WSPOMINANIE ŻEGLOWANIA ZA CZASÓW PRL
Jak ząb boli to trzeba iśc do dentysty. Też mi odkrycie ! A jednak traktujemy to często jako absolutna ostateczność, kiedy już nie ma innego wyjścia. Co chwilę językiem dotykamy bolącego miejsca - sprawdzając czy dolegliwość przypadkiem nie ustępuje. Takie liczenie, że to może jakoś cudownie minie, że jakoś ta ostateczność boląca (takze zawartość kieszeni) zniknie sama z siebie. Wydaje mi się, że podobnie sprawa ma się z żeglarskimi wspominkami bolącego okresu peerelu, który wielu z nam popsuł młodość. Kapian Jarosław Czyszek zakurzył się, aby dotknąć bolącego zęba. A więc te ciągoty wspominkowe Marysia Lenza wcale nie są ani odosbnione, ani dziwne.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_____________
Drogi Jurku,
wymiana zdań z panem Anduszkiewiczem, przy okazji wspominkowego tekstu kapitana Lenza
o czasach dawno, i słusznie, minionych zasiała w mojej głowie niepokojaca myśl, że
być może czegoś nie pamietam, czy tez może dywagacje o rzeczywistościach i światach
równoległych, mimo wszystko, nie są tak całkiem pozbawione sensu.
Tknięty ta myślą, nie mogąc zasnąć, po cichutku by nie obudzić żony udałem się do
piwnicy, a potem na strych. Cholera cztery piętra, odwaliłem kilka kartonów,
zgłębiłem czeluście zapomnianej jakiejś skrzyni i w końcu, na nieheblowanej półce za
kominem odnalazłem kilka zakurzonych albumów.
wymiana zdań z panem Anduszkiewiczem, przy okazji wspominkowego tekstu kapitana Lenza
o czasach dawno, i słusznie, minionych zasiała w mojej głowie niepokojaca myśl, że
być może czegoś nie pamietam, czy tez może dywagacje o rzeczywistościach i światach
równoległych, mimo wszystko, nie są tak całkiem pozbawione sensu.
Tknięty ta myślą, nie mogąc zasnąć, po cichutku by nie obudzić żony udałem się do
piwnicy, a potem na strych. Cholera cztery piętra, odwaliłem kilka kartonów,
zgłębiłem czeluście zapomnianej jakiejś skrzyni i w końcu, na nieheblowanej półce za
kominem odnalazłem kilka zakurzonych albumów.
Gdynia sprzed lat trzydziestu, ponad.
Lipiec 1980 roku, dwa niemieckie żaglowce z tworzącego się właśnie muzeum żeglugi w
Bremerhaven. Klimatyczne zdjęcia, klimatyczne statki, których nie udało mi się obejrzeć
od srodka pomimo zaproszenia na pokład przez ówczesnego właściela obu, prezesa zarządu
firmy HAPAG-LLOYD, z kurtuazyjną wizytą u rektora Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni.
Na przeszkodzie staneło tych dwu, widocznych na fotografii, żołnierzy WOPu, którzy stali
tam przy trapie i pilnowali by nikt nieupoważniony nie dostał sie na pokład. Biedny przezes
nie potrafił zrozumieć, że jego goście też nie sa upoważnieni. Myślał, że to może nieoficjalnie,
ale nawet ofcjalne zamieszczenie na oficjalnej liscie gosci uroczystego obiadu z jego
magnificencją na pokładzie, też nie pomogło. Magnificencja nie zatwierdził, ot tak, a
żołnierz na granicy stoi mocno; by ich nie naruszył wróg.
To było w tym samym czasie, kiedy w Górkach rozbiło się kilka jachtów NRDowskich.
Jachty enerdowskie generalnie stały zacumowane i zamknięte na kłódkę w Warnemunde. Z
wielu różnych i ówcześnie całkowicie zrozumiałych względów tak było dobrze. Zdarzało
się jednak niekiedy, że zwartą flotylla udawały sie do zaprzyjaźnionych krajów
ościennych. Pech i tragedia, bo zgninęli ludzie, zasadzał się nie na tym, że po
przypłynięciu do Gdyni z silnym wiatrem SW, zastali tam kilka jachtów
zachodnioniemieckich i te dwa klimatyczne żaglowce z Bremrhaven. Pech i tragedia
polegał na tym, że natychmiast po przypłynięciu zgłosili si do swojego, urzędującego
w Gdańsku, konsula, który wobec obecności w porcie "wrażych" jednostek wymógł na
polskich władzach zamknięcie portu w Gdyni dla tych jachtów i skierowanie ich do
Górek Zachodnich jako portu zapasowego. Przy sztormie SW efekt był nietrudny do
przewidzenia dla kogokolwiek, kto chociaż raz widział ówczesne wejście do Górek,
pomiędzy dwoma zrujnowanymi falochronami, z głębokościami ciągle zmiennymi w ujściu
Wisły Śmiałej.
ale nawet ofcjalne zamieszczenie na oficjalnej liscie gosci uroczystego obiadu z jego
magnificencją na pokładzie, też nie pomogło. Magnificencja nie zatwierdził, ot tak, a
żołnierz na granicy stoi mocno; by ich nie naruszył wróg.
To było w tym samym czasie, kiedy w Górkach rozbiło się kilka jachtów NRDowskich.
Jachty enerdowskie generalnie stały zacumowane i zamknięte na kłódkę w Warnemunde. Z
wielu różnych i ówcześnie całkowicie zrozumiałych względów tak było dobrze. Zdarzało
się jednak niekiedy, że zwartą flotylla udawały sie do zaprzyjaźnionych krajów
ościennych. Pech i tragedia, bo zgninęli ludzie, zasadzał się nie na tym, że po
przypłynięciu do Gdyni z silnym wiatrem SW, zastali tam kilka jachtów
zachodnioniemieckich i te dwa klimatyczne żaglowce z Bremrhaven. Pech i tragedia
polegał na tym, że natychmiast po przypłynięciu zgłosili si do swojego, urzędującego
w Gdańsku, konsula, który wobec obecności w porcie "wrażych" jednostek wymógł na
polskich władzach zamknięcie portu w Gdyni dla tych jachtów i skierowanie ich do
Górek Zachodnich jako portu zapasowego. Przy sztormie SW efekt był nietrudny do
przewidzenia dla kogokolwiek, kto chociaż raz widział ówczesne wejście do Górek,
pomiędzy dwoma zrujnowanymi falochronami, z głębokościami ciągle zmiennymi w ujściu
Wisły Śmiałej.
Zapomniana katastrofa.
Rok wcześniej, żeglując na tym jachcie (nawiasem mówiąc ogłaszam konkurs - co to za
jacht? Nagroda, uścisk mojej dłoni, sympatia i mój podziw. Moze być coś mocniejszego
na mój koszt podczas najbliższego letniego sezonu w Pucku) znalazłem się w biurze
Strażnicy WOP w Helu celem wyjaśnienia powodów palby karabinowej oddanej z tego
właśnie jachtu, podczas oficjalnej wizyty kanclerza Niemiec w Polsce. Kanclerz
przybył do portu wojennego w Helu na pokładzie żaglowca Bundesmarine. W czasie
niezobowiązującej rozmowy z dowódcą placówki wpada do gabinetu starszy sierżant,
dowódca trzyosobowego patrolu i gromko melduje:
- Obywatelu majorze, dowódca patrolu [...] Marynarze niemieccy (z tego żaglowca)
chodzą po plaży i rozdają dzieciom cukierki!
- No, i?....
- Mamy nazwiska tych co wzięli.
I dalej i dalej, mozna by snuć wspomnienia pograniczne na dziesięć jeszcze tego
rodzaju opowiadań, ale by nawiązać jeszcze do stosunków pomiędzy MW a WOPem, warto
zerknąć na portal morski, gdzie jest to dokładnie opisane:
Kilka lat później, innym z kolei jachtem, sponiewierało nas tam przy Helu wrześniową
nocą okrutnie, pamiętam siebie skulonego przy koszu dziobowym podczas wymiany kliwra,
raz gdzieś w górze, raz w wodzie po szyję, zaszliśmy do Władysławowa. Droga nasza
była do Świnoujścia, ale trzeba się było najpierw odprawić. Stoimy przy falochronie,
umyślny z główki donosi, że chcą mnie widzieć. Żeby móc jachtem przepłynąć z
Władysławowa do Świnoujścia trzeba było mieć; Sportową Książeczkę Żeglarską i dowód
osobisty. W Sportowej Książeczce Żeglarskiej jeszcze wbitą, pięć lat ważną tzw
Klauzulę na pływania morskie, która uprawniała do przekraczania granicy morskiej PRL,
ale, bez prawa zachodzenia do obcych portów. Idę śmiało bom w to wszystko wyposażony.
Chorąży na główce ma przed sobą stosik naszych książeczek, listę załogi i drugi
stosik dowodów osobistych, wówczas w formie zielonej książeczki ze srebrnym orłem,
oczywiście bez korony, na okładce. Mój, rzeczywiście nieco sfatygowany, kilka razy
uprany i ostatniej nocy, na tym dziobie, w tylnej kieszeni spodni, trzyma obrzydliwie
ledwo w końcówkach palców, podtyka pod nos i syczy:
- Co? Co to jest, obywatelu?
- Dowód osobisty.
- To, to, nie jest dowód osobisty, tym - choraży dziabnął chyba sobie troszeczkę -
tym to du... można sobie podetrzeć!
Gula mi skoczyła natychmiastowo, bo od dziecka trochę nerwowy jestem.
- Orłem, godłem państwowym będziecie sobie, chorąży, dupę podcierać?! Gdzie wasz
przełożony? - poszedłem na całość, popatrzyłem chorążemu długo w oczy, odwróciłem się
i wyszedłem walnąwszy drzwiami. Jakoś tak już było po południu, bez kolorów, mokry
falochron i rozbujane, szare, morze za nim. Zrobili nas na szaro, ale chorąży też się
zreflektował i zdaje się bardziej mu tam chodziło o chuch, który mógłby nie wytrzymać
konfrontacji z przełożonym niźli o moje bajdurzenie o orłach. Zanim doszedłem do
łódki dogonił mnie kapral z plikiem papierów w ręce.
- Wszystko w porządku, możecie panowie płynąć.
Nie trzeba nam było dwa razy powtarzać. Wyrwaliśmy z PRLu co sił zostawiając za sobą
troski i sycąc sie wolnością późnowrześniowego Bałtyku i bliskim widokiem Bronholmu,
który był ziemią, dla nas, nie z tego zupełnie świata.
http://www.portalmorski.pl/artykul/index/wojskowa-mafia-paliwowa/1515
Świat rzeczywisty, jak w pysk.
Gdybyś uznał, Jurku, że mój list nadaje się na portal w formie "newsu", to napisz, z
łaski swojej, że od kapitana Czyszka. Zdałem w koncu ten egzamin przed szacowną,
admiralską komisją i nie mam żadnego powodu by ten fakt ukrywać.
Żyj wiecznie
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
PS Wszystkie zdjęcia moje.
Jeszcze, jeszcze!
Będę to czytał na głos przy kolacji moim dzieciom. Urodziły się w szczęśliwej epoce, a takie opowiadania oddają w pełni grozę mroków komuny, w przykładach przemawiających do ich wyobraźni.
Zabranianie żeglowania jest dla nich takim samym absurdem, jak zakaz oddychania – a jednak się wydarzył…
Z wyrazami szacunku
Tadeusz Lis
Drogi Don Jorge!
Kiedyśmy w piątek gwarzyli na targach, ani myślałem, że po powrocie do domu zastanę w SSI taką perełkę jak wspomnienia Jarka Czyszka. To i ja się dołożę, żeby było co czytać dzieciom do poduszki.
W 1987r zostałem mianowany przez Pilota Chorągwi Gdańskiej ZHP kapitanem rejsu jachtem ZJAWA IV do Leningradu (teraz Petersburg) na zaproszenie nie pamiętam jakiej FEDERACJI.
W załodze byli głównie doświadczeni żeglarze a II oficer znał doskonale rosyjski (ja też, ale gorzej), bo pracował jako pilot wycieczek do ZSRR. Krótko przed rejsem wyjechał na taką właśnie wycieczkę, ale zostawił nam swoją książeczkę żeglarską.I wtedy wyszła na jaw rzecz straszna! Otóż, żeby płynąć do ZSRR nie wystarczyło mieć paszportu, trzeba było jeszcze mieć "klauzulę" w książeczce żeglarskiej, a On nie miał. Mieliśmy jakieś znajomości, dotarliśmy aż do Dowództwa Kaszubskiej Brygady WOP i
uzyskaliśmy obietnicę, że TEN człowiek będzie wypuszczony.W dniu odprawy przyszedł na jacht oficer WOP i po kontroli dokumentów orzekł, że II of. nie popłynie i wykreślił go z listy załogi.Kapitan (ja) zarządził natychmiastową ewakuację delikwenta z jachtu, ale odmówił odejścia bez niego co stworzyło sytuację patową: załoga po odprawie siedziała na jachcie pilnowanym przez uzbrojonego żołnierza , II of. na kei a w CWM grzały się kable telefoniczne. Po jakimś czasie oficer WOP wrócił na jacht,
pozwolił zaokrętować II of.i dopisał go do listy załogi. Problem powstał dopiero w Leningradzie: jak to? wykreślony i dopisany? dlaczego? I tu pomogła moja znajomość rosyjskiego. Wyjaśniłem, że w czasie odprawy w Gdyni delikwent gdzieś się zawieruszył, to go wykreślil,i a potem się znalazł, to go dopisali. I KUPILI!!!!
Żyj wiecznie.
Jarek
Na fotografii rzeczywiście SONDA, tutaj na punkcie pomiarowym gdzieś pośrodku Bałtyku latem 1981r.
Piękna łódka, stosunkowo jednak mało znana pomimo wielu pięknych rejsów, w tym na Szpicbergen czy do Senegalu.
Konotacje z LEGIĄ i CENTAUREM prawidłowe, chociaż nie były to łódki z SONDĄ identyczne. Ta ostatnia dwa metry od nich dłuższa, charakteryzowała się piękną i zrównoważoną optycznie sylwetką. Pięknie też żeglowała dobrze trzymając się na fali i potrafiła też trzymać pod żaglami osiem, dziesięć węzłów na długich dystansach. Przez nasyconą wiatrem, czernią i skotłowaną falą noc, z zachodnim sztormem, potrafiła przejść z Warnemunde do Kalmaru. Jak widać, taką noc pamięta się jeszcze po trzydziestu latach :-).
W połowie lat osiemdziesiątych, wraz z wejściem do eksploatacji OCEANII, której była bezpośrednią poprzedniczką, SONDA została sprzedana do Grecji. Ostatnie wieści, które do mnie jakimś słabym echem dotarły, wskazywały, że stoi gdzieś tam na nabrzeżu się rozsychając. Ale to były naprawdę słabe echa i nic pewnego na ten temat nie wiem.
SONDA to jacht dla mnie szczególny, ale może nie należy przesadzać z tymi wspomnieniami bo młodzież ziewa i się nudzi.
Pozdrowienia - J.Czyszek