Spoko – żeglowanie samotne nie uważam za dewiację.
Najwyżej jako swego rodzaju dziwactwo. W samotnej
żegludze nie nabyłem doświadczeń ponieważ (subiektywnie)
mam się za zwierza towarzyskiego, zupełnie tak samo
jak mój piesek Negro. Z załogami nie miałem kłopotów
ponieważ na rejsy nie zapraszałem ludzi przypadkowych
czy z klubowego nadania. To jeden z przywilejów armatora
prywatnego jachtu. Zapraszani też wiedzieli na co się piszą
– jaki skipper, po co ten rejs. Są bowiem też tacy skipperzy
z którymi nikt nie chce żeglować. Wśród załogantów kolejnych
jachtów „Milagro” byli nie tylko sternicy morscy, ale i kapitanowie
bałtyccy, nawet jeden żeglugi wielkiej.
A co do samoptników to znałem kiedyś takiego jednego,
który właśnie dlatego żeglował tylko z kotem, którego
przecież nie pytał czy ma ochotę na morskie eskapady.
Prezentowane poniżej rozważania - załogowo czy samotnie
to news słonowodnego wygi Mieczysława Krause.
Wspomnienia. Wymiana załogi jachtu "MILAGRO V" w Warnemunde ("ZAKAMARKIi ZACHODNIEGO BAŁTYKU")
.
O kamizelkach oczywiście pamiętacie – nie w bakiście, alena grzbiecie. „Mrówa” pewnie tego zaniedbał L
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
======================================
Załoga poszukiwana!
Naprawdę?
.
Ci z doświadczeniem w biznesie wiedzą, że w jego prowadzeniu największym problemem nie jest technologia, finanse, logistyka, czy rynek, ale ludzie. Dlaczego? Otóż coraz trudniej znaleźć tych, co mają kwalifikacje i ręce do roboty. Coraz więcej zaś miglanców z dwoma lewymi i nieprzewidywalną zawodnością, z przyczyn rzadziej obiektywnych (nieszczęście, katastrofa), częściej osobistych nawalanek i bumelanctwa. Do tego dochodzi roszczeniowość, nie idąca w parze z odpowiedzialnością, za to szukanie okazji by „porządzić”, sprowadzając szefa do parteru.
.
Co to jednak ma wspólnego z naborem i prowadzeniem załogi jachtu morskiego w rejsie, zwłaszcza ambitniejszym jak do Łeby i z powrotem? Ano – zdumiewająco wiele, bo w obu przypadkach występują podobne, konkurujące z sobą tendencje. Ze strony świadomego i uczciwego szefa / kapitana, podejmującego realizację celów ustalonych z załogą – dążność do zbudowania zgranego, skutecznego i niezawodnego zespołu, którego członkowie są ze swej roli i dokonań szczęśliwi. Natomiast ze strony niewłaściwie dobranej załogi (bądź przemyconej czarnej, buntowniczej owcy) – szukanie okazji by się dowartościować, kwestionując rolę, polecenia i poczynania kapitana, jako parawan do migania się od roboty i wysiłku. A jak zasztormi, srania w gacie i cho(ro)wania w koi.
.
W obu dziedzinach opieram się na osobistych doświadczeniach i widzę narastanie opisywanych zjawisk. Pojawia się pytanie, czy skórka warta wyprawki i załoga na rejs w ogóle potrzebna, gdy takiej z klasą i pasją ze świecą szukać? Piszę nie po to by narzekać, a wyciągnąć wnioski w sytuacji, gdy ci co bardziej sensowni i wykwalifikowani usamodzielnili się na własne łódki, a pozostałym – dawniej (czyli jeszcze ze 20 lat temu) chętnie mustrującym – zmiękła rura i po prostu im się nie chce, nie widzą celu, czy potrzeby. To znak czasów, ubezwłasnowolniających ludzi wygodą i łatwizną, za które płaci się rezygnacją z marzeń, sprowadzając do roli przewodu pokarmowego. Jeszcze jedna okoliczność, o której trzeba uczciwie wspomnieć, to ograniczenia urlopowe etatowców, ciągnące za sobą horror wymiennych załóg w rejsie. Mówię Wam – możliwości czasowe emeryta czyli rentiera, choćby ZUS-owskiego, są cool!
.
Rejs a rejs. Dla siebie nie mam na myśli „żeglarskiego” produktu turystycznego na ciepłych morzach, o charakterze rekreacyjno – towarzyskim, gdzie żegluga, chętnie katamaranem, jest najmilej widziana na silniku, nie koniecznie z powodu flauty.
Mnie morze pociąga potęgą niezmierzonego żywiołu, przeżywanie fal, sztormów i cisz, radując się towarzystwem morskiej fauny. Żeglując z wiatrem i pod wiatr ku dalekim i dzikim lądom za jego horyzontem. Pociąga mnie, by do nich dotrzeć i wszystkimi zmysłami, jak się da – pieszo, rowerem, autobusem czy promem, wchłaniać ich egzotykę – przyrodę, krajobrazy, odmienność, ludzkie obyczaje.
Ale cóż począć, gdy takie są ciągoty, a załogi brak,? Obyć się smakiem, zrezygnować? Nic podobnego – żeglować samotnie. Dzisiejsze dostępne wyposażenie nawigacyjne i pokładowe, lata świetlne od tego w XIX-wiecznej epoce żaglowców, pozwala zastąpić lub wesprzeć żeglarza w stopniu dawniej niewyobrażalnym. Od nawigacji elektronicznej i elektronicznych urządzeń bezpieczeństwa, po dobry samoster – członka załogi który nie je, nie upija się, nie śpi i nie odpoczywa. I tak miesiącami, po wymarzonych trasach, a jak się da, to w samotnym rejsie we dwoje. Nie biorąc do siebie opinii zasłużonego kapitana Witolda Kurskiego, że „samotne żeglowanie to dziecinada”.
Mieczysław
--------------------------------------------
PS. Topowy żeglarz regatowy, Ryszard Szumowski, już 14 lat temu rozwiązał problem załogowy, trenując i ścigając się na jednoosobowej łódce klasy R2,5M.
Nie jestem może kompetentny by wypowiadać się w tym temacie bo nigdy nie próbowałem samotnej żeglugi, nie licząc fina. Prawdę powiedziawszy nie miałem nawet szans bo własnej łódki sie nie dorobiłem a ogłaszanie internetowej zbiórki na taki cel urządzać nie przyszło mi do głowy. Dla mnie, żeglowanie po morzu jest odkrywaniem dawno odkrytych ale nowych dla mnie miejsc ale przede wszystkim jest zajęciem towarzyskim. O tej porze roku internet jest pełen wezwań do uzupełnienia braków w załodze. Szczęśliwie, dorobiłem sie sporego grona przyjaciół i gdy rzucam hasło na kolejną destynację to zwykle muszą dobrze się zastanowić komu odmówić żeby mu przykro nie było. A żeglowanie takim 2,5m kilerkiem musi być świetną zabawą ale do rejsów morskich ma się nijak.
--
Stopy wody pod kilem
Marek