MODEROWANA OKRUTNOSC SEZONU ŻEGLOWANIA MORSKIEGO
Żeglowanie oceaniczne traktowane jest jako najwyższy szczebel drabiny ambicji (w tym przesiadkowe hornowe  turnusy).

Niżej plasuje się żegluga bałtycka, jeszcze niżej zatokowa, a jeszcze niżej – szuwarowa. A kajakowe wiosłowanie między

oczeretami ?

Eugeniusz Ziółkowski w skierowanym do mnie mailu przewodnim do 35-tej „Psiej wachty” uprzedza – news nieco okrutny

dla morskich żeglarzy jako wizją na rok 2020. Okrutną ale może jednak okazać bardzo przyjemną, możne warto na chwilę

zapomnieć o żeglowaniu i trochę powiosłować. To tylko woda słodka, ale zawsze to jednak woda.

Urocza lektura na czas kwarantanny, czyli przeczekiwania.

Moderujmy koronawirusową okrutność !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

========================================================

Psia wachta 35

Ograniczona rekreacja

 

Ograniczenie żeglowania po bliskim nam morzu w 2020 roku stało się faktem. Zamknięte granice, utrudnienia wyjścia z portu i interwencje Straży Granicznej staną się skutecznym uprzykrzeniem wypoczynku na lekko słonej wodzie.

Aby przetrwać ten trudny czas, proponuję dla poprawy morale kontakt z wodą słodką na ograniczonej przestrzeni. Zalecam spływ kajakowy – wkrótce dostępny i prosty w organizacji. Aby Cię zachęcić Drogi Czytelniku, poniżej krótkie opowiadanie.

.

Spływ

Miejsce startu spływu; Czarna Woda, nie zostało wybrane przypadkowo. To tutaj trzydzieści lat wcześniej po raz pierwszy zwodowaliśmy z synem Grzegorzem nasze canoe i rozpoczęliśmy kilkuletni serial spływów weekendowych. Minęło kilkadziesiąt lat, kolejne pokolenie ma swój czas, kolejne pokolenie odkrywa w sobie bardzo starą, pierwotną cechę, w zasadzie instynkt; ciekawość i adaptację do nowych warunków.


 

Świadomość otoczenia budzi się powoli. Nasza czwórka małych spływowiczów wyrwana z codziennej cywilizacji, którą ja mogłem sobie tylko wyobrażać, zaczytując się w powieściach fantastycznych Juliusza Verne, rozgląda się zaciekawiona dookoła z poziomu pół metra powyżej płynącej wody. Rzeczka wąska, wszystkiego kilkanaście czasami kilkadziesiąt metrów, prąd wody leniwy, w czystej wodzie widać dno ułożone z długich zielonych warkoczy roślin, na brzegach trawa i pojedyncze liściaste drzewa.

Otoczenie jak krajobrazowo – przyrodnicza pocztówka. Pocztówka jest interaktywna. Płynące canoe i zanurzane wiosła rysują na wodzie swoje zanikające ślady. Przybrzeżne sitowia i niskie trzciny poddają się niewielkiej fali pobudzonej przez przepływające łódki, wykonują kilka delikatnych skłonów i powracają do swojej normalnej postawy, lekkiego pochylenia wymuszonego przez prąd rzeki. Żerujące za zakrętem kaczki udają zaskoczenie i rozpływają się na boki, aby przepuścić intruzów. Czynią to bez strachu, przyzwyczajone do obecności kajaków i ludzi na swoim terenie. Ich zachowanie nie ma nic wspólnego z udomowieniem. To są nadal dzikie kaczki, tylko przyjazne zachowanie człowieka wykreśliło go z listy zagrożeń systemu ostrzegawczego i jest traktowany neutralnie.

Prawdziwą ozdobą i atrakcja interaktywnego pejzażu jest zimorodek. Ten mały ptak z nieproporcjonalnie dużym dziobem, jak niebiesko-błękitny o metalicznym połysku myśliwiec, szybkim lotem nad taflą wody wypatruje zdobyczy. Nagle gwałtownie nurkuje i po sekundzie wynurza się z małą rybką w dziobie. Tę na własne potrzeby połyka i kontynuuje polowanie, przeznaczoną dla potomstwa, trzyma w poprzek dziobu i odlatuje do wygrzebanej w skarpie nory – gniazda.


Osobny obraz, nakładający się na ten postrzegany, malują dźwięki. Plusk wioseł, świergot drobnej fali dziobowej rezonowanej przez kadłub, szelest suchych trzcin, różne ptasie trele i wiele innych odgłosów niespotykanych w miejskiej dżungli.

To, co widzimy i słyszymy z poziomu niewiele wyższego od lustra wody, jest wyjątkowe, niepowtarzalne, ulotne i pobudzające ciekawość.

Rzeczka meandruje, trzeba wpaść we właściwy rytm skrętów. Przeszkody wyglądają niepozornie, kikut gałęzi tuż nad wodą, wpół zatopiony pień przewróconego drzewa, kamień tuż pod powierzchnią wody. Każda z nich zlekceważona, niewłaściwie ominięta może zakończyć się niespodziewaną kąpielą.

Igor dzielnie próbuje opanować sztukę wiosłowania pagajem. Udzielam paru rad i cierpliwie czekam. Czas i zmęczenie same ułożą ręce na wiośle. Po godzinie wiosłuje, aż miło patrzeć, dłoń jednej ręki sama ułożyła się nachwytem na górnym uchwycie pagaja, w drugiej trzyma trzon wiosła na odpowiedniej wysokości, tuż nad wodą. Taki chwyt pagaja jest optymalny, pióro zanurzone w wodzie, wygodnie i mocno ciągnie się za siebie, dodatkowo wzmacniając napór pióra na wodę poprzez pochylanie góry wiosła do przodu. Każdy wioślarz ma indywidualną technikę wiosłowania, ważne, aby była optymalnie efektywna. Igor opanował tą sztukę po godzinie, wiosło stało się posłuszne, a canoe płynęło coraz szybciej.

W miarę upływu czasu nasza ekipa w sposób naturalny ustawia się w szyku podróżnym. Na czele na zmianę Krzysiek z Kubą i Grzegorz z Mają, dalej Kuba z Aronem i ja z Igorem.

Mały Kuba najbardziej z całej czwórki wnuków przeżywał start spływu. Siedział w dziobowej części kajaka, chowając się w kamizelce asekuracyjnej równo z głową. Trochę przypominał żółwia ukrytego we własnej skorupie, niepewnie lustrującego otoczenie. W miarę upływu czasu nabierał pewności i ze skorupy kamizelki wysunęła się głowa, ręce, a na twarzy zawitał uśmiech.

Aron, najmłodszy w grupie całkowicie ufając swojemu tacie, od samego początku czuł się bardzo pewnie i maksymalnie wykorzystywał otwarty kadłub canoe do wędrówek dziób-rufa, głównie w celu poszukiwania jedzenia.

Maja pod opieką Grzegorza była zadowolona z wodnej przygody, szczególnie gdy płynęli na czele rzecznego konwoju. Miejsce inne jak pierwsze było czymś niewłaściwym dla mojej ambitnej wnuczki.

Igor po opanowaniu sztuki wiosłowania zachowywał się jak stary spływowicz i mieliśmy czas na obserwacje i komentowanie otoczenia.

 

Mniej więcej po godzinie, kiedy osiągnęliśmy już stan pełnej harmonii, do głosu doszły młode wilki. Monotonia wiosłowania, podobne do siebie kolejne zakręty rzeki wyczerpały cierpliwość najmłodszych.

Zaczęły od realizacji pomysłów najprostszych, najbardziej oczywistych. Woda, w ręku wiosło, jak tu nie ochlapać przepływającego obok celu? Zabawa zaczyna się niewinnie, niby przypadkowe uderzenie wiosła o wodę, z trudem ukrywany uśmiech, oburzenie „ofiary” i zaczyna się jazda. Chlapiący śmieje się do czasu odwrócenia ról, zmoczony wodą głośno protestuje i jeszcze gwałtowniej wali wiosłem w wodę. Po paru minutach wodnej kanonady zwiększamy dystans pomiędzy walczącymi, negocjujemy pokój i liczymy straty. Jest ciepły słoneczny dzień, zapasowe ubrania mamy zabezpieczone w szczelnych pojemnikach. Przebieramy zmoczone młode towarzystwo i ogłaszamy remis. Remis oczywiście nie satysfakcjonuje nikogo, pokój nie będzie trwał długo.…………całe opowiadanie dostępne pod linkiem:

https://drive.google.com/open?id=10t-CeoP9tD6lQaWGtt6hjr5PHTnlO465

 

Eugeniusz Ziółkowski

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu