TRZYDZIEŚCI "SETEK" NA OCEANIE
Po newsie z dnia (nomen omen) 13 września dostałem kilka maili o charakterze "przesłuchań". Czytelnicy SSI chcieli dowiedzieć się co stary liberator myśli o transoceanicznych regatach trzydziestu sklejkowych łupinek i to w większości obsadzonych jednoosobowymi załogami. Nieco się stropiłem, jako że to i owo mam na sumieniu oraz kiedyś dopuszczałem się różnych wariactw i pamiętam jak wkurzałi mnie "opiekunowie" domagający się spełnianiania jakichś tam warunków i różnych kwitów. Dlatego teraz z młodzieńczym entuzjazem wyrażam poparcie zawołaniu Andrzeja Remiszewskiego - ZABRANIA SIĘ ZABRANIAĆ. Oczywiście ludziom pełnoletnim. To nośne hasło ma zastosowanie też do przedsięwzięć,  które dotyczą tylko i wyłącznie osoby eksperymentatora.
Mam uznanie dla ambitnych, pracowitych, praworękich.
Dość wykrętów. Czytelnicy postawili mi między innymi takie pytania:
- czy uważasz, że żeglowanie "Setką " po oceanie stanowi nadmierne ryzyko ? Uczciwa odpowiedź - tak
- czy rejsy Szymona Kuczyńskiego nie zachwiały tego twego przekonania ? Odpowiedź po chwili namysłu - nie, bo Szymon Kuczyński to żeglarz bardzo wytrawny, a szczęście szanuje takich skipperów
- gdyby ci ubyło lat - czy byś wystartował w tych regatach? Odpowiedź bez namysłu - nie. Dlaczego nie ? Odpowiedź - bałbym się.
Generalnie uważam, że nie wielkość łódki jest decydująca. Mój znajomy Roman dysponował łódką bardzo dużą, ale właśnie ta jej wielkość go pokonała.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-----------------------------------------------
A JA SOBIE TEŻ POMARUDZĘ
Do tytułowego pomarudzenia zdopingowało mnie kilka ostatnich newsów.
Już w poprzednich latach, między innymi na kanwie rejsów Szymona Kuczyńskiego zdarzało mi się nadmieniać o problemie w różnych miejscach, dziś jest okazja zająć się tematem samym dla siebie.
Żeglarstwo od lat budzi emocje, nie zawsze zdrowe, wśród różnych komentatorów. Szczególnie dotyczy to żeglarstwa samotnego. Wielu „tradycjonalistów” nie jest w stanie pojąć, że pływa żeglarz, a nie jego kwity. Że „pięciometrowa łódka z dykty” nie jest z dykty, a materiału solidniejszego, niż się komuś może wydawać. Że bardzo mały jacht – „łupinka” – może być bezpieczniejszy od jachtu dwa razy większego. I co najważniejsze, to tego, że żeglarz płynący na swoim i za swoje, sam ocenia swoje ryzyko i decyduje, czy je warto ponieść, czy nie. Czyni to na własną odpowiedzialność i ewentualnie ryzykuje osobiście.
Motywy tych emocji bywają różne. Od szczerej troski o bezpieczeństwo nie zawsze znajomych żeglarzy, poprzez swego rodzaju zaskorupienie we własnych doświadczeniach (lub braku doświadczenia!) sprzed wielu czasem lat, po chęć posiadania urzędniczej władzy nad wolnymi obywatelami i tworzenie sobie alibi, że zadbało się o ich bezpieczeństwo.
Tak czy owak, wiara w moc papierów jest w krajach postkomunistycznych chyba ciągle większa niż w wielu innych miejscach świata, choć nie jest niczym wyjątkowym. Ta wiara budzi największy sprzeciw i ten sprzeciw „przykrywa” problemy istniejące realnie.
Nikt nie jest uprawniany do uznawania za bezpieczny wybranego przez kogoś innego sposobu żeglowania, jeśli ów czyni to na własne, osobiste ryzyko. To będę powtarzał twardo i zawsze. Ale też „nie ma wolności bez odpowiedzialności”. To pezetperowskie hasło z lat 80-ych jest w tej sytuacji niezwykle trafne.
Jeżeli Szymon Kuczyński zrobił skutecznie i bezpiecznie kilka kolejnych rejsów na „Setce” i na 6-metrowym Maxusie to zrobił to, bo dokładnie wiedział, co czyni. Każdy detal był przemyślany po stokroć, każde rozwiązanie najlepsze z możliwych, dostępnych przy określonym niewielkim budżecie. O obu swoich jachtach wiedział wszystko.
Jeśli pionierzy pływali skutecznie po Bałtyku na mieczówkach, to przygotowywali je odpowiednio. I siebie!
Jeżeli propagujemy takie żeglowanie szeroko, to możliwość, że podejmie się go ktoś nieodpowiedzialny i nieprzygotowany rośnie. Za pierwszym razem start ogłosiły trzy „Setki”. Dwie odbyły regaty skutecznie i bezpiecznie. Trzecia zrezygnowała przed startem. Zdaje się, że z powodu własnej oceny załoganta, iż czuje się nie dostatecznie przygotowany. Jeśli tak to WIELKI SZACUN. Ale nieuchronnie zbliżamy się do momentu, kiedy w gronie 20, 30 może 100 jachtów znajdzie się ktoś niepoważny. Podobnie będzie, jeśli nagle z Mazur przyjedzie na Bałtyk dziesiątki mieczówek i pójdzie w morze, „bo to takie fajne, a udało się panu X. i nawet opisali go w mediach”.
Oczywiście, zgodnie z tym, co napisałem wyżej, nikt nie może nikomu zabronić.
ZABRANIA SIĘ ZABRANIAĆ!
Ale, jak długo pomysłodawcy, inicjatorzy, organizatorzy będą ryzykować poniesienie odpowiedzialności medialnej za ewentualną „sensację”, a nie daj Boże tragedię. Jak długo będą ryzykować, że będą musieli zadać sobie pytania o własną odpowiedzialność moralną za to co się może zdarzyć?
Czy można coś z tym zrobić? Wydaje mi się, że niewiele, ale bardzo dużo zarazem. Przede wszystkim powtarzając do upadłego, że „morze nie jest po kolana”. Że trzeba dokładnie wiedzieć co i jak chce się zrobić, a nie płynąć na zasadzie „inni mogą to i ja mogę”.
Żeglować każdy może. Każdy kto się odpowiednio przygotuje. Co znaczy odpowiednio? A to temat na wieczorne rozmowy przez całą zimę.
Dotknąłem problemu organizatorów imprez. Wiadomo, jeśli impreza jest „oficjalna”, to rządzi się oficjalnymi regułami. Ale jeśli jest nieoficjalna – to znów tylko i wyłącznie zdrowy rozsądek. Pozytywnym przykładem był „sztormowy postój” w Visby zaordynowany przez organizatorów w zeszłorocznej "Bitwie o Gotland". Negatywnym jest dla mnie rozrost liczby uczestników regat samotników po zatłoczonym i ciasnym Bałtyku. I znów zadaję sobie pytanie, kiedy trafi się ktoś nieprzygotowany i pozbawiony świadomości tego nieprzygotowania. A to, mimo iż uczestnicy płyną na swoim i za swoje, już nie jest tylko ich sprawa i ich ryzyko. Niczyjemu życiu i zdrowiu nie zagrażają. Nie ma powodów do restrykcji „w obronie bezpieczeństwa”. Ale może warto przemyśleć, gdzie jest granica kiedy statystyka bezlitośnie się upomni o kogoś. I kto wtedy będzie musiał odpowiadać na nieżyczliwe pytania.
Oczywiście „tradycjonaliści i biurokraci” od razu zawołają, żeby zakazać albo co najmniej zastosować specjalne przypisy inspekcje i patenty. Na to zgody nie ma!
Ale warto namawiać do własnej i dobrowolnej refleksji uczestników i organizatorów.
Tak jak i do noszenia „szelek” i kamizelek.

Andrzej Colonel Remiszewski
Tekst wyraża wyłącznie osobiste poglądy autora
-------------------------------------------------------------------------------------------------
.
.

Tak też można!
Komentarze
ja - nie, ale ... Marek Tarczyński z dnia: 2016-09-24 20:57:00