ILE I JAKIEJ ELEKTRYKI NAPRAWDĘ POTRZEBUJECIE
Dobre pytanie. Ja bym je jeszcze rozszerzył o elektronikę i automatykę. Chlubię się tym iż w moim Volkswagenie LT28 turbo 6 cyl. (półcięzarówka przebudowana na wóz cygański) dwa lata temu pozbyłem się jedynego, ostatniego już elementu elektronicznego. Wyciąłem sterownik grzania świec żarowych - zatsępując go silnoprądowym przyciskiem. Naciskam, liczę do dziesięciu i przekręcam kluczyk. Po prostu już nie ma co się zepsuć.
Tym tropem chyba zaczyna podązać Tadeusz Lis - człowiek serdecznie zaprzyjaźniony (może nawet zauroczony) z nowoczesnymi technikami i technologiami. Zaczynam jednak obserwować u niego ostatnio jakby delikatne, ostrożne osłabienie fascynacji i wiary, że elektryka i elektronika absolutnie we wszystkim nas wyręczą. Do takiego wniosku zaczynam dochodzić, na przykład kiedy czytam o latarkach (ale diodowych !) zamiast "normalnej" instalacji przewodowej.
A tak na marginesie - nigdy nie łączcie równolegle akumulatorów na jachcie :-))) Chyba, na moment (samochodowymi kablami rozruchowymi), kiedy jeden akumulator nie ma już siły pokrącić starterem.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
______________________________
O kreatywnym podejściu do projektowania instalacji na małym jachcie
.
Projektowanie topologii sieci elektrycznej rozpoczniemy jak w dobrych thrillerach – mocnym akcentem wejściowym. Oto schemat instalacji zaprojektowanej przez wysokiej klasy zawodowca, doskonale zorientowanego w wyrafinowanych arkanach elektroniki jachtowej.
http://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=5&ved=0CEkQFjAE&url=http%3A%2F%2Fwww.lok.hostings.pl%2Fdownload.php%3Fcmd%3Dclick%26id%3D58&ei=0lzAUKGMLrSM4gTv7oC4Bw&usg=AFQjCNEkOSgu7DNtpnRzEOKBcnoS4b-Ufg&sig2=e-NANEdCT9lTFzjYiVJ0gQ
Zrobiło Wam się słabo? Słusznie. Mi też. Ale za to macie tutaj wszystko, co można upchnąć na małym jachcie. Powstaje tylko pytanie – czy potrzebujemy tego wszystkiego, żeby szczęśliwie żeglować?
Ponieważ z wiekiem potrzebuję coraz mniej rzeczy, postaram się zarazić kolegów hasłem mojej firmy: piękno prostoty, doskonałość przez unikanie rzeczy zbędnych. Zaprojektujecie w sposób kreatywny Wasze instalacje indywidualne przyjmując trzy założenia:
1. Instalacja musi być w pełni funkcjonalna
2. Instalacja musi mieć możliwie najmniejszy koszt sumaryczny
3. Instalacja musi być serwisowalna w morzu
Co to znaczy w sposób kreatywny? Przede wszystkim bądźcie gotowi iść pod prąd utartym przesądom i zwyczajom, tak, jak to zrobił Don Jorge w "Praktyce Bałtyckiej na małym jachcie".
Projektowanie topologii sieci elektrycznej rozpoczniemy jak w dobrych thrillerach – mocnym akcentem wejściowym. Oto schemat instalacji zaprojektowanej przez wysokiej klasy zawodowca, doskonale zorientowanego w wyrafinowanych arkanach elektroniki jachtowej.
http://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=5&ved=0CEkQFjAE&url=http%3A%2F%2Fwww.lok.hostings.pl%2Fdownload.php%3Fcmd%3Dclick%26id%3D58&ei=0lzAUKGMLrSM4gTv7oC4Bw&usg=AFQjCNEkOSgu7DNtpnRzEOKBcnoS4b-Ufg&sig2=e-NANEdCT9lTFzjYiVJ0gQ
Zrobiło Wam się słabo? Słusznie. Mi też. Ale za to macie tutaj wszystko, co można upchnąć na małym jachcie. Powstaje tylko pytanie – czy potrzebujemy tego wszystkiego, żeby szczęśliwie żeglować?
Ponieważ z wiekiem potrzebuję coraz mniej rzeczy, postaram się zarazić kolegów hasłem mojej firmy: piękno prostoty, doskonałość przez unikanie rzeczy zbędnych. Zaprojektujecie w sposób kreatywny Wasze instalacje indywidualne przyjmując trzy założenia:
1. Instalacja musi być w pełni funkcjonalna
2. Instalacja musi mieć możliwie najmniejszy koszt sumaryczny
3. Instalacja musi być serwisowalna w morzu
Co to znaczy w sposób kreatywny? Przede wszystkim bądźcie gotowi iść pod prąd utartym przesądom i zwyczajom, tak, jak to zrobił Don Jorge w "Praktyce Bałtyckiej na małym jachcie".
Od czego zaczniemy? Od kilku najważniejszych spostrzeżeń:
1. Nasz jacht jest unikalny (bo jest nasz – i wszystko możemy na nim zrobić, co zechcemy)
2. Na naszych własnych jachtach pływa myśląca, wysokokwalifikowana załoga (czyli my sami) – zatem w wielu miejscach nie musimy stosować rozwiązań typowych dla jachtów czarterowych, które muszą być maksymalnie odporne na ludzką głupotę
3. Istnieje (głęboka praktyka własna) prawie nieskończona substytucja naszej pomysłowości i pracowitości oraz pieniędzy. Oznacza to, że wspaniałe rzeczy możemy zrobić przy bardzo skromnych środkach finansowych i odwrotnie, gdy mamy okazje zarobić ekstra pieniądze, część rzeczy możemy kupić gotowych.
Rozwijając punkt 3. chciałbym podzielić się doświadczeniem, że pracowitość i pomysłowość daje znacznie większe rezultaty na wydanego dolara, niż kupowanie gotowych rzeczy na rynku u „profesjonalistów”. W ciągu ostatnich 6 lat remontu "Donalda" 4 razy padłem ofiarą poleconych mi „profesjonalistów” – zawsze na kwoty pięciocyfrowe, i żeby nie było wątpliwości – wszyscy oni mieli bardzo dobre referencje i byli polecani przez znajomych. Ale tu chodzi o życie – a po wyczynach jednego z nich udającego szkutnika, "Donald" zaczął błyskawicznie tonąć w porcie (na szczęście w porcie – co oznacza dla mnie szczególną łaskę Opatrzności), a to co wykazał pisemny protokół oględzin po wyciągnięciu natychmiast wywołałby ekstazę ambitnego prokuratora. Dlatego proponuje – weźcie się za instalację elektryczną sami – ale przestrzegajcie poniższych reguł. To prosta i wcale nie taka żmudna praca.
Zacznijmy od głębokiej refleksją nad rozkładem przestrzennym okablowania. Rozmieszczenie odbiorów jest zdeterminowane wielkością jachtu i dzieli się na 4 wyraźne grupy. Są to:
1. Zasilanie akumulatorów
2. Urządzenia nawigacji elektronicznej
3. Odbiory masztowe
4. Oświetlenie kabinowe (i gniazda zapalniczek do ładowania miliona drobnoustrojów elektrycznych, które nas oblazły typu i…ony, różnych maści)
Jakie reguły przyjmiemy? Przede wszystkim musimy minimalizować długości kabli i liczbę połączeń. Dzięki temu osiągamy 2 cele – niezawodność i niski koszt, bo dobre (i grube) kable są drogie. To oznacza, że akumulatory lokalizujemy tak blisko alternatora lub alternatorów jak to możliwe (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę). Jaka powinna być ich pojemność? Proponuje, aby były to dwa banki. Jeden akumulator rozruchowy 105 Ah 12V (zamiast typowego 55-75Ah) oraz 3 x 12V 105 Ah zasilających elektronikę oraz oświetlenie. Wszystkie akumulatory tego samego typu (najlepiej głębokiego rozładowania), z tego samego rocznika i tej samej serii. Wiem, wiem zawodowcy zaraz podniosą krzyk – ale przecież nie obiecywałem Wam, że będziemy płynąć z prądem – pionierzy zawsze mają strzały w plecach. Skąd takie dziwactwo? Odpowiedź jest prosta:
1. Łatwo jest wyciąć albo wylaminować 4 jednakowe skrzynki akumulatorowe niż każdą inną
2. Któryś z akumulatorów padnie niespodziewanie – więc go przeniesiemy w morzu i przepniemy tam gdzie potrzeba, mocując go w sposób pewny w znormalizowany sposób (tak realizujemy postulat łagodnej degradacji technicznej systemu)
3. Gdy trzeba będzie uruchomić silnik awaryjnie to łatwo zepniemy cały bank równolegle (tak zaprojektujecie swoje instalacje) – i będzie bardzo ładnie pracował – szybko też się odbuduje mając naturalną właśność autoequalizacji (samowyrównania ?)
Spytacie czy rzeczywiście do małego 20-35 konnego dieselka potrzebujemy aż 105 Ah? Odpowiedź brzmi – nie patrzcie na pojemność, tylko na uderzeniowy prąd rozruchu – bo nigdy nie wiadomo, czy Wasz jachtowy Anioł Stróż nie zaniesie Was zimą na Lofoty. A nawet jak nie zaniesie uwierzcie mi – jachtowy silnik wysokoprężny, który latem nie pracuje równo na wolnych obrotach w 4 sekundzie od naciśnięcia przycisku rozrusznika jest hańbiący dla jego właściciela. Do tego trzeba, aby rozrusznik wyrwał go ze snu potężnym kopnięciem. Hough!
Akumulatory umieszczamy symetrycznie po obu burtach w dobrze wentylowanych skrzynkach – tak nisko, jak to możliwe. Jeżeli właścicielką jest uwielbiająca samotną żeglugę krucha armatorka, to proponuje rozważyć kupno akumulatorów 6V (typowych dla ciągników rolniczych oraz wózków akumulatorowych starszych typów . W krajach zachodnich występują często na wyprzedażach, są bardzo tanie). Każdy z nich o pojemności 100 Ah nie będzie ważył więcej niż 10-12 kg i daje się łatwo nosić po drabinie, gdy jacht jest wyciągnięty na brzeg. Są też łatwiejsze do rozmieszczenia w ciasnych przestrzeniach.
Jak wentylujemy komory akumulatorowe? Najtaniej jest kupić małe wiaderko nowych wentylatorów od zasilaczy komputerowych – oczywiście na wyprzedaży (wyjdzie Wam ok. 5 zł za sztukę). Na ściance komory (od środka) przyklejamy ramkę z listewek (lub na pokrywie skrzynki). Plus wentylatorka podłączamy pod zacisk stacyjki silnika. Teraz gdy akumulatory są intensywnie ładowane pracują wentylatorki przewietrzając komorę akumulatorową. Są bezgłośnie i pobierają od 70 do 200 mA – czyli nic z punktu widzenia pracującego alternatora. Są trwałe? Oczywiście, że nie! Żaden z nich nie wytrzyma dłużej niż 3-4 sezony na wodzie, potem je wyrzucimy. Ale to oznacza koszt roczny wentylacji komory na poziomie 1.5 zł/rok.
Rysunek 1 - tani i bezszumny wentylator komputerowy
Dlaczego zwracam uwagę na ten drobiazg? Ponieważ chcę Wam pokazać, że do przypalenia cygara możemy użyć z takim samym skutkiem platynowej zapalniczki wysadzanej brylantami i plastikowej jednorazówki z kiosku dworcowego. Projektując instalację, miejcie na uwadze, że jako inżynierowie-żeglarze w bardzo wielu miejscach macie opcje wyboru – tania, łatwa do wymiany nietrwałość lub przeciwnie. To jest jeden z przykładów (tego wyboru nie ma przy okablowaniu).
Zatem mamy już zdefiniowaną pierwszą strefę zasilania. Teraz pociągniemy plus do listwy wysokoprądowej, montując po drodze wyłącznik i dalej do listwy średnioprądowej Na razie pominiemy jego różne typy i konfiguracje – załóżmy, że będzie to standardowy układ 1, 2, 1 +2 oraz OFF.
Wchodzimy plusem na tablicę rozdzielczą. Jej optymalnym położeniem jest najbliższe zejściówki miejsce – ale takie, które nie jest narażone na bryzgi. Gruby kabel jest tutaj krótki – tak, jak powinno być. A teraz uwaga. W starych instalacjach jachtowych często instalacja była prowadzona od tablicy włączników (bezpieczników) kablami dwużyłowymi. Potem przyszedł czas na wspólnych minus.
Ale popatrzmy na to inaczej. Czy rzeczywiście na naszym własnym, prywatnym jachcie musimy powtarzać ten układ? Czy nie lepiej byłoby rozdzielić funkcje włączania na dwie małe, niezależne tablice. Pierwsza będzie nad stołem nawigacyjnym. Tu zgrupujemy całość elektroniki + proste, biało-czerwone oświetlenie map. Z włączników te, które są absolutnie niezbędne (np. pompy zęzowe). A oświetlenie nawigacyjne? Nie – będzie załączane na drugiej tablicy przymasztowej, elegancko wkomponowanej w przednią gródź lub ukrytą za drzwiczkami w jednej z jaskółek. Co zyskujemy? Bardzo dużo. Od głównej tablicy ciągniemy tylko gruby plus (w peszlu) oraz dodatkowy peszel sygnałowy. W peszlu sygnałowym znajdzie się kabel antenowy UKF (ale uwaga – nie kabel AIS), kabel sygnałowy radaru (wszystko jedno czy dzisiaj mamy radar czy nie), kabel sygnałowy elektrycznego rogu przeciwmgłowego (masztowego – jeśli go planujemy, lepiej go od razu wciągnąć) oraz jeden kabel NMEA dla przyszłych, dzisiaj nieznanych urządzeń. I nic poza tym.
Włączniki które muszą się znaleźć na drugiej tablicy to: włącznik światła topowego (trójsektorówki) lub czerwonego nad zielonym (pamiętacie wierszyk: red over green the sailing machine?), włącznik światła silnikowego, kotwicznego (jeśli nie używacie osobnej lampy wieszanej na fale) oraz ewentualnie świateł podsalingowych (mam do nich małe przekonanie) lub awaryjnego stroboskopu (warty poważnego rozważenia na sytuację ekstremalne).
Co uzyskujemy? Uroczą prostotę. Kupujemy dwie niewielkie i tanie tablice (poniżej 100 zł w szczecińskiej Aurze – przyzwoita jakość).
Rysunek 2 - Panel elektryczny
1. Nasz jacht jest unikalny (bo jest nasz – i wszystko możemy na nim zrobić, co zechcemy)
2. Na naszych własnych jachtach pływa myśląca, wysokokwalifikowana załoga (czyli my sami) – zatem w wielu miejscach nie musimy stosować rozwiązań typowych dla jachtów czarterowych, które muszą być maksymalnie odporne na ludzką głupotę
3. Istnieje (głęboka praktyka własna) prawie nieskończona substytucja naszej pomysłowości i pracowitości oraz pieniędzy. Oznacza to, że wspaniałe rzeczy możemy zrobić przy bardzo skromnych środkach finansowych i odwrotnie, gdy mamy okazje zarobić ekstra pieniądze, część rzeczy możemy kupić gotowych.
Rozwijając punkt 3. chciałbym podzielić się doświadczeniem, że pracowitość i pomysłowość daje znacznie większe rezultaty na wydanego dolara, niż kupowanie gotowych rzeczy na rynku u „profesjonalistów”. W ciągu ostatnich 6 lat remontu "Donalda" 4 razy padłem ofiarą poleconych mi „profesjonalistów” – zawsze na kwoty pięciocyfrowe, i żeby nie było wątpliwości – wszyscy oni mieli bardzo dobre referencje i byli polecani przez znajomych. Ale tu chodzi o życie – a po wyczynach jednego z nich udającego szkutnika, "Donald" zaczął błyskawicznie tonąć w porcie (na szczęście w porcie – co oznacza dla mnie szczególną łaskę Opatrzności), a to co wykazał pisemny protokół oględzin po wyciągnięciu natychmiast wywołałby ekstazę ambitnego prokuratora. Dlatego proponuje – weźcie się za instalację elektryczną sami – ale przestrzegajcie poniższych reguł. To prosta i wcale nie taka żmudna praca.
Zacznijmy od głębokiej refleksją nad rozkładem przestrzennym okablowania. Rozmieszczenie odbiorów jest zdeterminowane wielkością jachtu i dzieli się na 4 wyraźne grupy. Są to:
1. Zasilanie akumulatorów
2. Urządzenia nawigacji elektronicznej
3. Odbiory masztowe
4. Oświetlenie kabinowe (i gniazda zapalniczek do ładowania miliona drobnoustrojów elektrycznych, które nas oblazły typu i…ony, różnych maści)
Jakie reguły przyjmiemy? Przede wszystkim musimy minimalizować długości kabli i liczbę połączeń. Dzięki temu osiągamy 2 cele – niezawodność i niski koszt, bo dobre (i grube) kable są drogie. To oznacza, że akumulatory lokalizujemy tak blisko alternatora lub alternatorów jak to możliwe (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę). Jaka powinna być ich pojemność? Proponuje, aby były to dwa banki. Jeden akumulator rozruchowy 105 Ah 12V (zamiast typowego 55-75Ah) oraz 3 x 12V 105 Ah zasilających elektronikę oraz oświetlenie. Wszystkie akumulatory tego samego typu (najlepiej głębokiego rozładowania), z tego samego rocznika i tej samej serii. Wiem, wiem zawodowcy zaraz podniosą krzyk – ale przecież nie obiecywałem Wam, że będziemy płynąć z prądem – pionierzy zawsze mają strzały w plecach. Skąd takie dziwactwo? Odpowiedź jest prosta:
1. Łatwo jest wyciąć albo wylaminować 4 jednakowe skrzynki akumulatorowe niż każdą inną
2. Któryś z akumulatorów padnie niespodziewanie – więc go przeniesiemy w morzu i przepniemy tam gdzie potrzeba, mocując go w sposób pewny w znormalizowany sposób (tak realizujemy postulat łagodnej degradacji technicznej systemu)
3. Gdy trzeba będzie uruchomić silnik awaryjnie to łatwo zepniemy cały bank równolegle (tak zaprojektujecie swoje instalacje) – i będzie bardzo ładnie pracował – szybko też się odbuduje mając naturalną właśność autoequalizacji (samowyrównania ?)
Spytacie czy rzeczywiście do małego 20-35 konnego dieselka potrzebujemy aż 105 Ah? Odpowiedź brzmi – nie patrzcie na pojemność, tylko na uderzeniowy prąd rozruchu – bo nigdy nie wiadomo, czy Wasz jachtowy Anioł Stróż nie zaniesie Was zimą na Lofoty. A nawet jak nie zaniesie uwierzcie mi – jachtowy silnik wysokoprężny, który latem nie pracuje równo na wolnych obrotach w 4 sekundzie od naciśnięcia przycisku rozrusznika jest hańbiący dla jego właściciela. Do tego trzeba, aby rozrusznik wyrwał go ze snu potężnym kopnięciem. Hough!
Akumulatory umieszczamy symetrycznie po obu burtach w dobrze wentylowanych skrzynkach – tak nisko, jak to możliwe. Jeżeli właścicielką jest uwielbiająca samotną żeglugę krucha armatorka, to proponuje rozważyć kupno akumulatorów 6V (typowych dla ciągników rolniczych oraz wózków akumulatorowych starszych typów . W krajach zachodnich występują często na wyprzedażach, są bardzo tanie). Każdy z nich o pojemności 100 Ah nie będzie ważył więcej niż 10-12 kg i daje się łatwo nosić po drabinie, gdy jacht jest wyciągnięty na brzeg. Są też łatwiejsze do rozmieszczenia w ciasnych przestrzeniach.
Jak wentylujemy komory akumulatorowe? Najtaniej jest kupić małe wiaderko nowych wentylatorów od zasilaczy komputerowych – oczywiście na wyprzedaży (wyjdzie Wam ok. 5 zł za sztukę). Na ściance komory (od środka) przyklejamy ramkę z listewek (lub na pokrywie skrzynki). Plus wentylatorka podłączamy pod zacisk stacyjki silnika. Teraz gdy akumulatory są intensywnie ładowane pracują wentylatorki przewietrzając komorę akumulatorową. Są bezgłośnie i pobierają od 70 do 200 mA – czyli nic z punktu widzenia pracującego alternatora. Są trwałe? Oczywiście, że nie! Żaden z nich nie wytrzyma dłużej niż 3-4 sezony na wodzie, potem je wyrzucimy. Ale to oznacza koszt roczny wentylacji komory na poziomie 1.5 zł/rok.
Rysunek 1 - tani i bezszumny wentylator komputerowy
Dlaczego zwracam uwagę na ten drobiazg? Ponieważ chcę Wam pokazać, że do przypalenia cygara możemy użyć z takim samym skutkiem platynowej zapalniczki wysadzanej brylantami i plastikowej jednorazówki z kiosku dworcowego. Projektując instalację, miejcie na uwadze, że jako inżynierowie-żeglarze w bardzo wielu miejscach macie opcje wyboru – tania, łatwa do wymiany nietrwałość lub przeciwnie. To jest jeden z przykładów (tego wyboru nie ma przy okablowaniu).
Zatem mamy już zdefiniowaną pierwszą strefę zasilania. Teraz pociągniemy plus do listwy wysokoprądowej, montując po drodze wyłącznik i dalej do listwy średnioprądowej Na razie pominiemy jego różne typy i konfiguracje – załóżmy, że będzie to standardowy układ 1, 2, 1 +2 oraz OFF.
Wchodzimy plusem na tablicę rozdzielczą. Jej optymalnym położeniem jest najbliższe zejściówki miejsce – ale takie, które nie jest narażone na bryzgi. Gruby kabel jest tutaj krótki – tak, jak powinno być. A teraz uwaga. W starych instalacjach jachtowych często instalacja była prowadzona od tablicy włączników (bezpieczników) kablami dwużyłowymi. Potem przyszedł czas na wspólnych minus.
Ale popatrzmy na to inaczej. Czy rzeczywiście na naszym własnym, prywatnym jachcie musimy powtarzać ten układ? Czy nie lepiej byłoby rozdzielić funkcje włączania na dwie małe, niezależne tablice. Pierwsza będzie nad stołem nawigacyjnym. Tu zgrupujemy całość elektroniki + proste, biało-czerwone oświetlenie map. Z włączników te, które są absolutnie niezbędne (np. pompy zęzowe). A oświetlenie nawigacyjne? Nie – będzie załączane na drugiej tablicy przymasztowej, elegancko wkomponowanej w przednią gródź lub ukrytą za drzwiczkami w jednej z jaskółek. Co zyskujemy? Bardzo dużo. Od głównej tablicy ciągniemy tylko gruby plus (w peszlu) oraz dodatkowy peszel sygnałowy. W peszlu sygnałowym znajdzie się kabel antenowy UKF (ale uwaga – nie kabel AIS), kabel sygnałowy radaru (wszystko jedno czy dzisiaj mamy radar czy nie), kabel sygnałowy elektrycznego rogu przeciwmgłowego (masztowego – jeśli go planujemy, lepiej go od razu wciągnąć) oraz jeden kabel NMEA dla przyszłych, dzisiaj nieznanych urządzeń. I nic poza tym.
Włączniki które muszą się znaleźć na drugiej tablicy to: włącznik światła topowego (trójsektorówki) lub czerwonego nad zielonym (pamiętacie wierszyk: red over green the sailing machine?), włącznik światła silnikowego, kotwicznego (jeśli nie używacie osobnej lampy wieszanej na fale) oraz ewentualnie świateł podsalingowych (mam do nich małe przekonanie) lub awaryjnego stroboskopu (warty poważnego rozważenia na sytuację ekstremalne).
Co uzyskujemy? Uroczą prostotę. Kupujemy dwie niewielkie i tanie tablice (poniżej 100 zł w szczecińskiej Aurze – przyzwoita jakość).
Rysunek 2 - Panel elektryczny
..
Rysunek 4 - najtańsze latarki LED, które można użyć jako ukryte lampki kojowe do czytania (dzięki uprzejmości firmy P.H.U. PATCOM – Allegro)
Rysunek 5 - w zbiorniku na naftę spokojnie zmieścicie akumulatory rzędu 6-10 Ah, na wiele dni świecenia. Jeśli oryginalny zbiornik na naftę jest przeźroczysty, zatopcie akumulatorki w gęstym oleju. Diody CREE wepnijcie w knot.
Podsumujmy. W artykule pierwszym przedstawiłem koncepcję podziału instalacji na strefy różnoprądowe. W tym proponuje rozważenie podziału tablicy rozdzielczej na dwie – nawigacyjną i przymasztową. Proponuje też rezygnację z pajęczyny przewodów oświetleniowych na rzecz kombinacji gotowych latarek LED jako lampek kojowych oraz akumulatorków do nich. Uciążliwe jest ich ładowanie? Nie - kupcie tylko właściwą ładowarkę dobrej klasy. Ja używam podobnych do tej z fotografii – ze sterowaniem elektronicznym, zasilanym na wejściu napięciem 4-12v lub 240 V (przez zasilacz). Poza wszystkim mają łady kolor marine blue.
Do pracy na morzu poddałbym je tzw. tropikalizacji – ale o tym w następnych odcinkach. Najlepiej jest je przykleić na stałe sikaflexem gdzieś w pobliżu tablicy nawigacyjnej – będą nam karmiły paluszki do wszystkich urządzeń – włączając w to aparaty cyfrowe i odtwarzacze nudzących się dzieci…
Tadeusz
Między nimi tylko główny kabel zasilania (zwykle nie więcej niż 2 x 3 m). Kabel ten będzie też zasilał akumulator pod podłogą w forpiku – o ile planujemy elektryczną windę kotwiczną. Broń Boże ciągnięcia dwóch bardzo grubych kabli z rufowego banku akumulatorów!
Czy to jest uciążliwe? Nie – światła nawigacyjne nie pełnią funkcji migacza w samochodzie, który stale musi być pod ręką – włączamy je o zmierzchu i wyłączamy o świcie. Przejście do grodzi dziobowej przez mesę to żaden wysiłek. A na dużym jachcie? Nie – to jest wadliwe rozwiązanie. Ale rozprowadzenie instalacji na dużym (60-80 stóp) jachcie jest nieskończenie prostsze – jest dużo więcej miejsca i pracuje się zdecydowanie łatwiej. Aha. I jeszcze jedno - jak Was diabeł kusi, aby założyć tani wyłącznik zmierzchowy żeby zaoszczędzić parę amperogodzin od świtu – dajcie mu zdecydowany odpór. Na Bałtyku poranki często oznaczają niską, kilkumetrową mgłę. To uroczy widok z mostka drobnicowca zawieszonego mniej więcej na wysokości 10 piętra. Ale oświetlona głowica masztu z polerowanymi na lustro okuciami z 316L jest często jedyną rzeczą, która oddala od Was moment rozjechania Was przez statek. Na prywatnym jachcie elektronika nie musi myśleć za człowieka.
Rysunek 3 - schemat ideowy dwustrefowych odbiorów
Czy to jest uciążliwe? Nie – światła nawigacyjne nie pełnią funkcji migacza w samochodzie, który stale musi być pod ręką – włączamy je o zmierzchu i wyłączamy o świcie. Przejście do grodzi dziobowej przez mesę to żaden wysiłek. A na dużym jachcie? Nie – to jest wadliwe rozwiązanie. Ale rozprowadzenie instalacji na dużym (60-80 stóp) jachcie jest nieskończenie prostsze – jest dużo więcej miejsca i pracuje się zdecydowanie łatwiej. Aha. I jeszcze jedno - jak Was diabeł kusi, aby założyć tani wyłącznik zmierzchowy żeby zaoszczędzić parę amperogodzin od świtu – dajcie mu zdecydowany odpór. Na Bałtyku poranki często oznaczają niską, kilkumetrową mgłę. To uroczy widok z mostka drobnicowca zawieszonego mniej więcej na wysokości 10 piętra. Ale oświetlona głowica masztu z polerowanymi na lustro okuciami z 316L jest często jedyną rzeczą, która oddala od Was moment rozjechania Was przez statek. Na prywatnym jachcie elektronika nie musi myśleć za człowieka.
Rysunek 3 - schemat ideowy dwustrefowych odbiorów
.
Jeżeli się już zniecierpliwiliście, co z siecią sufitowego oświetlenia kabinowego to odpowiedź jest prosta. Spróbujcie się jej w ogóle pozbyć. Nie, nie zwariowałem. Zamiast tego proponuje rozważyć zamontowanie w nastawnych uchwytach latarek diodowych u wezgłowia koi. Nawet najmniejsze umożliwiają swobodne czytanie w mocno skoncentrowanym strumieniu światła. Ukrywamy je jak typowe lampki kojowe – pod nawisami jaskółek. To ważne zwłaszcza dla lampek w mesie – czytający wieczorem lub w nocy załogant nie powinien przeszkadzać śpiącemu na sąsiedniej koi.
Jeżeli nie macie możliwości wykonania samodzielnie uchwytów nastawnych do tych lampek, to kupcie za grosze uchwyty do nich na kierownicę roweru. Najlepiej z kulowymi przegubami nastawnymi. Dobrze się sprawdzają też tanie uchwyty na szybę do nawigacji samochodowych z przeginanymi prętami.
Akumulatorki wymieniamy w latarkach raz na tydzień rejsu (przy większych – rzadziej), wyjmując następny komplet z ładowarki umocowanej nad stołem nawigacyjnym. Uciążliwe? E, tam. Wachtowy, który wydaje raz na tydzień nowe ręczniki i krochmalone poszewki na poduszki ma w listę kontrolną służby wpisaną wymianę akumulatorków.
Jeżeli się już zniecierpliwiliście, co z siecią sufitowego oświetlenia kabinowego to odpowiedź jest prosta. Spróbujcie się jej w ogóle pozbyć. Nie, nie zwariowałem. Zamiast tego proponuje rozważyć zamontowanie w nastawnych uchwytach latarek diodowych u wezgłowia koi. Nawet najmniejsze umożliwiają swobodne czytanie w mocno skoncentrowanym strumieniu światła. Ukrywamy je jak typowe lampki kojowe – pod nawisami jaskółek. To ważne zwłaszcza dla lampek w mesie – czytający wieczorem lub w nocy załogant nie powinien przeszkadzać śpiącemu na sąsiedniej koi.
Jeżeli nie macie możliwości wykonania samodzielnie uchwytów nastawnych do tych lampek, to kupcie za grosze uchwyty do nich na kierownicę roweru. Najlepiej z kulowymi przegubami nastawnymi. Dobrze się sprawdzają też tanie uchwyty na szybę do nawigacji samochodowych z przeginanymi prętami.
Akumulatorki wymieniamy w latarkach raz na tydzień rejsu (przy większych – rzadziej), wyjmując następny komplet z ładowarki umocowanej nad stołem nawigacyjnym. Uciążliwe? E, tam. Wachtowy, który wydaje raz na tydzień nowe ręczniki i krochmalone poszewki na poduszki ma w listę kontrolną służby wpisaną wymianę akumulatorków.
Rysunek 4 - najtańsze latarki LED, które można użyć jako ukryte lampki kojowe do czytania (dzięki uprzejmości firmy P.H.U. PATCOM – Allegro)
.
Rysunek 5 - w zbiorniku na naftę spokojnie zmieścicie akumulatory rzędu 6-10 Ah, na wiele dni świecenia. Jeśli oryginalny zbiornik na naftę jest przeźroczysty, zatopcie akumulatorki w gęstym oleju. Diody CREE wepnijcie w knot.
.
Wróćmy jeszcze na chwilę do oświetlenia kabiny. Piękny efekt uzyskujemy przyklejając pod dolną listwą półek burtowych lub jaskółek oraz blisko podłogi przy podkolanowej listwie kojowej, samoprzylepną, wodoodporną taśmę LED, którą przycinacie z krążka (tak samo doświetlamy hundkoje, bakisty, achterpik oraz komorę silnikową – tu oświetlenie bezcieniowe, wielopunktowe jest ważne).
Taśma dolna powinna być koloru czerwonego – daje przyjemny poblask na podłodze, na której łatwo jest znaleźć przyczepiony do boku koi sztormiak albo kamizelkę pneumatyczną. Gdy czuwam w półśnie jako podwachta nie palę górnego światła i nie ubieram się z latarką trzymaną w zębach – takie światło nie przeszkadza śpiącym ani sternikowi.
Listwy zasilacie z tablicy przedniej lub tylnej – jak Wam wygodniej. Górne powinny mieć ciepłą barwę światła (nie białą). Jeżeli jednocześnie wykonujecie wybudowę na przykład z mahoniu, to zadbajcie o to, aby wiązki naczyniowe szły w pionie (nie w poziomie). Teraz (jest to Wasz własny jacht) możecie zamiast lakieru użyć politur albo jeszcze lepiej matyny (politury są roztworami szelaków odwoskowionych lub nieodwoskowionych w spirytusie gorzelnianym (92—96%). Występują w kolorach od słomkowego do brunatnego. Dają głęboki połysk, nadają się do politurowania tamponem. Matyna jest roztworem szelaku nieodwoskowionego w spirytusie gorzelnianym, zawierający plastyfikator.
Tajemnica starych mistrzów od mebli pałacowych polega na tym, aby nakładając kilka lub kilkanaście warstw o malejącej gęstości (zmniejszając ilość szelaku) uzyskać filtr optyczny o zmiennym współczynniku załamania światła (wykorzystywali tutaj polaryzację światła – patrz kąt Brewstera: http://www.youtube.com/watch?v=VUf3z0bSLNE ). Światło podając z diod pod różnym kątem będzie wydobywać piękne wybarwienia wiązek naczyniowych, a w zależności gdzie usiądziecie na koi ścianki kabiny będą łagodnie zmieniały barwy – podobnie jak wtedy gdy słońce zagląda do niej przez bulaje. Ale to dygresja.
Na koniec ważna uwaga. Jeżeli rozważycie podział instalacji na dwie sekcje (główną i podmasztową), to zastanówcie się, czy nie będzie Wam wygodnie podzielić akumulatory na dwa banki – dziobowy oraz rufowy. Daje to nie tylko znacznie lepszy rozkład ciężarów (nie jest to jednak dramatyczne ulepszenie), ale przede wszystkim większe bezpieczeństwo. W przypadku pożaru lub zwarcia po ciężkim zalaniu jachtu zawsze jest większe prawdopodobieństwo, że któryś bank pozostanie fizycznie nienaruszony. Najtańsza bryzgoszczelna latarka aluminiowa w kolorze, który dobierzecie do koloru tapicerki kosztuje na Allegro 1 zł (słownie jeden złoty – patrz rysunek nr 1). Można zaszaleć i kupić 100W za 50 zł – eksploatując ją w trybie ekonomicznym. A co z lampą sufitową w mesie? Powinna być bardzo elegancka – najlepiej stara, unikalna lampa kabinowa z polerowanego mosiądzu. Oczywiście w miejsce knota mocne diody CREE - najtaniej kupicie je z irackiego lub afgańskiego demobilu – są używane w doświetlaczach podlufowych pistoletów automatycznych. Mosiądz dawnego uchwytu knota będzie dla nich idealnym radiatorem. W zbiorniku po nafcie umieścicie baterie akumulatorów – najlepiej LiPo. W dnie dwa maleńkie kontakty do ładowarki. W dzień lampa spoczywa gdzieś w kącie blisko głównej tablicy rozdzielczej w dedykowanym uchwycie, który jest ładowarką. W nocy mocujemy ją do metalowej płytki z wygrawerowaną nazwą jachtu przyklejoną do sufitu (lub z innym ozdobnym motywem, który odtwarza motyw intarsji na stole – na przykład różę wiatrów). Mocowanie – małym magnesem neodymowym. W ciepłe dni będziecie przy niej biesiadować w kokpicie. Robię tak od lat – w krytycznej sytuacji zostawicie ją w nocy na sztagu jako kotwiczną (teraz uwaga dla perfekcjonistów, wśród których jeden zauważył z nutą pogardy, że co z tego, że taka lampa pięknie wygląda, ale nie kopci). To nie jest problem – jeżeli bardzo Wam zależy wbudujcie standardowy generator dymu od kolejki elektrycznej Piko (około 80 zł na Allegro). Buteleczka płynu starcza na długo – koszt, około 70 mA poboru prądu z baterii. Do płynu można dodać parę kropel olejku zapachowego z geranium – skutecznie odstrasza komary.
Taśma dolna powinna być koloru czerwonego – daje przyjemny poblask na podłodze, na której łatwo jest znaleźć przyczepiony do boku koi sztormiak albo kamizelkę pneumatyczną. Gdy czuwam w półśnie jako podwachta nie palę górnego światła i nie ubieram się z latarką trzymaną w zębach – takie światło nie przeszkadza śpiącym ani sternikowi.
Listwy zasilacie z tablicy przedniej lub tylnej – jak Wam wygodniej. Górne powinny mieć ciepłą barwę światła (nie białą). Jeżeli jednocześnie wykonujecie wybudowę na przykład z mahoniu, to zadbajcie o to, aby wiązki naczyniowe szły w pionie (nie w poziomie). Teraz (jest to Wasz własny jacht) możecie zamiast lakieru użyć politur albo jeszcze lepiej matyny (politury są roztworami szelaków odwoskowionych lub nieodwoskowionych w spirytusie gorzelnianym (92—96%). Występują w kolorach od słomkowego do brunatnego. Dają głęboki połysk, nadają się do politurowania tamponem. Matyna jest roztworem szelaku nieodwoskowionego w spirytusie gorzelnianym, zawierający plastyfikator.
Tajemnica starych mistrzów od mebli pałacowych polega na tym, aby nakładając kilka lub kilkanaście warstw o malejącej gęstości (zmniejszając ilość szelaku) uzyskać filtr optyczny o zmiennym współczynniku załamania światła (wykorzystywali tutaj polaryzację światła – patrz kąt Brewstera: http://www.youtube.com/watch?v=VUf3z0bSLNE ). Światło podając z diod pod różnym kątem będzie wydobywać piękne wybarwienia wiązek naczyniowych, a w zależności gdzie usiądziecie na koi ścianki kabiny będą łagodnie zmieniały barwy – podobnie jak wtedy gdy słońce zagląda do niej przez bulaje. Ale to dygresja.
Na koniec ważna uwaga. Jeżeli rozważycie podział instalacji na dwie sekcje (główną i podmasztową), to zastanówcie się, czy nie będzie Wam wygodnie podzielić akumulatory na dwa banki – dziobowy oraz rufowy. Daje to nie tylko znacznie lepszy rozkład ciężarów (nie jest to jednak dramatyczne ulepszenie), ale przede wszystkim większe bezpieczeństwo. W przypadku pożaru lub zwarcia po ciężkim zalaniu jachtu zawsze jest większe prawdopodobieństwo, że któryś bank pozostanie fizycznie nienaruszony. Najtańsza bryzgoszczelna latarka aluminiowa w kolorze, który dobierzecie do koloru tapicerki kosztuje na Allegro 1 zł (słownie jeden złoty – patrz rysunek nr 1). Można zaszaleć i kupić 100W za 50 zł – eksploatując ją w trybie ekonomicznym. A co z lampą sufitową w mesie? Powinna być bardzo elegancka – najlepiej stara, unikalna lampa kabinowa z polerowanego mosiądzu. Oczywiście w miejsce knota mocne diody CREE - najtaniej kupicie je z irackiego lub afgańskiego demobilu – są używane w doświetlaczach podlufowych pistoletów automatycznych. Mosiądz dawnego uchwytu knota będzie dla nich idealnym radiatorem. W zbiorniku po nafcie umieścicie baterie akumulatorów – najlepiej LiPo. W dnie dwa maleńkie kontakty do ładowarki. W dzień lampa spoczywa gdzieś w kącie blisko głównej tablicy rozdzielczej w dedykowanym uchwycie, który jest ładowarką. W nocy mocujemy ją do metalowej płytki z wygrawerowaną nazwą jachtu przyklejoną do sufitu (lub z innym ozdobnym motywem, który odtwarza motyw intarsji na stole – na przykład różę wiatrów). Mocowanie – małym magnesem neodymowym. W ciepłe dni będziecie przy niej biesiadować w kokpicie. Robię tak od lat – w krytycznej sytuacji zostawicie ją w nocy na sztagu jako kotwiczną (teraz uwaga dla perfekcjonistów, wśród których jeden zauważył z nutą pogardy, że co z tego, że taka lampa pięknie wygląda, ale nie kopci). To nie jest problem – jeżeli bardzo Wam zależy wbudujcie standardowy generator dymu od kolejki elektrycznej Piko (około 80 zł na Allegro). Buteleczka płynu starcza na długo – koszt, około 70 mA poboru prądu z baterii. Do płynu można dodać parę kropel olejku zapachowego z geranium – skutecznie odstrasza komary.
Aha, uważny Czytelnik powinien zauważyć, że wcześniejszy postulat pociągnięcia grubego kabla do sekcji dziobowej nie jest zasadny – ponieważ:
a. Odbiory są na maszcie lub stanowi je silnik windy kotwicznej
b. Do prądu ładowania wynoszącego maksimum 20-30 A wystarczyłby cieńszy kabel.
Otóż nie do końca – gruby kabel potrzebny jest, aby akumulatory przednie wykorzystać do awaryjnego rozruchu lub do zasilania inwertera dużej mocy, potrzebnego nam do napędu elektronarzędzi pracujących na napięciu 240V.
a. Odbiory są na maszcie lub stanowi je silnik windy kotwicznej
b. Do prądu ładowania wynoszącego maksimum 20-30 A wystarczyłby cieńszy kabel.
Otóż nie do końca – gruby kabel potrzebny jest, aby akumulatory przednie wykorzystać do awaryjnego rozruchu lub do zasilania inwertera dużej mocy, potrzebnego nam do napędu elektronarzędzi pracujących na napięciu 240V.
Rysunek 6 - dzięki uprzejmości firmy KOMTEK (Kraków)
Podsumujmy. W artykule pierwszym przedstawiłem koncepcję podziału instalacji na strefy różnoprądowe. W tym proponuje rozważenie podziału tablicy rozdzielczej na dwie – nawigacyjną i przymasztową. Proponuje też rezygnację z pajęczyny przewodów oświetleniowych na rzecz kombinacji gotowych latarek LED jako lampek kojowych oraz akumulatorków do nich. Uciążliwe jest ich ładowanie? Nie - kupcie tylko właściwą ładowarkę dobrej klasy. Ja używam podobnych do tej z fotografii – ze sterowaniem elektronicznym, zasilanym na wejściu napięciem 4-12v lub 240 V (przez zasilacz). Poza wszystkim mają łady kolor marine blue.
Do pracy na morzu poddałbym je tzw. tropikalizacji – ale o tym w następnych odcinkach. Najlepiej jest je przykleić na stałe sikaflexem gdzieś w pobliżu tablicy nawigacyjnej – będą nam karmiły paluszki do wszystkich urządzeń – włączając w to aparaty cyfrowe i odtwarzacze nudzących się dzieci…
Tadeusz
Właśnie przeczytałem ten artykuł. Ze zgrozą patrzyłem jak Pan Tadeusz lekką ręką potraktował akumulatorki typu LiPol.
Uczulam wszystkich żeglarz na to że akumulatorki LiPol są bardzo i to bardzo niebezpieczne
Uwierzcie mi.
Wiem co mówię.
Jestem modelarzem który na co dzień je używa i to w dużych ilościach.
Nie przechowjemy ich w nafcie, a w specjalnych pojemnikach antywybuchowych.
I jeszcze jedna niezmiernie ważna kwestia!
Gaszenie pożaru wywołanego takimi akumulatorkami.
Żadna woda.
Te akumulatorki są zbudowane na bazie pierwiastka który karmi się wodą. A efektem teoo jest wydzielanie ogromnej energii.
I ostatnia uwaga.
Cholerstwo wylatujące z eksplodującego akumulatorka przykleja się do wszystkiego. Nie do wiary jak skutecznie.
W efekcie zamiast jednego pożaru mamy miliony.
Pozdrawiam
Jan
Podróżując intensywnie przez weekend ("Donald" wymagający ostatniego dopatrzenia przed zimowym snem = dwie noce w pociągu sypialnym) nie pozwolił mi natychmiast odpowiedzieć na uwagi Kolegi Mariusza Pileckiego. Ale przez ten czas myślałem o nich z dużą wdzięcznością. Myślę, że siła SSI polega na tym, że możemy się na nim bardzo sprawnie dzielić zarówno wiedzą, jak i doświadczeniem. Pisząc artykuły z inspiracji Don Jorge często przeżywam dylemat – prostota i zrozumiałość, czy inżynierska (powiedzmy szczerze – nudna) precyzja, co oznacza jednak konieczność nie tylko bardzo dokładnego opisywania założeń (do jednak dość twardych przesądzeń), ale również osunięcia się często w hermetyczny język.
Muszę wyznać, że wybór jest dla mnie trudny – z jednej strony wielką przyjemność robią mi ludzie, którzy mówią mi: kurczę, nie wiedziałam, że to jest takie proste (i w konsekwencji ulepszają kawałek swojego pływającego wszechświata). Z drugiej strony z wiekiem nachodzą mnie niestety coraz dłuższe i częstsze ataki perfekcjonizmu, co niestety może być chorobą dziedziczną, gdyż podobne objawy widzę u moich wujków, doskonałych konstruktorów i realizatorów swoich pomysłów – którzy cały czas pozostają dla mnie silnymi wzorami osobowymi.
Dzisiaj ukłon w stronę precyzji, gdyż mail Kolegi Mariusza, zdradza dokładnego zawodowca-praktyka – od razu poczułem się mniej samotny w moich atakach perfekcjonizmu – witamu na pokładzie! Ale do rzeczy.
1. Sprawny radiotelefon VHF zgodny z homologacją ma maksymalnie 25W, a więc prąd podczas nadawania jest na poziomie 5A , nie 10A.
Tak. To prawda. Może ten skrót myślowy jest zbyt duży, gdyż oczywiście z mocy 25W nie wynika wprost 5A poboru prądu, ale faktycznie instrukcje współczesnych radiotelefonów VHF podają takie wartości. Przykład: popularny u nas IC-304 (ICOM), lubiany za prostotę obsługi podaje w instrukcji:
· Current drain (at 13.8 V) : TX (at 25 W) 5.5 A max.
· Max. audio 1.5 A max.
Trochę większe wartości ma 725-tka Northstara.
Ale słynny RT2048 SAILORA (kiedy go dawno, dawno temu pierwszy raz dotknąłem i usłyszałem przeczysty, klarowny dźwięk poczułem muśnięcie radiowego nieba) podaje w instrukcji 5A nadawania oraz 0.1A stand-by (nasłuchu). Przyjmujmy zatem te wartości. Co jest ważne? Jeżeli w obwodzie zasilania mamy złe, skorodowane połączenie (załóżmy że ma ono oporność 10 Ohm to spadek napięcia wyniesie 0.1A * 1 Ohm = 0.1V. Przy naładowanym akumulatorze radiostacja będzie działać prawidłowo na nasłuchu. Ale…
Gdy naciśniemy przycisk PTT spadek napięcia wyniesie 5A * 1 Ohm = 5V – jest bardzo prawdopodobne, że będzie działała nieprawidłowo. Tutaj pewien paradoks z praktyki. W starych radiostacjach zauważylibyście od razu, że instalacja zaczyna Wam wierzgać – po prostu przygasłaby któraś z lampek na panelu czołowym. W współczesnych radiostacjach podświetlenie LED ma bardzo stabilną jasność – praktycznie niezależną od wahań napięcie (co jest ich wielką zaletą w oświetleniu nawigacyjnym.
2. Łączenie równoległe baterii akumulatorów jest niezgodne z dobra praktyka inżynierską. Wynika to z tego z faktu że nie ma szansy równo
rozładowywać równolegle połączonych akumulatorów, szczególnie jeżeli już mają trochę "życia" za sobą. Jeżeli nawet różnica w napięciach będzie
10mV ( czyli miej jak 0,1% ) i rezystancja połączeń 10 mohm to prąd wyrównawczy wyniesie aż 1A ( prawo Ohma ). A co będzie dla 1% ? Inna
sprawa jest dość częsty przypadek uszkodzenia akumulatora polegający na zwarciu celi. Bez układów separacyjnych ( stratnych , czyli diodowych
lub bezstratnych ) przewody połączeniowe mają duże szanse na spalenie.
Hm. Myślałem, przez całą niedzielę jak odpowiedzieć na tę uwagę. Stwierdzenie „niezgodne z dobrą praktyką inżynierską” jest bardzo mocne. Muszę wyznać, że jestem nieco stropiony, bo to oznacza, że ta zła praktyka jest rozpowszechniona w dziesiątkach (jeśli nie setkach) tysięcy aplikacji typu samochody elektryczne, wózki widłowe, instalacje solarne i wiatrowe, zasilacze awaryjne, itp. Łączeniu równoległym akumulatorów nie ma nic przeciwko słynny producent Yuasa – nigdy się na nim nie zawiodłem, być może dlatego, że swoje baterie robi nieprzerwanie od 1910 roku.. (tutaj więcej informacji http://baterie.net.pl/index.php/informacje-techniczne)
Ale uwaga jest warta głębszej refleksji. Zjawisko o którym pisze kolega Mariusz oczywiście występuje. Równoległe łączenie relatywnie lekkich akumulatorów (które trzeba na jacht zanieść i wynieść) wydaje mi się jednak rozsądnym kompromisem wyznaczonym przez trójkąt ryzyko – koszt całkowity – funkcjonalność. Nie spełniająca wymaganej pojemności 200-uka (200 Ah) znakomitej firmy HAZE waży 65 kg w jednym kawałku (niestety). Podejdźmy do zagadnienia inaczej – a może błądzimy i powinniśmy pójść w kierunku, który spotykamy na wysokiej klasy jachtach krążowniczych? Zróbmy eksperyment myślowy i zestawmy nasze 300 Ah z ogniw 2V CSB MSJ 300 (2V 300Ah) (tu ich karta katalogowa: http://volty.pl/files/file/PDF/msj-300.pdf ) Rozsądnie byłoby użyć nie 6 baterii, ale raczej 7 (dlaczego 7 a nie 6?). Ciężar takiej baterii wyniósłby 7 * 22.5 = 157.5 kg. Koszt? 5929 zł… Dość bolesne. Piszę te artykuły, starając się pokazać jak maksymalnie tanio można mieć sprawną instalację na odbudowywanym, starym jachcie…
I przynajmniej na razie chciałbym utrzymać to założenie.
Co do separatorów – tak. Ale przyzwoitej jakości nie są tanie (600-800 zł w technologii MOSFET). Kto z Kolegów napisałby artykuł rozwijając ten temat (myślę, że sugestia Mariusza jest bardzo cenna – może głównym wątkiem byłoby porównanie koszt/funkcjonalność w kontekście całej instalacji – sądzę, że znaleźlibyśmy tutaj żywo zainteresowanych)
2. Co prawda rysunki poglądowe, ale może warto na nich zamieścić układy rozruchowe silnika
Tak. W kolejnych artykułach
4. Brakuje mi selektywonści zabezpieczeń.
Panie Mariuszu – proszę napisać coś więcej na ten temat, z Pańskiej praktyki.
5. Obawiam się ze zaciskarką za 120-180 zł nie da się zacisnąć przewodów 33mm - kwestia tzw. kamieni czyli wkładek oraz siły w ręce (
rękach ) potrzebnej do zagniecenia końcówek. Osobiście od 25mm używam zaciskarki hydraulicznej - ręcznej.
To bardzo dobra uwaga. Wrócę do tego w ostatnim artykule serii, gdy będę z Wami rozważał dobrą praktykę montażową. Może napiszemy ten artykuł wspólnie?
W załączeniu przesyłam tabele doboru przewodów w zależności od prądu. Takie dobory są zgodne zarówno z normami polskimi jak i europejskim
Oczywiście zgadzam się w pełni z zasadą że im większy przekrój przewodu tym lepiej.
Niestety, jak pisał Jurek w komentarzach nie możemy zamieszczać ilustracji. Jednak jak rozumiem doświadczony inżynier natychmiast zauważył, że proponuje (zwłaszcza w obwodzie ładowania akumulatorów) za grube przewody. Ale to nie jest pomyłka. Teraz mały konkurs – proszę nadesłać do Jurka odpowiedzi dlaczego (uwierzcie na chwilę, że tak ma być). Spośród poprawnych Jurek wylosuje jedną, a ja wyślę zwycięzcy butelkę dobrego wina…
Tadeusz
Kolega Jan uświadomił mi, że nie mogę za bardzo biec na skróty.
NIEWŁAŚCIWIE UŻYWANE AKUMULATORKI LiPol są bardzo niebezpieczne (tu: wyszukany na youtube filmik: http://www.youtube.com/watch?v=6vYn2lbBh0Q ).
Oczywiście nie namawiałem nikogo do budowy zapalnika zwłocznego poprzez kreatywne zanurzenie tych akumulatorków w nafcie! Wręcz przeciwnie, uznałem, że pusty zbiornik starych lamp naftowych o grubych ściankach z mosiądzu może pełnić dla takiego ogniwka taką samą funkcję, jak wyłożona wykładziną szamotową walizka transportowa zalecana do tych ogniw.
ALE RZECZYWIŚCIE – JEŚLI PASJA MODELARSKA NIE POZWOLIŁA WAM POZNAĆ BLIŻEJ TYCH OGNIWEK I SPECJALNYCH ŁADOWAREK DO NICH – pozostawmy je na razie w spokoju
Napisałem o akumulatorka LiPol, jako o inspiracji, wskazującej, że już dzisiaj potrafimy uzyskiwać niewiarygodne jeszcze 10 lat temu gęstości energii w malutkich ogniwach (dzięki czemu m.in. z radością bawię się tanim motoszybowcem pędzonym takimi ogniwami). Ale nawet z klasycznymi AA, które używamy w naszych cyfrakach możemy zbudować bardzo ciekawą lampę sufitową.
Z drugiej strony, muszę wyznać, że dręczę Monikę M. aby napisała coś więcej o bateriach LiPol dedykowanych dla jachtów – które rozważa do swojej nowej łódki. Ta technologia jest stosowana na dużą skalę w przemyśle lotniczym oraz robotach podwodnych (ciekawi zaglądają tutaj: http://subctech.eu/products/lipol-powerpack/ ). Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami dla tego typu ogniw łagodnego przechodzenia z fazy przemysłowej ekskluzywnej do fazy przemysłowej – masowej. Myślę, że możemy być pewni, że żeby tak się stało, ich kapryśność musi zostać opanowana. Sądzę, że konstrukcja baterii jachtowych (na rynek masowy) pójdzie w kierunku takim, że pakiet będzie zawierał zintegrowany kontroler mikroprocesorowy sterujący zarówno reżimem ładowania, jak i zabezpieczeniem przed rozładowaniem.
Pozdrawiam. T.L.
Baterie słoneczne tak – chętnie o tym napiszę. Do turbinki wiatrowej mam bardzo małe przekonanie na małym jachcie, zadziwiająco zbieżne z podobnymi opiniami Kolegów, którzy się z tego wycofywali.
Ale można znaleźć ludzi, którzy cały czas mają takie urządzenia nie zdjęte – nigdy nie widziałem pracujących dłużej wiatraczków.
Natomiast widziałem udane instalacje na dwumasztowych jachtach 60-80 ft – mocowane wysoko i sądząc po tym jak zachowywały się na słabym wietrze – muszą być bardzo sprawne.
T.
Pozdrawiam z zimowego Braniewa.
Te za grube kable ładowania mają zapewne rozwiązywać kłopoty z wysokimi prądami wyrównawczymi w momencie pogorszenia połączenia tychże.
Sprawa zaciskania kabli grubych. Należy namierzyć elektryka wykonującego instalacje budowlane, wziąć 2-3 piwa (rozpasany koszt ok 24 zł) i sprawę załatwić barterem :-)
Jeżeli chodzi o zaciskarki to na allegro w cenie ok 180 - 200 są takie z 5-cioma kompletami szczęk, którymi można zacisnąć prawie wszystko od 0,75 mm2 do 16 mm2
--
Pozdrawiam
Krzysiek Zajączkowski
Mój znajomy elektryk zabezpieczał końcówki wazeliną techniczną w smarze.
Po przykręceniu na miejsce.
Nigdy się nie zastanawiałem po co to robi, ale mnie to dziwiło.
Mariusz
To ciekawy i często zaniedbywany przez amatorów wątek. Przyjrzyjmy się bliżej wazelinie i jej ciekawym własnością. Wazelina Jest mieszaniną węglowodorów parafinowych (alkanów) z pogranicza stałego i ciekłego stanu skupienia - głównie są to dokozan (C22H46) i trikozan (C23H48). W normalnych warunkach otoczenia ma temperaturę topnienia rzędu 35–45 °C – choć istnieją odmiany o temperaturze topnienia około 60°C – wtedy zawiera głównie nasycone węglowodory zawierające więcej niż 25 atomów C (proszę to zweryfikować). Jest to ważne, gdy zabezpieczamy połączenia elektryczne w komorze silnika.
Na rynku z tego co pamiętam występują cztery rodzaje wazeliny. Są to:
1. Żółta
2. Biała
3. Kosmetyczne
4. Techniczna ( i jej najbardziej pożądana z naszego punktu widzenia) – techniczna wazelina bezkwasowa. Poznajemy ją po brzydkim brązowym kolorze.
Wazelina techniczna występuje na rynku w wersji wysoko lub niskotopliwej. Niskotopliwa ma wyraźnie lepsze własności smarujące – pokrywamy nią gwinty śrub mocujących oczka przewodów od listew śrubowych (bus bar). Pokrycie gotowego złącza wazeliną rozpuszczoną w benzynie, chloroformie lub dwusiarczku węgla (zostawcie w spokoju odmiany gdzie rozpuszczalnikiem jest chloroform! Mam bolesne doświadczenia…) doskonale zabezpiecza je przed penetracją wilgoci – tym samym zabezpieczającą złącza przed korozją. Ułatwia też ich bezuszkodzeniowy demontaż. Stosowana jest na zaciskach akumulatorów kwasowych mokrych, gdzie jest ryzyko zwiększone upłynności z powodu prądów przenoszonych przez cieniutką warstewkę elektrolitów na pokrywie akumulatora. Ja stosuje ją do smarowania uszczelek gumowych na przykład pokryw komory silnika – teraz, kiedy musiałem je otworzyć przy temperaturze -10 były miękkie i nieprzywierające jak zawsze.
Pozdrawiam T.L.
Czytelnik, któremu spodobała się idea użycia nowoczesnych latarek z diodą CREE jako lampek kojowych zadał mi pytanie, czy trudno byłoby wpiąć taką latarkę w instalację elektryczną na stałe zamiast wymieniać co tydzień baterie – na przykład przez przewiercenie otworu w obudowie i przylutowanie przewodów.
Moja odpowiedź – można to zrobić znacznie prościej - kupując dobrej jakości latarkę z ładowarką samochodową w komplecie (patrz tutaj: http://allegro.pl/latarka-cree-r3-zoom-edc-aku-2lad-nakladka-i2864793579.html ). Wtedy do wezgłowia koi podciągamy instalację – ale uwaga: do gniazda zapalniczki. Z niej doładowujemy latarkę i alternatywnie zasilamy inne gadżety. A propos gadżetów – w czasie nadmorskich wypraw nocowałem kiedyś na plaży z moim małym Mikołajem, który wtedy miał 10 lat.
Gdy zasypialiśmy po długim dniu Mikołaj wykrzyknął: Tatuś, to jest prawdziwie traperskie życie, plaża, morze, ognisko i film na notebooku…
Tadeusz
Dziękuję za informację.
Pozwolisz, że znowu podsunę rozwiązania home-made :-)
Dobrym zamiennikiem dla wazeliny jako uszczelniacz do elektryki jest lakier do włosów. Przynajmniej dla tych, którzy mają go w łazience. Do uszczelniania elektryki i podkładek gumowych nadaje się smar silikonowy w spray'u. Ja używam taki z Lidla.
Czemu piszę o uszczelnianiu połączeń elektrycznych? Czasami połączenia w wilgoci śniedzieją.
Należałoby też używać do połączeń aluminiowo-miedzianych używać takich podkładek.
http://www.ergom.com/pl/katalog/KATALOG-KONCOWKI/pol/09%20koncowki%20RUROWE%20Al-Cu/05%20podkladki%20alum-miedz/podkladki%20alu-mie-pol.htm
Można też zabezpieczać klejem do gwintów - środek przed odkręceniem. Typu Loctite lub Prime Lok, byle był to klej do połączeń słabych. Klej do mocnych rozkręca się podgrzewając miejsce sklejenia do ok 200 stopni.
Jerzy jeśli poniższe linki dasz radę otworzyć to zamieść (jeśli zechcesz) też resztę tekstu.
Tabela prąd - przekrój przewodów
https://picasaweb.google.com/lh/photo/y5kC3peNksOfrGq-o50FLJI0r5mk7ThoIHqJcO_dVoU?feat=directlink
I na deser tensometr (do pomiaru napięcia want) wersja exclusive. (Znaczy drogi w użytkowaniu i może powodować zniechęcenie do żeglarstwa części rodziny)
https://picasaweb.google.com/lh/photo/6ff402WMrMNnYVTtbfGU0JI0r5mk7ThoIHqJcO_dVoU?feat=directlink
--
Pozdrawiam
Krzysiek Zajączkowski
Czy jest jakiś prosty sposób zrobienia maksymalnie tanio wiatromierza na maszt, który będzie na ściance kokpitu pokazywał w postaci elektronicznej siłę wiatru? Jak można prosto wyskalować taki przyrząd?
Odpowiedź: nie mam pojęcia. Ale jeśli dzisiejszego wieczora miałbym przed wyjściem w morze wejść na maszt i zainstalować coś, co zrobię na stole kuchennym, to zabrałbym się za to tak:
1. Wziął silniczek z napędu starego CD-ROMU, starej drukarki atramentowej lub laserowej, itp.
2. Na ośkę wlaminowałbym Epidianem trzy łyżeczki plastikowe od lodów
3. Na ściance wirującej tarczki nakleiłbym malutki magnes neodymowy (lub więcej – patrz dalej)
4. Kupiłby w Decathlonie możliwie najtańszy licznik rowerowy na kierownicę
5. Przedłużył przewód, tak, aby go sensownie poprowadzić w maszcie i do kokpitu
Jak wyobrażam sobie skalowanie? Na początku sprawdzam odkurzaczem albo suszarką do włosów czy w ogóle działa – i czy nie dołożyć magnesików.
Mocuje wiatraczek na bagażniku samochodu (na kawałku pręta imitującym głowicę masztu) i włączam GPS’a – żeby mieć w miarę dokładny pomiar prędkości.
Biorę ze sobą Epidian i zapasowe magnesiki. Jeżdżę z prędkością od 10 do 100 km/h nagrywając na komórkę wartości par: prędkość-wskazanie. Jak się prędkościomierz niemrawo rusza to dokładam magnesy– aż osiągnę sensowny wynik. Zabezpieczam cały silnik preparatem wypierającym wilgoć. No i dorabiam z rurki stalowej jakieś mocowanie. Nie wiem czy rozwiązałem to zadanie od strony ekonomicznej?
Przy założeniu, że nic nie mamy w domu, to koszty wyniosą:
a. Rowerowy licznik wodoodporny (raczej ukryłbym go za szybką – nie do końca wierzę w tę wodoszczelność) kosztuje 7 zł + przesyłka (http://allegro.pl/wodoodporny-licznik-rowerowy-i2873104817.html)
b. Silniczek około 4-5 zł
c. Kabel 15m około 0,14 zł/m dwużyłowy telefoniczny = 2 zł
Całość powinna zamknąć się bez robocizny bezpośredniej w kwocie 15-30 zł (doliczam dwie złączki, aby można było maszt zdjąć na zimę, koszulki termokurczliwe, cynę z kalafonią + kwiatek dla Żony za zasmrodzenie kalafonią kuchni przy lutowaniu – uwaga: ostatnią pozycję proszę w wydatkach jachtowych księgować nie jako nakład inwestycyjny, ale jako bieżące koszty operacyjne utrzymania miłości w rodzinie)
Najtańszy wiatromierz masztowy na rynku to koszt około 1200 zł (4600 zł bardzo ciekawy funkcyjnie ST60).
Oczywiście jeśli miałbym robić coś bardzo trwałego, to wytoczyłbym cienką ośkę z 316L i użył łożysk zamkniętych typu RS (po złotówce na Allegro), tak dopasowanych, aby zewnętrzną średnicą wcisnąć je lub wkleić w rurkę metalową (np. fi=20 mm) – odpadek 30 centymetrowy dostaniemy w każdym warsztacie zajmującym się produkcją wyrobów ze stali kwasoodpornej. Rurkę polerujemy na zwierciadło (pasażerski wszak statek). Pamiętam też o umocowaniu świecącej w dół białej diody, która podłączona równolegle do światła nawigacyjnego będzie podświetlała nam stalowy wimpelek wskazujący kierunek wiatru. Dioda nie może być oczywiście widoczna dookoła – a jedynie w wąskim stożku z kokpitu. A propos wskaźnika kierunku. Pasjonat pływań nocnych skarżył mi się kiedyś na źle widoczny wskaźniki kierunku wiatru. Nie miałem wtedy pomysłu – ale dzisiaj po prostu użyłbym jako przedłużenie ramienia wimpelka miniaturowego lasera (3.5 zł na Allegro). Zagadka. Jak do niego doprowadzić zasilanie? Pytanie pomocnicze: czy to jest dobrze postawione pytanie?
Tadeusz
Pytanie:
Przy założeniu bardzo silnych ograniczeń budżetowych przy remoncie łódki (8.50) oraz tego, że ze względu na konstrukcję jaskółek dość łatwo mógłbym za kilka lat wymienić kable, gdzie najtaniej mógłbym kupić kabel do odbiorów niskoprądowych (głównie oświetlenie LED)? Czy wie Kolega, ile tego kabla mniej więcej będę potrzebował?
Hm, to trudne pytanie. Ale chyba bym kupił z magazynów wojskowych nowy kabel do telefonów polowych http://allegro.pl/kabel-pkl-beben-80mb-prl-wp-dwuzylowy-i2805858524.html Będzie Pan potrzebował minimum 70-80 m - przy bardzo starannym rozplanowaniu powinno to wystarczyć. Koszt wyjdzie 25 gr za metr – chyba nic się taniej nie da, chociaż od razu można kupić z kimś na spółkę (np. instalatorem domofonów) 365 m http://allegro.pl/kabel-pkl-beben-365mb-prl-wp-dwuzylowy-i2805799647.html i wtedy wyjdzie mniej więcej po 15 groszy za metr. Te kable są bardzo wytrzymałem mechanicznie. Uwaga! Są dwa rodzaje kabli PKL – tutaj więcej info http://www.dw-electronics.com/wojskowy-kabel-pkl--500-m-beben-p-342-23-.html (tu na marginesie wychodzi 10 gr za m nowego kabla)
Pozdrawiam
T.
Odnośnie licznika, problemem jest matematyka używana przez takowe. Jednym z elementów konfiguracji jest podanie obwodu koła. Najczęściej jako podanie średnicy - komputerek sam przelicza. I, - w zaproponowanym przez Ciebie konkretnym liczniku min. średnica koła to 60 cm, : -) proponowałbym jeden magnes (z przeciwwagą niemagnetyczną) i licznik z mniejszą minimalną średnicą koła, jak ten: http://allegro.pl/licznik-rowerowy-14-funkcji-przewodowy-sklep-w-wa-i2855135984.html - 100 mm min.
Koncepcja wykonania rurki z łożyskami jest super, Zastanawiam się czy przypadkiem tych 100 mm nie załatwiłby talerz od dysku twardego.
--
Pozdrawiam
Krzysiek Zajączkowski
____________________________
Krzysztof, to bardzo dobry pomysł. Opublikuj to u Jurka – cała idea tych artykułów polega na tym, że Don Jorge uruchomił na SSI proces zarządzania wiedzą o gadżetach żeglarskich – dostaje wiele pytań o porady techniczne. Oczywiście średnica nie jest problemem. Rozumiem, że dążysz do tego, aby tak wyskalować licznik, aby pokazywał prędkość od razu w kilometrach na godzinę (lub w węzłach manipulując wskaźnikiem korekcyjnym w komputerku rowerowym) – czy tak?
Ja założyłem, że wiatraczek będzie się obracał wolniej niż koło rowerowe – w związku z tym kolejnymi magnesami „oszukujemy” go co do liczby obrotów powiększając liczbę impulsów. Oczywiście łożyskowanie ze starego dysku jest świetnym pomysłem – zmodyfikowałbym go jedynie wiercąc w nim otwory odciążające frezem trepanacyjnym.
Podobny efekt dla licznika który proponujesz osiągniemy przyklejając magnesik do ramienia wiatraczka i umieszczając czytnik sygnału na małym wysięgniku – który jednocześnie pełnił by funkcję jednego ze wskaźników kąta martwego do naszego jachtu. Co Ty na to?
PS. Zauważ, że licznik rowerowy ma tę zaletę, że od razu masz rejestrowaną Vmax oraz Vavg.
Pozdrawiam raz jeszcze.
T.L.
_________________________________________
Pytanie, czy równie prosto jak wskaźnik siły wiatru można zrobić wskaźnik kierunku wiatru? Oto wynik niedzielnego obiadu. Znaleźliśmy cztery istotnie różne rozwiązania:
a) Zastosować selsyny z wyprzedaży – na dolnym selsynie grawerowana, ozdobna wskazówka na tarczy w formie róży wiatrów wykonanej metodą intarsji z różnych fornirów (Doktorze Hilsberg – dziękujemy!). Tu wyjaśnienie zasady działania z obrazkami (http://www.maritime.org/fleetsub/elect/chap10.htm )
b) Zastosować tarczkę z magnesikiem, który uruchamia jeden z 60 halotronów rozmieszczonych na obwodzie nieruchomego pierścienia (można też zastosować minaturowe kontaktrony – przetestowane: (http://allegro.pl/kontaktron-zm-109-ii-i2855853348.html ). Halotrony najtaniej pozyskujemy ze starej klawiatury do PC (10 zł). Każdy z hallotronów łączymy z miniaturową diodą led (0,7 do 1 zł za sztukę) rozłożoną odpowiednio na okręgu imitującym różę wiatrów na ściance kokpitu. Całość łączymy 60-cio żyłową taśmą od komputerów (10 zł za metr). Diody powinny mieć różne kolory w różnych segmentach – pokazujących na przykład kąt martwy, optymalną prędkość oraz zakres kątów w fordewindzie, gdy nasz jacht zachowuje się niestabilnie i bezwzględnie powinniśmy stosować kontraszot grota. Koszt całkowity około 150 zł. Uwaga! W szereg włączamy potencjometr, którym na tablicy w nawigacyjnej będziemy mogli przyciemnić diody, żeby w nocy nie raziły sternika…
c) Zastosować potencjometr liniowy, obrotowy oraz cyfrowy woltomierz lub amperomierz, który będzie precyzyjnie pokazywał w stopniach kąt do wiatru. Uwaga! Napięcie powinno być stabilizowane – ale to jest bardzo proste – tutaj dokładny opis jak to zrobić najtaniej wykorzystując gotowy układ serii 78xx (http://www.elektroda.pl/rtvforum/topic1665713.html#8070399 ) . Koszt około 100 zł
d) Wariant C jak wyżej – zastosowanie miernika wychyłowego o kącie 270 stopni (amperomierza lub woltomierza)
e) Zastosować na maszcie tarczkę z płetwą wiatrową z wygrawerowanymi stopniami laserem (koszt około 20 zł) + gotowy zestaw kamery cofania (oczywiście z autonomicznym doświetlaczem w podczerwieni, żeby działał nam w nocnej, gęstej mgle (http://allegro.pl/asystent-parkowania-cofania-kamera-monitor-i2840991915.html) ) Koszt całości – około 250 zł (wliczyłem przewód i wtyczkę podmasztową)
Które rozwiązanie podoba się Wam najbardziej?
Propozycje ulepszeń?
Pozdrawiam.
Tadeusz Lis
1. (Od Czytelnika Zawsze Wątpiącego). Dlaczego akurat kable od telefonów wojskowych mają być szczególnie wytrzymałe?
Odp. Proszę dokładnie przeczytać ich opis techniczny w podanych linkach. Ze względu na to, że są zbrojone bardzo wytrzymałym stalowym drutem idealnie się nadają do doprowadzenia napięcia na top długich masztów. Na pewną ciągnąc ręką Kolega nie da rady go zerwać.
2. Mam kłopot z hałasującymi kablami w maszcie, gdy jacht kołysze się na cumach lub na kotwicy. Czy jest na to jakiś sposób – nie chciałbym masztu wypełniać pianką…
Odp. Tak, jest. Proszę wyciągnąć kable i przed powtórnym wciągnięciem proszę mniej więcej co 0.5 do 1 m zacisnąć na nich po 3 możliwie grube opaski elektrotechniczne (http://www.sieci24.com.pl/581-konwerter-planet-gt-802-.html) co 120 stopni. Wciągamy jeża do środka. Opaski sprężynują i odpychają wiązkę od ścianek masztu eliminując ryzyko przetarcia. Nauczył mnie tego kiedyś stary elektryk jachtowy. To samo można zrobić z peszlem lub sztywną rurką elektrotechniczną.
Tadeusz
Pytanie: Uważam, że pomysł z wentylatorem od komputera jest bardzo dobry. Czy Kolego uważa, że jest jakaś różnica, czy zamontujemy go jako nadmuchowy, czy jako wyciągowy?
Odpowiedź: . Wentylatory wymuszające obieg powietrza w skrzyniach akumulatorowych zawsze instalujemy jako nadmuchowe. Wynika to z zasad bezpieczeństwa. W czasie ładowania akumulatorów wydziela się wodór. Powinien być usuwany wraz ze strumieniem powietrza nadmuchiwanego. Jeżeli nie jest to możliwe – zawsze stosujemy dedykowany do komór silnika wentylator w wykonaniu iskrobezpiecznym. Jest on jednak średnio 15-20 razy droższy niż zaproponowane rozwiązanie.
Pozdrawiam. T.L.
a. Czy mogę dla oszczędności energii zastąpić żarówkę diodą LED?
b. Czy ta żarówka ma znaczenie dla ładowania akumulatorów jachtowych, bo mam wrażenie, że przez chwilę nie miałem ładowania, ale potem samo wróciło?
Odpowiedź:
a. Raczej nie. Żarówka ta pełni zazwyczaj ważną rolę w układzie wzbudzenia alternatora i jest tak dobrana, aby umożliwić wzbudzenie nawet przy niskich obrotach silnika (zakładam, że silnik jest starego typu i żarówka nie jest sterowana sygnałem z ECU). Teoretycznie można by dobrać kombinacje właściwego opornika i diody świecącej – proponuje jednak porzucić tę myśl – wystarczy chwilkę pomyśleć jak długo świeci się ta żaróweczka (zwykle około 5W), zanim silnik się uruchomi…
b. Tak. Patrz odpowiedź wyżej. Niektóre alternatory (UWAGA NIE MOŻEMY ZAWSZE NA TO LICZYĆ) potrafią się wzbudzić same wykorzystując magnetyzm szczątkowy. Przygotowując odpowiedź sprawdziłem, że tak się zachowuje alternator Bosh 130 A. Ale wymaga to wysokich obrotów silnika. Zatem wydaje mi się, że Kolega zaobserwował podobne zjawisko na swojej łódce, gdy po nagrzaniu silnikach zapewne wszedł on w pracę na swoich obrotach nominalnych i alternator sam się wzbudził. Jednak nie znając konkretnego modelu maszyny elektrycznej trudno jest tutaj spekulować.
Pytanie: Czy dla ułatwienia rozruchu silnika mogę odciąć na chwilę akumulatory hotelowe (mocno rozładowane) ?
Odpowiedź: Nie przysłał Kolega schematu instalacji – więc trudno jest mi odpowiedzieć – nie wiem jak wygląda układ sterowania ładowaniem obu banków. Generalnie uważa się, że odłączenie alternatora na pracującym silniku niszczy go. Jednak praktyka pokazuje, że nie zawsze. Kiedy ostatnio paliłem się w Landroverze odpiąłem na pracującym silniku akumulator, a dopiero potem wziąłem się za gaszenie nauczony poprzednim doświadczeniem z palenia się w Subaru Libero. Więc tym razem straty były minimalne. Alternator nie naruszony ogniem, mimo że pracował jeszcze przez chwilę nie uległ zniszczeniu. Dwóch kolegów ma podobne doświadczenia – kilku innych zniszczyło – albo jedną lub dwie diody prostownicze (uległy spaleniu w mostku prostowniczym), albo regulator napięcia. Zatem jeżeli eksperyment nie jest konieczny – raczej bym z niego zrezygnował. Generalnie proponuje na razie zawiesić wątek karmicieli naszych instalacji jachtowych – przygotowuje osobny artykuł na temat alternatorów jachtowych.
Pytanie (ostatnie dot. alternatorów). Czy mogę tak zamontować alternator, żeby kręcił się w drugą stronę niż normalnie?
Odpowiedź: Tak. Ale pod jednym warunkiem. Czytajcie uważnie SSI…
Teraz kilka użytecznych tricków wykonawczych:
1. Panel nie powinien mieć mniejszej grubości niż 2.5 mm i większej niż 5 mm
2. Łby śrub mocujących listwy zaciskowe przyklejamy od spodu. Uwaga! Chociaż umieszczenie ich z tyłu panelu jest kłopotliwe – to montażowo idealne, gdy przyjdzie nam podłączać instalację. Panel leży wtedy na klockach na kocu na blacie nawigacyjnym, a my systematycznie przykręcamy poszczególne oczka wcześniej wykonanych przewodów
3. Każdy włącznik i lampkę opisujemy flamastrem znakującym od tylnej strony płyty – opis poza funkcją musi zawierać taki sam numer, jak na oznaczniku końców przewodu – pociągniętych dalej do masztu lub na rufę (tutaj jak wygląda oznacznik: http://www.ergom.com/pl/katalog/OZNACZNIKI/pol/01%20oznaczniki%20przewodow%20elekt/ozn%20przew%20elekt-%20pol.htm)
4. Nie robimy tabliczek opisujących przyciski – napisy grawerujemy bezpośrednio na płycie
5. Zlecając wycięcie płytki (np. z zaokrąglonymi rogami) od razu zlecamy wycięcie otworów pod przełączniki oraz ewentualne diody kontrolne
6. Pamiętamy o otworach mocujących panel – wtedy należy użyć dedykowanych zaślepek (http://www.apcentrum.com.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=87&Itemid=97 )
7. Alternatywnie panel mocujemy na malutkich magnesach neodymowych mocowanych w czterech rogach
8. Wykonanie podświetlonych napisów jest trudne (i nie tanie). Perfekcjoniści wycinają w laminacie okienka, za którymi znajduje się frezowana płytka z plexiglasu, z naklejoną od tyłu folią aluminiową. Stosujemy do oświetlenia jedną, dwie diody LED (na rząd) – plexiglas działa jak światłowód. Napisy grawerujemy wtedy w plexiglasie i wypełniamy je właściwą farbą (jak: o tym tutaj: http://www.cnc.info.pl/topics73/grawerowane-napisy-jak-wypelnic-kolorem-vt16302.htm ). Można użyć farb (bardzo tanich) na bazie wosku karnauba (Farba Rub 'n Buf). Pozwala ona na starym jachcie zrobić estetyczną obwiednie panelu, komponującą się na przykład ze ściankami z sapeli. Obwiednie frezujemy w jednym przejściu lub rzeźbimy narzędziami typu Dremel
9. Jeżeli do tablicy robimy obwiednię (ramkę) to możemy w niej ukryć cienką przekładkę z plexiglasu. Podświetlona diodami od wewnątrz (najlepiej czerwonymi) daje piękny efekt połyskującej tablicy włączników, na której mocno zaakcentowane są grawerowane napisy
10. Na tablicy możemy odwzorować sylwetkę (przekrój) naszego jachtu i umieścić małe diody świecące jako wskaźniki załączenia obwodów
11. Zawsze projektujemy docelową tablicę – co najwyżej część obwodów nie będzie w pierwszym sezonie podłączona.
oraz po przeczytaniu artykułów pana Tadeusza postanowiłem przynajmniej spróbować poukładać sobie taką instalację na papierze.Już na samym
początku pojawił sie dylemat, na który nie potrafię sam odpowiedzieć.
Czy zasilając rozusznik silnika 65KM dedykowanym akumulatorem powinienem zastosować wyłącznik i bezpiecznik
dla kabla zasilającego rozrusznik ?
"Geografia" łodzi jest następująca : tylna bakista=akumulator / 1000 mm/ maszynownia =rozrusznik/3000 mm/GTR + sterówka.
Zdrowy rozsądek mówi mi ,że nie potrzeba zabezpieczeń,jednak może się mylę ?Jeśłi to jakich : 500 A ?
Proszę o poradę.
Wojtek Zawadzki
Poznań
Pytanie Wojtka: Czy w obwodzie rozrusznika stosujemy bezpiecznik?
1. Powinniśmy użyć grubszego kabla, niż w instalacji samochodowej, ponieważ używamy go znacznie rzadziej i zazwyczaj akumulator jest w gorszym stanie naładowania. Dlatego powinniśmy eliminować wszelkie spadki napięcia. To podstawa dobrego rozruchu. Ze względu na wygodę (miękkość), a tym samym łatwość poprowadzenia użyłbym tutaj wzmocnionych przewodów spawalniczych – np. typu TITARC (H01N2-D) 35 lub nawet 50-tki. Ich długość odmierzamy eksperymentalnie cienkim przewodem po zamocowaniu silnika i akumulatora, pamiętając o takim ich poprowadzeniu, aby nigdzie nie dotknęły gorącej lub wirującej części silnika.
2. Następnie idziemy do przyzwoitego sklepu z akcesoriami spawalniczymi, prosimy o przycięcie na wymiar i zaprasowanie (praską hydrauliczną) właściwych oczek (jakich – pisałem o tym we wcześniejszych artykułach)
3. Przewody przykręcamy przez podkładki (koniecznie!), tak, aby nakręcana nakrętka nie kaleczyła cynowanej powłoki oczka. Całość zabezpieczamy smarem molibdenowym lub smarem miedzianym.
Pytanie Zbyszka: Do starego rozrusznika udało mi dostać nowy bendiks. Niestety koło zębate, te na kole zamachowym jest mocno zużyte (ciekawe, że tylko w jednym miejscu – może materiał był tutaj słabszy?). Niestety nie dostanę już takiej zębatki. Czy można by ją jakoś dopasować z innego silnika?
Odpowiedź – można. Ale to jest niepotrzebne. Możesz to, Zbyszku, zrobić prościej. Jak rozumiem masz już silnik na stole warsztatowym? Są teraz dwie drogi (nie rozłączne).
1. Pierwsza polega na tym, że wytarte zęby będziesz napawał (zwykłą spawarką). Proste i skuteczne. Potem weź listewkę i ostrugaj ją zgrubnie tak, aby z małym naddatkiem wchodziła w przestrzeń międzyzębną, tam gdzie wieniec jest niezniszczony. Włóż między zęby cieniutki papier ścierny (400 lub 600) i doszlifuj swój drewniany wzornik. Sprawdź czy jest dobrze dopasowany, świecąc od tyłu małą latarką kieszonkową – nie powinieneś zobaczyć światła pomiędzy wzornikiem, a sąsiednimi zębami.
2. Teraz weź półokrągły pilnik z nasypem diamentowym (taki jak do cięcia hartowanych krat więziennych) możesz je kupić tutaj: http://www.narzedziak.pl/category/narzedzia-reczne-pilniki-do-metalu-pilniki-iglaki-diamentowe (około 16 zł za komplet, profesjonalne: około 60 zł – ale bardzo się przydają na łódce) i starannie wypiłuj napawane zęby, posługując się wzornikiem. Jeżeli wydaje Ci się, że to jest żmudna praca, to pomyśl o moim znajomym, który bawełną polerską wyprowadził w ciągu 3 miesięcy idealną krzywiznę mechanizmu krzywkowego w urządzeniu do robienia krzywdy odległym przedmiotom przyrody ożywionej.
3. Inny sposób polega na tym, aby po podgrzaniu wieńca palnikiem (nie przesadnie, aby nie rozhartować powierzchni zębów) ściągnąć go z koła zamachowego i założyć powtórnie po obróceniu go o 180 stopni. Pomoże? Na pewno. Jak zapewne wiesz, każdy silnik spalinowy zatrzymuje się w tym samym miejscu – zatem nowa automat wysprzęglający będzie się teraz zazębiał z nienaruszonymi zębami na wieńcu
Pytanie od Andrzeja: zy można samemu zregenerować rozrusznik jachtowy. Na czym to polega?
Odpowiedź: Można chociaż oszczędność nie będzie duża – rzędu 200 zł, w stosunku do profesjonalnej regeneracji w warsztacie. A propos regeneracji – z moich obserwacji wynika, że w Europie trudno jest znaleźć warsztat, który jest w stanie konkurować jakością, ceną i terminami z polskimi warsztatami.
Jeżeli nigdy tego nie robiłeś, tutaj jest ładny komiks pokazujący szczegóły jego budowy (http://www.e-autonaprawa.pl/artykuly/190/awaria-rozrusznika.html) a tutaj sposób regeneracji (na przykładzie rozrusznika do fiata: http://punto.org.pl/zrobtosam/model176czylimk1/56 ). Jednak jeżeli zdecydujesz się robić to sam, lepiej jest zadbać o istotne na jachcie szczegóły. Oto one:
1. Przednią tulejkę należy wykonać z brązu, a nie z mosiądzu
2. Jeżeli tylna część wałka jest łożyskowana łożyskiem kulkowym, to powinno ono być typu RS (zamknięte) lub jeszcze lepiej wykonane ze stali kwasoodpornej
3. Styki wysokoprądowe (nr. 14 na pierwszym rysunku) najlepiej jest po starannym oczyszczeniu pokryć warstwą srebra w procesie elektroforezy – to nie powinno kosztować więcej niż 30-50 zł w zakładzie jubilerskim (warstwa nie musi być gruba)
4. Wałek, po którym przesuwa się sprzęgiełko smarujemy smarem molibdenowym. Teraz uwaga: może piszę o rzeczy oczywistej, ale w rozrusznikach silników jachtowych nie wolno jest stosować smarów Tovotte’a starszego typu, w których zagęszczaczami są mydła wapniowe, ponieważ temperatury bloków są istotnie wyższe niż w samochodach i zauważalnie wyższe niż w maszynach roboczych. Efektem zapieczenia wałka w przednim łożysku ślizgowym może być trudny do opanowania pożar – to są wtedy naprawdę duże prądy przy rozruchu. Można od biedy stosować nowoczesne smary typu Towot, gdzie zagęszczaczem jest lit (Tmax = 120 st.) – ale jeśli nie mamy pewności – lepiej nie eksperymentujmy. Będziecie zdumieni, jak szybko zespala się niezabezpieczona brązowa tulejka ze stalowym wałkiem w obecności słonej wody morskiej.
5. Całość rozrusznika malujemy pięcioma warstwami lakieru samochodowego po powieszeniu go na drucie w suchym pomieszczeniu. Jeśli nie mamy kompresora lakierniczego – bardzo przyzwoity efekt uzyskamy malując farbą w sprayu. Pamiętamy jedynie o odtłuszczeniu go acetonem oraz o tym, aby malując go nie wykonywać ruchów nadgarstkiem – tylko całym przedramieniem, tak, aby odległość dyszy od przedmiotu malowanego była stała.
Pytanie od Violi: słyszałam w jednym z angielskich portów opowieść o silniku parafinowym, który rzekomo miał napędzać stary jacht żaglowy. Jak parafina może być używana jako paliwo?
Odpowiedź: Hm, przypuszczam, że chodzi tutaj o drobne nieporozumienie językowe. Rzeczywiście w starych jachtach stosowane były przed pierwszą wojną światową silniki, w których paliwem była nafta – ale uwaga: angielska nazwa tych silników to petrol-paraffin engine (w USA - gasoline-kerosene engine). Są to silniki dwupaliwowe, gdzie do rozruchu używano drogiej benzyny (kupowanej zazwyczaj w tamtych czasach w aptekach), a po rozgrzaniu przechodzono na naftę. Były to zawsze silniki niskoprężne (1:8), czterosuwowe. Charakteryzowały się bardzo kulturalną, spokojną pracą przy niewielkich mocach jednostkowych. Gdy nafta jako paliwo do gotowania i oświetlenia zaczęły znikać wraz z nimi zaczęły z głodu wymierać jachtowe silniki nią karmione. Nafta dobrze sprawdzała się w silnikach z unikalnym rozrządem inżyniera Knigta (http://pl.wikipedia.org/wiki/Rozrz%C4%85d_Knighta). Myśłałem kiedyś aby zbudować taki silnik do swojej łódki – w czasie gdy poszukiwałem bezwibracyjnego napędu. Ale dziś można to zrobić prościej.
Jurek pyta: A dlaczego tulejka z brązu, a nie z wysokowęglistego żeliwa (samosmarowna) ?
Tadeusz odpowiada: Dlaczego nie tulejka z żeliwa? Jak rozumiem masz na myśli specjalne żeliwo sferoidalne, które otrzymujemy używając jako modyfikatora ceru lub magnezu? Ma ono wiele zalet – ale przy dużej zawartości węgla jest kruche i dość twarde. To sprawia, że w warunkach warsztatowych trudno jest wykonać cienkościenną tulejkę i osadzić ją na wcisk bez popękania. W przypadku brązu zazwyczaj wytaczam tulejkę zostawiając na minusie kilkanaście setek i potem rozwiertakiem nastawnym pasuje ją do konkretnego wałka. Oczywiście to nie jest pomysł na produkcję masową. Jeśli chodzi o łożyska ślizgowe, to w tej chwilo żeliwo szare sferoidalne i wernikularne jest wypierane przez tzw. intermetale, czyli stopy tytanu i aluminium o bardzo ciekawych własnościach – opis na żądanie (w barbarzyńskim pdf - przyp. Don Jorge)
Jurek pyta: dlaczego smarami molibdenowym, miedzianym, a nie smarem grafitowym ?