NIEZNANY EPIZOD Z ŻYCIA HORNBLOWERA
Na Wielkanoc Andrzej Colonel Remiszewski przygotował Wam specjalny odcinek przygód Horatia Hornblowera.

Specjalny, bo zahacza o nasz wspaniały Gdańsk, który wtedy był bardziej znany jako Danzig lub Dantzig. Ten sam,

za który w 1939 roku umierać nie chciała żadna ponoć zaprzyjazniona deklaratywnie nacja.

Co więcej – w tym odcinku pojawiają się … Kaszubi.

Zupełne  novum. A tak na marginesie, ani się obejrzeliśmy jak wśród Klanu SSI pojawiły się literackie ambicje.

Bo przecież Colonel nie jest już odosobnionym w tych ambicjach współpracownikiem.

Zdrowych, Zdrowych Swiąt Wielkiej Nocy !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

--------------------------------------------------------

Cuchnąca rybą i smołą łódź powoli wpełzała w Głębię Północną. Hornblower nie widział nic, tylko po zmianie wysokości i długości fali odgadywał, że są już blisko celu.

Na dziobie Brown – w ostatniej chwili zdecydował się zabrać ze sobą swego lokaja, a dawniej sternika kapitańskiego barkasa i towarzysza epopei zimowej ucieczki przez Francję – obdarzony niezwykle dobrym wzrokiem Brown, stał wyprostowany wpatrując się w ciemności. Fala zanikła już zupełnie, musieli być w ujściu rzeki. Nagle Brown odwrócił się twarzą ku rufie: - Sir, czuję zapach lądu. – W tej chwili i Hornblower poczuł znajomy zapach sosen. Odwracając się do sternika rzucił szeptem: - Panie Gerard, ster na nawietrzną. Lądujemy.

Łódź zwróciła się dziobem pod lekką nocną bryzę, jeszcze kilkanaście uderzeń wioseł i pod stępką zaszurał miękki rzeczny piasek. Hornblower rozkazał: - Z łodzi! - i sam wyskoczył w płytką wodę.- Panie Gerard niech któryś ukryje w krzakach wiosła. Brown, wybijcie otwór w dnie i zepchnijcie łódź na wodę. Tylko cicho wszyscy, na miły Bóg!

/

Gdańsk 1807 - 1812

.

Rozległo się kilka stłumionych uderzeń toporka w dno, chwilę potem zepchnięta łódź oddaliła się. Zanim zatonie, prąd rzeki wyniesie ją na głębszą wodę, gdzie nie zwróci niczyjej uwagi. „Jakiś biedny rybak stracił wszystkie środki do życia” – przemknęło przez myśl Hornblowerowi, lecz natychmiast odwrócił się i ruszył w głąb lądu, a jego czterej ludzie za nim. Po chwili pojawiły się przed nimi majaczące w mroku, nieco ciemniejsze kształty chałup. Hornblower gestem nakazał, by obejść je z lewej strony. Po kilku minutach domostwa zostały za nimi. Szli teraz wąską piaszczystą drogą, pomiędzy powykręcanymi przez zimowe sztormy sosnami. Gdzieś po zawietrznej musiała być twierdza. W powietrzu unosił się zapach rozgrzanego podczas upalnego dnia igliwia, Hornblower czuł, jak co jakiś czas wdziera się w nie struga zimna napływającego pomiędzy wydmami z północną bryzą. Nagle, ni stąd, ni z owąd rozległ się głos:

- Co je za diôbéł? Qui est là?!

- Qui demande? - ostro zapytał Hornblower.

- Anton Bronk, Monsieur – zza piaszczystej wydmy wyłoniła postać mężczyzny. Ludzie Hornblowera obstąpili go wokół. Mężczyzna, rozejrzał się zaniepokojony. Hornblower zrobił krok do przodu, tak by tamten mógł dostrzec mundurową kurtkę.

- Kim jesteście człowieku? Co tu robicie?

Anton Bronk okazał się, jak sam powiedział, Kaszebą... Kashubian, wyjaśnił po francusku, pochodzącym z miasteczka położonego o dwa dni marszu na zachód. Kilka lat wcześniej dostarczając mąkę do Gdańska, został zatrzymany przez żołnierzy francuskich do prac przy fortyfikacjach. Dość szybko nauczył się języka, a gdy pomocnik młynarza zmarł na jakąś tajemniczą chorobę, zatrudnił się na jego miejsce.

Bronk próbował się bezskutecznie dopytywać, kim są ludzie, którzy go zatrzymali, Hornblower jednak zbył go krótko:

- Ja tu zadaję pytania.

Bronk okazał się nieustępliwy:

- Nie jesteście Francuzami ani Prusakami, Monsieur...

Hornblower nagle się zdecydował:

- Jesteśmy marynarzami floty Jego Królewskiej Mości Króla Anglii. Walczymy z Francuzami.

- Bogu niech będą dzięki. Wygonicie tych diabłów stąd?!

Teraz rozmowa potoczyła się żwawiej. Bronk okazał się całkiem rozmowny, a kilka minut później Bronk zabrał Anglików do niewielkiej chatki w której mieszkał samotnie. Jak się okazało, Bronk słyszał już o tym, że cesarz jest w Gdańsku i ma wizytować Wisłoujście.

Hornblower znów powrócił myślą do swoich rozważań. Jako pewnik można było przyjąć, że wizyta odbędzie się za dnia i nie potrwa dłużej, niż kilka godzin, a cesarz przypłynie łodzią dowożącą zaopatrzenie twierdzy albo zajętym czasowo statkiem gdańskim. W obu przypadkach może mu towarzyszyć co najwyżej kilkanaście osób. Trudno natomiast było przewidzieć, gdzie cesarz wsiądzie na łódź, zresztą próba jakiejkolwiek akcji w mieście byłaby samobójstwem.

Sama twierdza, otoczona fosą i murami, z tylko jednym wejściem z lądu bronionym potężną bramą była także niedostępna w sposób oczywisty. Jedyna myśl, jaka się nasuwała, to atak na wodzie – najbardziej naturalny dla marynarzy. I to atak w drodze powrotnej, która zapewne nastąpi po obiedzie, kiedy czujność otoczenia Napoleona, oswojonego już z łodzią i rzeką, będzie obniżona.

/

Wisłoujście na przełomie XVIII i XIX wieku

.

- Chcemy dokonać zamachu na Napoleona – rzekł, po czym zreferował swoje przemyślenia, kończąc pytaniem, co Bronk może pomóc.

- Pòlsczi Hôk! – zawołał Bronk i zanim Hornblower zdążył zadać pytanie, wyjaśnił: - Polska Łacha, to taka mielizna w ujściu Motławy do Wisły. Tam mogłaby ukryć się w zaroślach i czekać łódź. Nikt nie będzie podejrzewał łodzi płynącej od Gdańska... Tylko wasza łódź nie przejdzie niezauważona ani północnym ani zachodnim przejściem.

- Musimy mieć na Wiśle łódź, wylądujemy pod osłoną nocy na plaży i przejdziemy przez półwysep. Skąd możemy zdobyć łódź? – zwrócił się do Bronka.

- Rybacy są w Górkach, ale to niewielkie łodzie. Pomieszczą najwyżej kilka osób. Może spróbować zdobyć szkutę w Plonemdorf, ona pomieści ze dwa, trzy tuziny ludzi? Tam zawsze nocuje kilka szkut idących do Gdańska albo w górę rzeki. Mógłbym was przeprowadzić przez Górki.

- Porwanie szkuty wywoła alarm, nie zdołamy się ukrywać przez tyle godzin. Musielibyśmy porwać pustą szkutę idącą w górę rzeki. To jednak dwudziestu flisaków, nie obejdzie się bez hałasu.

Hornblowerowi przypomniała się nocna lektura „Découvrir la Prusse et le Ville libre de Dantzig”:

- A czy dałoby się kupić galar? Wiem, że galary, czy też komięgi często używa się do żeglugi tylko w jedną stronę, po rozładunku w Gdańsku, są sprzedawane na opał. Na pokładzie damy radę zmieścić oddział, nikogo nie powinno zdziwić, że nabywca prowadzi go z prądem w kierunku Neufahrwasser, Jeśli cichu zatrzymamy się koło tej Polskiej Łachy, to w Gdańsku nikt nie będzie się zastanawiał, a zanim ktoś zdziwi się jego postojem, to będzie już pora naszego ataku. Musimy znaleźć sposób przeprawienia naszych ludzi przez Wisłę. A może lepiej? Da się przeczekać na prawym brzegu rzeki? Może w tej odnodze, co oddziela wyspę Holm?

- Tak, galar nie wzbudzi tam podejrzeń.

- Tak też zrobimy. Oddział ukryje się w zaroślach, poczeka na galar. Kto go kupi i kto poprowadzi?

- Wystarczy do tego trzech, czterech ludzi, trzeba ich przewieźć łodzią na Motławę. To da się zrobić, tutejsi rybacy wiślani ich przeprawią, nikt o świcie nie zwróci na to uwagi, codziennie wiozą do Gdańska ryby z nocnego połowu. Trzeba tylko zapłacić. Umówimy ich, żeby czekali na prawym brzegu. Nie będzie pytań.


/

.

Po chwili przerwy Hornblower kontynuował:

- Zakupu musi dokonać ktoś mówiący po polsku albo po niemiecku.

- Ja to zrobię. Przedzieli mi pan dwóch silnych marynarzy do wioseł i sternika. Trzeba mieć pieniądze, najlepiej gdańskie monety, szelągi i grosze.

- Mamy pieniądze pruskie i francuskie, dostaniesz. – odparł Hornblower - Oddział na galarze musi wiedzieć kiedy ruszyć. To dwie mile od Twierdzy, trzeba zdążyć na spotkanie łodzi cesarskiej.

- Kiedy przyprowadzimy galar, to ja wrócę do twierdzy, do młyna. Gdy tylko łódź cesarska będzie wypływać ukradnę konia i was zawiadomię.

Plan był zarysowany. Pozostało tylko jedno pytanie: kiedy?

Tu sprawa wydawała się oczywista. W Twierdzy o wizycie cesarskiej będzie wiadomo co najmniej na dzień wcześniej. Bronk przechowa u siebie Browna i przekaże mu informację. Brown nieźle sobie radzi z francuskim, dogada się z Bronkiem. Łódź z „Nonsucha” będzie oczekiwać w pobliżu plaży codziennie po zachodzie na sygnał Browna., aby go zabrać na okręt.

 

- Brown, słyszeliście wszystko, zostajecie. Codziennie zaraz po zachodzie. Zróbcie sobie pochodnię, żeby dać łodzi sygnał. Panie Gerard, ruszamy na plażę, musimy spotkać Montgomery’ego przed świtem.

c.d.n.

Andrzej Colonel Remiszewski

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu