Każdego, dokładnie każdego inżyniera cechują inne, indywidualne
spojrzenia, nawet na zwykłą „technologię kukowania”.
Inżynier Krzysztof Matuszewski komentuje praktyczne studium
przygotowywania żarcia przedstawione przez inżyniera
Tadeusza Lisa. I bardzo dobrze.
I pomyśleć - jak z tym kukowaniem bardzo oddaliliśmy się
od fundamentalnych kanonów pani Lucyny Ćwierciakiewiczowej*)
No cóż – z kukowaniem na jachcie stało się dokładnie to samo
co z prowadzeniem nawigacji.
Smacznego !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
*) Pochodziła z von Bachmanów, rodziny znanej z niepospolitej ekstrawagancji. Córka prawnika, odebrała wykształcenie domowe. Po rozwodzie z pierwszym mężem, obywatelem ziemskim Feliksem Staszewskim, poślubiła inżyniera Stanisława Ćwierczakiewicza. Znana jako autorka pionierskich książek kucharskich: Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapasów spiżarnianych oraz pieczenia ciast (Warszawa 1858. (Wikipedia).
=========================
Szanowny Don Jorge,
Czytam z zainteresowaniem wszystkie newsy na stronie SSI i często z wielu w różny sposób korzystam. Od kiedy jestem 99% emerytem pływam w długich rejsach, dlatego artykuł Tadeusza Lisa „KUCHNIA JACHTOWA W DŁUGIM REJSIE” szczególnie zwrócił moja uwagę. Wydrukowałem go sobie nawet , jako źródło mnóstwa cennych rad – przepisów.
.
W pierwszym zdaniu tytuł uległ modyfikacji na „Kuchnia jachtowa w DŁUŻSZYM rejsie ZAŁOGOWYM”. Załogowym, czyli..? No cóż, ja żegluję przez ostatnich naście lat głównie z małą (1 – 4osób) załogą na małych jachtach w ciepłych szerokościach. Prawdopodobnie dlatego kilku sprawach mam jednak nieco inny od szanownego Autora pogląd.
Jako (również) inżynier z wykształcenia i charakteru stosuję podobny proces do przedstawionego przez TL na wstępie, ale stosuje nieco inne kryteria, więc i wynik czasem różny.
.
W czym – OPAKOWANIE: bezpieczne, lekkie, trwałe, łatwe do sztauowania, tonące lub degradowalne, w ostateczności zajmujące mało miejsca.
- Odpadają wszelkie papiery i tektura – niejeden jacht przez nie zatonął. Stąd np. przekładam jaja do plastikowych foremek, a produkty zbożowe przesypuję do szczelnych plastikowych.
- Szklanych unikam i ograniczam do minimum. Są ciężkie, trudne do sztauowania i się tłuką. Nauka z rejsu kpt. Cichockiego – przygotował mnóstwo wspaniałych „wecków”, a mimo to przez pół rejsu głodował.
- Stosuję pojemniki, saszetki i woreczki plastikowe, najchętniej wielokrotnego użycia – są lekkie, dość trwałe, łatwe do sztauowania. Zużyte można upakować aby zajmowały jak najmniej miejsca
- Stosuję konserwy mięsne i warzywne w puszkach metalowych, w tym z grubej folii aluminiowej. Puszki są lekkie, trwałe, puste toną i się rozkładają. Wady to średnie wykorzystanie miejsca i czasem korozja.
- Przewiewne wiszące siatki na owoce i warzywa.
.
CO? Produkty spożywcze gotowe, surowce i półfabrykaty, zapewniające pełnowartościowe, kaloryczne, niekłopotliwe w przygotowaniu i możliwie smaczne posiłki.
- Nie chcę podawać długiej listy oczywistości,
- Nie robię „wecków”, bo unikam szklanych słoików, ale, gdyby opracować metodę domowej pasteryzacji w solidnej folii (jak golonki w spożywczakach) to chyba bym się skusił…
- Stosuję gotowe „mokre” zupy w saszetkach @450ml (kiedyś Profi, teraz Jemy-Jemy) – spośród wielu smaków wybieram 6 - 10 najbardziej kalorycznych i ulubionych przez załogę. Są gotowe, niedrogie, sztaują się idealnie, można je doprawiać, wzmacniać tłuszczem, mięsem czy mieszać różne smaki. Wady to ograniczony do 12 m-cy termin przydatności i nietonące saszetki.
- Przy wyjściu z portu biorę mrożonki warzywne na 2 – 3 dni.
- Produkty lokalne kupowane na targu, czasem wymagają dopytania co i jak z tego się robi. Np. owoce chlebowca, zielone banany itp.
- Przyprawy w dużych (1 litr?) prostopadłościennych pojemnikach (kupuję na Allegro), starczają na wiele miesięcy.
- Ryby i wszystko co jadalne z morza, dna czy brzegu, łapane czy zbierane po drodze… Są świeże, pyszna i nie kosztują.
POSIŁKI
· zdecydowanie nie obowiązkowe cztery i to wielodaniowe, raczej dwa na dobę, czasem podjadanie jakichś bakalii. Naturalny „post przerywany” 😉
· Przeważnie „eintopfy” robione na patelni albo woku. Na ogół wychodzi na dwa posiłki.
· Bez chleba da się żyć. Naprawdę! Ale bardzo lubię portugalskie sucharki do robienia kanapek, np. z pasztetem i posiekanym porem.
Na CZYM
- Dwupalnikowa spirytusowa ORIGO, w tropikach często używam jeden palnik, bo spirytus nadmiernie paruje.
- Lodówka sprężarkowa, taka przenośna, ładowana od góry
- Wśród garów jest 3,5 litrowy szybkowar, stosowany gdy trzeba zabezpieczyć większą ilość jedzenia przed zepsuciem.
.
Oczywiście, niewiele z powyższych nadaje się do zastosowanie w „ZAŁOGOWYCH” rejsach, ale żeglowanie ma wiele twarzy.
Nie wiem czy to zaleta, czy wada mojej KUCHNI JACHTOWEJ W DŁUGIM REJSIE, ale zawsze ważę nieco mniej na końcu niż na początku.
Pozdrawiam wszystkich życząc wspaniałych, również kulinarnie, rejsów.
Kris – Krzysztof Matuszewski,
sv „ANNA LUCJA 2”
---------------------------------
Zdjęcia:
Zupki w saszetkach zasztauowane w skośnej bakiście dziobowej – wykorzystanie 90% miejsca.
Półka z PODSTAWOWYMI PRZYPRAWAMI:
Cześć.
Bardzo się cieszę, że ukazał się tekst Krzysztofa Matuszewskiego.
Podobnie jak Autor pływam (co prawda blisko) w małych załogach i na małym jachcie. W ogóle nie wiem, jaki jest sens pływania w kilka osób, gdy dwie osoby to optimum, czasami odrobinę więcej, ale czasami i mniej. Ale do rzeczy!
Podobnie jak Autor mam na jachcie kuchenkę Origo, dwupalnikową i bardzo ją sobie chwalę.
Żeby paliwo nie parowało, proponuję stosowanie krążków z gumy lub neoprenu, nakładanych na otwór w zbiorniku, gdy się z kuchenki nie korzysta. Trzeba kuchenkę na moment otworzyć, położyć krążek i zamknąć kuchenkę. Guma jest cięższa, ale za to położona pod kuchenką nie odlatuje tak łatwo na przechyłach...
Pozdrawiam
Tomasz
Drogi Don Jorge,
gratuluję odznaczenia. To tak przy okazji :). Serdecznie pozdrawiam. D.
-------------------------------------------------------
Szanowny Krzysztofie, aczkolwiek zgadzam się z większością Twoich spostrzeżeń (np. też uważam, że słoiki na jacht to słaby pomysł, a teraz nawet schabowego w kapuście da się zliofilizować) to złapałem sie za głowę czytając o wyrzucaniu śmieci za burtę bo choć mnie też tak uczono, a bo metal się rozłoży, szkło też a właściwie to piasek i zwierzątka zrobią sobie domek (sic?!) itp., to było 30 lat temu i byłem pewien, że nikt już tego nie robi. Z żeglarzy których znam faktycznie nikt.
Pozwoliłem sobie wynotować kilka cytatów z Twoich wypowiedzi i mam nadzieję, że segregacja na "tonące lub degradowalne" wynika z nieświadomości ewentualnie braku wyobraźni.
"W czym – OPAKOWANIE: bezpieczne, lekkie, trwałe, łatwe do sztauowania, tonące lub degradowalne, w ostateczności zajmujące mało miejsca."
i dalej:
"Stosuję konserwy mięsne i warzywne w puszkach metalowych, w tym z grubej folii aluminiowej. Puszki są lekkie, trwałe, puste toną i się rozkładają".
Zakładajac optymistycznie, że puszka stalowa (bez żadnych nadruków) faktycznie skoroduje w 10 lat to przecież podczas tego procesu uwalniają się różne tlenki, które nie są obojętne dla ekosystemów, dochodzi do tego skala zjawiska i choć mam nadzieję, że jesteś w mniejszości z takim podejściem to spróbuj proszę wyobrazić sobie ile takich puszek wrzuciłeś do wody w ciągu swojego życia.
Puszki aluminiowe natomiast może się i rozkładają ale od 200 lat w górę i w większości pokryte są nadrukami toksycznych farb a nawet plastikiem jak w przypadku puszek po piwie gdzie ten wspaniały płyn wchodzi w reakcję z aluminium bez powłoki.
Oceany to nie śmietniki, ledwo zipia tak jak ich mieszkańcy (już nawet pominąłem fakt jak takie obce przedmioty wpływajana ich bezpieczeństwo), może im nie dokładajmy, zwłaszcza my żeglarze, czyli jednostki, które bardzo blisko z nimi obcują.
Szanowny Krzysztofie, bez urazy mam nadzieję i pozostaje mi się cieszyć, że wspomniane saszetki po zupach w całości pokryte nadrukami nie toną, a widać, że sprawdzałeś ;).
"Stosuję gotowe „mokre" zupy w saszetkach @450ml (kiedyś Profi, teraz Jemy-Jemy) – spośród wielu smaków wybieram 6 - 10 najbardziej kalorycznych i ulubionych przez załogę. Są gotowe, niedrogie, sztaują się idealnie, można je doprawiać, wzmacniać tłuszczem, mięsem czy mieszać różne smaki. Wady to ograniczony do 12 m-cy termin przydatności i nietonące saszetki.
Żyj wiecznie!
Damian
Szanowny Don Jorge,
Ponieważ temat problemu śmieci rejsowych jest istotny, pozwoliłem sobie na jego, moim zdaniem, racjonalne rozwinięcie.
-------------------------------------------
Drogi Damianie,
Dziękuję za Twój komentarz, w pełni się zgadzam z tezą „morze to nie śmietnik”. Uzupełnię o stwierdzenie – suchy ląd to też nie śmietnik. Czy wożenie śmieci z morza na ląd jest etyczne i ekologiczne? Niestety, alternatywą nie jest „śmiecić czy nie śmiecić”. Należy dążyć do doskonałości, ale w realu pozostaje nam godzić się na AKCEPTOWALNY POZIOM NIEDOSKONAŁOŚCI. O ile wyrzucanie puszek i słoików na płytkim kotwicowisku, gdzie się koncentrują, jest NIEAKCEPTOWALNE, to wyrzucenie puszki lub słoika co 100 Mm na głębokości setek czy tysięcy metrów uczyni naszej planecie mniej szkody, niż wleczenie ich na stały ląd w celu zgromadzenia na wielkim wysypisku śmieci. Tak, wiem, że zdarza się recykling, ale mimo to z jakiegoś powodu powstają ogromne wysypiska śmieci. To, że właśnie ukraińscy i rosyjscy żołnierze tracą życie w zażartych walkach o wysypisko śmieci nie świadczy o jego walorach ekologicznych. Na wielu wyspach zamiast pojemników na śmieci przywiezione z morza spotykam tablice „nie chcemy twoich śmieci”. A po kilkutygodniowym rejsie, nawet z małą załogą, w kokpicie mam potężny wór nietonących i nierozkładających się śmieci wiezionych na ląd. Często uzupełnianych o te pływające plastikowe, które złapałem na ciągnięty za rufą hak mojej wędki. Dlatego, dopóki nie zostanę przekonany, że istnieje lepszy, stosowalny, sposób na puszki i słoiki w rejsie morskim, będę z obrzydzeniem ale i pełnym przekonaniem wyrzucał je za burtę w dużym rozproszeniu, daleko od brzegu i na głębokiej wodzie. Gdy spoczną w rozproszeniu na dnie ulegną rozkładowi lub pokryją je osady. Większość problemów ze „śmieciami” wynika z ich koncentracji. Kupka zrobiona przez dziką świnię na leśnej ścieżce jest korzystna dla lasu, obornik z małego gospodarstwa to świetny nawóz na pole, odchody z wielkiej farmy świń to już poważny problem. Tak, w moim długim żeglarskim życiu wyrzuciłem parę tysięcy puszek i kilkaset słoików do morza, ale zrobiłem to na przestrzeni 20.000 Mm. Pomijając problemy logistyczne, alternatywą jest wiele metrów sześciennych na wysypisku śmieci… Tymczasem w niektórych miejscach na płyciznach zatapia się statki, aby umożliwić powstanie rafy koralowej.
Unikam hipokryzji i akceptuję świadomy wybór mniejszego zła. Tak jak krab, który sobie jakoś radzi, bo ktoś z plaży wziął sobie muszlę na pamiątkę.
Krzysztof
Zawsze mówiłem i podtrzymuję to zdanie, że kapitanem może zostać każdy. To tylko kwestia cierpliwości, ale DOBRYM kukiem trzeba się urodzić. Najbardziej żałujemy tego z czego zrezygnowaliśmy. Znajomy zaproponował mi przyprowadzenie jachtu z Kapsztadu na Kanary. Zakładając, że do afrykańskich portów lepiej nie zachodzić pozostawała Święta Helena (gdzie, jak się zdaje żadnego portu nie ma) i Wyspy Zielonego Przylądka. Kwestia zaprowiantowania przerosła mnie i znajomy zniecierpliwiony czekaniem sprzedał jacht w Afryce, a ja pozostałem z poczuciem niespełnienia.
--
Stopy wody pod kilem
Marek
http://whale.kompas.net.pl
Drogi Jerzy,
widzę, że Krzysztofa Matuszewskiego ciężko przekonać do niezaśmiecania oceanów. Czyżby znalezienie na dnie Arktyki, tam gdzie zwykle na powierzchni jest lód, puszki po Coca Coli, nie dawało mu do myślenia? Zaśmieciliśmy naszą planetę, ale na szczęście powoli budzimy się z tego marazmu i określenie „czyńcie sobie Ziemię poddaną” zaczynamy interpretować jako naszą wielką odpowiedzialność za stan środowiska.
Jeżeli nie argumenty, to może przepisy? Zawsze uważałem, że cruiserzy wiele mogą się nauczyć od regatowców. No to zerknijmy dla przykładu na przepisy najtrudniejszych regat, Vendee Globe. Obowiązuje generalnie hasło „zero waste”. Wszystkie śmieci są zbierane i magazynowane na jachcie przez cały wyścig non stop dookoła świata. Po uroczystym i hucznym powitaniu powracających żeglarzy jacht jest bardzo dokładnie sprawdzany przez inspektorów, którzy nie tylko weryfikują założone przed rejsem plomby, ale też sprawdzają i ważą wszelkie odpadki. Nic nie ma prawa trafić do morza. Vendee Globe to za wysoko? OK, zerknijmy na Atlantic Rally for Cruisers, słynne i szacowne ARC, które od ponad 30 lat startuje jesienią z Wysp Kanaryjskich z metą na Karaibach. To już nie są regaty profesjonalistów, a wspólne żeglowanie przez Atlantyk organizowane dla raczej początkujących turystów cruiserów na ponad 200 jachtach. Na seminariach przed startem poza pogodą i takielunkiem omawia się także problem śmieci i podaje sposoby na zmniejszenie ich ilości i objętości. Omawia się nawet w jaki sposób śmieci powinny być sortowane, żeby ułatwić ich odebranie i recycling na Karaibach.
Coraz więcej akwenów zaczyna podlegać dość restrykcyjnym przepisom. Na Bałtyku w Szwecji obowiązkowe są zbiorniki na fekalia. Wokół Ameryki, w strefie wód terytorialnych USA nie wolno dokonywać zrzutu śmieci, a odpady biologiczne nie mogą przekraczać określonej wielkości. W praktyce oznacza to, że nie wolno nam wyrzucić skórki od banana, chyba, że ją dość radykalnie rozdrobnimy.
Jak widać nie tylko sami żeglarze, ale też organizatorzy imprez i ustawodawcy zauważyli problem i starają się jemu przeciwdziałać. To niestety bardzo powolny proces, ale konieczny zwarzywszy na lawinowy wręcz rozwój turystyki morskiej i oceanicznej. Zresztą sam jeszcze w 1985 roku wyrzucałem wory ze śmieciami do Atlantyku, w 1995 już zwracaliśmy uwagę na to, żeby wyrzucane puszki były tak podziurawione, żeby nie zostały na powierzchni, a niedopałki lądowały w koszu, a nie w środowisku. W 2005 roku w rejsie dookoła Bałtyku już tylko niewielka ilość odpadów biologicznych lądowała za burtą, a od tego czasu minęło kolejnych 17 lat i nawet na naszym, niewielkim jachcie, możemy stosować się do polityki „zero waste”. Za burtą ląduje tylko to, co samo wypadnie czy to przez przypadek, czy przez nieuwagę.
Na koniec moja osobista pochwała słoików! One wcale się nie tłuką, jeżeli są odpowiednio zapakowane. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat stłukły mi się dwa i to tylko dlatego, że nie były należycie zasztauowane i usamodzielniły się dostając skrzydeł w przelocie z jednaj burty na drugą. W dodatku słoiki można wielokrotnie używać i napełniać naprawdę smacznymi i zdrowymi półproduktami. Pisał o tym Tadeusz Lis, więc nie będę powtarzał. Aha, cały czas czekamy na jego recepty! Zresztą puszki w większości są mocno przereklamowane, nie zawsze smaczne, że o ich składzie, najczęściej nie do końca znanym, zmilczę, żeby producentów nie prowokować do oskarżeń i procesów.
Nie stosujmy się do zawołania „po nas choćby potop”. Nie jesteśmy politykami! Pomyślmy o naszych wnukach, które z pewnością też będą chciały cieszyć się rejsami po czystych morzach i oceanach.
Marek