No to ciągniemy serial samotnego obieżyswiata kapitana Henryka Jaskuły. Odcinek o zęzach przeszedł w miarę spokojnie i powoli, powoli zaczyna się eskalacja emocji. Dziś mamy odcinek o prowiancie. Musicie zrozumieć moje uczucia, bo skleroza jeszcze nie pozbawiła mnie wspomnień jak to Chocimska zatwierdzała mi Listę Prowiantową (jezeli rejs był na liście planowych rejsów) , z którą udawałem się do "Baltony" w Nowym Porcie. A tam, na trzecim piętrze wchodziłem jak do Sezamu. Mozna było tam kupić na rejs nie tylko puszkowaną kaszankę, ale i piwo "ŻYWIEC" oraz szynkę "Krakus" ! Nie do wiary - takze delikatny papier toaletowy, który nie zapychał odpływu z kingstonu, mleko w tubce, kawę, chałwę i czekoladę.. Z tymi przydziałami aprowizacyjnymi nie było zartów. Mietek Lesniak, o mało nie został skazany przez Kolegium Orzekające za wyłudzenie kartek na mięso (czujność służb Braniewa lub zwykły donos życzliwego sąsiada) za okres, kiedy był w rejsie morskim. I tak sobie myslę moi młodzi Czytelnicy - czy czytając rady kapitana Henryka nie powinniście wziac pod uwagę, w jakich chorych czasach zdobywał on te doświadczenia.
Klik dla kapitana
Kamizelki i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
_________________
II. PROWIANT
W rejsie solo non stop dookoła świata naszego typu, kiedy rejs jest przyjemnościowy, a nie wyczynowy, wyżywienie ma być smaczne, takie jak w domu. Żadne tam produkty liofilizowane, czego zresztą nigdy nie miałem w ustach i nie wiem jak to smakuje.
Przed swoim rejsem nie miałem kontaktu z dietetykami. Zaczęliby od liczenia kalorii. Do lekarzy miałem tylko dwa pytania;
1) ile wody konsumuje człowiek na dobę?,
2) czym i jak zakonserwować wodę w zbiornikach, żeby się nie zepsuła?
Na żadne nie odpowiedzieli.
Na pierwsze sam znalazłem odpowiedź. W rejsie na „Eurosie” we czwórkę z Argentyny do kraju w 1973 roku przeprowadziliśmy badania na temat konsumpcji wody. Normalne zużycie wody, tylko do konsumpcji, bez oszczędzania, ale i bez marnowania, wynosi 2,5 litra na dobę (część rejsu w klimacie tropikalnym i podtropikalnym, dwóch uczestników eksperymentu to palacze, którzy konsumują więcej) Dobrze jest jeżeli 1 litr z tej ilości to płyny smakowe, soki. (Woda będzie oddzielnym rozdziałem)
Odpowiedź na drugie pytanie jest prosta: niczym nie trzeba konserwować czy zapuszczać wody, ani cementować zbiorników. Zbiorniki mają być z blachy stalowej nierdzewnej. Woda w nich nie zepsuje się, o ile była czysta na początku. Nie mniej jednak wodę należy konsumować zawsze przegotowaną.
Zdrowemu żeglarzowi nic nie zaszkodzi i może jeść wszystko. Czy naprawdę wszystko? Z prowiantem na rejsy miałem do czynienia od 1964 roku, w swoim drugim rejsie morskim zostałem II oficerem. Kupowało się to co było w sklepach. Rychło okazało się, że lepiej było zjeść same ziemniaki niż z tymi konserwami mięsnymi, po których paliło w żołądku tak jakby siarka była w nich. Może i była?
Ale już w 1978 roku konserwy z Baltony były bez zarzutu. Sklepowe chyba też. Co najważniejsze: w wielomiesięcznym rejsie nie wolno stracić smaku, a smak można stracić jedząc cos smacznego, ale ciągle to samo. Im więcej smaków, tym lepiej.
Konserwy mięsne.- W moim rejsie były tylko trzy rodzaje konserw mięsnych z Baltony: wieprzowe, cielęce i wołowe. Różnica między nimi niedostrzegalna. Smak poprawiało się dodatkami, jarzynami konserwowymi: fasolka cięta, groszek zielony, papryka (najbardziej smakowała).
Konserwy są przeważnie w puszkach metalowych, są też w słoikach. Najlepiej wybierać metalowe, słoiki podatne są na stłuczenie, ale można je akceptować. Wielkość puszek: puszki małe, na klimat ciepły nie większe niż pół kilo. W ciepłym klimacie puszka musi być zjedzona na drugi dzień po otwarciu.
Do jednego dania obiadowego starczy 200 gramów mięsa. Wypróbuj sam na sobie, kup kilka różnych konserw i zrób sobie obiad w domu. Sam ustal ile zjadasz mięsa, 200 gramów z pewnością starczy. Pomnóż razy przewidziane dni, dodaj 20% rezerwy na wydłużenie żeglugi i 10% na straty, otrzymasz ilość mięsa w kilogramach. (Oprócz tych konserw będziesz miał gotowe obiady z innych zestawów) Z konserw mięsnych były jeszcze: nasza doskonała szynka eksportowa, golonka, kaszanka. Były też parówki, cienkie, doskonałe do śniadania. Teraz asortyment jest dużo bogatszy, masz czas zapoznać się z różnymi produktami. Wybierz sobie to co Ci najbardziej smakuje.
Na Drugi Rejs tutejsze zakłady mięsne sporządziły mi na zamówienie 20 kilo karpia w oleju, w małych 200-gramowych puszkach. Lubię karpia, zdążyłem go tylko skosztować, mięso było wyśmienite.
Są konserwy z gotowymi daniami jak pulpety, zrazy, gołąbki z ryżem. Każda taka to gotowy obiad. Możesz mieć jedzenie urozmaicone jak w domu. Bierz również wszelkie jarzyny i sałaty w konserwach, głównie paprykę. Do każdego obiadu musi być sałata jarzynowa. Są też wspaniałe konserwy z owocami, ananasy, brzoskwinie i co tylko zechcesz. Po każdym obiedzie powinien być deser np. z tych owoców konserwowych. Smaków tam cała gama!
Zupy.- Ćwierć wieku temu zupy w torebkach nie były rewelacyjne, toteż zaniechałem zup. Szkoda było czasu na nieciekawe zupy. Dzisiaj zup też nie jadam (tylko czasem), choć je lubię, bo po zupach się tyje. Myślę, że dzisiaj jest duży wybór zup w torebkach i puszkach, sam zadecyduj, czy wprowadzić je do swego jadłospisu. Na jachcie nie ma za dużo czasu na rzeczy mało ważne, ale pewną ilość zup możesz mieć, np. na niedziele. Przynajmniej tym dzień świąteczny będzie się różnił od powszedniego.
Płyny pitne.- Litr dziennie tych płynów w puszkach i flaszkach. Wybór jest obfity. Chodliwy był sok z czarnej porzeczki, najbardziej smakował mi sok borówkowy, który dostałem z Korczyny. Ten sok był najlepszy ze wszystkiego. Możesz spenetrować rynek, spróbuj różne soki. Sprawdzaj ich trwałość na opakowaniu. Preferuj te, które posiadają witaminy.
Mleko.- Miałem sporo mleka kondensowanego w puszkach. Słodkawe. Ponieważ puszki wydawały się polakierowane, a denka z blachy nierdzewnej – w rzeczywistości tak nie było – nie zostały polakierowane, 90% zapasów zostało stracone, denka przerdzewiały i zawartość się wylała. Krem mleczny w tubkach.- Doskonały! Do kawy nigdy nie używałem cukru, słodziłem tym kremem. A często zasysało się trochę tego kremu mlecznego. Cielę z większym zachwytem nie doi krowy!
Tego miej dużo, tyle ile dni rejsu.
Dodatki do mięs.-
1) Ryż.- Najtrwalszy ze wszystkich. W worku, bez osłony, nie zepsuł się. Jedyny produkt daniowy, który wytrzymał do końca. Miałem cały worek ryżu. Najlepiej trzymać go w kilkukilowych puszkach. Jeżeli będą kwadratowe zajmą mniej miejsca. Gotowałem na sypko: filiżanka wody, garść ryżu (pojemnościowo dwa do jednego), bardzo lekko posolić. Po zagotowaniu trzymać na bardzo wolnym ogniu szczelnie pod pokrywką przez 15 minut, aż nie będzie wody. Następnie ten mały garnek z ryżem owinąć ścierka, całość w koc. Odstawić do koi na 1,5 godziny. Dojdzie, zmięknie. Będzie ciepły, gotowy do jedzenia.
Na jednej garści ryżu Chińczyk tyra cały dzień!
2) Makarony.- W opakowaniach sklepowych, nieszczelne, na Południowym Atlantyku (po trzech miesiącach) pozieleniały, spleśniały. Do wyrzucenia. Żeby nie spleśniały, te produkty – dla pewności również ryż – należy przechowywać w torbach plastikowych zgrzewanych (Na Drugi rejs w 1984 r. miałem te produkty w torbach szczelnych, po ok. 2 kilo w każdej, spawało się zgrzewarką ręczną).
Kasze.- Można mieć dla urozmaicenia np. gryczaną. Przechowywać jak ryż.
Olej.- Wspaniały był olej z oliwek Ambasador, w puszkach. Gdy jest wybór, puszka, słoik czy flaszka, wybrać puszkę. Słoiki mają tę zaletę, że nie rdzewieją, a tę wadę, że się tłuką. Olej służy do smażenia jajek i złapanych ryb. Ryż i makaron podgrzewa się na oleju.
Jajka.- Są jajka w proszku, o długiej trwałości. Tego nie miałem, nie wiem jak to smakuje i czy z tych jajek da się zrobić ajerkoniak
Miałem 150 jajek kupionych od baby. Żeby jajka się nie psuły należy je zahartować. Każde jajko – na łyżce – zanurzyć na 3 – 5 sekund we wrzątku.. Jadłem je przez 3 miesiące, nie zepsuło się żadne.
Miód.- Dostałem 10 kg., miałem to w dwóch kanistrach plastikowych 5-litrowych. Ponieważ leżał kilka miesięcy, stężał. Gdy przed rejsem chciałem to przelać do słoików, nie dało się. Brakło czasu na uporanie się z podgrzaniem go i przelaniem, w rejsie nie miałem miodu. Uwaga: Miodu nie wolno podgrzać do temperatury powyżej 70°C, bo zatraci swoje właściwości.
Miej miód, jeżeli lubisz. W słoikach o szerokiej zakrętce, żeby łatwo go było wydobywać gdy stężeje.
Dżemy.- Do woli, do smaku. Najlepsze są domowe.
Jarzyny, ziemniaki, owoce.- Miej tyle ile zużyjesz przez 3 miesiące, bo dłużej nie wytrzymają. Ziemniaki, cebula, czosnek (wytrzymają najdłużej), pomidory ogórki. Ogórki kiszone mogą leżeć długo, kapusta kiszona, domowa, też – cenna ze względu na witaminy. Sporo cytryn, w lipcu są już jabłka. Czosnek ceniłem sobie bardzo (Baranowski kpił z Bolka Kowalskiego w rejsie na „Śmiałym” wokół Ameryki Południowej, że najchętniej jadłby czosnek nadziewany czosnkiem. Ludek Mączka też lubił czosnek. Ja czosnek ucieram nożem na desce, Ludek siekał drobniutko)
Chleb.- Z tym jest problem. Marynarka Wojenna na Oksywiu wypieka chleb o trwałości 2 miesiące. Miałem taki. Wypieka również chleb o trwałości 2 lata, w okrągłych 2-kilowych puszkach (też dostałem go od Marynarki). Taką puszkę gotuje się przez 10 minut, po czym się otwiera. Chleb jest smaczny, ale tylko przez dwa dni, potem błyskawicznie schnie. Taka puszka dobra jest dla drużyny, otworzą i zjedzą na raz. Ratowałem się biskwitami szalupowymi w puszkach, miałem ich sporo. Zastępowały mi chleb.
Najlepiej byłoby samemu wypiekać chleb (w domu były okresy kiedy wypiekałem żytni, pszenno-żytni, z kminkiem, z ziarnami słonecznika, posypany czarnuszką). Jest to najwspanialszy chleb, zawsze świeży. Trzeba mieć mąkę pszenną i żytnią oraz drożdże. Przyślę Ci przepisy. Trzeba mieć piekarnik, a tego nie miałem. Postaraj się, żeby Ci zainstalowano porządny piekarnik, to bardzo pożyteczne urządzenie na jachcie. Czym ogrzewany – gazem czy naftą – to oddzielny rozdział.
Sól.- Wojtek Michalski sprawdzając listę prowiantu II oficera patrzył tylko czy jest sól. Wielu facetów złapał na tym, że nie pamiętali o soli. Na jachcie soli się tylko ryż, makaron, ziemniaki, jajka i złapane ryby. Sól warto mieć w kilku pojemniczkach, aby jej nie zabrakło gdy straci się jeden.
Musztardy.- Do parówek w puszkach.
Ryby.- Jest nielichy asortyment ryb w puszkach. Sardynki to żelazny punkt. Nie lubię ryb w tomacie, miałem śledzia w oleju, łososia i cos tam jeszcze. Ryby zza burty – to oddzielny rozdział.
Czekolada.- To bardzo chodliwy towar. Kolacji nie gotowałem, wystarczyło mi trzy suchary szalupowe zagryzane czekoladą.
Chałwa.- Kuba Jaworski cenił sobie chałwę ponad wszystko. Ja chałwy nie miałem. Jak lubisz to weź.
Kawa.- Wszystko co ma inny smak jest wskazane na jachcie. Codziennie około 10.00, uroczyście serwowałem sobie szklankę (po zbiciu szklanek, kubek) kawy z kremem mlecznym.
Herbata.- Jak w domu, na każdą okazję.
Parówki.- Parówki cienkie jak palec w 100- czy 150-gramowych cylindrycznych puszkach, w płynie, odegrały pamiętną rolę w rejsie. Stanowiły wyśmienite śniadania. Po otwarciu puszki – nie wiedziałem czy w istniejącym płynie, później wymieniałem go na czystą wodę – gotowałem puszkę na gazie. Widelcem, jedną po drugiej, maczając w musztardzie, jadłem z biskwitami popijając gorzką herbatą. W puszce było ok. 10 paróweczek. Puszka szła na jedno śniadanie. Gdy trafisz na takie puszki, połowa twoich śniadań będzie z parówkami.
Szynka i golonka.- Do śniadań, na odmianę. Sama szynka z sucharami, choć eksportowa, przejadła się, więc uszlachetniałem ją kilkoma plastrami golonki, też z puszki (szynka jak i golonka na ciepło, podsmażane). Wtedy miewałem wyrzuty sumienia, gdy BBC World Sernice przypominał mi, że w kraju Gierek nakazał zaciskanie pasa.
Wędzonka, słonina.- Miałem puszki z wędzonką (boczek wędzony), chwaliłem je sobie tak jak golonkę. Bierz golonkę i wędzonkę. Słoniny nie miałem. Nie było w puszkach. Może smalec by się przydał? Chyba jest w puszkach.
KONSERWACJA PUSZEK.-
Wszystkie puszki rdzewieją na morzu, po kilku miesiącach – od trzech do pięciu – będą do wyrzucenia! Etykiety zamokną i odpadną. Wszystkie puszki należy starannie zakonserwować.
1) Należy zdjąć etykiety z puszek.
2) Każdą puszkę należy polakierować obficie lakierem. Chroni to puszkę przed rdzewieniem
3) Każdą polakierowana puszkę należy oznakować kodem, żeby wiedzieć co w niej jest.
Kod maluje się wyraźnie na puszce. Ja przyjąłem kod cyfrowo-literowy: 1-A, 2-B, 3-C itd. Na wypadek gdyby cyfra starła się, pozostawała litera.
Słoiki, choć się ich nie lakieruje, też należy pozbawić etykiet papierowych i oznaczyć kodem, chyba że fabrycznie mają wymalowane oznakowanie. Zakrętki metalowe słoików rdzewieją, polakierować.
Kod należy mieć pod ręką, w szufladzie nawigacyjnej, zeszyt kodu, a jego kopię w dokumentach.
SZTAUERKA.-
Wszystkie kąty i zakamarki jachtu, jaskółki, szafki, uwidocznione wyraźnie na rysunku, który ma być pod ręką w szufladzie, oznakuj liczbami, dodatkowo ewentualnie nazwami.
Sztauowanie prowiantu rozplanuj sam, sam zadysponuj gdzie co ma być. Musisz mieć ogólna listę prowiantu, na której odfajkujesz to co pobrałeś do kambuza. Z tej listy wiesz zawsze na czym stoisz (to ma być zeszyt, nie luźne kartki). Taka listę ja miałem, ale nie w całości, bo w ostatniej chwili przed wyjściem dorzucono mi z Przemyśla transport, którego nie zinwentaryzowałem, później już z tym nie doszedłem do ładu.
To nie jest biurokracja. Jeżeli od pierwszej chwili wprowadzisz ostry reżim sztauerki i ewidencji, codziennie później będziesz sobie gratulował jasności i pewności siebie, co jest podstawą dobrego samopoczucia.
Dietetyk, lekarz?.- Przyjemności planowania prowiantu za nic w świcie nie oddałbym żadnemu dietetykowi. To nie regaty do zabicia się o sekundy Romka Paszke, gdzie prowiant wyliczany jest do miligramów, aby nie przeciążyć jachtu (!), to rejs przyjemnościowy, a że laicy kwalifikują go do wyczynowego, nawet do ekstremalnego, niech tak myślą. Dla nich z pewnością taki jest.
Smak na jachcie to jeden z filarów szczęścia i sukcesu, nie wolno go lekceważyć i zastępować jakimiś tam liofilizowanymi torebkami (dopuszczalne dla Romka i dla astronautów), my możemy jeść nawet tłusto, jeżeli nam to smakuje.
Obliczanie.- Nigdy prowiantu nie przeliczałem na kalorie. To byłby obłęd. Przyjąłem, że do obiadu wystarczy 200 gramów mięsa. Jajek weź 200, skoro mnie wytrzymały wszystkie 150. 1kg ryżu to 12 obiadów. 1 kg makaronu to 10 obiadów (makarony najlepsze są te, które gotują się najdłużej, co najmniej 6 minut, trzyminutowych nigdy nie kupuję). Puszka owoców konserwowych starczy na dwa albo trzy obiady. Tak samo z jarzynami z puszek, ok. 200 gramów na jeden obiad.
Jedna trzecia śniadań to doskonałe cieniutkie parówki w 150-gramowych puszkach, więc 100 tych puszek. Chyba że odkryjesz lepsze pozycje, co jest bardzo możliwe, bo dzisiaj wszystkiego jest więcej.
Płynów i soków pitnych tyle litrów ile dni rejsu.
To są ogólne założenia. Dziś rynek jest bogaty, z doborem prowiantu nie ma problemu. Z pewnością znajdziesz takie produkty, o których mnie się nie śniło. Wszystko planuj pod swój gust.
Gotowanie.- Ta czynność specjalnie nie bawi, toteż w zimnym klimacie ryż czy makaron gotuje się na trzy dni, w ciepłym najwyżej na dwa dni. Do obiadu podgrzewa się z konserwą, na oleju.
Konserwa ostrzega.- Przeterminowana konserwa jest trująca. Puszka ostrzega! Jeżeli jest spuchnięta, należy ją wyrzucić bez otwierania. Jeżeli nie jest spuchnięta, a przy otwieraniu syknie, to a) jeżeli gaz śmierdzi, należy ją wyrzucić, b) jeżeli nie śmierdzi, może być przydatna, ale jest podejrzana. Trzeba zbadać jej wygląd, zapach i smak. W razie najmniejszych wątpliwości, wyrzucić.
Najgroźniejszy jest jad kiełbasiany. Na rejs brać tylko kiełbasę suchą. Gdy zaśmierdzi się, wyrzucić, również gdy zzielenieje. Gdy kiełbasa ucieka, a nie da się dogonić, nie ścigać jej. Nie jeść.
Zatrucie pokarmowe na jachcie, wbrew pozorom, jest znikome. Czy złapane ryby mogą być trujące? To będzie oddzielny rozdział.
Żelazna zasada: wodę ze zbiorników konsumuje się tylko przegotowaną.
Henryk Jaskuła
24 III 2007
Ale muszę dodać coś od siebie. W sprawie jedzenia liofilizowanego...
Liofiliza jest:
- pyszna (polecam polski Lyovit - mimo, ze niektórzy posądzą mnie pewnie o kryptoreklamę, ale naprawde sprawdzony w samotnym regatowym transatlantyku)
- lekka
- nie psuje się
- jest jej wiele smaków i rodzajów a firma robi także smaki na zamówienie
- relatywnie dostępna cenowo ( margines kosztów w wyprawie dookoła świata).
Czasy, kiedy na łódkę płynącą dookoła, pakowało się konserwy i słoiki z gołąbkami nieodmiennie kojarzą mi sie z książkami z dzieciństwa - Sama na oceanach - Naomi James, 11.40 GMT - Newport, Samotny rejs Opty i Otago, Otago...
Oczywiscie można się uprzeć by robic to "oldskulowo" i wozić ze sobą tony puszek i słoików bo to na pewno bedzie najtańsze jedzenie, ale jakim kosztem?
Jacht ma określona długość i szerokość i wsadzi sie do niego dużo rzeczy. Nie ma z tym problemu. Gorzej, kiedy trzeba bedzie zajrzec do silnika a na pokrywie leża właśnie zaształowane kosze z puszkami... "Przecież silnika mialem nie uzywać...?" I tak bedzie ciagle...
Mam nieporównanie mniejsze doświadczenie niż Kpt. Jaskuła (którego bardzo cenie i pozdrawiam), jednak moje jest trochę świeższe.
Do płynącego wiec należy wybór. Najtaniej czy najefektywniej?
Pozdrawiam,
Marek Goły Gałkiewicz
jednoosobowy serwis brzegowy
projektu Transat6.50 - Jarka Kaczorowskiego
Przede wszystkim witam na Forum współautora sukcesu w Mini Transat. Obserwowałem mapę z pozycjami i chociaż regatami nie interesuję się, to tym razem trochę emocji udzieliło się. Gratuluję sukcesu - no i warto myśleć o 2009 roku ...
Sądzę, że wiele rad kpt. Jaskóły będzie miało smaczek z lat jego wyprawy. Problemy zaopatrzeniowe z tzw. "okresu minionego" stają się zupełnie niezrozumiałe dla tych, którzy tego nie doświadczyli. Podobnie "bajkowo" wyglądają z obecnej perspektywy ówczesne problemy paszportowo - polityczne.
Co do żywności - na rejsach krótkich nadal króluje świeża żywność, konserwy i słoiki. Jednak na wyprawy ekstremalne, gdy liczy się ciężar i objętość produktu, te współczesne wynalazki są bardzo praktyczne. Faktem jest jednak, że jest to żywność kilkakrotnie droższa.
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając
Dziękuję za gratulacje. Współautorów (w mniejszym lub większym stopniu) było trochę. Ci co nam pomagali - wiedzą,że wcale nie była to wielka grupa.
Co do 2009. Myślimy, marzymy ale nadzieje coraz mniejsze. Już jesteśmy spóźnieni o conajmniej 2,5 miesiąca a nowej umowy ze sponsorem jakoś nie widać...
Byłaby bardzo duża szkoda, gdybyśmy nie dostali szansy wygrania tych regat na nowej łódce (tym razem takiej , która miałaby szanse wygrać), ale problemów finansowych na takim poziomie nie da sie przeskoczyć, wliczając w budżet słoiki z gołąbkami zamiast liofilizy ;).
Nie zamierzam się chwalić , bo to raczej nie w moim stylu, ale te dwa ostatnie lata ścigania się na takim poziomie, przyniosły bezcenną wiedzę- nie tylko żeglarską (ścigania sie oceanicznego i samotnego), ale przede wszystkim jak w bardzo ograniczonym budżecie prowadzić profesjonalną kampanię sportową. Jak ustalać zadania i cele - jak je realizować i jak uzyskiwać dobre rezultaty sportowe. I generalnie - jak nie robić "z gęby - cholewy". W realizacji celów (po tym projekcie) - jesteśmy profesjonalistami. To po prostu fakt - nie przechwałki. Chciałbym dożyć chwili, kiedy wreszcie jakiś światły marketingowiec lub prezes firmy zauważy, że takich ludzi jak Jarek warto promować. Że to "maszynki" do wygrywania i wygrają nawet na "drzwiach od hangaru" - jeśli znajdą sie pieniądze na takie drzwi... Nasz obecny (jeszcze do końca roku) sponsor dał nam możliwość realizacji planów - 2 letnich. Dziękujemy. A co dalej? Nie wiem...
A teraz co do "okresu minionego"...
Niespełna 2 tygodnie po moim urodzeniu miały miejsce "wydarzenia grudniowe"...
Moje dzieciństwo i młodość to kartki na cukier, pomarańcze raz w roku i paczki z darami w kościele. Gdy staram sie wytłumaczyć mojemu młodszemu (o 15 lat) bratu jak wtedy było - to jakbym mówił o czasach przedwojennych (mówię o II WŚ - nie o wojnie Polsko- jaruzelskiej)
Tak, u tych co nie przeżyli, nie znajdzie Kpt. Jaskuła zrozumienia. Ja przeżyłem i jest to jednym z powodów dla których go podziwiam. W tamtych czasach - taka wyprawa!
I jeszcze raz temat liofilizy. Jeszcze nie udało mi sie znaleźć dania w słoiku (typu gołąbki lub pulpety) które w jakikolwiek sposób mogłoby sie równać walorami smakowymi z liofilizą. Oczywiście świeżego jedzenia nie zastapi nic (och! kanapeczka z świeżego chleba z pomidorem i cebulką...), ale wierzcie lub nie - cały pierwszy, zagraniczny sezon na Mini (ponad 5 m-cy) przespaliśmy w samochodzie, żywiąc się jedzeniem z puszek i słoików przywiezionych z Polski. Mam wiec całkiem dobre rozeznanie w smakach i cenach...
Pozdrawiam,
Marek Goły Gałkiewicz
Żeby jajka się nie psuły należy je zahartować. Każde jajko – na łyżce – zanurzyć na 3 – 5 sekund we wrzątku.. Jadłem je przez 3 miesiące, nie zepsuło się żadne.
No właśnie: jak pamiętam, Krzysztof Baranowski w "Drodze na Horn" opisywał swoje złe doświadczenia z "hartowanymi" jajkami - wszystkie szybko się zepsuły. Jedyną metodą, jaka mu się sprawdziła, było okresowe odwracanie pojemników z surowymi i niemytymi jajami.
Musi być tu jakieś "know-how" - coś, co Jaskuła zrobił dobrze, a Baranowski źle? Kto jeszcze ma doświadczenia z przechowywaniem jajek?
pozdrowienia
krzys
Drodzy żarłacze,
Jest kilka bardzo prostych sposobów na konserwację żywności w warunkach długiego pływania w ciepłym i zimnym. Sposoby tradycyjne, ale mało kto o nich wie. Świeży chlebuś (ciepły jeszcze) - w warunkach rejsu solo trzeba go na małe kawały - pomalować C2H5Oh 96% (najlepiej płacki pędzel z krótkim trzonkiem, ale chl;eb trzeba trzymać w rękawicy roboczej bo się mąka rozmazuje i ślimaczy) i natychmiast do wora w dobrym plastiku i zaspawać, ew. można mocną taśmą klejącą, wychodzi ok. 20 kilowych chlebów na półlytry wiadomo czego, efekt murowany, po pół roku jeśli zrobilismy to starannie to wytrzyma w ciemno, trzeba tylko uważać przy składowaniu, nie można jeden na drugim bo plaskacieje, najlepiej w kartonach. Jak ktoś nie wierzy, niech sobie zrobi w domu eksperyment w skali laboratoryjnej. Ja robiłem to z chlebem białym, ale nie tym waciatym.
Inną alternatywą są chrupki itp., tyle że w tropikach błyskawicznie uaktywnia się wszystko co żywe, w tym takie małe co pełzają a na codzień u nas żyją w tych chrupkach. Lepiej nie przygladać się zbyt dokładnie. Ale dobrze wpływają na florę żołądka. Co do ryżu itp. makaronów - OK, ale lepiej przed gotowaniem namoczcie w wodzie, wtedy na pewno wypłyną larwy moli (wyglądają jak robak z jabłka, tyle że mało kto teraz wie tak taki robal wygląda) - białe, L=ok 15-20 mm, czarny koniec (a może początek), są niegroźne choć mogą odrzucać, ale to też białko. Bydlęta są jak rekiny, przegryzają grubą folie plastikową.
Co do konserwacji mięska - są też proste sposoby które wypróbowałem b. skutecznie, nie skazują na puszki z nie wiadomo czym tj. tablicą Mendelejewa z kaszką, smak wyborny, przyrządzanie proste, trzyma się b. długo !!! Ale to kiedy indziej bo byście za dużo wiedzieli.
Zyjcie wiecznie jak mawiają niektórzy