KAPITAN CZYSZEK KONTEMPLUJE NASZĄ ZIMĘ
Z korespondencji kapitana Jarka Czyszka wyczytałem uśmiech pobłażana - też mi zima. No cóż - dla mnie już przedłuża się ponad miarę. Śnieg powinien padać tylko w górach, a mróz ściskać tylko na Zalewie Wiślanym. Ciekawym co o tym wszystkim myśli nasz etatowy żeglarz polarny - kpt. Jerzy Różański (s/y "Eltanin).
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
====================================
Drogi Don Jorge,
zima czyli sezon ogórkowy a rebours, za oknem sypie a porty nam pozamarzały. Przeczytałem newsa o Basenie Jachtowym w Gdyni i wszystkie pod nim komentarze. Ponieważ byłbym pod górkę  wyrażonym tam opiniom, to może tylko zdjęcie lodu, który wygląda jak lód o odpowiedniej objętości. To jeden z mniejszych ale zarazem jeden z bardziej urokliwych lodowców Zachodniego Szpicbergenu położony w malutkim Magdalenafiord tuż prawie pod osiemdziesiątym stopniem szerokości geograficznej północnej. Lód dla statku czy jachtu jest groźny wtedy gdy niespodziewanie uderzymy w bryłę lodu odpowiedniej wielkości, wtedy kiedy bryła lodu odpowiedniej wielkości w nas uderzy, co jest prawdopodobne gdy poruszamy się po rozkołysanym morzu luźno pokrytym growlersami i wtedy jeszcze w końcu kiedy jedno pole lodowe przyciśnie nas do drugiego. Nasze dryfuje w innym kierunku, albo którąś swoją częścią oparło się od dno. Mamy wówczas do czynienia z naporem lodowym, który rozwala wszystko na swej drodze bez żadnych wspomnień. Chyba, że w postaci torosów ponuro potem we mgle sterczących z mniej czy bardziej równej płaszczyzny zamarzniętego na powrót morza.
 
Samo wmarznięcie w zamkniętym porcie czy osłoniętej zatoce żadnej krzywdy kadłubowi nie robi. Są nawet jachty, które dosyć
regularnie spędzają w ten sposób arktyczną zimę przy brzegach wschodniego Szpicbergenu, lub w głębi starannie wybranych fiordów.
Z tym uderzaniem w lód to bywa różnie. Czasem nie można tego uniknąć pomimo najstaranniej prowadzonej obserwacji. Na przykład wtedy kiedy morze się gotuje pokryte całkowicie białą pianą wśród której giną białe z natury lodowe górki. Mieliśmy w tym roku taki właśnie koszmarny tydzień w, zdawało by się bezpiecznym i osłoniętym Hornsundzie. Bywa i tak, że ze względu na warunki czujność obserwacji spada a urządzenia elektroniczne niczego nie wykrywają.
Samotna wachta na mostku "Oceanii", morze gładkie jak stół, maszyna kręci swoje tysiąc pięćset obrotów co na gładkiej wodzie daje nam dziewięć węzłów. Pora jest nocna bo wachta od północy do czwartej rano, ale co to za noc kiedy słońce świeci, tyle tylko, że na północnym nieboskłonie. Idziemy z Longyearbyen gdzie wymieniły się grupy naukowych turystów, gdzieś na południe. Nie pamiętam czy na Svalbardbanken czy pod Niedźwiedzią na jeden z punktów niekończącego się transektu, który wyprowadza nas potem w okolice południka zerowego. W każdym razie blisko brzegu i po minięciu Bellsundu zbliżamy sie do lodowca Werenszelda, trochę na północ od lejkowatego ujścia Hornsundu gdzie liczne lodowce produkują bez przerwy lodowe górki, które prąd wynosi na zewnątrz i bystro popycha na północ akurat po naszej trasie. Siedzę przed radarem po lewej stronie mostka i widok mam do przodu prawie całkowity, lekko tylko w prawo od symetralnej przesłonięty masztami i wysoką nadbudówką dziobową. Radar do poświaty brzegu zapala dwa równoległe punkciki icebergów, prosto na kursie.
 
Po kilkunastu, w sumie, miesiącach żeglugi pomiędzy lodami człowiek robi się bezczelny. Przechylam się trochę do pokrętła autopilota i z elektronicznym pikiem co każde pół stopnia zmieniam nieznacznie kurs tak by przejść dokładnie pomiędzy nimi. Środkiem. Herbata, z cytryną oczywiście, po lewej ręce majestatyczny Torell, największy lodowiec Szpicbergenu podświetlony chowającym się za nim słońcem, po prawej stalowo sina gładź oceanu lekko się tylko wybrzuszająca leniwą martwicą. Gdzieś pomiędzy burtą a horyzontem białawe wydmuchy trzech humbaków leniwie podążającym jakimś tam swoim kursem. Jak zwykle kilka fulmarów bez końca zataczających kręgi dookoła statku. Szybują wprost przy burcie, tuż nad pokładem wykorzystując nasz wiatr pozorny z talentem urodzonych lotników. Wanty i paduny omijają gwałtownym przechyłem by zaraz powrócić do stabilnego i majestatycznego lotu. Wypadają przed dziób, szerokim łukiem zawracają i znowu od rufy szybują do dziobu wzdłuż lewej burty. I tak tygodniami. Skończyła się płyta w odtwarzaczu DVD. Było regge a teraz tylko wibracja od maszyny. To zmienia sytuację na tyle, że trzeba zmienić płytę, zmiana płyty pociąga za sobą zmianę pozycji wachtowego, no i oczywiście zmianę perspektywy patrzenia przed dziób. Tego na radarze nie było. Trzecia górka, mniejsza od tych dwu pozostałych, trochę do przodu i dokładnie pomiędzy nimi. Ocean jest wielki, pojedyncze piki pokrętła autopilota zamieniają się w jeden ciągły wysoki pisk, kilwater pięknie zakręca na gładkim morzu, mimo polarnej aury na zewnątrz robi mi się gorąco. Było blisko.

Na koniec jeszcze dwa zdjęcia zamarzającego portu w Helu. Tak, po drugiej stronie Zatoki też zamarza. W głównym porcie stoją większe kutry z Jastarni, w basenie jachtowym otwarte motorówki rybackie z Kuźnicy. Tam zamarzło na amen a zarabiać trzeba. Zapewniam, że żaden z silników tych wmarzniętych w lód motorówek nie będzie miał wiosną popękanego bloku. Od kiedy w układzie wewnętrznym chłodzenia stosuje się borygo czy inny tam niezamarzający płyn, silniki wysokoprężne tak mają.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
___________________________
Fotografie: J. Czyszek
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu