OPOWIADANKO OBYCZAJOWE
Opublikowany dopiero co audyt wybranych portów i przystani Zalewu Wiślanego wzruszył Mariana Lenza.
Naszły go wspomnienia i ... porównania.
Jaki wniosek?
Pazerność ludzka jest constans.
Zmienne są tylko dekoracje i ubiory.
Chociaż nie zawsze.
Wstyd, wstyd tylko zaginął.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
.
---------------------------------------------------
Motto:
„Herodot z Halikarnasu przedstawia tu wyniki swoich badań, aby dzieje ludzi nie zatarły się z czasem w pamięci i aby nie zgasła sława wielkich i niezwykłych czynów dokonanych czy to przez Greków, czy to przez barbarzyńców” (Herodot I 1,1)
.
Poemat pedagogiczny czyli Święto Wedla w Krynicy Morskiej

Pięćdziesiąt lat później warszawska prasa pisała: „W końcu czerwca 1963 r. nadeszły upały, jakich nikt nie pamiętał, a początek lipca z temperaturami sięgającymi mocno powyżej 30 st. C zaczęto nawet nazywać latem stulecia. Warszawiacy marzyli o chłodzie i do Zegrza ruszyły takie tłumy, że gazety wzywały ludzi, by zostali w mieście”.

Zorganizowałem załogę i po południu szesnastego lipca z kolegami zaokrętowaliśmy w Gdyni na jacht „Wyga”, i w niemiłosiernym skwarze ruszyliśmy na Zalew Wiślany. Rejsy na Zalew były ulubionymi wyprawami gdyńskich żeglarzy i teraz właśnie płynąłem czwarty rok z rzędu. Jacht nie miał silnika i po minięciu Górek Zachodnich, pracowicie halsując najpierw odcinkami Wisły, a później Szkarpawą dotarliśmy na Zalew. Zahaczyliśmy o Suchacz i Tolkmicko, i ostatecznie w przeddzień Święta 22 Lipca zacumowaliśmy w Krynicy Morskiej.

Ówczesny port w Krynicy Morskiej był zupełnie inny niż dzisiaj, a Basen Jachtowy im. Leonida Teligi jeszcze nie istniał - nawet w marzeniach - a sam Teliga dopiero budował drewniany jacht „Opty”, którym w latach 1967-69 okrążył Ziemię. Jak można to oglądać na starych zdjęciach („Zalew Wiślany” – wyd. III – Marco i Jerzy Kuliński) jachty miały swoje miejsce na zapleczu dawnego Zedlers Mole do którego przybijały duże statki. Do mola - Pirsu Pasażerskiego - prowadził deptak letników zwany dzisiaj Pasażem, wzdłuż którego, na poziomie wody, był pomost, dla cumujących jachtów. Jest to obecnie Stary Port, niestety zamknięty.

Zielonych drzew wzdłuż promenady jeszcze nie było – Boże! jak te drzewa szybko rosną? Myk, myk i już są! Właśnie w tym czasie zaczął się powojenny boom wczasowy. Żądny odmiany i relaksu lud walił, stadami, nad morze. Odgrodzeni barierką wczasowicze z góry spoglądali na jachty, komentując ich budowę, stan i walory; także żeglarzy. Zwykle jachty i wilki morskie budziły niekłamany podziw. Z panienkami spacerującymi w zwiewnych sukienkach nawiązywało się znajomości.
Tu właśnie zacumowaliśmy.

Święto - Święto 22 Lipca – ustanowiono w 1945 roku: „dla upamiętnienia odrodzenia niepodległego państwa polskiego”; w dniu tym 1944 roku ogłoszono manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN). Obchodom nadawano odpowiednią rangę organizując kolorowe parady, pokazy, festyny, występy artystyczne. Początkowo, to nawet Bierut śpiewał „Boże coś Polskę”! i żegnał się, gdy ksiądz kropił święconą wodą. Później dzień ten czczono już tylko jako „zwycięstwo lewicy”, która „pokonała siły reakcji”. Podobnie jak dzisiaj byli: „my” i „oni”. Starano się, gdzie tylko się dało - często na siłę - wszystko kojarzyć z tym dniem, z tym Świętem.

W 1949 roku - jak wszystko - znacjonalizowano fabrykę popularnej czekolady „Wedel”, która odtąd miała nazwę „22 Lipca, dawniej E. Wedel”. Firma powstała w 1851 r., miała swe złote czasy w latach 1931-39 i była znana w całej Europie. Miała stuletnią tradycję i doskonałą renomę, dlatego, przytomnie, mimo wszystko zachowano część jej nazwy i charakterystyczne logo – „E. Wedel”. Złośliwy ludek skojarzył te nazwy i odtąd w popularnym obiegu Święto 22 Lipca, było Świętem Wedla!

Tak więc udaliśmy się do restauracji „Morska”, by godnie uczcić jutrzejsze Święto Wedla! Ponad pół wieku minęło i tak jakoś kojarzę, że chyba była to, ta sama, restauracja „Morska” co i dzisiaj, na ulicy Bosmańskiej w każdym razie, w jej pobliżu. Nie ma co ukrywać bawiliśmy się setnie nie wylewając za kołnierz. Mieliśmy mocno w „czubie”, gdy za oknami pojawił się brzask; była już najwyższa pora wracać na jacht.
Zawołałem: - panie kelner proszę o rachunek.
Podał jakiś świstek z bazgrołami, które tańczyły mi przed oczami. Wtem olśniła mnie genialna myśl. Podałem rachunek koledze:
- Mirek, ty jesteś drugi oficer załatw tą sprawę.
Nie wiem jak to teraz jest, ale wówczas do drugiego należało, zwyczajowo, ochmistrzowanie i sprawy „kulturalno-oświatowe”, czyli przekazałem rzecz według kompetencji. Mirek wziął rachunek i w ogóle nań nie patrząc, nawet nie spojrzał, przez ramię podał kelnerowi:
- panie kelner, popraw pan parę cyfr i jeszcze raz dodaj.
Kelner się obruszył więc poszli do lady bufetowej i zaczęli mozolnie sprawdzać, i liczyć. Mirek wrócił z rachunkiem – jak zdążyłem się zorientować – o połowę niższym. Teraz Franek wziął rachunek i podnosząc oba rachunki do góry ze zbolałą miną dramatycznie załkał:
- studen-n-tów chciał oszu-u-kać!
Kelner błyskawicznie pojął powagę swego położenia. Mieliśmy w ręku dwa rachunki za to samo: jeden dobry, drugi fałszywy.
- panowie, ja, ja, jestem tutaj na delegacji. Nie chciałem przyjechać. Kazali. Ja tylko tu tracę w tej dziurze!
Franek był niepocieszony – studentów chciał oszukać. Mój ojciec jest kelner, ja wszystkie te triki znam! Na delegacji, na delegacji, to nas musisz oszukiwać – łkał dalej, cały czas machając obu rachunkami.
Kelner pobiegł do bufetu i błyskawicznie wrócił z tacą na której stało pół litra wyborowej i kieliszki, w tym jeden dla niego. Wypiliśmy raz i drugi na jedną i na drugą nogę; na zgodę. Sala już się nieco przerzedziła. Po przekątnej pod oknem siedziało rozbawione towarzystwo pań i panów.
- no to teraz pijemy na ich koszt – przemknęło mi przez głowę.
W tamtych czasach kelnerzy (i obsługa) kombinowali na różne sposoby: nie dolewano do kieliszków, kelnerzy i bufetowi podstawiali swój alkohol, gdy goście byli już „napici” serwowano gorsze gatunki alkoholów, czy też – jak to się nam przytrafiło - „obsługiwano” ich na „żywca”, myląc się w ilościach i dodawaniu.

Opuściliśmy lokal, gdy słońce było już w pełnej krasie. Z trudem, podtrzymując jeden drugiego, dotarliśmy na jacht. Zwaliłem się na kojce i odpłynąłem w niebyt. Jeden kolegów już nie zdążył dotrzeć do wnętrza i pochrapując zaległ w kokpicie. Gdy się obudziłem z ciężką głową (miało się to zdrowie) słońce już chyliło się ku zachodowi, ale z nieba dalej lał się niesamowity żar - było Święto 22Lipca 1963 roku. Przygodni spacerowicze wyrażali się o nas niezbyt pochlebnie więc szybko zarządziłem manewr – „odpłynęli chłopcy nagle” i popłynęliśmy do Fromborka.
---------------------------------------------

Całe to zdarzenie przypomniałem sobie niedawno będąc w nowej restauracji o pięknej, śródziemnomorskiej, nazwie w Gdańsku Głównym Mieście. Kończyliśmy delektowanie się owocami morza, gdy przybiegł kelner z terminalem:
- panowie płacą kartą czy gotówką?
- oczywiście „kesz”!
Przyniósł rachunek wydrukowany drobniuteńkimi cyferkami. Z trudem można było cokolwiek rozczytać, wyraźniej była tylko widoczna suma końcowa – niezbyt mała. Kolega rzucił „kesz” i jeszcze dołożył 10 procent napiwku. Nastała teraz taka moda: „po zachodniemu”, ostatecznie jesteśmy w Europie! Kelner przyjął pieniądze bez zmrużenia oka. Zaczęliśmy jednak baczniej przyglądać się rachunkowi. Wszystko, mniej więcej, się zgadzało, ale na końcu była dziwna pozycja „obsługa gastronomiczna” w kwocie plus 10 procent całości. Pozycji takiej jako żywo nie było w karcie więc zawołaliśmy kelnera pytając o wyjaśnienie co to jest? Na czym polega ta „obsługa gastronomiczna”.
- Oh! Kolega się pomylił – zawołał z wdziękiem.
- To coś jakby napiwek. Gdy panowie będą następnym razem to wyrównamy – „wyrównamy” no, no, taki „ludzki pan”, oczywiście do zwrotu danego po raz drugi (?), ani tego danego po raz pierwszy (?) napiwku się nie kwapił, chociaż „przewał” był w obu przypadkach oczywisty. Przyznać muszę, że ten kelner, z którym świętowaliśmy Święto Wedla w Krynicy Morskiej AD 1963 miał o wiele większą klasę.

Generalnie można powiedzieć, że przez te lata bardzo, bardzo zmieniła się technika, ale natura ludzka zupełnie nie. Zastanawiam się tylko jak obsługa współczesnej restauracji „obchodzi” kasę fiskalną i transferuje „przychody” do własnej kieszeni oraz czy kelner otrzymujący ekstra napiwek dzieli się z kolegami – i jaka jest tam w tym względzie solidarność (z małej litery).

Ukradłem tytuł radzieckiemu autorowi Antoniemu Makarence: –„Poemat pedagogiczny”, dlatego tytułem zadośćuczynienia polecam lekturę tej książki, będącej obowiązkową w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Marian Lenz
Gdańsk, 2017


Komentarze
Brak komentarzy do artykułu