PO HISZPAŃSKICH WODACH

Narzekającym na zimny, sztormowy  Bałtyk czasami marzy się żeglowanie po ponoć 

spokojnych, zawsze słonecznych wodach południowego wybrzeża  Hiszpanii - np. 

Costa Blanca. No to mam dla Was właśnie aktualną relację Witolda Pawłowskiego, 

doświadczonego skippera ”jachtu absolutnie nautycznie doskonałego") czyli „Cartera 30”.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

=======================

Don Jorge
W sobotę 6 kwietnia miałem zabrać z Alicante parę osób załogi, to ruszyłem sam wcześniej „Rockandrollem”(Carter 30) z Torrevieja i stanąłem na kotwicy pod Alicante – San Juan-CN Costa Blanca, 38.21.455N  i  0.26.608W.

Dobra miejscówka osłonięta z kilku stron. Plan był dotrzeć na Ibizę.


.

Najpierw potencjalna załoga zmieniała w ostatniej chwili terminy spotkania,  „ na którym coś ustalimy”, jakby wcześniejsze ustalenie nie były ważne –wynik – płynę dalej sam. Pogoda niezła, chociaż wiaterek umiarkowany ,ale w mordę centralnie.

.

Sunę na silniczku ,autopilot działa. Jest pięknie! Tak po 40 milach silnik sam zwolnił, lekko się zakrztusił i stanął. Pierwsza myśl  - paliwo, czyli nie dochodzi do silnika paliwo. Filtry ! Mały – ten na silniku  wymieniłem, wcześniejszy duży – zrobiłem więc  bypasik z kawałka węża – nadal nic. Trudno , trzeba wracać. Pewnie coś poważniejszego z silnikiem.

.
Płynę sobie na żaglach w stronę Alicante i jakieś 10 mil od Alicante wiatr zdechł. Czekam na wiatr i myślę, że najlepiej będzie iść do swojej mariny Salinas  w Torrevieja. Sprawdzam pogodę i jest troszkę obok planowanej trasy zagrożenie lekkim sztormem ,ale przecież kilkadziesiąt mil obok ,bliżej brzegu jest spokojniej, to przecież przejdę śmiało.

.
Zapomniałem, że wiatr może zmienić się i przemieścić. Ale najpierw trzeba ruszyć, a tu wiatru ani, ani. Wiatraczek nie działa, wyłączam wszystkie odbiory jakie mogę, nawet UKF, włączając ręczniaka.

.

Po kilkunastu godzinach powiało. Płynę na żaglach i po paru godzinach  dopadła mnie siódemeczka, a w porywach ósemka. Ale płynę pełnym bajdewindem, wiatrak działa – ładuje akumulatory, autopilot działa, nie powiem, że jest pięknie, jest noc, spać nie można, przechyły coraz większe, chociaż na zarefowanych żaglach, od czasu do czasu orzeźwiający bryzg fali prosto w twarz.

.
Nastawiam budzik na 10 lub 15 minut, najpierw sprawdzając okolicę bliższą wzrokowo i dalszą na AIS. Staram się chociaż po parę minut spać, chociaż to bardzo trudne, bo hałas i przechyły. Oczywiście kamizelka, szelki, lejce.

.
Początkowo planowałem przejść między wyspą Tabarca a lądem, i bajdewind był na tyle pełny żeby wystarczyło, ale jak sobie przypomniałem jak tam ostatnio mijałem pasażerskie stateczki, które nie za bardzo chcą zmieniac kurs, to wybrałem obejście Tabarca od strony morza  i niestety  bejdewindu nie wystarczyło  i wyszedłem tym kursem parę ładnych mil w lewo od Torrevieja a  wiedząc, że w nocy może być mała obsada mariny, postanowiłem płynąć trochę tym kursem, zwrot w prawo opóżniać ile się da.

.
Zaraz sobie przypomniałem jak to kiedyś bywało, że statki tonęły bo zapałki nie były na swoim miejscu, jak musiałem szukać latarki, czy okularów do czytania (wskaźniki, smartfon) i już wszystkie niezbędne rzeczy miałem przy sobie w kieszeniach, a że autopilot działał pięknie, to i mogłem zejść na krótko zrobić posiłek. Rypało  solidnie, ale kurs miałem tak trochę skosem do fali i mój Carter 30 zachowywał się super,  bardzo dzielnie, fala nie wchodziła na pokład, jakieś bryzgi tylko od czasu do czasu.


.
Po paru godzinach, kiedy słoneczko wyjrzało, było nawet, nawet. Widok wzburzonego morza jest piękny ! Ale do zdjęć jakoś nie miałem głowy, cały czas układałem sobie plan na port, myśląc w razie draki o szybkim rzuceniu kotwicy. A mam przepiękną kotwicę Rocknę.

.

Spojrzałem na smartfon  na pogodę  i zobaczyłem, że  za godzinę, dwie  ma się uspokoić, ale aż tak, że tego wiatru może nie wystarczyć, to zrobiłem zwrot i walę prosto na falę. Dziób się delikatnie moczy od czasu do czasu i zaczynam słyszeć kotwicę, jak stuka .

.
Jeszcze trochę i ją zerwie. Biorę porządne krawaty i walę na czworaka na dziób (kamizelka, szelki, lejce) ,mocuję dodatkowo  kotwicę i wracam mokry. Te mocowanie dodatkowe mogłem zrobić wcześniej, a  nawet powinienem. I kotwica już się nie urwie .

.
I wtedy sobie pomyślałem, że ja - dziadek zamiast wnukom bajki opowiadać to się wałęsam po  sztormowym morzu.  Ale takie myślenie to było tylko wtedy i bardzo krótko. Bo przecież nie ma miłości bez bólu!

.
Nagłe stuknięcie  i patrzę, a tu mocowanie autopilota się urwało, zaczynam sterować ręcznie i tak właściwie mam szczęście, że autopilot wytrzymał  takie obciążenia, przechodziłem wcześnie wielokrotnie na ręczne sterowanie  ale tylko krótko, kiedy autopilotowi było za ciężko, bo zakres wychylenia steru był za mały. Ustawiam odpowiednio żagle ,wiążę do rumpla dwa krawaty z małym luzem i mam wolne ręce, łódeczka płynie sama, chociaż trochę myszkuje.


.
Po paru godzinach  wiatr siada  coraz bardziej, mam do główek portu 2 mile , ale czwarty dzień w podróży, jest duże zmęczenie, wołam marinę przez radio , że na razie mam szybkość  1,3 węzła  i jak zabraknie wiatru  to poproszę o podholowanie ten kawałeczek.

.
Marina odpowiada, że da motorówkę z obsadą, ale już w porcie przy wejściu do  mariny. Przed główkami  wiaterek się lekko zwiększył i zmienił kierunek . Zrzucam grota i płynę baksztagiem prawego halsu na  foku. Kotwica gotowa do rzucenia, wszystkie  dodatkowe mocowania zdjęte.

.
Tuz przed mariną przypływa dwóch marineros  motorówką i całe holowanie i cumowanie zajęło parę minut, bardzo sprawnie im to poszło.

.
Uff !!

Zmęczenie jak na starego duże, ale satysfakcja z dotarcia do celu ogromna.


.
Pozytywy :

-  dojrzałem do decyzji, że żagle do wymiany, bo mają już 8 lat i tak turystycznie są OK, ale jak już dochodzi do precyzyjnego halsowania to niekoniecznie.

- bez zapasowych filtrów i narzędzi do ich wymiany nie  będę  wychodzić w morze

- mam wiatrak, ale solary wożę nie podłączone, bezwzględnie trzeba podłączyć, bo nawet w ciszy słońce naładuje, choć trochę

- zakup małego solara do smartfonu niezbędny

- teraz ponownie  wiem, że  najlepsza decyzja to była wejść do najbliższego portu, czyli do Alicante   bo jak pisze Don Jorge przy siódemce się nie wychodzi, a jak już się jest to się wieje, gdzie najbliżej. I jak ta siódemka jest blisko planowanej  trasy też. Chyba ponowna lektura uniwersalnych  locyjek  Jurka mnie czeka, a także  postów wschodzącej i wschodzącej gwiazdy polskiego żeglarstwa oceanicznego  - Jacka Zielińskiego J

- zamontuję mały zbiorniczek na 3-4 litry z zaworkami ,do użycia  kiedy zbiornik główny się zapcha, lub przynajmniej coś  mieć trzeba do przepchania zbiornika głownego - jak się okazało, filtry były OK tylko zbiornik główny jest tak zapchany jakimś brudem, że proste dmuchniecie nic nie daje, a czyszczony był tak dawno, że nikt nie pamięta kiedy. Mechaniory w Torrevieja mówią, że żadne płukanie nie pomoże, tylko demontaż.

.

Negatywy :

W zasadzie nie ma, choć są nowe wydatki na żagle i czyszczenie zbiornika.

.
Chciałem przenieść się do Chorwacji z łódeczką, ale Hiszpania jest OK, klimat nawet zimą pozwala chodzic bez żadnych kurtek, czasem  i swetrów też , żeglowanie całoroczne, żadnych mrozow, ceny umiarkowane, loty z Gdanska stosunkowo krótkie, czyli niedalekie, ludzie uprzejmi, jakoś chyba bardziej się uśmiechają (słoneczko działa) i zostaję z łódeczką w Torrevieja.

.

Pozdrawiam
Witold



 

 

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu