Według mojej subiektywnej skali żeglowanie rodzinne stanowi najszlachetniejszą kategorię morskiego "przyjemniactwa". This is cruising - tak jak tytuł sławnej, ba - już kultowej angielskiej książeczki. Oczywiście na swoim, za swoje, dla własnej przyjemnosci bez żadnych tam sponsoringów, błogosławieństwa Chocimskiej, opłat dozorcom czy sławienia bandery.
Namówiłem Magdę i Sebastiana Banasików na news, który napewno Was zainteresuje, a moze nawet jakiegos "mazuranta" czymś zarazi. Bo morze jest wyzwaniem ambitnym, dającym nieporównywalnie większą satysfakcję niż szuwary.
Ciąg dalszy nastąpi. Czytelnicy czekają !
Tu klik dla Magdy i Sebastiana
Kamizelki i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
===================================
Drogi Jerzy!
Od dłuższego czasu próbowaliśmy z żoną zorganizować rodzinny rejs. W końcu wiele spraw ułożyło się w drogę do organizacji wyprawy którą właśnie rozpoczęliśmy. Porzuciliśmy dotychczasowy tryb życia, wypisaliśmy dzieci z przedszkola i żłobka (Igor -4 lata i Ida -2 lata) i postanowiliśmy popłynąć. Udało nam się przygotować do rejsu niewielką łódkę (Dufour 28). Wypłynęliśmy 14 czerwca z Górek Zachodnich i obecnie stoimy w Lubece. Ten pierwszy bałtycki etap przebyliśmy we dwoje. Teraz z perspektywy niepogody jaka nas spotkała okazało się to słuszne. Nasz zamiar to przepłynąć kanałami do Morza Śródziemnego i żeglować tam w łagodniejszym od naszego klimacie przez kolejne 2 lata. Pozdrawiam
Sebastian Banasik
_____________________________________________
Słowo wstępne.
Daleki rejs planowaliśmy od dawna. Początkowo oczywiście były to tylko marzenia ale idea pozostawała ciągle. Powody dla których przez około 8 lat mówiliśmy ciągle "tak" jednak się zmieniały. Byliśmy przekonani że taką ideę trzeba zrealizować i powoli się do tego mimochodem przygotowywaliśmy.
Z wielu sezonów spędzonych na śródlądowym żeglowaniu wypłynął pomysł zbudowania własnego jachtu. Przez cztery sezony budowaliśmy "pod chmurką" słomkową "Piątkę" konstrukcji J. Maderskiego która "omijała" przepisy rejestracji (4,98m). Konstrukcja to pancerny jacht morski, co prawda wtedy nie mówiliśmy nawet między sobą że będziemy pływać nią po morzu, ale podskórnie czuliśmy że tam nas ciągnie. Petra (takie nadaliśmy jej imię) pływa niesamowicie szybko i bezpiecznie. Po pierwszym sezonie po wodowaniu jesteśmy pewni że podoła "każdym warunkom" - tak właśnie reklamował swoją konstrukcję na łamach "Rejsu" pan Maderski.
Rozpoczęliśmy snuć plany rejsu dookoła Europy z Warszawy do Warszawy. Plany niestety trafiły w martwy punkt. Pierwszy powód to oczywiście Sowieci, którzy sobie wybuchnęli elektrownię w pobliżu bardzo atrakcyjnej drogi wodnej, która teraz jest zamknięta. Drugi to przyrost naturalny ludzkości który miał się niedługo powiększyć za sprawą naszego syna Igora.
"Petrą" pływaliśmy przez kolejne cztery sezony. Trzy wspaniałe sezony śródlądowe, kiedy zwiedziliśmy 1/4 Polski. Płyneliśmy Wisłą z Warszawy na Zalew Wiślany, pływaliśmy po Zalewie i kilka razy kanałem z Elbląga do Iławy. Cały sezon spędziliśmy na pojezierzu Iławsko-Ostródzkim niejako zastępczo bo planowaliśmy przelot z Zalewu Szczecińskiego na Zalew Wiślany, ale znów przyrost naturalny dał o sobie znać (córka Ida). Na całkowicie słoną wodę Petra wpłynęła na cały sezon w zeszłym roku. Rezydowaliśmy w najpiekniejszym porcie Zatoki Gdańskiej - Górkach Zachodnich. Sezon był trudny, zwłasza że głównie urlop zaplanowaliśmy na lipiec, a w zeszłym roku w lipcu duło.... że ho. ho. (górale pamietają). Dodatkowo żegluga przelotowa miedzy portami z trzylatkiem i siedmiomiesięczniakiem nie może trwać długo. Po tym rejsie podskórnie czuliśmy że jeżeli jakoś wypali nasz "wielki rejs" to raczej Petra bedzie do tego celu za mała.
Sprawy potoczyły się szybko. Intensywności w realizacji planu dodał sposób funkcjonowania naszej cywilizacji z którym nie mogliśmy się do końca zgodzić. Więc jak wspomniałem na początku powód wypłynięcia ewoluował, od czystej młodzieńczej chęci poznawania świata, do chęci bycia z dziećmi. Bardzo trudno było nam odsyłać dzieci na całe dnie do przedszkola i żłobka żeby spędzić samemu dzień w wawa@work. Ta masakryczna machina wysysająca z ludzi człowieczeństwo ostatecznie zaważyła że poszliśmy za głosem Wojciecha Kmity i wyrwaliśmy się z niekończącej się spirali potrzeb.
W internecie znaleźliśmy ogłoszenie: sprzedam jacht Dufour 2800. Obejrzeliśmy jacht i kupiliśmy go. Jak to często bywa jest to jacht kompromisu wielkości do ceny.
Planujemy pływać przez 2 lata i w zasadzie mamy jedynie zarys trasy. Bałtykiem i Morzem Północnym na zachód "ile się da" przez 2-3 tygodnie. Ten odcinek planujemy pokonać we dwoje bez dzieci. Potem rzekami i kanałami na Morze Sródziemne i dalej w lewo, albo w prawo :) już w rodzinnym składzie.
Pierwszy etap rejsu BIMSI
14.06-28.06.2008
Szczęśliwie udało nam się przetrwać 13 w piątek i nie wyrwaliśmy się na morze tego dnia .. Za to sobota to już był ten czas, BIMSI po otrzymaniu nazwy wypłynęła na spokojne wody Bałtyku.
Pogoda sprzyjała, tylko czasami brakło wiatru, więc pierwszy port Łeba osiągnęliśmy w niedzielę wieczorem. Wpływając do pięknej mariny zamurowało nas, ze zdziwienia i w rzeczywistości. Jeszcze przed pierwszym pomostem nagle staneliśmy w miejscu a sonda pokazuje 0,9 m. Nasze zdziwienie było wielkie, jak to 0,9m ?? jeżeli tak to powinniśmy leżeć na burcie z naszym 1,80m zanurzenia. Nie ma żadnych znaków, nikt nie ostrzega. Rzut oka za burtę wszystko wyjaśnia - stoimy w mule, poruszone osady wyraźnie widać. To raczej dramatyczna sytuacja dla łebskiej mariny, cumować się da "od zewnętrznej" pierwszego pomostu. Ponieważ miejsc nie było, wzieliśmy duży rozpęd i wbiliśmy się w pierwsze miejsce po wewnętrznej. Rano wychodziliśmy "cała naprzód" + szpring z całych sił przez plecy.
Następny skok do Kołobrzegu, podczas leniwego kołysania się na falach łapiemy dorsze, robimy pierwsze pranie w wodzie morskiej :-) i nawet jest ok nie kruszy sie od soli. W nocy nadłożyliśmy mil omijając poligony Ustki. Lepiej było nie zadzierać z marines, którzy jak się następnego dnia okazało zgubili tarczę strzelniczą. Dryfowała ona po Bałtyku o czym w ostrzeżeniach nawigacyjnych informowało niezawodne Witowo Radio. W Kołobrzegu w porcie ciasno, musimy stawać longside do innego jachtu.
Słuchamy pilnie pogody na ukf-ce i śledzimy komunikaty z navtexu, prognozy są ok , więc w środę rano odbijamy do Sassnitz. Płynie się miło, spokojnie, wieje umiarkowanie, dopiero rano trochę silniej przywiało i ok 15.00 zawitaliśmy na niemieckiej ziemi, z radością :-) wciągając niemiecką banderkę pod saling. Port w Sassnitz dość sympatyczny, szukamy Hafenmajstra aby uiścić opłatę za port. Bosman jednak ukrywał się, chyba dlatego że przepiękna nowa marina jest jeszcze nie czynna a chyba głupio mu pobierać opłaty za postój przy falochronie i odległość do WC ok 2 km :). Niby to jesteśmy w zjednoczonej Europie ale niemieckie służby czuwają. Na szczęście to tylko przyjemność. Odwiedza nas Policja - jeden mundurowy ku naszej uciesze wspaniale mówi po angielsku. Wkrótce po Policji przychodzi przemiła pani celnik mówiąca tylko po niemiecku. W sumie to nie wiemy jak takie nawiedziny traktować, czy oni powinni, czy tylko mogą?? Niemniej z powodu bariery językowej nie powiedzieliśmy o pięciolitrowej drewnianej baryłce wypełnionej polskim trunkiem, którą w prezencie na cięzkie chwile dostaliśmy od przyjaciół.
Piątek - pełni zapału odbijamy od falochronu, chociaż wieje ostro (Hafenmajstra w końcu nie spotkaliśmy, udało sie zaoszczędzic kilka euro ). Przed nami cel - Heiligenhafen. Udało nam się upłynąć 25 mil, do momentu kiedy stwierdziliśmy, że czas zawracać - wiatr idealnie przeciwny 7B i fala nie mała i tężeje . Wrócliliśmy więc ciemną nocą do Sassnitz , gdzie po 2 dniach sztormu znalazl nas Hafenmajster. Okazał się jednak dobrym człowiekiem i pozwolił nam stać w porcie ile chcemy a skasował nas tylko za 2 dni. Miał jednak odnotowane dokładnie w swoim kajeciku kiedy pierwszy raz się tam zjawiliśmy.
Zwiedziliśmy miasteczko dośc dokładnie ale z niecierpliwością wyglądaliśmy poprawy pogody. No i się poprawiła w końcu, chociaż mieliśmy już spóźnienie w stosunku do planu rejsu.
Znowu obraliśmy kierunek Heiligenhafen (uparci z nas żeglarze co ?) i płyniemy od 4 rano w niedzielę. Już trochę ostrożniejsi, analizujemy wiatr i prognozy, niewiele się zgadza. Pod wieczór dopada nas burza , pada i znowu sie trochę rozwiewa a w odbieranym jeszcze na ukf-ce Radio Witowo zapowiadają sztorm na rano w naszym rejonie. Więc jako ostrożni żeglarze postanawiamy wpłynąć do znajdującego się w pobliżu Darsser Ort. Płyniemy na elektroniczną mapę i dokładne namiary w locji "Wybrane porty", więc posuwamy się jak po sznurku .... i lądujemy na piasku jakieś 40 m od portu. Jak się dokładnie później zorientowaliśmy port nie funkcjonuje co jest warte zapamiętania, tym bardziej że świecące boje podejściowe pięknie zapraszają. Nie świeci jedynie nabieżnik i nie udało nam sie wyłowić reflektorem wszystkich nieświecących, co nie wzbudziło w nas niepokoju. Wszystko to było w okolicach jak wiadomo rozległych mielizn. No i zrobiliśmy błyskawiczny zwrot o 180 stopni i z duszą na ramieniu zaczęliśmy wycofywać sie z wejścia do portu widmo.
W okolicy nie ma żadnej alternatywy więc nie pozostało nam nic innego jak płynąć dalej , w ten zapowiadany sztorm, który mieliśmy nadzieję uda nam się jakoś ominąć, a raczej on ominie nas. O piątej nad ranem wieje już regularne 7 B i rośnie wiatr. Godzinę potem wiało już 8 B. Próba sztormowania pod wiatr do portu Warnemunde po godzinie walki okazała się beznadziejna. Równolegle z falą dawał chyba znać o sobie prąd w Kadett Rinne więc jakie wyjście nam pozostało ? Zawrócić jak chcieliśmy kontynuować nasz rejs cali i zdrowi. Portu schronienia co prawda nie było, ale jedyne słuszne miejsce aby przeczekać sztorm to było podejście do portu widmo, gdzie powinno byc zaciszniej i mniejsze fale.
Płynięcie z wiatrem, tym razem nie należało do przyjemnej zabawy. Planowaliśmy przyciąć w miarę krótko mielizny przy cyplu Darsser Ort żeby nas zbyt daleko nie wywiało. Fale przy wietrze SW budowały się w tym miejscu w niesamowite formacje. Prędkość bez żagli mieliśmy średnio 6 wezłów na logu i 8 nad dnem, co w normalnej żegludze na BIMSI nawet przy pełnym ożaglowaniu się nie zdarza. Dopłyneliśmy do Darsser Ort i rzuciliśmy do wody kotwicę a sami padliśmy na koje bo jednak nieźle nas sponiewierało to morze :-).Tam przestaliśmy kolejne 2 doby czekając aż wiatr osłabnie. Zyskaliśmy jednak dodatkowe informacje, które wpłynęły na zmianę naszej, dalszej trasy. Spóźnienie co do planu mieliśmy już bardzo duże i wiedzieliśmy że do Francji nie dopłyniemy. Na kotwicowisku, które zapoczątkowaliśmy przed portem w kilka godzin po nas zjawił sie kolejny jacht, z którego załogą mieliśmy okazję się zaprzyjaźnić w dość nietypowy sposób. Później w nocy żelazo w pobliżu rzucił jeszcze jeden piękny drewniany duński jacht.
Po dwóch dniach milczenia chcieliśmy wysłać sms do rodziny że wszystko u nas gra, ale pechowo wlasnie skonczyla sie kasa na telefonie, więc wpadliśmy na pomysł nawiązania kontaktu w celu użyczenia komórki na sms z sasiednim właśnie, niemieckim jachtem. Próby połączenia radiowego zawiodły, więc spróbowaliśmy po angielsku krzycząc do siebie. To też nie przyniosło spodziewanych rezultatów i w końcu słyszymy tekst - ale o co się rozchodzi !?.
Sebstian wskoczył więc w kamizelkę i pokonał wpław te 30 m, jakie nas dzieliło od kolegi rodaka, który pływał pod niemiecką banderą. Z tego spotkania poza udaną rozmową z krajem wynikła zmiana trasy. Panowie przypłynęli właśnie z Lubeki i polecali tamtejsze kanały w dotarciu do Morza Śródziemnego. Zmieniliśmy więc kurs z Kilonii na Lubekę, gdzie dotarliśmy już bez przeszkód z pomyślnym wiatrem w czwartek. Po odespaniu kolejnej nocy na morzu w marinie Baltica w Travemunde, ruszamy na poszukiwanie portu, gdzie moglibyśmy zostawić BIMSI na tydzień za w miarę rozsądne pieniądze. Po dość dokładnej eksploracji wszystkich kolejnych przystani w górę rzeki Trave, czwarta okazała się tą trafioną (takie klimatyczne, niemieckie Parolewo dla wtajemniczonych). Przemiły bosman prywatnego YKL zaproponował nam 35 E na 9 dni postoju i możliwość użycia dżwigu do położenia masztu. W dalszą drogę niemieckimi kanałami BIMSI wyruszy juz w pełnym składzie ok 7 lipca.
Ahoj!
Magda i Sebastian
Darser Ort jest od roku zasypany. Powodem jest niezrozumiala klotnia z obroncami przyrody i brakiem przekonania wladz do alternatywnego rozwiazania. Na razie nie radze probowac tam wplywac. Poglebianie bedzie w tym roku na pewno spoznione!
Poza tym zycze powodzenia!
Zakladajcie kamizelki i zyjcie wiecznie!
Jacek
Sebastianie, a może byś tak regularnego bloga założył, dla starych koleżanek i kolegów oraz dla tych nowych do poczytania i pozazdroszczenia.
Pozdrawiam,
Roman