kiecek czy kapeluszy, gender inscenizacji, bo teraz realizacja jakichś tam ulicznych występków to też już są „projekty”.
Dzisiejszy news to felieton prawdziwego projektanta, tworzącego projekty techniczne. Może nie wagi superciężkiej jak
na przykład tunel pod Kanałem Angielskim, czy Oresundbron lub suchego doku, ale takiej – powiedzmy średniej jak
przystań jachtowa nad Martwą Wisłą. Niedawno był news o Przystani Gminnej Wislinka – dzieło Jana Kłosowskiego
- http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=3414&page=0
Spoko – Jan nie będzie Was dziś zamęczał mądrościami statyki, wytrzymałości materiałów, mechaniki gruntów, analizą falowania….
Dziś news o prozie i realiach formalnych procesu prawdziwego projektowania. J
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------------------------
Don Jorge - czy łatwo jest dziś zaprojektować i zbudować przystań żeglarską?
Teoretycznie tak, w zasadzie jaki to problem, w dobie gotowych, ogólnodostępnych rozwiązań projektowych jak pomosty pływające, Y-bomy, szafki dystrybucyjne. Wydaje się to być jak budowanie z klocków. Cała Skandynawia na tym stoi! Nim jednak ktoś zacznie te klocki ustawiać potencjalny inwestor oraz wykonujący na jego rzecz prace projektant muszą przejść ciernistą i wyboistą drogę.
Samo planowanie i rysowanie układu pomostów, rozmieszczanie stanowisk cumowniczych jest naprawdę przyjemną robotą, kiedy jednak zaczynam myśleć o ścieżce administracyjnej to robi mi się ciemno przed oczami….
Z definicji jestem apolityczny, jednak to co zmieniło się przez ostatnie kilka lat w procedowaniu inwestycyjnym to są mówiąc kolokwialnie jakieś jaja, niby ma być prościej, jest Internet, błyskawiczne przesyłanie korespondencji, uzgodnień, a jest dokładnie odwrotnie, wszystko wydłuża się miesiąc za miesiącem a ilość uzgodnień i kolejnych wymaganych dokumentów formalnych wciąż rośnie.
Ścieżka od idei do realizacji z pozoru wydaje się prosta: decyzja lokalizacyjna, decyzja środowiskowa, pozwolenie wodno-prawne, kupa uzgodnień i na koniec pozwolenie na budowę. W międzyczasie gdzieś tworzy się projekt jako dokument techniczny.
Całość patrząc z punktu widzenia Kodeksu Postępowania Administracyjnego powinna zająć 4-6 miesięcy, w praktyce trwa minimum rok! I to w zasadzie tylko dzięki dwóm instytucjom sterowanych i obsadzanych centralnie z dalekiej stolicy, działających w oparciu o napisane na kolanie ustawy. W obu instytucjach, gdy tylko ktoś zaczyna cisnąć i pytać czemu to trwa tak długo, mimo obowiązujących innych przepisów ,odpowiadają zgodnie: BO NIE MA KOMU TEGO ROBIĆ, SPADŁY NA NICH LICZNE DODATKOWE OBOWIĄZKI, OGRANICZONO IM KASĘ I ETATY! Tak niestety działa tzw. dobra zmiana, tylko czemu w telewizji wszystko wygląda tak wspaniale?
Z punktu widzenia prostego inżyniera, za którego się uważam (ze wskazaniem na PROSTEGO) nie powinno mnie obchodzić że urząd/instytucja nie ma etatów by załatwić moją sprawę, musi jednak obchodzić bo wciąż jednocześnie owe instytucje sugerują że nie muszą wcale nam nic uzgadniać i zawsze mogą zapytać się o coś jeszcze, o co wcześniej nie pytały….
I tak oto chociażby musieliśmy udowadniać że żelbetowe pomosty pływające nie tyle że są obojętne dla środowiska ale że wręcz są dla niego bardzo korzystne bo na betonowej powierzchni pod wodą zadomowią się żyjątka…
Prowadzenie jakichkolwiek prac czerpalnych należy poprzedzić zebraniem warstwy bentosu (czyli warstwy namułu w którym też są żyjątka), odłożeniem go w innym miejscu i po zakończeniu robót ponowne przeniesienie go na miejsce pierwotne. Absurd! I do tego jaki drogi! Nie wspominając już że fizycznie niewykonalny….
Na ostatniej prostej wędkarze zasugerowali że ograniczamy im łowisko i wypadałoby to jakoś zrekompensować. Tu również doszliśmy jak zwykle do kompromisu…
Przebrnąłem przez to w Wiślince, przebrnąłem w Sobieszewie, zaczynam brnięcie w Błotniku. Brną przez to sąsiedzi w Jachtklubie Stoczni, brnie AKM i zastanawiam się często kiedy ktoś wreszcie powie pass? Kiedy komuś wreszcie puszczą nerwy. Naprawdę podziwiam naszą brać żeglarską za upór, konsekwencje i anielską cierpliwość.
.
/
To może ciut przyjemniej teraz - projekt przystani żeglarskiej w Sobieszewie wszedł formalnie na ostatnią prostą przed uzyskaniem pozwolenia na budowę. Po wielu bojach (cenionym specjalistą od boi jest podobno Jacek Zieliński) udało się nadać mu ostateczną formę. Chyba wygląda to całkiem nieźle: ponad 80 miejsc wewnątrz basenu uformowanego z pływaków pomostowych, kilkanaście lub nawet dwadzieścia kilka miejsc longside na zewnątrz pomostów. Głębokości jak na ten akwen przyzwoite (od 2 do 4 m), zaplecze socjalne (toalety, mesa, grill i wielki trawnik do wylegiwania się w słońcu), w tle oczywiście hałda w Wiślince…. Oczywiście brak też miejsc na zimowanie jachtów, ale za to jest slip by móc te mniejsze wyciągnąć i wywieźć go gospodarza na pobliską łąkę.
Teraz nic tylko przymierzyć się do budowy. Nasze miasto konsekwentnie dąży do celu, więc o to że obiekt w końcu powstanie jestem raczej spokojny.
Na wizualizacji widać jak będzie wyglądać to docelowo- z jedną uwagą- tych miejsc w Y-bomach na zewnątrz nie będzie - tam tylko longside.
Teraz zabieram się powoli za powiększenie przystani w Błotniku co także zapowiada się obiecująco. Z resztą i stamtąd widać hałdę!
Jeszcze z ciekawostek hydrotechniczno-wodniackich w rejonie delty Wisły na ostatnią prostą wchodzi też projekt i wkrótce budowa żelbetowego slipu przy brzegowej stacji ratownictwa (SAR) w Świbnie - na Przekopie Wisły. Co prawda nie będzie to ogólnodostępny obiekt dla wodniaków - ale w sytuacji awaryjnej będzie gdzie się wyciągnąć, lub przycupnąć na chwilę. Zrzucenie RIBaSARu do wody i ruszenie do akcji ulegnie znacznemu skróceniu.
Jak będzie zbudowane dostaniesz materiał do zaktualizowania mapki Przekopu Wisły.
.
Jan
===================================================================================================
Ilustracja do komentarza Jacka Pietraszkiewicza:
Trudno nie zgodzić się z Janem, że przejście procedur pozwoleń na budowę to spore wyzwanie. Jednak przy dobrym planowaniu, aż tak strasznie nie jest. Przebrnęliśmy przez procedurę budując praktycznie akwatorium Trzebieży od przysłowiowego „0”. Myślę, że tam było jeszcze gorzej, bo i port morski i budynek zabytkowy. Do decyzji o których pisze Jan doszły jeszcze uzgodnienia przesunięcia toru wodnego w porcie oraz pozwolenia na budowę sztucznych wysp (pomostów) w 6 ministerstwach. Niestety, najwolniej szło projektantowi (również w procedurze zaprojektuj i wybuduj). Wszystkie pozwolenia szacuję, że otrzymaliśmy mniej więcej w 4 miesiące (łącznie z ministerstwami) po uzupełnienu naszych błędów. Zatem aż tak źle chyba nie jest. Używaliśmy również betonowych pomostów pływających, całkowicie zburzyliśmy i odbudowujemy jedno nabrzeże, pogłębiamy marinę.
Jacek
Ma rację kolega Jan, oj nie łatwo, nie łatwo jest teraz projektować.
Byłem projektantem, a właściwie jestem, bo do Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa jeszcze należę i jako konsultant pomagam młodym wejść w ten „muł” więc coś na ten temat wiem. Właściwie zastanawiam się czy teraz można jeszcze mówić, że się projektuje. Niewiele radości zostało z projektowania, bo tak na dobrą sprawę w tym całym procesie zostaje na to bardzo mało czasu, a droga uzgadniania dokumentacji, zresztą nie tylko z Administracją, jest golgotą. Pozostaje jedynie trochę satysfakcji już po wybudowaniu.
Troszkę tych naszych marin ostatnio opłynąłem i muszę powiedzieć, że coś jednak się dzieje w naszym światku, coś mimo trudności powstaje.
Trzymaj się Janie.
Pozdrawiam
Lech
Witaj Jerzy
W odpowiedzi na komentarz Jacka:
Uważam że 4 miesiące od "0" do pozwolenia na budowę to wynik oszałamiająco niewiarygodny, aczkolwiek wykonalny. Sądzę jednak że taki czas można uzyskać tylko mocno lobbując i zamęczając przeciwnika ciągłymi telefonami i prośbami, albo z zastosowaniem pomocy z najwyższych instancji. Myślę też że temat Trzebieży jest bliski sercom wielu osobom decyzyjnym więc i przychylność prawdopodobnie nieco dopomogła sprawie.
Decyzja Ministerialna o której wspomina Jacek w przypadku budowli morskiej idzie sobie równolegle, niezależnie od problemu który opisałem w moim tekście. Zgadzam się w 100% że odpowiednio zaplanowany proces administracyjny da się stosownie skrócić (zoptymalizować), jednak wszelkie planowanie bierze w łeb kiedy składa się w urzędzie wniosek i on przez 3 miesiące leży bez rozpatrzenia o ugrzązł w zatorze. Po kilku miesiącach kiedy zaczynają się telefony, bo dużo osób zaczyna się niepokoić stanem spraw w końcu druga strona deklaruje że bierze już temat na warsztat, po czym przysyła pismo z wezwaniem do uzupełnień i wyjaśnień, z reguły o jakąś drobnostkę, rzekłbym "pierdołę", wyznaczając 7 dniowy termin na odpowiedź pod rygorem nierozpatrzenia wniosku. Wszyscy staja na uszach by odpowiedzieć w terminie po czym czekamy kolejny miesiąc, półtora aż wewnątrz instytucji sprawa ponownie trafi na biurko prowadzącego...
Ja wiem i rozumiem że za każdą sprawą trzeba indywidualnie chodzić i wydreptywać ścieżki i że niejedną sprawę załatwiało się po telefonie kogoś ważnego komu na tym zależało, jednak dla mnie to nie może stanowić reguły, a obecnie regułą jest że dwie instytucje procedują właśnie w ten opisany powyżej sposób i że i że bez uzyskania jednej decyzji nie można uzyskać drugiej. Mamy więc tu połączenie szeregowe, a nie równoległe co dodatkowo wpływa na czas.
Dodatkowo trafia mnie szlag gdy widzę że w międzyczasie ktoś w trybie pilnym i "na poduszkach" załatwia ważniejszy temat, odkładając całą resztę na bok. Tak chyba wyglądał PRL, bo takie zdarzenia przypominają mi momentami sceny z filmu MIŚ, ale prawdziwego PRLu nie pamiętam, bo był tylko fragmentem mojego dzieciństwa więc może porównanie nietrafione.
Chyba ostatnio dopadło mnie zwykłe zmęczenie materiału spowodowane ciągłym zwarciem z materią urzędniczą i dobrze że idzie już wiosna, to przynajmniej jachty (w tym mój ukochany) pójdą na wodę .
Pozdrawiam!
Janek
Dobry wieczór Jerzy. Moje gratulację , to na początek.
Janku , ty nasz "prosty" inżynierze na zlecenie ( trochę jak w "Kilerze")
Ty się ciesz , że nie musisz w naszej urzędniczej rzeczywistości procedować czegoś takiego https://www.portalmorski.pl/porty-logistyka/41926-nowa-marina-i-port-dla-jachtow-i-superjachtow-w-Dunaju
(ale oni tam za swoje i na swoim i bez Natury 2000 )
Do emerytury byś się przepychał a i to nie ma pewności.
Pozdrawiam , Krzysztof.
Trochę Janie źle mnie zrozumiałeś albo ja źle opowiedziałem. Mówiłem tylko że 4 miesiące trwał proces wydawania decyzji. Projektowanie i uzgodnienia trwały dużo więcej. Wiec nie można powiedzieć, że od 0 do decyzji minęło 4 miesiące. 4 miesiące to czas jaki upłynął od momentu złożenia wniosku o wydanie decyzji. Częścią wniosku są przecież wszystkie projekty i uzgodnienia.
Jacek