JESZCZE JEDEN SZWEDZKI JACHT PRZYBYŁ DO POLSKI
Nie na próżno Mikolaj Frisch zachęcał Czytelników i Sympatyków SSI do kupowania jachtów w Szwecji przed zimą. Nigdy dotąd laminatowe jachty z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiatych nie były tak tanie jak tej jesieni. Starzy żeglarze się wykruszają, a ich synom i wnukom w smukłych jachtach brakuje przestrzeni i luksusów. Prawdziwi znawcy lubią, to co pachnie rassmusenową linią i dzielnością morską i nie ulegają straszeniu osmotyczną dewastacją struktury laminatu.
Edward "Gale" Zając po JESTER poczuł, że już wyrósł z żeglowania malutką "Holly" i że aby ponownie wyruszyć w atlantyckie szranki - musi mieć większą łódkę. Choćby nieco większą. Tak sie napalił, ze koniecznie, koniecznie, nie bacząc na porę jesiennych sztormów, śnieg, grad - zabrał się do przyprowadzenia kupionego (tanio) jachtu aż z Zatoki Botnickiej. Oczywiście - samotnie. Na próżno prosiłem, aby odłożył ten rejs na maj. Kupił i musi łódkę mieć już w Ustce jutro, najdalej pojutrze.
Jeszcze raz się udało.
Wygląda jak jacht, wabi się "GRISSLAN", typ Albin Vega, nr 1202 z 1972 roku. Ekploatowany był dotąd bez jakichkolwiek oznaczeń, bez nazwy czy portu macierzystego. Jedynie numer kolejny produkcji na żaglu. Czyżby to żagiel 40-letni ?
Przyjrzyjcie się, może jeszcze ktoś ...?
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
_____________________
Dane techniczne: Albin Vega 27, laminat p/s, długośc kadłuba 8,25m, szerokość 2,46 m, zanurzenie 1,17m, pow. pom. żagli 32 sqm, wyprodukowano tych łódek 34.000 w stoczni w Kristinehamn.
____________________________
Rejs po Albin Vegę
Udział w JESTER AZORES CHALLENGE 2012 to było spełnienie moich młodzieńczych marzeń. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy mi w tym pomogli. Jak można było zauważyć, szczególną rolę w tym odegrały dwie osoby: Tadeusz Lis i Jerzy Kuliński. To głównie dzięki nim cała wyprawa zakończyła się sukcesem.
Udział w JESTER AZORES CHALLENGE 2012 to było spełnienie moich młodzieńczych marzeń. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy mi w tym pomogli. Jak można było zauważyć, szczególną rolę w tym odegrały dwie osoby: Tadeusz Lis i Jerzy Kuliński. To głównie dzięki nim cała wyprawa zakończyła się sukcesem.
Rejs dostarczył mi wiele doświadczeń. Już w jego trakcie pisałem o rozważaniach na temat wielkości jachtu do oceanicznego żeglowania. Angielski projektant HOLLY zaprojektował ją jako dzielną i bezpieczną łódź do żeglowania również w trudnych warunkach pogodowych. Potwierdziło się to zarówno w czasie bałtyckich, jak i oceanicznych sztormów. Często z podziwem obserwowałem z jakim wdziękiem łódeczka radziła sobie na dużych falach, tylko wyjątkowo biorąc wodę na pokład. Te zalety kończyły się, gdy trzeba było żeglować na wiatr i pod wysokie fale; jacht praktycznie stał w miejscu lub nawet tracił z trudem wywalczoną wysokość.
Te cechy HOLLY szczególnie wyraźnie było widać w moich startach w Regatach o Puchar Poloneza; startowałem trzykrotnie i zawsze nie udawało mi się ich ukończyć. Gdy ja byłem w połowie drogi powrotnej przychodził sztorm i pędził mnie w inną stronę; ci na szybszych łódkach stali już w porcie.
Tak więc wracając z JESTERA miałem plan wymiany HOLLY na jakiś większy jacht. Oczywiście zdawałem sobie sprawę ze swoich bardzo ograniczonych możliwości finansowych, a właściwie nikłych szans na większy kredyt z banku; jedną pożyczkę na JESTER już wziąłem.
port macierzysty
.
Jest kilka stron internetowych oferujących używane jachty. Ja zwykle przeglądam: www.blocket.se – bo do Szwecji blisko i jachty tam tanie. Tym razem zdopingowały mnie również wzmianki na SSI o taniejących jachtach u naszego sąsiada zza morza. I rzeczywiście na tej stronie można zobaczyć wiele ciekawych ofert. Zobligowany możliwościami finansowymi zacząłem przeglądać oferty sprzedaży jachtów typu "Albin Vega" – znanych również w Polsce z solidnego wykonania i swej dzielności morskiej.
Wśród ofert najbardziej atrakcyjna wydała mi się ta z Hudiksval – portu leżącego nad Zat. Botnicką, ok. 300 km powyżej Alandów. Armator przeprowadził się daleko od morza i nie miał warunków do dalszego uprawiania żeglarstwa. Chciał pozbyć się jachtu jeszcze przed zimą. Do kontaktu z nim wykorzystałem Jana – Polaka mieszkającego od lat w Szwecji i w dodatku samotnego żeglarza wielokrotnie odwiedzającego Ustkę swoim jachtem.
Z kilku ofert armator wybrał moją pewnie dlatego, że tylko ja miałem zamiar odpłynąć zaraz po kupieniu – inni chcieli wyciągnięcia jachtu, sprawdzenia wpierw części podwodnej i przezimowania do wiosny. Mnie wystarczyło, że jacht stał na wodzie cały sezon i właściciel deklarował jego zdolność do natychmiastowego wypłynięcia.
Bilet na samolot załatwiałem w Biurze Turystycznym w przeddzień wyjazdu. Bagaż podręczny i 1 sztuka bagażu płatnego spakowane, ale niewiele tam się zmieściło. Najważniejsze, że wziąłem kombinezon ocieplany futrem – dar od Tadka Lisa. Oczywiście GPS-y i tablet z mapami.
Rano w piątek jadę z Ustki do Gdańska, następnie taryfą na lotnisko. Przyznaję, latałem helikopterem, samolotem sportowym i nawet na 2-osobowej lotni – ale samolotem pasażerskim pierwszy raz. Procedury kontrolne, rewizja osobista – czy ja wyglądam na terrorystę? Trochę to mnie śmieszyło. Po godzinie lotu jesteśmy na Skavsta. Stąd autobusem na dworzec centralny, gdzie oczekuje już Jan. Jedziemy do niego okrężną drogą – pokazuje mi tutejsze atrakcje. Przy okazji zaglądamy do sklepu, gdzie jest stoisko z polską żywnością; trzeba tu kupić prowiant na rejs.
W sobotę jest jeszcze ciemno, gdy wyruszamy samochodem. Szybka jazda autostradą, trochę kłopotów ze znalezieniem dojazdu do mariny. Jedziemy za armatorem Vegi. Na wodzie już tylko dwa jachty – ten do sprzedaży i P 28 o pięknej, klasycznej sylwetce. Lubię takie kształty.
Wśród ofert najbardziej atrakcyjna wydała mi się ta z Hudiksval – portu leżącego nad Zat. Botnicką, ok. 300 km powyżej Alandów. Armator przeprowadził się daleko od morza i nie miał warunków do dalszego uprawiania żeglarstwa. Chciał pozbyć się jachtu jeszcze przed zimą. Do kontaktu z nim wykorzystałem Jana – Polaka mieszkającego od lat w Szwecji i w dodatku samotnego żeglarza wielokrotnie odwiedzającego Ustkę swoim jachtem.
Z kilku ofert armator wybrał moją pewnie dlatego, że tylko ja miałem zamiar odpłynąć zaraz po kupieniu – inni chcieli wyciągnięcia jachtu, sprawdzenia wpierw części podwodnej i przezimowania do wiosny. Mnie wystarczyło, że jacht stał na wodzie cały sezon i właściciel deklarował jego zdolność do natychmiastowego wypłynięcia.
Bilet na samolot załatwiałem w Biurze Turystycznym w przeddzień wyjazdu. Bagaż podręczny i 1 sztuka bagażu płatnego spakowane, ale niewiele tam się zmieściło. Najważniejsze, że wziąłem kombinezon ocieplany futrem – dar od Tadka Lisa. Oczywiście GPS-y i tablet z mapami.
Rano w piątek jadę z Ustki do Gdańska, następnie taryfą na lotnisko. Przyznaję, latałem helikopterem, samolotem sportowym i nawet na 2-osobowej lotni – ale samolotem pasażerskim pierwszy raz. Procedury kontrolne, rewizja osobista – czy ja wyglądam na terrorystę? Trochę to mnie śmieszyło. Po godzinie lotu jesteśmy na Skavsta. Stąd autobusem na dworzec centralny, gdzie oczekuje już Jan. Jedziemy do niego okrężną drogą – pokazuje mi tutejsze atrakcje. Przy okazji zaglądamy do sklepu, gdzie jest stoisko z polską żywnością; trzeba tu kupić prowiant na rejs.
W sobotę jest jeszcze ciemno, gdy wyruszamy samochodem. Szybka jazda autostradą, trochę kłopotów ze znalezieniem dojazdu do mariny. Jedziemy za armatorem Vegi. Na wodzie już tylko dwa jachty – ten do sprzedaży i P 28 o pięknej, klasycznej sylwetce. Lubię takie kształty.
umowa podpisana
.
Transakcji dobijamy szybko; cena jest atrakcyjna i głupio byłoby wspominać o dalszym jej obniżeniu. W dodatku otrzymuję jacht ze wszystkim, co na nim się znajduje, nie wyłączając wyposażenia hotelowego – po prostu on już nie zamierza żeglować i wyprowadza się daleko od morza. Koło południa podpisujemy umowę z adnotacją, że ubezpieczenie będzie ważne do końca października. Jeszcze z Janem jedziemy na uzupełnienie zakupów i obiad i zostaję na jachcie sam. Przeglądam „skarby” w schowkach i bakistach, próbuję oswoić się z nowym, dla mnie, jachtem. Wiem, że nie jest przystosowany do samotnego żeglowania i widzę proste rzeczy do zmiany. Problem w tym, że na poczekaniu niewiele da się zrobić – właściwie nic prócz zapoznania się z obsługą jachtu. Niepokoją mnie liczne szekle zatrzaskowe, których na HOLLY nie stosuję po przykrych doświadczeniach w czasie sztormowej pogody. Jednak brak zwykłych szekli na zamianę. Właściciel GRISSLANA zostawił dużą ilość map papierowych oraz GPS z wgraną mapą. Jednak wszystkie te mapy kończą się na Alandach. Czyżby ten jacht dalej na południe nie żeglował?
Sporą niedogodnością jest brak oświetlenia kompasu i zły stan świateł nawigacyjnych, zresztą ze zwykłymi żarówkami. Jednak Solar i zestaw 4 akumulatorów uspokaja, że prądu nie powinno zabraknąć. Optymizmu dodaje sprawny autopilot. Ogrzewanie gazowe nieczynne, lodówka też odłączona i nawet nie wiem, jak ją uruchomić. Jest sprawna kuchenka „Origo” na spirytus.
Przegląd trwa prawie do północy. Spanie wygodne, bo są miękkie poduszeczki i dwa grube koce. Temperatura w kabinie jednak zbliżona do zera.
Niedziela, 21 października 2012
Wstaję o szóstej, gdy jest jeszcze ciemno. Robię jajecznicę z 3 jaj na przywiezionej z Polski kiełbasie; licho wie kiedy będzie okazja zjeść coś na gorąco. Chciałem wypłynąć koło ósmej, gdy będzie całkiem widno. Jednak widok wypływającego statku z dźwigiem do zdejmowania boi dopinguje mnie i ruszam mimo szarego dnia. Czyżby ten statek chciał zdjąć oznakowanie toru zanim ja go przepłynę?
Jednak nie – odnajduję kolejne boje i płynę trzymając się ściśle szlaku. Niekiedy włączam tablet dla sprawdzenia pozycji lub zerkam na papierową mapę, przedstawiającą przejście z Hudiksval na otwarte wody Zatoki Botnickiej. Przyczepna, 4-konna Yamaha daje lekko 4 węzły; gdy rozwijam genuę, szybkość wzrasta do 5 węzłów. Wiaterek słaby, z baksztagu. Przykrą niespodzianką jest kształt tego żagla – wypiętym brzuchem upodobniła się do genakera i nie będzie pracowała przy kursach na wiatr.
Po kilku godzinach pełnych napięcia wychodzę na otwarte wody. Wyłączam silnik, stawiam grota. Ten żagiel jest prawie nowy i dobrze ciągnie, ale chyba nigdy nie był refowany. Jest tylko jedna refbanta bez refsejzingów. Jest możliwość refowania przez nawijanie na bom, ale uniemożliwiają to linki „łajzy dżeków”, zresztą z licznymi supłami blokującymi ich przejście przez bloczki. Szybkość nadal ponad 5 węzłów, co napawa optymizmem.
Poniedziałek, 22 października
Gdy rano patrzę na GPS podliczający przepłynięte mile, jestem pozytywnie zaskoczony. W nocy minąłem Kwarki Południowe i przejście między Alandami i lądem Szwecji. Szybkość wahała się między 6 a 7 węzłów i dało to dobowy przebieg 132 mile. Noc była zimna i z deszczem zawirowały nawet płatki śniegu. Zmarzłem, ale nie odchodziłem od rumpla aby się przebrać, bo pojawiły się pierwsze usterki. Przede wszystkim całkowicie wyłączyły się światła nawigacyjne. Płynąłem ściśle wytyczonym szlakiem, wraz z licznymi w tym miejscu statkami. Często używałem dużego reflektora, aby oświetlić żagle. Radio (dobrze, że zabrałem ze sobą) cały czas na nasłuchu. Ogromny stres i napięcie.
Oddycham z ulgą, gdy wschodzący dzień ukazuje po prawej szwedzkie, a po lewej alandzkie wysepki. Jeden ruch sterem i mógłbym zwiedzać te wysepki, do których dotychczas nie udało mi się dopłynąć. Teraz mijam je od północy. Słońce świeci, ale raczej już nie grzeje. Wiatr coraz słabszy i w końcu zrzucam żagle i idę na silniku – oszczędnie, tylko 4 węzły.
Wtorek, 23 października
O północy wyłączyłem silnik; została tylko rezerwa paliwa na manewry portowe. Przez jakiś czas telepię się we flaucie, ale przed 4 rano pojawia się coraz silniejszy wiatr, dający szybkość 5 do 6 w. Tej nocy nie tylko nie zmarzłem, ale było mi nawet ciepło; ubrałem podbity futrem kombinezon. Ze światłami dzieją się cuda, bo tej nocy wszystkie działały prawidłowo.
O 8 rano mija druga doba rejsu i do licznika dodaję jeszcze równe 100 mil. Szybkość nadal dobra i o 10 po lewej burcie mijam wyspę Gotska Sandom. Po południu wiatr słabnie. O 16 pojawia się na horyzoncie wybrzeże wyspy Faro. Wraz ze zmierzchem zaczyna mrugać latarnia Stenkyrkehuk. Wiatr osłabł prawie do flauty.
Środa, 24 października
Tej nocy niewiele upłynąłem. Niespodziewanie wiatr zaczyna wiać z SE. Genua w kursie na wiatr okazała się całkowicie nieużyteczna i trzeba ją było zwinąć. Kieruję się w stronę Visby; trzeba zatankować paliwo, podładować akumulatory, popracować przy żaglach. Przyda się też gorący prysznic i spokojny sen.
Sporą niedogodnością jest brak oświetlenia kompasu i zły stan świateł nawigacyjnych, zresztą ze zwykłymi żarówkami. Jednak Solar i zestaw 4 akumulatorów uspokaja, że prądu nie powinno zabraknąć. Optymizmu dodaje sprawny autopilot. Ogrzewanie gazowe nieczynne, lodówka też odłączona i nawet nie wiem, jak ją uruchomić. Jest sprawna kuchenka „Origo” na spirytus.
Przegląd trwa prawie do północy. Spanie wygodne, bo są miękkie poduszeczki i dwa grube koce. Temperatura w kabinie jednak zbliżona do zera.
Niedziela, 21 października 2012
Wstaję o szóstej, gdy jest jeszcze ciemno. Robię jajecznicę z 3 jaj na przywiezionej z Polski kiełbasie; licho wie kiedy będzie okazja zjeść coś na gorąco. Chciałem wypłynąć koło ósmej, gdy będzie całkiem widno. Jednak widok wypływającego statku z dźwigiem do zdejmowania boi dopinguje mnie i ruszam mimo szarego dnia. Czyżby ten statek chciał zdjąć oznakowanie toru zanim ja go przepłynę?
Jednak nie – odnajduję kolejne boje i płynę trzymając się ściśle szlaku. Niekiedy włączam tablet dla sprawdzenia pozycji lub zerkam na papierową mapę, przedstawiającą przejście z Hudiksval na otwarte wody Zatoki Botnickiej. Przyczepna, 4-konna Yamaha daje lekko 4 węzły; gdy rozwijam genuę, szybkość wzrasta do 5 węzłów. Wiaterek słaby, z baksztagu. Przykrą niespodzianką jest kształt tego żagla – wypiętym brzuchem upodobniła się do genakera i nie będzie pracowała przy kursach na wiatr.
Po kilku godzinach pełnych napięcia wychodzę na otwarte wody. Wyłączam silnik, stawiam grota. Ten żagiel jest prawie nowy i dobrze ciągnie, ale chyba nigdy nie był refowany. Jest tylko jedna refbanta bez refsejzingów. Jest możliwość refowania przez nawijanie na bom, ale uniemożliwiają to linki „łajzy dżeków”, zresztą z licznymi supłami blokującymi ich przejście przez bloczki. Szybkość nadal ponad 5 węzłów, co napawa optymizmem.
Poniedziałek, 22 października
Gdy rano patrzę na GPS podliczający przepłynięte mile, jestem pozytywnie zaskoczony. W nocy minąłem Kwarki Południowe i przejście między Alandami i lądem Szwecji. Szybkość wahała się między 6 a 7 węzłów i dało to dobowy przebieg 132 mile. Noc była zimna i z deszczem zawirowały nawet płatki śniegu. Zmarzłem, ale nie odchodziłem od rumpla aby się przebrać, bo pojawiły się pierwsze usterki. Przede wszystkim całkowicie wyłączyły się światła nawigacyjne. Płynąłem ściśle wytyczonym szlakiem, wraz z licznymi w tym miejscu statkami. Często używałem dużego reflektora, aby oświetlić żagle. Radio (dobrze, że zabrałem ze sobą) cały czas na nasłuchu. Ogromny stres i napięcie.
Oddycham z ulgą, gdy wschodzący dzień ukazuje po prawej szwedzkie, a po lewej alandzkie wysepki. Jeden ruch sterem i mógłbym zwiedzać te wysepki, do których dotychczas nie udało mi się dopłynąć. Teraz mijam je od północy. Słońce świeci, ale raczej już nie grzeje. Wiatr coraz słabszy i w końcu zrzucam żagle i idę na silniku – oszczędnie, tylko 4 węzły.
Wtorek, 23 października
O północy wyłączyłem silnik; została tylko rezerwa paliwa na manewry portowe. Przez jakiś czas telepię się we flaucie, ale przed 4 rano pojawia się coraz silniejszy wiatr, dający szybkość 5 do 6 w. Tej nocy nie tylko nie zmarzłem, ale było mi nawet ciepło; ubrałem podbity futrem kombinezon. Ze światłami dzieją się cuda, bo tej nocy wszystkie działały prawidłowo.
O 8 rano mija druga doba rejsu i do licznika dodaję jeszcze równe 100 mil. Szybkość nadal dobra i o 10 po lewej burcie mijam wyspę Gotska Sandom. Po południu wiatr słabnie. O 16 pojawia się na horyzoncie wybrzeże wyspy Faro. Wraz ze zmierzchem zaczyna mrugać latarnia Stenkyrkehuk. Wiatr osłabł prawie do flauty.
Środa, 24 października
Tej nocy niewiele upłynąłem. Niespodziewanie wiatr zaczyna wiać z SE. Genua w kursie na wiatr okazała się całkowicie nieużyteczna i trzeba ją było zwinąć. Kieruję się w stronę Visby; trzeba zatankować paliwo, podładować akumulatory, popracować przy żaglach. Przyda się też gorący prysznic i spokojny sen.
Edward "Gale" Zając w Visby
.
W Visby trochę zmian. Nabrzeże przy którym kiedyś staliśmy z Janem, teraz jest zamknięte dla jachtów. Muszę płynąć do wnętrza portu. W marinie prawie pusto, pływające pomosty tak zanieczyszczone przez ptactwo, że trudno przejść. Oprócz mojego jest jeszcze 5 nowych, rasowych jachtów regatowych SWAN 60 – wszystkie z „Gazpromu”. Załogi reprezentują kraje współpracujące z Rosją przy budowie rurociągu przez Bałtyk. Bardzo żałuję, że nie mam polskiej flagi, takiej wielkich rozmiarów...
Ku mojemu zdumieniu, stacja paliw w marinie zamknięta. Jest tylko informacja, że można zadzwonić i obsługa przyjedzie za 5 minut. Dzwonię, jakoś dogaduję się – ale po pół godzinie też nikt nie przyjechał. Zostawiam kanistry ze swoim numerem telefonu i wracam na jacht gotować obiad. Gdy ponownie tam idę, właśnie zjawia się dziewczyna obsługująca stację. Dzwoni, ale nawet nie odbieram telefonu – trafiłem co do minuty. Biorę 20 litrów, płacę w euro, bo koron już mam za mało. Wychodzi dużo drożej, ale jestem zadowolony, bo jako resztę otrzymuję dwa żetony i kod do prysznica; recepcja mariny nieczynna, jest po sezonie.
Po powrocie trochę pracy przy żaglach, próbuję też dojść, co się dzieje ze światłami. Spędza mnie z pokładu deszcz. Nie wiem jak długo działa prysznic po wrzuceniu dwóch żetonów, bo mimo wygrzewania się przez długi czas limitu nie wyczerpałem.
Czwartek, 25 października
Dzisiaj powinienem być w Ustce na sesji Rady Miasta. Budzę się wcześnie i już o 6 AM wypływam. Port jasno oświetlony. Na kombinezon nakładam nieprzemakalne „żółtko”, bo nadal siąpi deszcz. Wiatru prawie wcale, więc płynę na silniku. Za rufą pojawia się 5 kolorowych spinakerów jachtów „Gazpromu”. Wystartowali o 7 na trasę do Niemiec. Zbliżają się szybko, ale miną mnie daleko po prawej burcie. Silnik pracował 4 godziny. Przy stawianiu żagli ponownie fał zahaczył się o luźny bloczek na maszcie ponad salingami. Dłuższy czas walczę o jego uwolnienie.
Przed południem na horyzoncie pojawiają się wysepki Karlso. Wiatr nieregularny, ale coraz silniejszy. Barometr na 754 i spada. Prognoza otrzymana od Krzysztofa zapowiada na jutro sztorm z zachodu. Kieruję jacht bardziej w prawo i płynę w stronę Olandii z szybkością 6 do 7 węzłów. Może wyspa chociaż trochę osłoni mnie od fal?
Dzień się kończy gdy około 18 widzę światła wiatraków na Olandii. Zbliżam się do lądu na 10 mil, później nawet mniej. Sztorm przyszedł wcześniej i sporo się napracowałem przy całkowitym zwinięciu grota. Zostawiłem tylko maleńki spłachetek genui, pozwalający płynąć wzdłuż wyspy z prędkością 2 węzłów. Specjalnie płynę możliwie najwolniej, aby dłużej zapewnić sobie ochronę przed falami. Nie wiadomo, ile ten sztorm jeszcze potrwa i jak będzie silny.
Piątek, 26 października
Piekielna noc, kolejne awarie genui. Szekla zatrzaskowa wyczepia się i muszę iść na dziób, aby ponownie ją przyczepić. Dodatkowo wiążę szoty do żagla liną. Gdy zmęczony wracam do kokpitu i chcę rozwinąć kawałek żagla, niespodziewanie wypina się z Furleksa linka służąca do refowania. Natychmiast rozwija się cały żagiel. Na sztormowym wietrze wystarczyły sekundy do jego zniszczenia. Znowu wracam na dziób, zdejmuję żagiel, wyciągam go z wody, przenoszę do kokpitu i ładuję do bakisty. Stawiam trochę grota, aby utrzymać sterowność. Jestem bardzo zmęczony, spocony. Parę fal zalało mnie i mimo „żółtka” trochę wody zmoczyło kombinezon. Prawie trzy godziny pracy na zalewanym pokładzie. Niestety, muszę zostać w kokpicie, bo siadły akumulatory i zostałem bez świateł. Nie będzie zastępował mnie przy rumplu autopilot. Wyczerpała się też bateria w tablecie i pozycję mam tylko z ręcznych GPS-ów. Komórka bez prądu też już nie chce działać.
Mimo wcześniejszych zapowiedzi wiatr nadal wieje z zachodu i nie zmienia się na NW. Jedyna zaleta, że na tym kawałku grota i z uwiązanym sterem jacht sam utrzymuje kurs i mogę schować się w kabinie. Muszę jednak często wychodzić, bo jest duży ruch statków. Jeden z nich, AMELAND, podszedł blisko, zatrzymał się i dał sygnał syreną. Nie widzieli mnie, bo obserwowałem morze skryty za owiewką. Może myśleli, że to opuszczony jacht? W każdym razie miły gest; pomachałem ręką do faceta, który robił mi zdjęcia lub kręcił film.
O 19 minąłem latarnię Olands Sodra Grund. Wyszedłem prosto na nią i nawet musiałem zmienić swój kurs – ten betonowy kolos raczej nie usunie się z drogi. Wśród wielu mijających mnie statków niektóre interesują się widocznym na radarze obiektem płynącym bez świateł. Oświetlam żagiel reflektorem i przez radio jakoś tłumaczę, że to tylko awaria świateł i nie potrzebuję pomocy. Przepraszam, dziękuję za zainteresowanie.
Sobota, 27 października
Koło północy wiatr zaczął kręcić, osłabł i niespodziewanie zaczął wiać lekko ze wschodu. Włączyłem silnik i z szybkością 5 węzłów płynę prosto w stronę Ustki. Jest rozkołys, ale wiatr już wcale nie wieje. Uzupełniam paliwo w głównym zbiorniku. Postanawiam płynąć aż do wyczerpania paliwa; na manewry portowe zostanie litr w zbiorniku na silniku. Jednak z wyliczeń wynika, że trochę paliwa zabraknie.
Fala coraz mniejsza i coraz rzadziej śruba wyje, gdy znajdzie się w powietrzu. Ponownie pojawia się słaby wiatr, więc stawiam grota aby pomóc silnikowi. Mijam dwa kutry wędkarskie z Ustki, ale nie reagują na próbę rozmowy przez radio. O 16 widzę Rowokół i co wyższe obiekty w okolicach Ustki. Kończy się paliwo i silnik staje, dalej płynę tylko na grocie. Dziwne, wiatr z NE a jest ciepło, fala niewielka i płynie się naprawdę przyjemnie; przynajmniej ja tak to czuję. Może to bliskość Ustki? Może jednak Neptun, jak poprzednio na Atlantyku, teraz też na ostatnie godziny rejsu ustawił pogodę zapewniającą miłe wspomnienia?
Telefon komórkowy nie działa, więc nawet nie mogę zawiadomić kolegów, że kończę rejs. Zawiadamiam kapitanat, że mam awarię zasilania i będę wpływał bez świateł. O 20 cumuję do jachtu MONSUN, robię trochę porządku i idę do domu. Rejs zakończony. Teraz jeszcze „tylko” wyciągnięcie jachtów na ląd. Wpierw jednak trzeba dorobić jakiś stojak czy wózek dla nowego jachtu. Nazywa się GRISSLAN, ale tym razem chyba zmienię nazwę; może to będzie HOLLY II?
Edward Gale Zając
Ku mojemu zdumieniu, stacja paliw w marinie zamknięta. Jest tylko informacja, że można zadzwonić i obsługa przyjedzie za 5 minut. Dzwonię, jakoś dogaduję się – ale po pół godzinie też nikt nie przyjechał. Zostawiam kanistry ze swoim numerem telefonu i wracam na jacht gotować obiad. Gdy ponownie tam idę, właśnie zjawia się dziewczyna obsługująca stację. Dzwoni, ale nawet nie odbieram telefonu – trafiłem co do minuty. Biorę 20 litrów, płacę w euro, bo koron już mam za mało. Wychodzi dużo drożej, ale jestem zadowolony, bo jako resztę otrzymuję dwa żetony i kod do prysznica; recepcja mariny nieczynna, jest po sezonie.
Po powrocie trochę pracy przy żaglach, próbuję też dojść, co się dzieje ze światłami. Spędza mnie z pokładu deszcz. Nie wiem jak długo działa prysznic po wrzuceniu dwóch żetonów, bo mimo wygrzewania się przez długi czas limitu nie wyczerpałem.
Czwartek, 25 października
Dzisiaj powinienem być w Ustce na sesji Rady Miasta. Budzę się wcześnie i już o 6 AM wypływam. Port jasno oświetlony. Na kombinezon nakładam nieprzemakalne „żółtko”, bo nadal siąpi deszcz. Wiatru prawie wcale, więc płynę na silniku. Za rufą pojawia się 5 kolorowych spinakerów jachtów „Gazpromu”. Wystartowali o 7 na trasę do Niemiec. Zbliżają się szybko, ale miną mnie daleko po prawej burcie. Silnik pracował 4 godziny. Przy stawianiu żagli ponownie fał zahaczył się o luźny bloczek na maszcie ponad salingami. Dłuższy czas walczę o jego uwolnienie.
Przed południem na horyzoncie pojawiają się wysepki Karlso. Wiatr nieregularny, ale coraz silniejszy. Barometr na 754 i spada. Prognoza otrzymana od Krzysztofa zapowiada na jutro sztorm z zachodu. Kieruję jacht bardziej w prawo i płynę w stronę Olandii z szybkością 6 do 7 węzłów. Może wyspa chociaż trochę osłoni mnie od fal?
Dzień się kończy gdy około 18 widzę światła wiatraków na Olandii. Zbliżam się do lądu na 10 mil, później nawet mniej. Sztorm przyszedł wcześniej i sporo się napracowałem przy całkowitym zwinięciu grota. Zostawiłem tylko maleńki spłachetek genui, pozwalający płynąć wzdłuż wyspy z prędkością 2 węzłów. Specjalnie płynę możliwie najwolniej, aby dłużej zapewnić sobie ochronę przed falami. Nie wiadomo, ile ten sztorm jeszcze potrwa i jak będzie silny.
Piątek, 26 października
Piekielna noc, kolejne awarie genui. Szekla zatrzaskowa wyczepia się i muszę iść na dziób, aby ponownie ją przyczepić. Dodatkowo wiążę szoty do żagla liną. Gdy zmęczony wracam do kokpitu i chcę rozwinąć kawałek żagla, niespodziewanie wypina się z Furleksa linka służąca do refowania. Natychmiast rozwija się cały żagiel. Na sztormowym wietrze wystarczyły sekundy do jego zniszczenia. Znowu wracam na dziób, zdejmuję żagiel, wyciągam go z wody, przenoszę do kokpitu i ładuję do bakisty. Stawiam trochę grota, aby utrzymać sterowność. Jestem bardzo zmęczony, spocony. Parę fal zalało mnie i mimo „żółtka” trochę wody zmoczyło kombinezon. Prawie trzy godziny pracy na zalewanym pokładzie. Niestety, muszę zostać w kokpicie, bo siadły akumulatory i zostałem bez świateł. Nie będzie zastępował mnie przy rumplu autopilot. Wyczerpała się też bateria w tablecie i pozycję mam tylko z ręcznych GPS-ów. Komórka bez prądu też już nie chce działać.
Mimo wcześniejszych zapowiedzi wiatr nadal wieje z zachodu i nie zmienia się na NW. Jedyna zaleta, że na tym kawałku grota i z uwiązanym sterem jacht sam utrzymuje kurs i mogę schować się w kabinie. Muszę jednak często wychodzić, bo jest duży ruch statków. Jeden z nich, AMELAND, podszedł blisko, zatrzymał się i dał sygnał syreną. Nie widzieli mnie, bo obserwowałem morze skryty za owiewką. Może myśleli, że to opuszczony jacht? W każdym razie miły gest; pomachałem ręką do faceta, który robił mi zdjęcia lub kręcił film.
O 19 minąłem latarnię Olands Sodra Grund. Wyszedłem prosto na nią i nawet musiałem zmienić swój kurs – ten betonowy kolos raczej nie usunie się z drogi. Wśród wielu mijających mnie statków niektóre interesują się widocznym na radarze obiektem płynącym bez świateł. Oświetlam żagiel reflektorem i przez radio jakoś tłumaczę, że to tylko awaria świateł i nie potrzebuję pomocy. Przepraszam, dziękuję za zainteresowanie.
Sobota, 27 października
Koło północy wiatr zaczął kręcić, osłabł i niespodziewanie zaczął wiać lekko ze wschodu. Włączyłem silnik i z szybkością 5 węzłów płynę prosto w stronę Ustki. Jest rozkołys, ale wiatr już wcale nie wieje. Uzupełniam paliwo w głównym zbiorniku. Postanawiam płynąć aż do wyczerpania paliwa; na manewry portowe zostanie litr w zbiorniku na silniku. Jednak z wyliczeń wynika, że trochę paliwa zabraknie.
Fala coraz mniejsza i coraz rzadziej śruba wyje, gdy znajdzie się w powietrzu. Ponownie pojawia się słaby wiatr, więc stawiam grota aby pomóc silnikowi. Mijam dwa kutry wędkarskie z Ustki, ale nie reagują na próbę rozmowy przez radio. O 16 widzę Rowokół i co wyższe obiekty w okolicach Ustki. Kończy się paliwo i silnik staje, dalej płynę tylko na grocie. Dziwne, wiatr z NE a jest ciepło, fala niewielka i płynie się naprawdę przyjemnie; przynajmniej ja tak to czuję. Może to bliskość Ustki? Może jednak Neptun, jak poprzednio na Atlantyku, teraz też na ostatnie godziny rejsu ustawił pogodę zapewniającą miłe wspomnienia?
Telefon komórkowy nie działa, więc nawet nie mogę zawiadomić kolegów, że kończę rejs. Zawiadamiam kapitanat, że mam awarię zasilania i będę wpływał bez świateł. O 20 cumuję do jachtu MONSUN, robię trochę porządku i idę do domu. Rejs zakończony. Teraz jeszcze „tylko” wyciągnięcie jachtów na ląd. Wpierw jednak trzeba dorobić jakiś stojak czy wózek dla nowego jachtu. Nazywa się GRISSLAN, ale tym razem chyba zmienię nazwę; może to będzie HOLLY II?
Edward Gale Zając
Gratuluje Panu Zajacowi udanego zakupu i odwagi przy samotnym przeprowadzeniu jachtu o tej porze roku. Przed kilku laty samotnie wracalem moim jachtem z Morza Srodziemnego do Szwecji i chociaz pododa byla dobra wiem jaki to wyczyn.
Co do cen na jachty w Szwecji to zapewniam, ze jest dzis w Szwecji wiele interesujacych ofert.
Wystarczy rzucic okiem tutaj:
http://www.blocket.se/hela_sverige/batar
bardzo atrakcyjne jachty sa dzis do kupienia za mniej niz rownowartosc Furlexa w ktory najczesciej bywaja wyposazone. No a reszta lacznie z wyposazeniem to juz za nieomal za przyslowiowa darmoche.
Sa jachty doslownie za mniej niz 10.000 zl (polecam po uwaznym sprawdzeniu).
http://www.blocket.se/stockholm/Fingal_27_fran_67_42974907.htm?ca=11&w=3
Vega byla tutaj bardzo popularna w latach 60-70 u.w. Ale prawde mowiac dzis już nie cieszy sie wzieciem. Powszechna opinia o tej lodce to to, ze jest kobylowata i slabo plywa. Co nie zmienia faktu, ze byli i tacy, ktorzy oplyneli nia swiat.
Ceny prawdopodbnie jeszcze poszybuja w dol, bo jak juz wczeniej pisalem zmienia sie generacja wlascicieli jednostek a mlodzi wola jachty nowe, zwinne i szybsze - urok nowosc, ale nie zawse jakosci.
Jachty motorowe to osobny rozdzial, ale tendecja spadku cen jest identyczna jak z jachtami zaglowymi a moze nawet wieksza.
Pzdr
Mikolaj
Jak to jest Jurek ?
Ty się starasz, piszesz locję za locją, gdzie zachęcasz, ale i przestrzegasz, że Bałtyk to jezioro, gdzie zawsze staranniej trzeba się przygotować, sprawdzic jacht, a tu stary żeglarz w zasadzie bez sprawdzenia i przygotowania /i bez swiateł/wali przez cały Bałtyk i jeszcze tym się chwali. To nie mozna było wziąć zapasowej baterii do komórki, małego przetwornika 12V stałego/220 V zmiennego/maximum 150zl/ do tableta czy malego laptopa, ładowarki samochodowej dostępnej na każdej stacji?
Awaria świateł nawigacyjnych morzu dopaść na morzu każdego, ale po to był port po drodze Visby gdzie ta awarię trzeba było usunąć , a nie świadomie wychodzic w morze niesprawnym jachtem.
A dopuścić do rozładowania akumulatorów to juz trzeba bardzo chcieć. Przecież silnikiem można było poładować. Ale jak się oszczędza na bezpieczeństwie kupując w Visby 20 litrów paliwa zamiast 60 to potem są takie skutki.
Nie wszyscy czytają dokładnie SSI, co na przykład pisze Monika Matis
" ....BOAT in English is an acronym.
In full it's: Bring Out Another Thousand …..”
W kapitalizmie niestety, albo stety miernikiem sukcesu jest sukces finansowy, czyli pieniądz. Może się to podobać czy nie ale tak jest.
A taki zwolennik kapitalizmu jak Edward Zając podejrzewam, że o tym nie wie.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
W każdym rejsie jest jakaś doza ryzyka. Jednak czy aż tak wielka?
Leciałem samolotem, więc ilość bagażu była mocno ograniczona. Musiałem przede wszystkim uwzględnić porę roku – a więc ciepła bielizna i kombinezon zajęły większość bagażu. Z nawigacji wziąłem laptop, tablet i 3 GPS-y mapowe oraz ręczne radio VHS. Na jachcie był jeszcze jeden GPS ze szczegółową mapą Zatoki Botnickiej i akwenów sięgających prawie po Gotlandię. Były też papierowe mapy wód, przez które miałem płynąć. Laptop sprawdziłem przed wyjazdem i nie wiem dlaczego nie dał się uruchomić po przyjeździe. Na tablecie miałem wszystkie potrzebne mapy i głównie nim się posługiwałem płynąc przez najtrudniejsze rejony. Okazało się jednak, że chociaż tablet nowy, to jego bateria wymagała częstego ładowania. Przetwornicę 12/230 V przywiozłem i służyła do czasu, gdy jeszcze był prąd w akumulatorach. A trudno było przewidzieć, że zestaw 4 dużych akumulatorów, naładowanych w pełni i doładowanych w Visby oraz wzmacnianych solarem, ma tak małą pojemność. Jednak do końca rejsu miałem pewną pozycję na mapach papierowych i elektronicznych i sporo baterii zasilających GPS-y w zapasie. Silnik przyczepny (Yamaha 4 KM) nie ma ładowania a paliwa kupiłem tyle, ile zmieściły kanistry.
Mogłem zostać w Hudiksval parę dni i sprawdzać po kolei to, co jest możliwe. Niestety, o prądzie wiem niewiele ponad to, że kopie. Wypływając światła miałem. Dochodzenie do tego, dlaczego po dniu ostrego żeglowania nie zapaliły się wieczorem, przekraczało moje możliwości. Tak samo wypływając z Visby światła miałem. Czy mam winić siebie, że fala zniszczyła światła umieszczone na dziobie? Na HOLLY światła nawigacyjne LED-owe umieszczone mam na topie masztu.
Utrata przedniego żagla w sztormie to dość częste zjawisko. W moim przypadku trudno było przewidzieć, że linka od refowania „puści”. Na HOLLY mam polski roler TRIMET i on nawet w sztormie nie zawodzi. FURLEX to słynna marka i muszę sprawdzić, dlaczego do tego doszło. Jednak, prócz dodatkowej porcji wysiłku, nie miało to negatywnych konsekwencji.
Zupełnie nie rozumiem uwag dotyczących kapitalizmu; co mają wspólnego z tym rejsem? Mogę nawet sądzić, jako zdeklarowany liberalny konserwatysta, że ten rejs, tak jak i poprzednie, był właśnie odzwierciedleniem moich poglądów; po prostu samodzielnie rozważyłem sytuację i podjąłem taką decyzję, jaką w tamtej konkretnej sytuacji uznałem za słuszną i jedynie możliwą.
Pozdrawiam
Edward Zając
Panie Mikołaju - zwinne to te stare
Nie mogę oprzeć się wrażeniu trafności spostrzeżenia Kolegi Tadeusza. W zeszłym roku mogłem postać chwilę za sterem szwedzkiej Indry idącej na silniku. Śmiesznie słabym silniku benzynowym zawieszonym na pawęży. Gracja ruchów i stabilność kursowa tej łódki jest zachwycająca – nie mówiąc już o tym, że ten silniczek dawał jej bez wysiłku 5 węzłów ledwo się kręcąc.
Oczywiście w mesie nie da się upchać połowy kei. Ale te łódki rodziły się w epoce, w której pomieszkiwanie w przyczepie kempingowej, która zsunęła się z nabrzeża do wody i przez pomyłkę została zarejestrowana jako jacht żaglowy – nie było jeszcze szczytem marzeń żeglarzy.
Ale też żaden z konstruktorów VEGI, INDRY i FINGALA nie wypisywał zastrzeżeń o dopuszczeniu wyjścia ich łódek z portu do 6B – pod groźbą rozpadnięcia się konstrukcji na czynniki pierwsze.
I niestety wiem co mówię, gdyż przeżyłem rozszczelnienie pokładu i kadłuba na bardzo reklamowanej współczesnej łódce – w sumie niedramatycznym sztormie. Inne z podobnego (współczesnego) rocznika pałały do mnie żarem uczuć wyrażanych zwarciem w instalacji wykonanej przewodami od lampek nocnych z hotelu jednogwiazdkowego, a ich siostry miały bardzo wybuchowy charakter, gdyż przewody LPG poprowadzono przez otwory technologiczne w grodziach o ostrych, laminatowych krawędziach.
Epoka budowy solidnych jachtów (i samochodów) już nie wróci. Udowodnił to wybitny Polak w XVI z Fromborka wykazując w swoim traktacie, że zły pieniądz zawsze wyprze dobry pieniądz.
Trudno – światem rządzą księgowi. Ale póki jeszcze można – restaurujmy te łódki wykorzystując najnowocześniejsze technologie. Doceńmy jak niezawodne potrafią być na nich kabestany – przywrócenie im blasku nowego chromu technicznego kosztuje grosze. Jak gładko działają po 30-40 latach rolkowe prowadnice szotów grota. Brązowe łożyska sterów. Zapalające od dotknięcia benzynowe silniki 021 – ciche i niewiarygodnie oszczędne, których pierwsze szkice konstrukcyjne powstawały w latach 40-tych ubiegłego wieku.
Każdy ma tu swój własny smak – ja nie jestem dogmatykiem i myślę, że pewna rozsądna modernizacja takiej łódki jest dopuszczalna. Mam na myśli na przykład zamianę plexiglasu w okienkach na poliwęglan, czy doposażenie łodzi w nowoczesną nawigację lub podgrzewacze c.w.u. Sądzę też, że współczesne windy kotwiczne Lofransa nie zepsują ich wdzięku.
Za to każdy, kto choć raz miał do czynienia z kamienną mielizną lub dryfującymi belkami z resztek celów usteckiego poligonu morskiego – wie ile jest warty, taki solidny, dużo za gruby jak na współczesne standardy, kadłub. I jaką wartość ma w dłuższym żeglowaniu taki kadłub typu heavy displacement zachowujący dzięki długiej płetwie świetną stabilność kursową. Także łagodność ruchów poprzecznych.
Oczywiście takie łódki nie są demonami prędkości. Ale darzę uczuciem mojego malutkiego (25 stóp), drewnianego "Donalda", któremu wkrótce stuknie setka (albo już mu stuknęła). To prawda, że 6 węzłów z małym plusem, to wszystko na co go stać – ale gdy bardzo potrzebuję prędkości na wodzie to kupuje bilet na wodolot.
Dlatego Panowie, na koń (morski) i hajda na Szwedów!
Pozdrawiam. T
Jeżdżę na przemian Mercedesem 180 blueefficiency (rocznik 2011 – bo muszę) i Landroverem Discovery 2 (1998 – bo lubię). Do Landrovera wsiadłem pierwszy raz i ruszyłem w długą, ciężką drogę. Wszystko było na miejscu i nie było w nim nic zbędnego. Jedyne co mnie zbulwersowało, to to, że woda z trochę głębszej kałuży wciekła przez dziurkę od kluczyka drzwiowego do środka. Ale to, czego gwałtownie potrzebowałem (np. hamulec górski) lub inteligentne sterowanie rozdziałem mocy na każde koło, pojawiało się w sposób naturalny.
Z jachtami jest podobnie – uwielbiam chodzić do znajomych portowych na drinka i morskie opowieści, do ich utuczonych przyczep kempingowych. Ach, jak tam jest przyjemnie w mesie! Ile światła i przestrzeni! A jakie barki za szkłem!
Ale na żeglowanie wolę wracać na stare konstrukcje – co być może jest sygnałem, że conradowska smuga cienia zaczyna lizać moje stopy…
T.
Sprawozdanie Pana Edwarda było dla moich uszu najpiękniejszą piosenką żeglarską, czytaną przy kawie w listopadowy poranek. Poproszę o jeszcze, poproszę o takie następne relacje tegoż Autora, ale i Innych też!
To właśnie jest najlepszy sposób na popularyzację żeglarstwa morskiego, kiedy można dowiedzieć się, co mieszka pod czaszką skipera, o czym myśli on w trakcie rejsu, jaką obiera strategię w czasie sztormu, jak rozwiązuje problemy, jak rozkłada własne siły. Wtedy to, mimo woli, można postawić się na miejscu naszego bohatera i szukać odpowiedzi na pytanie: czy i jak ja bym sobie poradził w podobnej sytuacji.
Myślę, że poprawia to również samopoczucie Skrytoczytacza, któremu dotychczas wydawało się, że tylko jemu przytrafiają się jakieś problemy na wodzie i tylko jego łódeczka, gdy trzeba żeglować na wiatr i pod wysokie fale, praktycznie stoi w miejscu lub nawet traci z trudem wywalczoną wysokość.
Jednocześnie tekst przypomina czytelnikowi, że żeglowanie jest sztuką, szczególnie, kiedy żegluje się w pojedynkę. Stanowi też przyczynek do refleksji dla nadmiernych ryzykantów, którym mniej więcej tak może się wydawać: panie, bierze się jacht, wsiada na niego i po prostu płynie przed siebie.
Panu Edwardowi serdecznie gratuluję nowej jednostki, przy czym zaznaczam, że słowa "serdecznie" używam jedynie w bardzo szczególnych i wyjątkowych okolicznościach. Z drugiej strony z odrobiną nostalgii wspominam poprzednie relacje pisane z pokładu drobnoustroju o nazwie "Holly", jako, że wraz z jej skiperem stanowili bardzo wyjątkową parę…
Serdecznie pozdrawiam:
Drogi Jorge,
W tym wszystkim jedna niewesoła refleksja. W prasie ciągła propaganda sukcesu polskiego przemysłu jachtowego.
A my robimy wyprawy po łódki w obce kraje.
Pozdrowienia z mieleckiej kei,
Bogdan Kiebzak
Co do tego poruszonego przeze mnie kapitalizmu.
Chciało by się sporo napisać, ale złosliwy nie jestem i się trochę ograniczę.
Brałeś Pan udział w Jester, na łódeczce delikanie mówiąc - pewno najskromniejszej z calej stawki. Przygotowania były stosunkowo krótkie i pachniały amatorszczyzną jak stąd do Jokohamy. Takie, że .....owszem pomoc potrzebna, ale najlepiej być niezależny. Takie chciałabym, a boje się. Niezależny to gość na bezludnej wyspie i to tez sprawa względna.
Brak oficjalnie podanego konta, brak oficjalnych, dużych sponsorów.
Żeby coś wplacić to potrzebne było Jurka pośrednictwo.
A nie trza się zabrać do tego profesjonalnie jak Gutek czy Roman Paszke?
I na łódeczce, która jak wieje w morde to tez potrafi halsować? Na łódeczce która nie ma kilkadziesiąt lat, ale jest nowa a najlepiej specjalnie zbudowana dla Pana?
Jesteś Pan twardy zawodnik, to przy bardzo dobrym sprzęcie masz Pan szansę powalczyc chocby w Jester z najlepszymi.
Tylko trza się zdecydować na profesjonalne przygotowania, zabiegać o sponsorów.
Właśnie zabiegać, czyli tez i zwracać się z prośba, bo choć finalnie to będzie wspólny sukces i Pana i sponsorów, dziś to ich, sponsorów trzeba przekonywać, prosić.
I tu chyba jest (jak narazie) problem, bo trzeba zwracać się z prośbą. Czy potrafisz Pan sie tego nauczyć?
Tak mi sie wydaje, że nazwisko Zając jest bardziej znane niz Cichocki.
A co to jest np. dla firmy KGHM zbudowanie dla Pana porzadnego, z dobrymi osiągami jachtu? A Lotos, Orlen, Energa? A słyszał ktoś kiedyś (przed znanym rejsem) o MKCAFE?
Bedzie profesjonalne przygotowanie to i ja cegiełkę dorzucę.
Aha, pływałem pod przeróżnymi banderami, ale najpiękniejsza jest nasza biało-czerwona, którą mam na swoim jachcie, na następnych też innej nie przewiduję.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
Jak napisał p. Pawłowski, mamy w Polsce kapitalizm. Są w nim ludzie sukcesu i ci, co niekoniecznie odnieśli finansowy sukces, chociaż zmiany wspierali czynnie i całym sercem.
Moim sukcesem w tych zmianach jest wolność żeglowania, do której rozszerzania staram się przyczyniać w miarę swoich możliwości. Moim sukcesem jest również to, że mogę kupić jacht tam, gdzie ceny są dostępne nawet dla osób mających mniej niż przeciętne dochody.
Jednak nie tylko cena jest tu wyznacznikiem. Przeglądając nowe konstrukcje nie widzę wśród nich jachtu, który wzbudziłby moje zainteresowanie. Świetnie ujął to w swojej wypowiedzi Tadek Lis.
Gdy byłem na konferencji prasowej inaugurującej atlantycki rejs red. Strzyczkowskiego, miałem chwilę rozmowy z p. Kotem – właścicielem stoczni produkującej chyba najwięcej jachtów. Był zaskoczony, gdy stwierdziłem, że wśród jego jachtów nie widzę takiego, którym chciałbym popłynąć przez ocean; pewnie spodziewał się, że szukam kontaktu w innym celu – sponsorskim. Zauważmy, że współczesne jachty, jeśli z góry przeznacza się je do jakiegoś wyczynu, są przez stocznie specjalnie wzmacniane, jak chociażby "Mantry" czy jacht dla kpt. Cichockiego.
Tak więc, pomijając cenę, ja szukam jachtu mocnego i o klasycznej sylwetce. Jacht ma mi zapewnić możliwie bezpieczną żeglugę w trudnych warunkach i dla tej cechy z chęcią zrezygnuję z dodatkowego węzła prędkości przy dobrej pogodzie czy jakichś wygód. Zresztą – czy dla samotnego żeglarza potrzebny jest salon i kilka łazienek?
Pozdrowienia
Edward „Gale” Zając
Jako już wiekowy "skrytoczytacz" Twego SSI cieszę się bardzo z zamieszczanych tekstów, których głównym celem jest popularyzacja przyjemnościowego żeglarstwa co za tym idzie wolności żeglowania no i dodatkowo uzmysłowiania naszym następcom, że żeglowanie jest sztuką i to bardzo trudną.
Oczywiście jeśli chodzi o te "pływadła", które umożliwiają to wolne żeglowanie to z wymaganiami należy zachować umiar. Nie jestem zwolennikiem poglądu iż należy zawsze tak jak mój pra,pra.......przodek zaczynać od łykowych łapci tylko trzeba wykorzystywać osiągnięcia współczesnych nam czasów ale nie przesadzać idąc w stronę tzw. luksusów i dlatego bardzo cieszy mnie zdanie Pana Edwarda Zająca które niżej cytuję:
" czy dla samotnego żeglarza potrzebny jest salon i kilka łazienek? "
Pisze to zaczynający swój pierwszy rejs na morzu jachtem od codziennego czyszczenia naftowych lamp nawigacyjnych i żygający jak kot od oparów nafty /której rozchlapania był sam winien/ w forpiku. A było to w lipcu 1959.
Pozdrawiam wszystkich a Ciebie w szczególności!
Żyj długo i zdrowo! Izydor.
P.S. Wydziwiającym przypominam, że Pan Edward kupił jacht "z całym dobrodziejstwem inwentarza" i przeprowadził go do Ustki wręcz po mistrzowsku.
Zgadzam się całkowicie z tezą Kol. Witolda Pawłowskiego. Dlatego sugerowałbym zacząć od profesjonalnie (ze zrozumieniem) przeczytanego regulaminu Jester Challenges, który wyklucza sponsorów. Zamiast tego myślę, że warto w takim wypadku wpaść do Ustki i pomóc dzielnemu żeglarzowi zainstalować silnik, albo dolaminować wzmocnienie – gdy potrzebne są cztery, a nie dwie ręce.
Zwykle dżentelmeni nie spierają się o fakty – jednak ze względu na to, że SSI jest bardzo silnie opiniotwórcze i jest czytane namiętnie przez młodsze doświadczeniem pokolenie - wydaje mi się, że kilka mocny stwierdzeń kolegi Pawłowskiego wymaga pewnej korekty – by zaczęły się ocierać o właściwą stronę rozumu…
Zatem:
Cyt. Jacht morski zeby nie mial doładowania akumulatorów z silnika, to jest bardzo dziwne, powiedziałbym nieprawdopodobne. Hm, jakby to Panu powiedzieć – czy zna Pan wiele silników benzynowych (przyczepnych) o mocy 4 KM, które mają wbudowaną cewkę ładowania? Nigdy takiego nie spotkałem - jeżeli mają, bo ktoś miał taki kaprys, to jaki prąd można z niej wykrzesać - 1 amper? 1.5 Ampera?
Cyt…. podejmuję świadome ryzyko ,że akumulatory mogą wytrzymać co najwyżej jedną noc, ale drugiej już nie, bo solary to za mało…
Czy Edek zachował się nieodpowiedzialnie licząc na 4 naładowane akumulatory w dobrym stanie? Oddajmy głos królowej nauk i przeprowadźmy uproszczoną analizę tego ryzyka technicznego – ostatecznie żeglując wszyscy jesteśmy inżynierami z konieczności. Zakładam, że są to typowe akumulatory 120 Ah (większych nie stosujemy, bo starsi panowie oszczędzają kręgosłupy. Te dają się jeszcze nosić po drabinie na pokład jedną ręką).
Zatem Edek wyruszając ma prawo oczekiwać 4 x 120 = 480 Ah. Ponieważ jest doświadczonym żeglarzem, wie, że rozładuje je co najwyżej do połowy – czyli dysponuje 240 Ah.
Na topie masztu ma żarówkę 21 W używaną - załóżmy o tej porze roku - przez 12 godzin– jak napisał nie ma podświetlenia kompasu. Używa tableta, który kosztuje go średnio około 12 W przez 6 godzin (nie ma potrzeby trzymania go stale włączonego).
Zatem prądożerność VEGI szacujemy na 22W/12V x 12h = 22 Ah (doliczyłem 1 W na straty w instalacji). Do tego dochodzi tablet 12 W/12V*6h = 6 Ah
Razem ma zapas energii na 240 Ah/(22+6) = 8,5 doby. Miał płynąć 5 dób. A akumulatory były doładowywane z baterii słonecznej. Oczywiście nie waham się ani chwili, czy w sytuacji awaryjnej rozładować akumulatory do poziomu 10,5 V. A więc wskaźnik resource risk factor był na poziomie co najmniej 2 co należy uznać za wynik całkowicie akceptowalny i na małych jachtach w zakresie energii elektrycznej, paliwa, słodkiej wody oraz żywności trudno jest osiągnąć większy. Co wydaje mi się powinno nieco uspokoić zdziwienie Kolegę Pawłowskiego.
Jeszcze a propos ładowania z silnika. Edek ma na Vedze znakomity silnik benzynowy O21 Albin Kadett (tu: poglądowe filmiki: http://www.youtube.com/watch?v=07eifTq0C8A oraz http://www.youtube.com/watch?v=jwY_-JolbPY&feature=related ). Silnik był nieuruchamiany przez 4 lata, więc Edek wykazał maksimum zdrowego rozsądku nie próbując eksperymentować w Szwecji z jego odpaleniem. Tak a propos: jeżeli ktoś z kolegów kupi łódkę z silnikiem w podobnym stanie – piszcie o pomoc do Jurka, a ja chętnie służę radą, jak ożywić taki silnik po długim postoju – tak, aby następnym krokiem nie był kosztowny remont kapitalny.
I na zakończenie. Mój szanowny Kolega napisał o przygotowaniach do Jester: …były stosunkowo krótkie i pachniały amatorszczyzną jak stąd do Jokohamy. Czy byłby łaskaw wyjaśnić, jakie kryteria oceny przyjął do rozróżnienia przygotowań niepachnących amatorszczyzną od przygotowań, które ocenił jako amatorskie?
Jako inżynier systemowy i certyfikowany, zawodowy audytor projektów (amerykański certyfikat aPRO) sposób prowadzenia takiego przedsięwzięcia oceniam zazwyczaj w 6 aspektach. Są to: aspekt techniczno-technologiczny, rynkowy, finansowy, organizacyjny, prawno-regulacyjny (społeczno-polityczny) oraz interakcji ze środowiskiem działania. Wynik takiej analizy, w oparciu o moją skromną wiedzę i doświadczenie wygląda następująco:
Aspekt
Amatorszczyzna Edka (w tym kontrola ryzyk)
Nie-amatorszczyzna wg Kolegi Pawłowskiego
Techniczno-technologiczny
Jacht przed rejsem został bardzo dokładnie przejrzany. Edek licząc się z awariami nie tylko wymienił większość krytycznych elementów – ale też zorganizował dla większości z nich odpowiednie rezerwy techniczne włączając w to żagle, olinowanie, kompletny blok silnika, akumulatory, elektronikę jachtową, itd. Nieprzeciętny pech, który go prześladował przed rejsem został zneutralizowany właśnie przez starannie zaplanowanie strategii kontroli ryzyk– we właściwym czasie i miejscu były właściwe urządzenia i narzędzia, właściwi, kompetetni ludzie i właściwe technologie, aby skompensować zmaterializowane ryzyka (łącznie z niezawinionym uszkodzeniem bloku silnika, bardzo poważnym uszkodzeniem kadłuba, który spadł z przyczepy po pęknięciu zaczepu holowniczego oraz zapasowym, zatankowanym pod korek Landroverem z zapasowymi kierowcami rozlokowanymi po trasie w trybie stand-by, których trzeba było użyć, po zatarciu silnika w holowniku nr 1 w drodze z Niemiec po Holly)
Jak wygląda nie-amatorszczyzna?
Rynkowy
Przy bardzo skromnych środkach Edkowi udało się zmobilizować poważnych graczy rynkowych z pierwszej ligi, którzy wypożyczyli brakujące wyposażenie (np. AIS). Część zrealizowała swoje usługi z zerową marżą (np. transport Holly do Plymouth)
Finansowy
Na wszystko starczyło pieniędzy. Chociaż reżim oszczędnościowy był bardzo ścisły i każda złotówka była pięć razy oglądana (pod światło) przed wydaniem
Organizacyjny
Pozyskany kierownik przedsięwzięcia skoordynował pracę kilkudziesięciu ochotników w okresie 4 miesięcy na trasie Ustka, Plymouth, Azory, Brest, Ustka. Większość z nich okazała się doskonałymi profesjonalistami – o ponadprzeciętnej zdolności dostarczania rzeczy na czas i w budżecie. Edek zapewnił sobie też skuteczne wsparcie awaryjnych routerów (z których w końcu nie skorzystał) i meteorologów z lądu – a łączność zawiodła tylko kilka razy i nigdy nie dłużej niż na 6 godzin z powodu bardzo ciężkich warunków meteo.
Prawno-regulacyjny.
Wszystkie wymogi prawne zostały wypełnione. Te, które nie zostały, mieściły się w granicach tolerowalnego ryzyka (potencjalne zderzenie z biurokracją azorską)
Społeczno-polityczne
Edek wywołał bardzo duże zainteresowanie Polską w środowisku międzynarodowej elity weteranów-samotników, tworzących rodzinę Jester. Jester Challenges jest prawdopodobnie już ostatnim reliktem XIX wiecznych regat dżentelmenów selfmade-manów, którzy walczą głównie ze swoimi słabościami w zderzeniu z oceanem – a nie będącymi malutkimi kółeczkami w finansowo-reklamowym wyścigu zbrojeń sponsorów.
Interakcji ze środowiskiem
Wyczyn Edka, rozumiany całościowo – od konsekwentnych treningów bałtyckich, po ciułanie oszczędności do zorganizowania i przeprowadzenia rejsu jest tematem pogawędek kokpitowych w portach bałtyckich gdzie przyjmują moje cumy. Konkluzja są zawsze dwie:
1.Facet ma jaja
2. Co nas tutaj jeszcze trzyma?
Co oczywiście ma sens – ponieważ żyjemy w epoce, która potrzebuje więcej świadków, niż nauczycieli. A Edek jest świadkiem, że można. I że nie trzeba się zatrzymywać – więc stąd wyprawa po VEGĘ.
Zatem czy zechciałby Pan - nam, skromnym amatorom, doradzić, której części amatorszczyzny powinniśmy się wystrzegać wspierając Edka przy starcie w następnych regatach transatlantyckich (Plymouth – New Rhode Island) – najprościej w formie syntezy decyzyjnej, wypełniając trzecią kolumnę powyższej tabelki? Uczenie się od Mistrzów poczytujemy sobie za zaszczyt….
W szczególności czy moglibyśmy liczyć na Pana, w załatwieniu znaczącego wsparcia finansowego (moralne już mamy - pracując na codzień z Zarządami wymienionych przez Pana firm) – w sposób który nie naruszy szlachetnych postanowień Regulaminu Jester?
Może napiszę nieco na wyrost, ale intuicja podpowiada mi, że Edek byłby niezwykle zobowiązany…
T.
Szanowny Kolego Tadeuszu,
Przede wszystkim chciałbym, żeby taki ambitny i twardy zawodnik jak Edward Zając wygrywał regaty, walczył o czołowe miejsca, a nie zamykal stawkę .
Przyznaję ,że regulaminu Jester nie znam,a wypadałoby jak zabieram głos.
Co do akumulatorów to wszystkie Pańskie wyliczenia biorą w łeb jeśli akumulatorki / bardzo stare raczej/mają zwarcia cel np.,a instalacja jest niesprawdzona,o beznadziejnym stanie izolacji,czyli teoretycznie mamy OK a w praktyce akumulatory siadają po paru godzinach.
Myślę ,że wszyscy pomagajacy do Jester Edwardowi Zającowi wykonali porzadna robotę i należą im się słowa uznania.
Ale wg mnie sam jacht powinien być taki ,żeby dawał szanse przy takim sterniku na podium.
Czyli Holly III .Jak to zrobic ,to jest pewno problem,ale jestem gotów pomóc.
Słowo się rzekło ,deklaruję pomoc finansową w wysokości minimum 10.000 zł.
Moje namiary ma Jurek a i w dokumentacji SAJ są moje telefony,adres itd.
Jak trzeba będzie pokolędowac po firmach to jestem też gotów.Jesli beda inne zadania to tez,ale tak począwszy od grudnia ,bo w tej chwili leże w szpitalu po kapitalnym remoncie stawu kolanowego i czeka mnie lekka rehabilitacja.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
P.S.Mam nadzieję ,że Holly II /a może powstanie i Holly III/ będzie nosić polską banderę
Drogi Jorge,
Miałem na myśli fakt, że takich łódek niestety nie produkuje się w Polsce. Nie jestem miłośnikiem "Mantr", "Delphi".
A przecież łódki z „morskim jajem” dalej produkuje się w Szwecji i Finlandii.
Pozdrowienia z Mielca.
Bogdan