NIEZNANY EPIZOD Z ŻYCIA HORNBLOWERA
Akcja beletrystyki prawie historycznej w SSI się rozwija. To odcinek przed-finalny. Natężenie dramaturgii tej akcji

rośnie z odcinka na odcinek.. Czytelników więzi w domach w czasie zarazy. Chwała za to Andrzejowi Colonelowi

Remiszewskiemu. Tylko ja marudzę, że ta artystyczna twórczość odciąga Go od prozaicznej, ale wymiernie pożytecznej

pracy nad montażem składu nowej locyjki „Zatoka Gdańska”. Miejmy jednak nadzieję, że mimo paraliżu

koronawirusowego dotrzymamy terminu oddania tej grubej księgi w ręce Czytelników.

Póki co – rozkoszujcie się wytrawną prozą Colonela

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

------------------------------------------

Mglista czerwcowa noc już zaczynała się rozjaśniać, gdy dotarli do plaży. Nocna bryza ustała niemal zupełnie i w panującej ciszy niemal natychmiast, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, dobiegło ich skrzypienie wioseł. – „Nonsuch!” – zawołał Hornblower – „Yes, sir! – usłyszał głos Montgomery’ego. Kilka chwil potem łódź odbiła od plaży. – Panie Motngomery, proszę posadzić i tych dwóch do wioseł, im szybciej stąd odpłyniemy, tym lepiej.

Godzinę potem spotkali się z „Revenem”, a zanim jeszcze słońce rozproszyło mocne mgły byli już na pokładzie okrętu flagowego. – O czterech szklankach odprawa oficerów – rzucił Hornblower do Busha, zanim zniknął w swojej kabince. Upadł na koję, jak stał i zasnął kamiennym snem.

Ocknął się, gdy słońce stało już wysoko. Nie było Browna, który podałby mu odświeżony mundur i śniadanie. Ziewając zdjął mundur i koszulę i wyszedł na pokład. Wytrenowanym przez lata służby odruchem, rozejrzał się po pokładzie liniowca, zarejestrował przedpołudniową krzątaninę załogi, potem cztery mniejsze okręty eskadry stające w dryfie po zawietrznej „Nonsucha”.

/

.

Jak zwykł to czynić kilka razy w tygodniu, gdy tylko sytuacja na to pozwalała, kazał uruchomić pompę do mycia pokładu. Dłuższą chwilę stał pod lodowatym strumieniem, czując, jak wraca krążenie w zdrętwiałych członkach. Okryty ręcznikiem minął szczerzących zęby marynarzy i wrócił do kabiny. Odnalazł w kuferku czystą koszulę, po czym wciągnął na siebie mundurowe spodnie. Dopinał właśnie guziki kurtki, gdy rozległo się pukanie.

- Wejść! – warknął niecierpliwie.

- Sir – usłyszał glos kapitańskiego stewarda – pan Bush pyta, czy zechciałby mu pan uczynić zaszczyt i przyjąć zaproszenie na kawę.

- Powiedz komandorowi Bushowi, że z ogromną chęcią uczynię mu ten zaszczyt, a tym chętniej, jeśli podasz nam coś do tej kawy.

Kilka następnych kwadransów upłynęło przyjaciołom na wygrzewaniu się w słońcu i nieśpiesznej rozmowie. Bush wyciągnął przed siebie drewnianą nogę, co nasunęło im wspomnienia zimowych miesięcy w pałacu rojalistycznego hrabiego, który uratował im życie podczas ucieczki z rąk napoleońskich siepaczy. Siadywali wtedy we czworo: hrabia, Hornblower i Bush oraz synowa hrabiego Mariė. Partie wista, jakie wtedy rozgrywali były torturą dla Busha i rozkoszą dla Hornblowera. Rozkoszą tym większą, że czekały go po nich noce z Mariė. Bush uczył się chodzić z nogą, którą wystrugał dla niego Brown, a on bez skrupułów uwiódł wdowę po jedynym synu hrabiego, poległym dopiero co w służbie Napoleona.

Przerwał im dopiero okrzyk zza burty zwiastujący przybycie łodzi z oficerami wezwanymi na naradę.

/

.

Narada przebiegła sprawnie. Zasiedli, podobnie jak dzień wcześniej, pod rozciągniętym płóciennym tentem, wokół stołu nakrytego mapą. Hornblower zreferował pokrótce przebieg nocnej wyprawy, po czym nakreślił plan operacji.

Przede wszystkim Gerard został obarczony misją oczekiwania na sygnał Browna i powiadomienia eskadry o rozpoczęciu operacji. Bush przydzielił mu kuter z „Nonsucha” obsadzony przez sprawnych wioślarzy.

Samą operację miało wykonać szesnastu marynarzy, podzielonych na dwie drużyny. Po lądowaniu na plaży i spotkaniu z Bronkiem, wszyscy mieli przejść pod osłoną nocy przez półwysep, do miejsca, gdzie w ukryciu będą oczekiwać na galar. Po otrzymaniu sygnału z twierdzy, galar miał powoli posuwać się wąską odnogą rzeki. Nie powinno być trudno zbliżyć się do lodzi wiozącej cesarza. Potem gwałtowny abordaż, dokonanie zamachu i ucieczka na ląd, zanim załoga Twierdzy się zorientuje.

- Desant poprowadzę osobiście, będę na łodzi z „Nonsucha”. Pan Hurst poprowadzi drugą drużynę i zastąpi mnie, jeśli padnę. – oświadczył Hornblower i, widząc grymas sprzeciwu na twarzy Busha, dodał spoglądając prosto na niego: - Komandor Bush obejmie przejściowo moje obowiązki.

Słowo „przejściowe” jakby wygładziło czoło dowódcy liniowca, a Hornblower kontynuował, jakby incydent w ogóle nie miał miejsca.

Desant na ląd miały dostarczyć dwie łodzie: z „Nonsucha” z Montgomerym i z „Harveya” (prowadzona przez midszypmena Jonesa). Mieli oni za zadanie powrócić z minimalnymi obsadami wioślarzy do miejsca lądowania.

- Będziecie oczekiwali w odległości półtorej mili od brzegu od drugiej szklanki, na sygnał racy podejdziecie zabrać nas z plaży. Wieczorem przybój powinien być minimalny, podobnie jak wczoraj, zresztą w odejściu pomogą wam już drużyny desantowe. W obu drużynach muszą się znaleźć pojętni podoficerowie, którzy poniosą race. Zabezpieczycie je dobrze przed zamoknięciem! Teraz broń. Pan Hurst i ja będziemy mieli pistolety. Poza tym tylko biała broń.

Dalej przydział zadań potoczył się gładko. Porucznik Mound miał, korzystając z małego zanurzenia kecza bombowego, podejść „Harveyem” możliwie blisko plaży dla ułatwienia ewakuacji łodzi, wobec spodziewanego pościgu. Obie korwety „Lotus” i „Raven” miały pozostać w drugiej linii, aby udzielić swoimi działami wsparcia keczowi w razie potrzeby.

- Pamiętajcie, Francuzi nie powinni zobaczyć naszych okrętów, jeśli tylko to możliwe. Tu jeszcze oficjalnie nie ma wojny. No i niech Żabojady myślą, że to ich sojusznicy zrobili. – ciągnął Hornblower. – Pan Duncan na „Moth” – zwrócił się do dowódcy drugiego kecza bombowego – pozostanie do dyspozycji dowodzącego komandora Busha. W takiej operacji może zajść tyle nieprzewidzianych okoliczności, że wolna jednostka o małym zanurzeniu może okazać się bezcenna.

Odprawa dobiegała powoli końca. Tym razem zawiedzione miny młodszych oficerów świadczyły, że daremnie liczyli na ponowny poczęstunek zimnym ponczem. Hurst, po krótkiej rozmowie z Jonesem udał się wybrać podoficerów odpowiedzialnych za race i dopilnować ich starannego opakowania. Mound zatopiony w rozmowie z oficerem nawigacyjnym „Nonsucha” analizował głębokości i prądy w rejonie plaży.

Hornblower przypomniał sobie incydent podczas forsowania Sundu, gdy duńskiej baterii szczęśliwym trafieniem udało się pozbawić jeden z keczy bombowych głównego masztu. Wtedy potężny „Nonsuch” idący na końcu szyku podał nieszczęśnikowi hol i, ciągnąc rufą do przodu, wydostał go poza zasięg armat.

Pod wpływem tego wspomnienia, zatrzymał na moment dowódców korwet: siwowłosego Cole’a i młodego Vickery’ego. – Panowie, bądźcie gotowi podać hol „Harveyowi” podobnie jak zrobiliśmy to w Sundzie. Zapewne nikt nie będzie do nas strzelać, lecz bądźmy gotowi i na taką ewentualność.

***

Słońce chylilo się ku zachodowi, gdy ośmiowioslowa łodź z „Nonsucha” prowadzona przez pucolowatego midszypmenta Somersa ruszyła w kierunku brzegu. Załogę czekało męczące wiosłowanie, tym bardziej, że schylek dnia był znacznie mniej mglisty niż poprzednio. Hornblower zajął się lekturą. Gibbon[1] zachwycał go nieodmiennie klarownością myśli i językiem. Zaczynało się ściemniać, gdy odsunął książkę i zatopił się w myślach.

Tak... jeśli Bonio rzeczywiście najedzie Rosję, to sprowadzi na swoje imperium i na całą Europę najazd nowych barbarz\yńców. Skończy się to jego upadkiem ale Europy będzie musiała bronić wtedy Anglia. W miejsce jednego tyrana, pojawi się drugi. Czy tak mają wygladać dzieje świata?

/

.

Jeśli akcja w Wisłoujściu się powiedzie, światu będzie oszczędzone wiele kolejnych wojen. Pomyśleć, że teraz wszystko zależy od jego sternika Browna i jakiegoś młynarza. Jak na siebie mówił? Kashubian? Pomyśleć, że w szkółce parafialnej uczyli go, iż na tych ziemiach mieszkają Polacy i Prusacy.

Zapalił na biurku dwie świece i powrócił do lektury. Chwilę po wybiciu czterech szklanek usłyszał jak wachtowy przy trapie okrzykuje łódź, chwilę zamieszania na pokładzie, a jeszcze kilka chwil potem pukanie chłopca okrętowego:

- Pan Somers....sir... on pyta, czy może wejść.

Hornblower naciągnął kurtkę mundurową. – Niech wejdzie, chłopcze.

c.d.n.

Andrzej Colonel Remiszewski

 



[1] E. Gibbon „Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu