O KAMIZELKACH DO ZNUDZENIA
Andrzej Remiszewski po śmieci naszego Przyjaciela - smutno o kamizelkach. Musimy do tego wracać z przekonaniem, bo pamietamy nie tylko o Edwardzie "Gale" Zającu, jak i o Jerzym Dankowskim który kilka lat temu wypadł za burtę i utonął w podobnych okolicznościach i nawet prawie w tym samym miejscu.
To prawda co o mnie pisze Andrzej - że byłem i jestem namolnym propagatorem kamizelek asekuracyjnych. Na jachtach "Milagro" terrorem wdrażałem taki zwyczaj. Terror ów był tak skuteczny, że Wiesiek Woźniak nie zdejmował kamizelki układając się do snu, a Janowi Andruchowi zdarzyło się w Brunsbuttel pójść w kamizelce po zakupy. Aby było uczciwie - z Mietkiem Leśniakiem zdarzały się kamizelkowe problemy. Mnie, emerytowanemu płetwonurkowi nie opowiadajcie, że umiecie pływać. Mało kto z was umie pływać tak, jak ja, kiedy jeszcze żeglowałem.
To prawda co o mnie pisze Andrzej - że byłem i jestem namolnym propagatorem kamizelek asekuracyjnych. Na jachtach "Milagro" terrorem wdrażałem taki zwyczaj. Terror ów był tak skuteczny, że Wiesiek Woźniak nie zdejmował kamizelki układając się do snu, a Janowi Andruchowi zdarzyło się w Brunsbuttel pójść w kamizelce po zakupy. Aby było uczciwie - z Mietkiem Leśniakiem zdarzały się kamizelkowe problemy. Mnie, emerytowanemu płetwonurkowi nie opowiadajcie, że umiecie pływać. Mało kto z was umie pływać tak, jak ja, kiedy jeszcze żeglowałem.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
___________________________________
Tekst na smutno
Edkowi "Gale" Zającowi poświęcam
Kiedy dawno temu, jeszcze w ubiegłym wieku, poznawałem teksty Jerzego Kulińskiego, od początku fascynowała mnie ich dydaktyczność. W każdym fragmencie przewijały się elementy tego, co bywa trafnie nazywane dobrą praktyką żeglarską. Z jednym elementem trudno było mi się pogodzić: z wezwaniami do noszenia kamizelek.
Zaczynałem żeglować na jachtach bez relingów, czy nawet koszy dziobowych i rufowych, jachtach wąskich i z niskimi burtami, bez żadnych rolerów, czy fałów sprowadzonych do kokpitu. Na nadbudówce było przywiązane wielkie biało-czerwone koło ratunkowe, bogatsi mieli jeszcze pasy – obszyte w białoszare płótno kostki kapoku. Nadawały się one jedynie do ułożenia między kojami w messie i stworzenia dodatkowych miejsc sypialnych. W domu słyszałem opowieści, jak to w ciężkiej pogodzie trzeba było dać wachcie po kawałku cumy, by się mogli przywiązać dla zapobieżenia zmyciu z pokładu przez jakiegoś złośliwego ”dziada”.
Potem zaczęły się pojawiać znane starszym, nadal okrągłe i ciężkie ale już pomarańczowe i atestowane koła oraz pasy ratunkowe typu „Stogi” (ach te zabiegi, by pożyczyć gwizdki albo bateryjki, co umożliwiało przejście kontroli Pana Bosmana przed wyjściem w morze!). Ludowe i socjalistyczne państwo zaczęło dbać o bezpieczeństwo żeglarzy, tworząc listy obowiązkowego wyposażenia, tak zwane wuwuerki (od Wykaz Wyposażenia Ruchomego) a urzędnikom zaczęło zdarzać się zalecanie „co żeglarz powinien”. Na przykład w jednym orzeczeń Izby Morskiej napisano, że załoga podczas manewrów portowych powinna być przywiązana szelkami bezpieczeństwa. Hmmm...
I wtedy właśnie zdarzyło mi się parokrotnie, że już jako prowadzący jacht, na pytanie debiutującego załoganta poddanego nauce wiązania plączących się taśm nieśmiertelnych „Stogów” - „Czy mam chodzić w tym pasie?” - odpowiadałem, że wprost przeciwnie, że zakazuję noszenia pasów i wkładać je można tylko na moje wyraźne polecenie. Podyktowane to było obawą o obniżenie sprawności poruszania się załogi po pokładzie, zmniejszenie czujności przy stosowaniu zasady „Jedna ręka dla jachtu, druga ręka dla mnie” i wreszcie obawa, że jakiś szot zahaczy o sztywne klocki na piersiach załoganta i spowoduje nieszczęście. O komforcie piersi załogantek już nie wspominam...
Te nawyki spowodowały mój ówczesny negatywny odbiór apeli Kulińskiego o noszenie kamizelek. I zdarzyło się kilka rzeczy. Zginął w morzu Eric Tabarly. Zginął na Bałtyku mój kolega kapitan. Zobaczyłem nowoczesne, dostępne w polskim handlu środki asekuracyjne. Pojawiły się w Polsce kamizelki pneumatyczne w cenach przystępnych. Środowiska liberalizatorskie zaczęły promować hasło EDUKACJA, A NIE REGULACJA.
Uznałem, że noszenie kamizelki jest rozsądne i w pełni wykonalne, nie utrudniające życia i pracy na jachcie. Dziś na moim jachcie jest zwyczaj, że za wyjątkiem zupełnie szczególnych sytuacji pływamy w kamizelkach.
Wiesiek Woźniak i Janek Andruch w "kamizelkach pierwszej generacji" Jerzy "Jurmak" Makieła w "dzisiejszej kamizelce"
.
I oto dowiaduję się, że są Czytelnicy Tego Okienka, całkiem szacowni, którzy mają do Don Jorge żal o namolne promowanie kamizelek. Mnie też zdarzyła się przykrość. Gdy zaproponowałem Radzie Armatorskiej SAJ, przyjęty przez kolegów, list otwarty do Prezydenta RP, który ma zwyczaj pokazywać się na jachcie bez kamizelki, a mógłby promować bezpieczne i rozsądne zachowanie, to spotkaliśmy się z licznymi pretensjami. Uznano, że to najkrótsza droga do ograniczenia wolności, wręcz wołanie o wprowadzenie urzędniczego obowiązku przebywania w kamizelkach.
Otóż nie!!! Każdy z nas, świadomych i wolnych żeglarzy, ma prawo i ma mieć prawo, ryzykować życie swoje mniej lub bardziej. Ale właśnie świadomi i doświadczeni żeglarze, osoby i organizacje posiadające autorytet powinny agitować o zachowania bezpieczne, rozsądne i po prostu mądre. Tylko takie podejście pozwala potem mówić urzędnikom: PRZESTAŃCIE SIĘ NAMI ZAJMOWAĆ, ZAJMIEMY SIĘ SOBĄ SAMI.
Noszenie kamizelki nie jest panaceum. Nie zastąpi zasady „Jedna ręka dla jachtu, druga ręka dla mnie”. Nie zezwala na brak uwagi i rozsądku. Nie zwalnia od umiejętności wykonania skutecznego manewru „człowiek za burtą” w razie potrzeby. Ale stanowi zwiększenie szans. Tyle. Tylko tyle i aż tyle.
Człowiek w kamizelce unosi się na wodzie nieco łatwiej, niż bez niej. Łatwiej go zauważyć. Być może łatwiej za kamizelkę złapać, niż za ubranie, gdy już do niego podejdziemy. Na kamizelkę każdego dziś stać, nie jest uciążliwa w noszeniu. Ma gotowy zaczep dla szelek bezpieczeństwa. Jeśli to nie jest pneumatyk, to nieco ogrzewa i chroni żebra przed kontuzją. Podczas podejścia do kei wyglądamy na prawdziwych wilków morskich, wracających z niebezpiecznej, a więc bohaterskiej wyprawy.
A więc, do jasnej cholery, niech nikt nie przeszkadza nam promować noszenia kamizelek każdym możliwym sposobem.
Edkowi "Gale" Zającowi poświęcam
Kiedy dawno temu, jeszcze w ubiegłym wieku, poznawałem teksty Jerzego Kulińskiego, od początku fascynowała mnie ich dydaktyczność. W każdym fragmencie przewijały się elementy tego, co bywa trafnie nazywane dobrą praktyką żeglarską. Z jednym elementem trudno było mi się pogodzić: z wezwaniami do noszenia kamizelek.
Zaczynałem żeglować na jachtach bez relingów, czy nawet koszy dziobowych i rufowych, jachtach wąskich i z niskimi burtami, bez żadnych rolerów, czy fałów sprowadzonych do kokpitu. Na nadbudówce było przywiązane wielkie biało-czerwone koło ratunkowe, bogatsi mieli jeszcze pasy – obszyte w białoszare płótno kostki kapoku. Nadawały się one jedynie do ułożenia między kojami w messie i stworzenia dodatkowych miejsc sypialnych. W domu słyszałem opowieści, jak to w ciężkiej pogodzie trzeba było dać wachcie po kawałku cumy, by się mogli przywiązać dla zapobieżenia zmyciu z pokładu przez jakiegoś złośliwego ”dziada”.
Potem zaczęły się pojawiać znane starszym, nadal okrągłe i ciężkie ale już pomarańczowe i atestowane koła oraz pasy ratunkowe typu „Stogi” (ach te zabiegi, by pożyczyć gwizdki albo bateryjki, co umożliwiało przejście kontroli Pana Bosmana przed wyjściem w morze!). Ludowe i socjalistyczne państwo zaczęło dbać o bezpieczeństwo żeglarzy, tworząc listy obowiązkowego wyposażenia, tak zwane wuwuerki (od Wykaz Wyposażenia Ruchomego) a urzędnikom zaczęło zdarzać się zalecanie „co żeglarz powinien”. Na przykład w jednym orzeczeń Izby Morskiej napisano, że załoga podczas manewrów portowych powinna być przywiązana szelkami bezpieczeństwa. Hmmm...
I wtedy właśnie zdarzyło mi się parokrotnie, że już jako prowadzący jacht, na pytanie debiutującego załoganta poddanego nauce wiązania plączących się taśm nieśmiertelnych „Stogów” - „Czy mam chodzić w tym pasie?” - odpowiadałem, że wprost przeciwnie, że zakazuję noszenia pasów i wkładać je można tylko na moje wyraźne polecenie. Podyktowane to było obawą o obniżenie sprawności poruszania się załogi po pokładzie, zmniejszenie czujności przy stosowaniu zasady „Jedna ręka dla jachtu, druga ręka dla mnie” i wreszcie obawa, że jakiś szot zahaczy o sztywne klocki na piersiach załoganta i spowoduje nieszczęście. O komforcie piersi załogantek już nie wspominam...
Te nawyki spowodowały mój ówczesny negatywny odbiór apeli Kulińskiego o noszenie kamizelek. I zdarzyło się kilka rzeczy. Zginął w morzu Eric Tabarly. Zginął na Bałtyku mój kolega kapitan. Zobaczyłem nowoczesne, dostępne w polskim handlu środki asekuracyjne. Pojawiły się w Polsce kamizelki pneumatyczne w cenach przystępnych. Środowiska liberalizatorskie zaczęły promować hasło EDUKACJA, A NIE REGULACJA.
Uznałem, że noszenie kamizelki jest rozsądne i w pełni wykonalne, nie utrudniające życia i pracy na jachcie. Dziś na moim jachcie jest zwyczaj, że za wyjątkiem zupełnie szczególnych sytuacji pływamy w kamizelkach.
Wiesiek Woźniak i Janek Andruch w "kamizelkach pierwszej generacji" Jerzy "Jurmak" Makieła w "dzisiejszej kamizelce"
.
I oto dowiaduję się, że są Czytelnicy Tego Okienka, całkiem szacowni, którzy mają do Don Jorge żal o namolne promowanie kamizelek. Mnie też zdarzyła się przykrość. Gdy zaproponowałem Radzie Armatorskiej SAJ, przyjęty przez kolegów, list otwarty do Prezydenta RP, który ma zwyczaj pokazywać się na jachcie bez kamizelki, a mógłby promować bezpieczne i rozsądne zachowanie, to spotkaliśmy się z licznymi pretensjami. Uznano, że to najkrótsza droga do ograniczenia wolności, wręcz wołanie o wprowadzenie urzędniczego obowiązku przebywania w kamizelkach.
Otóż nie!!! Każdy z nas, świadomych i wolnych żeglarzy, ma prawo i ma mieć prawo, ryzykować życie swoje mniej lub bardziej. Ale właśnie świadomi i doświadczeni żeglarze, osoby i organizacje posiadające autorytet powinny agitować o zachowania bezpieczne, rozsądne i po prostu mądre. Tylko takie podejście pozwala potem mówić urzędnikom: PRZESTAŃCIE SIĘ NAMI ZAJMOWAĆ, ZAJMIEMY SIĘ SOBĄ SAMI.
Noszenie kamizelki nie jest panaceum. Nie zastąpi zasady „Jedna ręka dla jachtu, druga ręka dla mnie”. Nie zezwala na brak uwagi i rozsądku. Nie zwalnia od umiejętności wykonania skutecznego manewru „człowiek za burtą” w razie potrzeby. Ale stanowi zwiększenie szans. Tyle. Tylko tyle i aż tyle.
Człowiek w kamizelce unosi się na wodzie nieco łatwiej, niż bez niej. Łatwiej go zauważyć. Być może łatwiej za kamizelkę złapać, niż za ubranie, gdy już do niego podejdziemy. Na kamizelkę każdego dziś stać, nie jest uciążliwa w noszeniu. Ma gotowy zaczep dla szelek bezpieczeństwa. Jeśli to nie jest pneumatyk, to nieco ogrzewa i chroni żebra przed kontuzją. Podczas podejścia do kei wyglądamy na prawdziwych wilków morskich, wracających z niebezpiecznej, a więc bohaterskiej wyprawy.
A więc, do jasnej cholery, niech nikt nie przeszkadza nam promować noszenia kamizelek każdym możliwym sposobem.
Z jednym wyjątkiem: urzędniczego nakazu!
Andrzej Colonel jak zwykle w kamizelce Remiszewski
---------------------------------
Autor wyraża wyłącznie swoje osobiste poglądy
Andrzej Colonel jak zwykle w kamizelce Remiszewski
---------------------------------
Autor wyraża wyłącznie swoje osobiste poglądy
Krzysztof
"Mnie, emerytowanemu płetwonurkowi nie opowiadajcie, że umiecie pływać. Mało kto z was umie pływać tak, jak ja, kiedy jeszcze żeglowałem."
Ja też "płytkonurek" może nie tak zawodowy jak Ty i z pływaniem mógłbym też nawet teraz z wieloma młodszymi iść w zawody ale przecież to nie ma nic wspólnego z wypadnięciem za burtę jachtu i przeżyciem w tej sytuacji. Bałtyk to nie morza tropikalne gdzie znane są wypadki płynięcia za statkiem około 8-miu godzin /Australijski oficer nawigator gdym był jeszcze młodziutki/.
Nawet najlepsi pływacy ulegają przecież hipotermii, a uderzeni np. bomem w głowę idą na dno prawie momentalnie bo nieprzytomni.
Rzeczą kapitanów i nie tylko jest przymuszać współtowarzyszy jachtowych do kamizelek. Ja przeżyłem jachty bez koszy dziobowych i rufowych oraz relingów i zdarzyło mi się raz jeden wylecieć za burtę w regatach "Gryfa Pomorskiego" na "Swantewidzie". Miałem jednak szczęście i zdążyłem chwycić się za wantę gdy całym ciałem byłem za burtą, jednak takie szczęście nie każdego trafia.
Kamizelki zatem to " condicio sine qua non" pływania na morzu jachtem. Trzeba to wbijać każdemu adeptowi /i sobie też!/.
Szkoda Edwarda, ale cóż robić poza żalem i ubieraniem kamizelek.
Żyj zdrowo i długo!
http://whale.kompas.net.pl/zdjecia/jachty/blitz01.jpg
--
Stopy wody pod kilem
Marek Popiel
http://whale.kompas.net.pl
To stwierdzenie jest sprzeczne logicznie. Bo jak powinienem agitować, to samemu też stosować! Gdzie jest wtedy, to wymienione prawo do ryzyka?
Lub, to stwierdzenie jest zamierzonym wybiegiem, w stylu zadania pytania, w obecności żony pytanego: „czy przestałeś zdradzać swoją żonę?”.
To stwierdzenie, też wydaje się być nie podlegającym krytyce!
Wybieram nieświadomość i brak doświadczenia, bo to daje mi jedyną szansę być nadal wolnym i „ … mieć prawo, ryzykować życie swoje mniej lub bardziej”.
Teraz spokojnie, gdyż nikogo nie nakłaniam do niepalenia, po raz kolejny sięgam po paczkę papierosów z napisem „PALENIE ZABIJA”. :-)
Nawoływać? Tak.
Wyjaśniać? Tak.
Uzasadniać? Tak.
Tłumaczyć? Tak.
Prosić? Tak.
Argumentować? Tak.
Propagować modę? Tak.
Jeśli szantażować, to tylko nakazem!
Moralny szantaż = urzędniczy nakaz.
Pozdrawiam
ws
PS.
A twierdzenie, że w tym przypadku cel uświęca środki, jest Jerzy, Twoim stwierdzeniem.
Napisałem tylko tyle:
Każdy ma prawo do osobistego, prywatnego ryzyka. Nie wolno mu go odbierać. Szczególnie nie powinien tego czynić żaden urząd.
Ale osoby i instytucje obdarzone autorytetem, na których inni sie jakoś wzorują, mają moim zdaniem obowiązek promowania zdrowego rozsądku i ograniczania ryzyk do koniecznego minimum. Zdrowego rozsądku dobrowolnie stosowanego!
------------------
Andrzej Colonel zwykle w kamizelce Remiszewski
A Lifejacket may help if the wearer is unconscious or unable to help themselves and is almost always the preferred option for sailing coastal waters/offshore. The type of lifejacket worn will be determined by the conditions/ environment and the type of clothing worn and usually provide at least 150 Newtons."
Miały być wspólne modlitwy z zaprzyjaźnionym księdzem i przyjaciółmi, śpiewanie przy ogniskach i piękne widoki oglądane z kajaków na rzece. Wesoła wyprawa rzeką Parsęcie skończyła się dla 17 - letniej Kasi z Gościna tragedią. Utonęła, gdy jej kajak przewrócił się na rzece! Ksiądz - organizator wyprawy nie zadbał, by przed rejsem dziewczyna ubrała kapok.
Spływ kajakowy młodzieży z Gościna pod wodzą księdza Piotra S. który miał być wesołą przygodą, ale w jednej chwili zmienił się w dramat. Gdy w pewnym momencie podpłynęli do niebezpiecznego progu na rzece, pierwszy bez żadnych problemów przepłynął go kajakiem ksiądz Piotr S. Następnym kajakiem płynęła Katarzyna B. z Michałem U. (27 l.). Kasia została specjalnie posadzona z Michałem, bo nie potrafiła pływać, a Michał to przecież ratownik WOPR.
W pewnym momencie, podczas przepływania niebezpiecznej kipieli ich kajak ustawił się bokiem i wywrócił, wyrzucając swoich pasażerów do rzeki. Na ich wywrócony kajak wpadł po chwili następny kajak z Darią N. i Anną S., również się wywracając. Michał, gdy wypłynął na powierzchnie rzeki, która w tym miejscu miała ponad 4 metry głębokości, natychmiast podjął akcję ratowniczą i udało mu się z szalejącej kipieli wyciągnąć dwie uczestniczki tragicznego spływu – Darię i Anię. Niestety, Katarzyny pomimo wielokrotnie ponawianych nurkowań nie udało mu się wyciągnąć.
– Nie wiem co się z nią stało, w jednej chwili zginęła mi z oczu – komentował tragiczne zdarzenie załamany Michał.
Ksiądz na miejsce zdarzenia przybiegł po 30 minutach. Dlaczego tak późno? Okazało się, że wartki nurt rzeki oddalił jego kajak od reszty uczestników. Gdy dotarł na miejsce tragedii, pozostała mu tylko modlitwa i łzy, którymi zalał się na wieść o zaginięciu Kasi. Jej ciała nie udało się odnaleźć. Nurek wyłowił jedynie jej aparat fotograficzny.
Ostatnie zdjęcie przedstawia Kasię bez kapoka.
Kolego Andrzeju,
czy kolejnym krokiem w tym „środowiskowym mobingu”, będzie stwierdzenie, że „żeglarzem można być tylko w kamizelce”?
Zadaję to pytanie, w tych smutnych dniach, z premedytacją!
Zgodnie z Kolegi metodologią wymiany poglądów.
Natomiast, na zbieżność z funkcjonującymi w społeczeństwie określeniami; „prawdziwy patriota to…” lub „prawdziwy P…. to…” nie wskazuję.
:-)
Posiadanie racji jest pojęciem względnym, nie zawsze wymiernym i często zmieniającym się w czasie.
Pozdrawiam,
ws