„ŻEGLARZE ZALEWU WISLANEGO” – ALBUM
Z satysfakcją i zadowolenie witam zapowiedz wydania albumu Mieczysława Krause pt. „ŻEGLARZE ZALEWU WISLANEGO”.

Przecież od Zalewu Wiślanego rozpoczęła się seria moich locyjek, a ta konkretnie doczekała się nawet trzech (stale aktualizowanych

i rozszerzanych) wydań. Otrzymałem informację, że wrocławska firma wydawnicza „POLIGRAF” przystąpiła do prac edytorskich.

Album ma zawierać 444 fotografie 150 stron tekstu. Format – A4. Fotografie z epoki – oczywiście czarno-białe.

Komputeropisu nie widziałem ale mam nadzieję, że będzie tam coś o Kubie z jachtu „Fatum”, o Stanisławie Gosku, właścicielu mini-żaglowca

„Czarna Pantera”. To był oryginał – żeglował często tylko z suczką Sylwią (piękny chart afgański) , z którą w Krynicy przesiadywał na ławce przy deptaku –

na zmianę z pieskiem liżąc lody z wafelka. Mam nadzieję, że Mieczysław przywoła Henia Brylskiergo żeglującego na „Nepomucrnie”, że pojawią

się w albumie także  tczewiacy: Ignac Makowski (s/y „Talizman”), Wład Schischke (s/y „Swan”), Eugeniusz Daszkiewicz. I może też o słynnym

przystojniaku – niejakim Olku, który zawsze i intensywnie żeglował z żoną, każdorazowo inną, oczywiście nie swoją.

Brawo Mieczysławie !

Nabierajcie apetytu !

SSI poinformuje Was kiedy album pojawi się w sprzedaży.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

.

     

s/y "CZARNA PANTERA"                                                                      s/y "NEPOMUCENA"

---------------------------------------------

ZAPOWIEDŹ WYDAWNICZA albumu pt. „Żeglarze Zalewu Wiślanego”.

Praca zbiorowa w opracowaniu i współautorstwie Mieczysława Krause

 

Motto albumu:

Gdzie są chłopcy z tamtych lat?…

 

A gdzie tamte jachty? Tamci chłopcy tamte jachty kochali. Czuli, że one miały duszę. Zaklętą w urzekających żeglarza liniach i szlachetnym budulcu – dębie, mahoniu, teaku oraz w przygodzie, którą wspólnie przeżyli. Pachniały przedziwną, niepowtarzalną wonią drewna, farb, stęchłej wilgoci, soli – i zęzówki. Były to jachty szybkie, na których żeglowało się efektownie i mokro, zwłaszcza gdy rósł wiatr, fala i przechył. Lecz wtedy w żeglarstwie przygoda liczyła się jeszcze przed wygodą.

 

Mój pierwszy kontakt z żeglarzami z Zalewu miał miejsce przed podjęciem pracy w lipcu 1971 w elbląskim Zamech-u, po studiach na Budowie Okrętów Politechniki Gdańskiej. W maju tego roku poprowadziłem jacht „Szkwał” z AKM-u w regatach otwarcia sezonu Puck – Gdynia – Puck. Wygrałem je w drugiej grupie RORC, a w pierwszej, na „Rekinie”, tryumfował Kaziu Zemke. Byliśmy na mecie w Pucku na godzinę przed kolejnymi jachtami z komandorem, „papą” Siwcem, na regatowej maszynie „Hetman” na czele. Gdy ten jacht wynurzył się wreszcie z mgiełki od strony Głębinki prowadząc pozostałe, Kaziu, już na mecie, biegał po kei, wymachując rękami i rozemocjonowany wykrzykiwał: „my tu, oni tam, proszę ciebie!”

 

Ten pierwszy kontakt okazał się zapowiedzią wieloletniej, zaangażowanej współpracy po tym, jak zaraz po zatrudnieniu zapisałem się do macierzystego klubu „Rekina”, Ogniska Wodnego TKKF Zamech, dokąd przyjmował mnie kierownik przystani – niezapomniany Sławomir Truchanowicz. W następnym sezonie poprowadziłem „Szafira”, z komandorem Ogniska Jerzym Kontowtem jako pierwszym oficerem, w rejs krajowy z zaoczeniem Szwecji, jak mawiał Jerzy, „na Oland Sodra Grund”.

 

Przez lata poznawałem i podziwiałem wielu innych, wspaniałych ludzi, którzy z pasją, nie szczędząc czasu, sił i możliwości rozwijali Ognisko i jego żeglarską wspólnotę. Sporo tu poprowadziłem rejsów, w tym dwa największe w sześćdziesięcioletniej historii klubu – jachtem „Szafir” na Morze Północne. Wiele przeżyłem – wsiąkłem w środowisko Zalewu Wiślanego. Z nostalgią za minionym i czasami młodości wspominam tamte przeżycia, zdarzenia, atmosferę z poczuciem, że to nie może zaginąć, nie może być zapomniane. Że to historia i nasze żeglarskie korzenie w których się spełnialiśmy, że one są punktem odniesienia wobec współczesnych zmian w żeglarstwie.

 

Gdy na naszych oczach przemija żeglarska legenda tamtych czasów, oraz postępuje spłycanie dawnych zasad i wartości, przez lata narostało we mnie przekonanie, że im wszystkim, moim przyjaciołom, żyjącym i tym, którzy odeszli na wieczną wachtę, jestem winien zebranie i utrwalenie dostępnych jeszcze wspomnień. Taki jest mój osobisty powód, dla którego opracowałem album i odpowiedź na pytanie, DLACZEGO, wbrew trudnościom i niespodziankm, doprowadziłem go do pomyślnego finału. Ramy czasowe albumu „Żeglarze Zalewu Wiślanego” mieszczą się zasadniczo w latach od 1945 do 1989, a jeśli wychodzę poza te ramy czasowe, to dla inicjatyw i ludzi, ciągnących dalej.

.

.


 

s/y "REKIN" w regatach na Zatoce Gdańskiej

.

 Album nie jest monografią – szczegółowym rejestrem faktów. Stanowi strumień swobodnych wspomnień, niczym nie ograniczanych – zawiera to, co po dziesięcioleciach zostawiło w pamięci trwały ślad, odsłaniany bez namysłu, klubowej polityki czy kalkulacji. Wierząc, że w pamięci żeglarzy, pomimo upływu dziesięcioleci, pozostało wiele, a jednocześnie nie mogąc oczekiwać, że to, co pamiętają przeleją na papier, przeprowadziłem z nimi wywiady filmowane kamerą i spisałem ich wypowiedzi. Metoda dla indagowanych łatwa, okazała się owocna, pozwalając zachować każde zdanie i myśl, ujawniając ukryte konteksty.

 

Pierwszą, historyczną część albumu oparłem na tekście „Monografii elbląskiego sportu” opracowanej przez nieżyjącego już elbląskiego dziennikarza, Andrzeja Minkiewicza. Druga, kluczowa część albumu, to wspomnienia żeglarzy z Zalewu Wiślanego, a wśród nich dominują te, pozyskane z 28 wywiadów, jakie z nimi przeprowadziłem. Tę część otwiera najstarsza relacja, do której udało mi się dotrzeć, z ok. r. 1949 przez Tadeusza Mastalińskiego, zadziwiając aktualnością żeglarskich problemów. Są tam jeszcze trzy inne wspomnienia, spisane przez elbląskich żeglarzy – „Olka” Zimnocha, Kazia Zemke i mnie – Mieczysława Krause.

 

W wywiadach wypowiedzieli się m.in. Bogdan Justyński, Tadeusz Kaszczyc, Marek Kacpura, Tadeusz Karpowicz, Henryk Wronkowski, Jacek Zasada, Stanisław i Grzegorz Szlendakowie, Mirosław Zemke, Ryszard Doda i Roman Rąbalski, bosman – legenda z Nowej Pasłęki.

 

Teksty albumu ilustrowane są zdjęciami, w łącznej ilości 444, w myśl zasady, że „jeden obraz jest wart tysiąca słów”. Wszystkie czarno-białe, lecz choć sporo z nich trąci amatorską jakością, to zdarzyły się też wspaniałe – piękne i historyczne, jak starej „Czeczeny” z początku lat 50. XX wieku. Jest i s/y „Rekin”, galopujący w myśl kanonów piękna Byrona – kobiety w tańcu, konia w galopie i żaglowca pod pełnymi żaglami. Generalnie – choć tytuł albumu brzmi „Żeglarze Zalewu Wiślanego”, to większość zamieszczonych w nim zdjęć przedstawia jachty. Lecz bez nich nie ma żeglowania i żeglarskiej pasji, która w istocie stanowi temat i esencję wydania. Wizerunki ukochanych „łódek” czynią je uniwersalnym, ciekawym również dla żeglarzy spoza Zalewu.

 

By umożliwić Czytelnikom umiejscawianie opisywanych wydarzeń, oraz przybliżyć wodniakom akwen Zalewu Wiślanego i związanej z nim Pętli Żuławskiej, w załącznikach zawarto zestaw mapek i planów autorstwa Jerzego Kulińskiego, oraz opisów tras wodnej włóczęgi.

 

Jak się spodziewam, album powinien trafić do księgarni latem br.

 

Mieczysław Krause

 

 

 

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu