Szczególnie cieszą mnie relacje z bałtyckich rejsów.
Nasze morze, nasza strefa kulturowa, mnóstwo
zabytków architektury oraz cudów natury. Rejsy
przyjemne i pouczające. Dziś mam dla Was ciekawą
relację Lecha Parella. Jestem przekonany, że topo prostu jest
news kusicielski.
Lechowi dziękuję (i zazdroszę ale bez zawiści) J
Żyjcie wiecznie!
Don Jorge
---------------------------------------------
Ekspresowo do Goeteborga.
Don Jorge
Tegoroczny rejs przebiegł z locyjką „Sund” wskanowaną w tył głowy. Ale jak się okazało, z braku czasu, miałem okazję wykorzystać tylko część Twoich porad. Planowanie tegorocznego rejsu zaczęliśmy wiele miesięcy temu. Wszystko jak zwykle mało konkretnie, bardzo wariantowo i z postanowieniem, że i tak popłyniemy tam, gdzie będą wiać sprzyjające wiatry.
.
Tak to trwało aż do momentu, gdy któraś z naszych Pań rzuciła hasło: a może popłyńmy na jakiś koncert? Zaczęło się poszukiwanie i wkrótce mieliśmy już cel i to bardzo ambitny: Goeteborg. A w nim koncert Coldplay, 12 lipca godz. 19.
Aby to zrealizować należało przynajmniej dopłynąć na drugą stronę. Byłem pogodzony, że będzie to Malmo, Karlskrona albo i nawet Sztokholm. Stamtąd można wypożyczyć auto lub dojechać pociągiem. Bo szczerze powątpiewałem, że załoga zgodzi się do samego celu płynąć.
.
Zwiększyć prawdopodobieństwo mogła jedynie dobra pogoda lub w miarę chociaż korzystne kierunki żeglugi względem fali. Ubiegłoroczne dziobanie z Helu do Władka skończyło się tak, że zamiast w Sztokholmie skończyliśmy w Łebie (też było zresztą super!)…
Z tego powodu tydzień przed rozpoczęciem właściwego rejsu, przeprowadziliśmy w męskim gronie jacht do Darłowa. Trochę pod fale, trochę na silniku – po 20 godzinach byliśmy na miejscu. Tam go zostawiliśmy i wróciliśmy pociągiem.
Właściwy rejs zaczęliśmy z Darłowa w nocy z czwartku na piątek kierując się do Ronne. Następne etapy zawsze płynęliśmy już w ciągu dnia, wychodząc w morze bladym świtem, między 0430 a 0530. Główna przyczyna to chęć zobaczenia czegoś na miejscu, ale także obawa przed brakiem miejsca w marinach. Obawa raczej słuszna. Późnym popołudniem ciężko znaleźć miejsce do postoju. Jeśli można stanąć w tratwę – OK. Ale nie w każdym porcie są takie warunki.
.
Z Bornholmu ruszyliśmy do Höllviken, a tam w bezwietrzny, ciepły wieczór zapadła przełomowa decyzja, że przebijamy się do Goeteborga. Baden Baden! Mi dwa razy nie trzeba powtarzać. Z Falsterbro popłynęliśmy do Hoganas – gdzie przywitały nas morświny. W Hoganas widzieliśmy pierwszy raz „domowej” roboty kafary – zakładam, że do samodzielnych prac w porcie jachtowym. Ciekawa sprawa. Port zrób-to-sam.
/
Amatorski kafar pływający.
.
Dalej był Varberg z piękną twierdzą, a tuż przed Goeteborgiem mały porcik Sandohamn, do którego zawinęliśmy, aby przeczekać tu jeden dzień. Do celu nie było tak łatwo dotrzeć, ponieważ marina „Lilla Bommen” ma olbrzymie obłożenie. Miejsca trzeba rezerwować z wyprzedzeniem. Jest też najdroższa spośród odwiedzonych w tym rejsie: 550 koron za 11 metrów. No ale miejsce genialne, samo centrum, jak nasza Szafarnia. Okazało się, że tak na oko połowa jachtów – głównie z Norwegii i Danii - przypłynęła właśnie na koncert.
.
Widowisko Coldplay okazało się rewelacyjne. Widziałem dużo koncertów, ale ten zrobił wielkie wrażenie. Takoż publika. Nasz koncert był trzecim występem dzień po dniu w Goeteborgu, który wypełnił stadion Ullevi po brzegi. 3 x 75 tys. widzów w 9 milionowym kraju wręcz zdumiewa. A wszyscy znają słowa, śpiewają, bawią się…
.
Z Goeteborga, po dwóch dobach postoju, w silnym wietrze popłynęliśmy do sympatycznego Falkenberga, gdzie trafiliśmy na zlot starych samochodów, głównie amerykańskich. Auta przepiękne, wiele w doskonałym stanie i w rzadkich wersjach. Refleksja jaka się nasunęła po tym co tam zobaczyliśmy, a może tym co tam wywąchaliśmy jest taka, że współczesne normy czystości spalin mają jednak sens. Aut było może około setki, a prawie nie dało się oddychać od spalin.
.
Kolejny dzień to rejs w kierunku Helsingoru do którego nie dotarliśmy ostatecznie. Ze względu na silny wiatr, przeciwny prąd i spore fale odwiedziliśmy Gilleleje. Sił starczyło nam tylko na kąpiel z pomostów zbudowanych na zewnątrz falochronów. Takich urządzeń kąpielowych jest mnóstwo wszędzie. Skocznie do wody, drabinki, pomosty do opalania, pływające pomosty ze zjeżdżalniami. Skaczą i przedszkolaki, i ludzie w słuszniejszym wieku. Widziałem ratownika tylko w jednym miejscu, ale on głównie pilnował porządku na pomostach.
/
Gilleleje
Varberg.
Tylko się kąpać i skakać
.
Z Gilleleje mieliśmy już tylko kilkanaście mil na Ven. Przed wiatrem schowaliśmy się do Backviken – porciku na południowym wschodzie wyspy. Ven to taki mały Bornholmik. Płaskowyż wyniesiony nad taflę Sundu i ubarwiony łanami pszenicy, żyta i kukurydzy. W Backviken, tak jak pisałeś, jest wypożyczalnia rowerów, w której znajduje się ich zawrotna liczba: 1500 sztuk. Także tandemy, z siodełkami dla dzieci, z przyczepkami, elektryki…
.
Z Ven popłynęliśmy do Kopenhagi, a stamtąd skierowaliśmy się ponownie do Falsterbro. Mieliśmy więcej czasu niż poprzednio i wykorzystaliśmy go na piękną wycieczkę rowerową (na darmowych, choć lekko zdezelowanych rowerach z mariny) po półwyspie. Żałowaliśmy trochę, że zamiast Hollviken nie zawinęliśmy jachtem do Skanor.
/
Zanosi się na coś przykrego - 40 kn oraz gwoździe z nieba
.
Następnego dnia, po 12 godzinach żeglugi dopłynęliśmy ponownie do Ronne i tam - dopiero drugi raz podczas tego rejsu – spędziliśmy dwie noce w jednym miejscu. Potem jeszcze Ustka z jej nieustającym rozfalowaniem, burza z piorunami i sporym wiatrem (rzeczywisty - 37 kn) i Władek. W niedzielę byliśmy z powrotem w Górkach Zachodnich.
.
Dwa tygodnie, nawet z hakiem, to w rodzinnym rejsie z Gdańska do Goeteborga mało czasu, szczególnie, jeśli – ze względu na wymagania załogi - nie chce się płynąć w nocy i trudniejszych warunkach. Gdyby nie to, że przeprowadziliśmy jacht do Darłowa, to nie sądzę, żeby nam się ta sztuka udała. Łącznie przebyliśmy blisko 900 nm. Mam nadzieję, że tam wrócimy. Znów oczywiście mając Twoje locyjki na stoliku nawigacyjnym.
Żyj wiecznie!
Lech