Jacek Nawrocki z Rzeszowa podjął odważną, ale i w pełni słuszną decyzję. Po trzech latach ukradkowego czytania postanowił się ujawnić, czyli dołączyć do Współpracowników SSI. Uznał, że status Skrytoczytacza już nie zaspakaja jego ambicji. Pisze że od dłuższego czasu wahał się czy podzielić się opisem swych oceanicznych przygód z lektorium SSI. Impulsem okazała się… „aktualna mizeria zaangażowanych pisarsko współpracowników SSI, którzy na co dzień jędzą surowe mięso”.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
===========================
Don Jorge,
W roku 2014 dowiedzieliśmy się że na Cabo Verde powstała filia jednej z europejskich firm czarterowych. Nasz kapitan z którym pływałem od 2009 roku i zawsze czarterowaliśmy z tej firmy łódki „ wykrył to” i pojawił się dreszczyk przygody. Przecież to Afryka, może nie ta „dzika” ale jednak . A jak już tam pływać to z rozmachem: Cabo – Kanary – Gibraltar – Południowa Hiszpania – Palma de Mallorca.
Jacek
-----------------------------------
To było tak…
Pierwszy etap obejmował tydzień po Cabo, przejście w oceanie na Kanary, tydzień po Kanarach. Zainspirowany stroną Don Jorge – ja Skrytoczytacz pozwalam sobie napisać ten tekst. Oraz licząc na zostanie „Współpracownikiem” a nie tylko „Skrytoczytaczem” . Samozaparcie osób żeglarzy piszących na SSI przypomniało mi przygody naszej załogi i zrazem nie znalazłem takiej opowieści z przygód jaka się wydarzyła pewnego razu na zwykłym turystycznym rejsie naszej Załodze. Stąd, posłuchajcie. Myślą wiodącą jest bezpieczeństwo żeglugi, a podtytułem: „Kapitan czy Neptun – oto jest pytanie”. Załoga była ogólnie zebrana po znajomych, część miała doświadczenie z Morza Śródziemnego, a dwie osoby były „świeże na morzu”.
.
Ucieszyła nas wieść że kolegi szwagier jest doktorem – długi rejs, lekarz się przyda – spotkaliśmy przesympatycznego doktora ekonomii (również dobrego kucharza). Potem został bohaterem tej przygody. Rejs po wyspach Zielonego Przylądka był zastrzykiem cywilizowanej Afryki ze skromnym bytowaniem ale uśmiechem na twarzy + ciekawi Europejczycy w tym też Polacy którzy tu osiedli … bo chcieli . Byliśmy też przygotowani muzycznie – stąd pochodzi Cesaria Evora – jej muzyka jest w jakiś sposób bliska polskiej duszy i rozrywa serca. Z ciekawostek, najbliższa przyjaciółka Cesarii była Polka Elżbieta Sieradzińska. Wspomnienia opisane w jej książce godne są polecenia.
.
Ale do rzeczy, wypłynięcie z macierzystego portu to już była przygoda. Przedstawiciel armatora mówi „OK, odebraliście łódkę idźcie z papierami do kapitanatu załatwcie formalności i bon voygae”. To idziemy, widocznie tu takie zwyczaje że trzeba samemu. Kapitan portu zdziwił się nasza obecnością i zapytał „a gdzie ten … od armatora? Sam powinien przyjść tu z papierami .” Aha, no to wszystko jasne czyli coś pomiędzy nimi iskrzy, a my jesteśmy pośrodku. No to uśmiech, zdziwienie, pochlebstwa „panie komandorze”, chcieliśmy Pana osobiście poznać, ależ oczywiście nic nie szkodzi że nie ma Pan wydać reszty za opłaty formalne , tak powiemy mu że ma przyjść osobiście, dziękujemy. Jest pieczątka !!!!! Płyniemy !
.
Żeglarsko: 7 dni po wyspach Cabo = wymiana przetartego szota, silnik do pontonu zwariował - rozebranie prawie całego (a tam 90% portów stoi się na kotwicy i bez pontonu - dupa), awaria zaworu gazu na butli, awaria kibla – na szczęście są dwa . Przed opuszczeniem Cabo (port wyjścia Palmeira na wyspie Sal) jeszcze wymiana filtrów paliwa (kiepska jakość paliwa) zdobycie i sztauowanie 200 ltr paliwa w kanistrach (prognoza w mordewind, a tu ponad 800 mil w linii prostej do przepłynięcia). Jeszcze pieczątki tym razem bez przygód i wypływamy.
.
Turystycznie: super , no kto lubi zwiedzać to wie jak jest, nie ma co pisać rewelacja!!!!!!.
Odkrycie osobiste:
1. Wpadające chmury w dolinę po wulkanie na wysokości 1600 m npm dają wilgoć i tylko na tej wysokości można uprawiać rośliny – niżej jest martwa skała!
2. Trzcina cukrowa – to najwspanialsza roślina świata! Po jej ścięciu część jadalna stanowi zacier do bimbru zwanego tu rumem (to ten sam co na Karaibach za czasów republiki Piratów). Słomą pali się w retorcie żeby prowadzić destylację – nic się nie marnuje - rewelacja !!!
.
I jedziemy – przygoda – Atlantyk – wiatr N-NE- kataryny przygotowane - My Bohaterowie – w perspektywie Wielkanoc na oceanie – zakwas na żur przyjechał z nami z Polski ! Tuz przed wyjściem spotykamy Polaka zatrudnionego w naszej firmie czarterowej. Przyleciał z Teneryfy, bo prognozy są jakie są a jakaś załoga niestety z Polski porzuciła jacht bo wystraszyli się rejsu na Kanary. I on sam (taka praca) będzie prowadził przez około 8-9 dób. A nas jest 6-ciu! (miał podobny czas taka praca = ). Ihaaa
.
Wachta za wachta lecą dni, wiatr 2-3 stan morza 1 – genua i kataryny często chodzą. Posiłek główny jest świętem (jeden drink na rumie dozwolony). Codziennie delfiny, a raz w odległości około 1,5 km szły wieloryby – jak konwój pancerników - pióropusze tryskały co jakiś czas z osobników w stadzie - no k…wa potęga natury, łał!. Relax totalny, kolega amator próbował łowić. Złowił coś małego i założył jako kolejną przynętę – i coś z duża paszczą wyskoczyło i zjadło mu ta przynętę razem z żyłką. Już więcej nie łowił - śmialiśmy się że wreszcie spokój – Kapitanowi zepsuł się guzik którym powodował wszystkie awarie do tej pory żeby załoga się nie nudziła (naprawdę w to wierzyliśmy ! - na Cabo był problem co 2 drugi dzień). W 4 dobie relaksu przyszedł stil – ocean jak tafla lodu – ani jednej chmury. Kto ma wolne opala się, reszta udaje że ma wachtę, leci Cesaria, na radarze zero statków. Późnym popołudniem jak już słońce zelżało monotonny rytm silników przerwał huk! Zerwaliśmy się z leżakowania – co jest a było tak fajnie! Obok kolegi spadła 2 metrowa antena która oderwała się z topu masztu. Uff mogła się wbić w ciało, ale nie trafiła. Patrzymy na top masztu a tam druga wisi na topie zamiast stać i nie wiadomo kiedy się oderwie. Trzeba iść na top i ją albo odciąć albo zabezpieczyć. Akcja – szelki – narzędzia - instruktaż kolegi który jest skałkowiczem – czytaj szczupły i wysportowany. Spieszymy się bo zaraz zmrok. Wyciągamy na górę i w tym momencie dzieją się dwa zjawiska: zapada zmrok (tam to znaczy ze na 2 metry nic nie widać, wschód księżyca będzie za kilka godzin dopiero) i Neptun włączył falę – no totalnie z niczego ta fala po całodziennej flaucie. Rozkołys boczny coraz większy, widzimy tylko małe światełko czołówki kolegi który poszedł w górę, fala powoduje hałas który zagłusza nasza komunikację. Widzimy jak światełko zaczyna zatacza kręgi wokół masztu – czuć uderzenie ciała o maszt – i światełko zatacza kręgi w drugą stronę. Bezsilność i rozpacz. I jeszcze jedno okrążenie jak bańka na choince. I koniec okrążeni. Cisza ……. . Wyobraźnia działa – wszystkie tego typu opowieści kończą się źle = prokurator. Nagle słyszymy po głos z góry -heej – teraz był słyszalny. Światełko zaczyna chodzić wokół masztu po czym kolega woła że na dół. Zmartwychwstał !!!!! k…a , do tej pory pisano jak że kogoś wokół masztu owinęło to raczej nie przeżył – a tu Cud! Co się działo nie da się opisać , już widzieliśmy go w Hilo, a kapitana przed sądem morskim a wracamy Razem. Anioł Stróż tych mórz! Jak opadły emocje opowiedział, powyżej zaczepu salingów kończy się zapięcie pasa i asekuracja z ławeczki. 2-3 metry do topu trzeba się samemu podciągnąć. Żeby to zrobić należy odpiąć „wąsy” od pasa asekuracyjnego owinąć wokół masztu i zapiąć do pasa. W pośpiechu i nadchodzącym gwałtownie zmroku nikt nie pomyślał że On o tym nie wie, a Ci co wiedzieli to założyli że On wie !!!!. Po drugiej okrętce złapał maszt i się przytrzymał, obszedł maszt w druga stronę żeby odkręcić linę. Zabezpieczył zmęczoną antenę i dał sygnał że wraca. BOHATER. Jak opadły emocje to powiedział że to nie to nie była jego najgorsza przygoda w życiu !!!! Jak się wspinał w Alpach to pojechał po lodowcu w przepaść i przypomniał sobie że z filmów to trzeba się obrócić na brzuch i wbić czekan w lód. Podziałało -rozdarł tylko kawałek spodni – i to zaszycie na spodniach pokazał nam – bo na maszcie był w tych samych spodniach !!!! Brak słów jak Ktoś nad nami czuwa.
.
Płyniemy dalej –wiatr obrócił na NE do E przyspieszamy super - same żagle. Rano wszystko jest pokryte warstwa „złota” – to wiatr przyniósł pył piaskowy z Sahary – no szok! Da się go zmyć z pokładu ale z ciuchów ani z bandery już nie. Żadne pranie nie pomogło. Wreszcie zwrot przez sztag – jedyny na tej trasie i kurs prosto na Teneryfe. Ale Neptun po poprzedniej akcji nie odpuścił – sprawdził nas jeszcze raz. Po 8 dobach około 18-tej wieczorem z odległości około 1-2 mil widzieliśmy południowy kraniec Teneryfy. Naszym celem było Santa Cruz bo częściowa wymiana załogi , zaczyna się przyziemna część rejsu, godziny odlotów-przylotów – płyniemy na północny kraniec wyspy -tam gdzie lotnisko. A Locja mówi: Jak wiatry są N to spodziewajcie się efektu „dyszy” między wyspami. Kapitan mówi – jedziemy – terminy nas gonią. A Neptun na to „no to k…a patrzcie jak to działa, spieszycie się gdzieś hahaha”. Wiatromierz zatrzymał się - zawiesił na 30 knts, fala 1,5 m, ale krótka i walimy wmordewind , łajba dudni, zmieniamy wachty , ale co mogę w dziobowej koi pospać jak podrzuty na fali są takie że mnie wyrzuca nad materac 10-20 cm i spadam z powrotem. Radar od wstrząsów zwariował i zaczął wyć , cos się popsuło – po jakimś czasie Kapitan znalazł co i odłączył ten wyjec w tablicy rozdzielczej. Pod fale i pod wiatr – damy radę. Wskaźniki paliwa już dawno na zerze, ale i tak mu nie ufaliśmy, wlane do baku wszystko co było w kanistrach (odbyło się wlewanie na fali – dobry błędnik przydatny). Wygrał Neptun – rano około 7.00 wiatr zelżał, a my byliśmy może milę dalej. 12 godzin pod wiatr w jednym miejscu! Pogodzeni z losem wpłynęliśmy do najbliższej mariny – ci co opuszczali okręt wzięli taksówkę żeby dojechać na lotnisko. I to koniec historii , dopłynęliśmy , paliwo z kanistrów się przydało, jakby nie to bylibyśmy w telewizji – SAR podjąłby akcje i uratował żeglarzy w okolicy Teneryfy-smuteczek. Podsumowując, Neptun kontra Kapitan - to nic nowego, wynik tego rejsu jest zawarty w konkluzji szanty „O chłopcu co się trochę morza bał”. My mieliśmy szczęście, używaliśmy kamizelek, ale jak widać wszystkiego marynarz nie przewidzi.
Ahoj.
Jacek
--------
P.S. Zazwyczaj na rejsach się tyje, ja na tym rejsie straciłem 6 kg!