WHO IS WHO – MIECZYSŁAW KRAUSE

Bez zaglądania do Wikipedii wiadomo co kryje się za określeniem człowiek renesansu.

W mojej, oczywiście, ponoć już osławionej subiektywności – takim człowiekiem jest

Mieczyslaw Krause. Żeglarz w wieku dojrzałym, opatentowany jako jachtowy kapitan żeglugi

wielkiej, bardzo solidnie zawodowo wykształcony, będąc absolwentem Politechniki Gdańskiej

– najstarszej politechniki w obszarze dzisiejszych granic Polski, spadkobierczyni doskonałych

tradycji i dorobku uczelni - Technische Hochschule Danzig.

Miłośnik Elbląga, osoba w mieście znana i poważana. Właściciel jachtu morskiego „Bonifacio”;

nazwa jachtu odpowiada charakterowi Mieczysława (po łacinie znaczy - dobroczyńca). Członek

Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych. Były prezes okręgowego związku żeglarskiego. Ojciec

dwóch córek czyli kolokwialnie – damski krawiec. Poglądy polityczne – słuszne, kompatybilne z

wykształceniem. Mężczyzna postawny, przystojny, mimo upływu lat - nadal kędzierzawy. Przy okazji

– tłumaczenie słowa krause – to właśnie kędzierzawy.

Jak by tego wszystkiego było mało – Mieczysław to zamiłowany i utalentowany malarz – portrecista,

a ostatnio i autor historycznego albumu wspomnieniowo-fotograficznego pt. „Żeglarze Zalewu

Wiślanego”. O tym albumie było w SSI tu: http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=3683&page=45

Mieczysław ma teraz kolejny cel przed oczyma – rejs do Cieśniny Bonifacio. Domowy Urząd Morski (DUM)

ponoć już wystawił certyfikat okrętowy z klauzulą „bez ograniczeń rejonu żeglugi  i siły wiatru

.

Mieczysław Krause urodził się Roku Pańskiego 1946-tego, z Tatusia nauczyciela i Mamusi Kaszubki, dumny więc jest  z bycia co najmniej pół krwi Kaszubem, w którego żyłach płynie przecież słona woda.

Podstawówka i technikum w Kaliszu, a na Politechnice Gdańskiej, w latach 1965 – 71, zgłębiał budowę okrętów. Stamtąd, w odrobku za stypendium fundowane, do elbląskiego ZAMECH-u, początkowo 3 lata w biurze konstrukcyjnym turbin, a następne kilka lat  na produkcji,  pokryw lukowe dla statków.

W roku 1975 ożenek, z czego jak wspomniałem - dwie córki, jednakże na wnuki  chyba przyjdzie jeszcze mu poczekać.

W początku 1982 zmienił branżę na mieszkalnictwo spółdzielcze, gdzie wytrzymał tylko 3 lata, po czym na „prywatkę” – handel damskimi ciuszkami i obuwiem, później elbląskimi meblami, rozwożąc je po Pomorzu.

Około. 1992 przez 5 lat – firma budowlana w Kaliningradzie, ale w tamten dziki w Rosji czas okazało się to ryzykowne. Wróci  więc na Ojczyzny łono, podejmując pracę w ubezpieczeniach i bankowości, ostatecznie osadzając się w szkoleniach dla biznesu, w statusie aktywnym do dziś.

   

Wieczór Autorski.    Mieczysława Krause – prelegent                                                                                            Elbląskie zabytkowe wnętrze wypełnione czytelnikami

.

Pierwszym kontaktem z żeglarstwem, dla  12-latka, był kultowy s/y „MARS” z puckiej „Zatoki”, na pokład którego zapraszał go w wakacje kuzyn, żeglarz a później kapitan, Franek Lewiński.

Stąd w wodnej drużynie harcerskiej w Kaliszu z mety obrósł w piórka bo przydzielono mu łódkę typu „biedronka”, 3-osobowy ket ze sklejki – orał  nim akwen na rzece Prośnie, tak na oko 30 na 100 m. Latem obozy żeglarskie na Pojezierzu Konińskim, raz nawet spływ Wisłą z Włocławka na Zalew Wiślany.

Z chwilą startu na PG, wstąpił do Akademickiego Klubu Morskiego i w sezonie 1966 odbył swój pierwszy rejs morski na malutkim s/y „EWA” pod kapitanem Janikowskim, na regaty Ostseewoche w Warnemunde. Nie był łatwy rejs, bo rzygał, a jego moja koja, z której wygospodarowano szafę ubraniową, miała ze 140 cm długości.

Po drodze Mazury, lecz jednak wchłonęło go  morze, a – jako biedny student – mógł żeglować głównie w regatach, bo AKM dawał na nie diety. Był więc kilka lat „SZKWAŁ”, pod kapitanami Grablisem i Jettmarem – wspaniała szkoła żeglarska.

   


Jacht „Bonifacio                                                                                                                                                                                      Obraz z galerii malarstwa M. Krause – „Portret łysego mężczyzny z brodą – wiek XXI

.

Rozpoczynając pracę w Elblągu w r. 1971, zapisał się do Ogniska Wodnego TKKF „Zamech”, już jako jachtowy kapitan bałtycki, a od roku 1978 – j.kpt.ż.w.ki. Na s/y „SZAFIR” poprowadził, w latach 1979 i 1980 dwa długie rejsy na Morze Północne, co – na fali solidarnościowej roku 1980 – poczytano za kwalifikację do wybrania mnie Prezesem Elbląskiego OZŻ. Coś jak szewca na dyrektora fabryki butów. W sam raz na okres totalnej martwoty żeglarstwa stanu wojennego, w którym jednakże, w r. 1984, współorganizował  Bojerowe Mistrzostwa Świata klasy DN, z niezapomnianym szefem floty europejskiej – Wimem van Ackerem.

Lata 70-te i 80-te były dla niego okresem szczególnej aktywności w żeglarskim środowisku Elbląga i Zalewu, współpracował z wieloma wspaniałymi ludźmi, ofiarnymi społecznikami i świetnymi żeglarzami, zawarł sporo życiowych przyjaźni. To był świat kipiący dobrą energią, barwny i wciągający, który już, niestety, wraz z jego postaciami odchodzi. Uwiecznienie go, by oddać hołd tamtym ludziom i zachować dla potomności jak się wtedy pływało i czerpało z tego radość życia, było kanwą albumu wspomnieniowego jaki opracował i wydał w ubiegłym roku., pt. „Żeglarze Zalewu Wiślanego”. Obejmuje okres od r. 1945 do 1989, nastania Wolnej Polski, i składa się ze wspomnień 34 tutejszych żeglarzy, oraz 444 zdjęć. Ludzie gadają, że swe zadanie wypełnił.

 

„Mieć cel przed oczyma – Cieśnina Bonifacio”

.

Non stop pływając po morzu, na ile pozwalały trudne lata własnych biznesów, w różnych klubach i na wielu jachtach, osiadł w końcu w roku. 2015 na własnym s/y „BONIFACIO” – laminatowej 40-tce z podnoszonym, ciężkim kilem. Dzięki niemu może regulować zanurzenie od 1,90 do 0,76 m  (na Zalewie Wiślanym cenne) bez straty dla dzielności morskiej. Potwierdziło się to jednoznacznie, gdy w sierpniu 2018 wracał z Żoną Teresą z Bornholmu przy 10-tce z SW. Sezon 2020 okazał się, z powodu pandemii martwy, nie zwodował łódki, ale nadchodzący – niech się dzieje co chce – nie popuści  i, z rowerami na pokładzie, w Zatokę Botnicką.

Na koniec – skąd imię BONIFACIO? Ano – to nazwa cieśniny pomiędzy Sardynią i Korsyką, akwen na który zamierzam przeprowadzić łódkę za rok-dwa i cieszyć się na emeryturze żeglowaniem, śródziemnomorską  naturą i owocami morza. Czyli MIEĆ CEL PRZED OCZYMA !

.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

 

 

 

 

 

 

.

o”
Komentarze
pozbawić anonimowość Łysego Brodatego ! Mieczysław Krause z dnia: 2021-02-23 10:50:00
piękny jacht ! Tadeusz Lis z dnia: 2021-02-23 17:10:00
kontast Tadeusz Biały z dnia: 2021-02-23 19:40:00