darze Szczecina" nie wspominając. Ku powszechnemu zdziwieniu szacowne gremium wybrało nazwę „Lublo”, co miało być nawiązaniem do jakichś tajemniczych prehistorycznych tradycji Lubelszczyzny. Pomysł został powszechnie wyśmiany i ostatecznie stanęło na "Roztoczu", nawiązującym do pięknego regionu Lubelszczyzny. Tylko złośliwcy wypominają wrednego pajęczaka. Za to nazwa zmusza do wyłamywania języka cudzoziemców.
 
Jacht przeżywał wzloty i upadki. Startował w Kieler Woche ale też z braku środków powoli marniał. Kiedy oryginalny Mercedes się rozpadł a nowego silnika nie było za co kupić, żeglarze z lubelskiej FSC wyżebrali żukowego Leylanda, który miał już za sobą setki godzin przepracowanych na hamowni. Silnik, po dość prymitywnej marynizacji służył przez wiele lat ze zmiennym szczęściem. Mercedesowa przekładnia niezbyt pasowała do niego. W ostatnich latach życia odpalanie wymagało wkładania płonącego kwacza do rury ssącej. Rezultatem były takie przygody jak majestatyczne wpłynięcie na Władysława IV w Świnoujściu pod żaglami ku podziwowi licznie zebranych na nadbrzeżu gapiów. Na szczęście te lata zapaści zastały za nami i choć utrzymanie w dobrej kondycji drewnianego jachtu wymaga wielkiego nakładu pracy i pieniędzy (których, oczywiście, zawsze nie dosyć) dzielnie pruje wody mórz i oceanów wokół Europy.
Nie obyło się bez dramatycznych przygód. Kiedyś padł maszt i, oczywiście, Warta wymigiwała się z wypłacenia odszkodowania twierdząc, że maszt był stary i padł ze starości. Kapitan się podłożył stwierdzając, że forsował jacht w ciężkiej pogodzie, co było błędem w sztuce, a błędy w sztuce podlegają ubezpieczeniu. Innym razem młody kapitan posadził jacht na mieliźnie w Oresundzie a ten, kołysany falami, zagrzebał się w miękkim dnie tak dokładnie, że dopiero dźwig pływający go wyjął. Innym razem wysoce opatentowany oficer wachtowy rozjechał dryfujący na Kanale Angielskim jachcik uznawszy, że zielone światło należy do zielonej boi. Wszystkie te wypadki absolutnie nie były zawinione przez jacht.

Dla mnie, jak dla wielu lubelaków ten jacht jest kolebką mojego morskiego żeglowania. Przepłynąłem na nim ponad 17 tys. mil w 21 rejsach i wracam do Niego z radością nawet, jeśli staruszek przyszykuje mi jakiegoś technicznego psikusa. Odbyłem na nim swój pierwszy morski rejs ze Szczecina do Kołobrzegu dookoła Bornholmu czyli, jak wówczas mówiono, szlakiem praojców. Odbyłem długi rejs na Islandię, gdzie spotkaliśmy prawdziwego humbaka i z którego to rejsu przywiozłem swoją ambitną ksywkę. Słowem od Gibraltaru po Seydisfiordur i od Brestu po Helsinki. No i wiele różnych zakamarków pomiędzy tymi punktami.
Teraz, kiedy zbliża się pięćdziesiątka, pragniemy wydać o naszym jachcie książkę. Materiałów jest dużo, ale jeśli ktoś ma ciekawe wspomnienia to spróbujemy dołączyć. Patronem tej inicjatywy jest pierwszy kapitan "Roztocza" - Ziemowit Barański. I na jego prośbę załączam adres mailowy:
kptbaranski@gmail.com
Z pozdrowieniami
Marek Popiel czyli inaczej Biały Wieloryb
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3105