a może też liczą na nie bezinteresowne zatroskanie Szumowskiego. Oglądam w TVN24 kolejki w
Kuznicach, w Morskim Oku, Karpaczu, Jastarni, Międzyzdrojach. Ręce opadają. Nieco lepiej
wygląda sprawa rejsów morskich. Zbyszek Rembiewski pod prawdziwą opieką swojej żony Ingi
wybrał się w rejs do portów szwedzkich. Na trasie rejsu znalazły się porciki Kalmarsundu. Mam do
tego akwenu specjalny sentyment, co łatwo odczytać na pożółkłych już kartach zeszłowiecznej
locyjki „Kalmasund i Oland”.
Mamy półmetek lata – dobry czas aby tam pożeglować
Mam nadzieje, że lifeliny i kamizelki były w użyciu
A maseczki w tawernach.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------
Don Jorge
Gdy w marcu schodziliśmy w Lizbonie z „Blue Horizon’a”, w atmosferze narastającej pandemii, nikt z nas nie miał pojęcia jak to będzie dalej z żeglowaniem. Ale czas robi swoje. Mimo ,że skala zarazy jest teraz większa niż wówczas, żeglarskie życie z pewnym opóźnieniem, ale jednak się odrodziło.
Łódki zostały zwodowane, rejsy najpierw Zatokowe, potem Bałtyckie zostały przedsięwzięte. Na SŁONI wszystko też się odbywało w tym rytmie. Bardzo późne wodowanie pod koniec maja, w czerwcu kilka rejsów Zatokowych, więc wraz z lipcem przyszła pora na coś dalszego. Postanowiliśmy kontynuować , już trzeci sezon z rzędu, kierunek szwedzki. Inna sprawa, że był to jedyny nie problemowy kierunek. Pribałtyka (straszny rusycyzm, ale jednoznaczny), cięgle zmieniała swoje regulacje odnośnie przekraczania granicy, Dania wymyśliła dziwadło z „rezerwacjami”, na Niemcy jeszcze nie czas, więc Szwecja. Wprawdzie lekko obawialiśmy się czy nasz rząd nie zmieni postawy wobec szwedzkiego modelu postępowania z zarazą, ale ryzyk fizyk.
Pandemia jednak w pewnym stopniu wpłynęła na organizację rejsu. Mój ulubiony model etapowych rejsów, z uwagi na brak lotów, nie był nawet brany pod uwagę. Zaplanowaliśmy więc dwutygodniową pętlę Górki – Górki, a co po drodze to się zobaczy. No jednak trzy twarde punkty zostały wyznaczone. Visby, ponieważ z naszej trzyosobowej załogi ani żona, ani Zbyszek, jeszcze tam nie byli, Kalmar, bo Inga po moich opowieściach z przed dwóch lat, nie wyobrażała sobie nie zobaczyć Kronana i Karlskrona, bo żadne z nich tam nie było, a sława tamtejszego muzeum morskiego była większa niż dystans do niego. Z takim prospektem wystartowaliśmy z Górek 12 lipca. Nie za daleko tylko na Hel. A następnym rankiem już prosto na Visby. Większość trasy połówka w sile 3-5, a sama końcówka od wysp Karlso , spinaker.
Do Visby weszliśmy po 30 godzinach żeglugi. Port zapełniony, ale pojedyńcze stanowiska jeszcze się znajdowały. Bardzo ograniczona obsługa ludzka. Opłata, karty do sanitariatów, wszystko przez aplikację. Recepcja zamknięta. Pierwsze nasze wrażenie; „pandemia wymiotła personalną obsługę”. Ale gdy po klarze łódki i załogi wyszliśmy na wieczorny spacer po starówce, ogląd diametralnie się zmienił. Tłumy na ulicach, kolejki do stolików przed knajpami, i gorąca kurortowa atmosfera. Tego wieczora nie dostrzegliśmy ani jednej maseczki. Tylko nasze, wstydliwie upchane w kieszeniach. Trzy dni na Gotlandii podzieliliśmy między miasto, interior i muzeum Gotlandzkie. Dla mnie, mimo już czwartego pobytu w tym porcie, dwa nowe odkrycia: ogród botaniczny i Muzeum Gotlandzkie, szczególnie dział Wikingów. Po Gotlandii, przyszedł czas na szkiery. Pierwszy port Vastervik, „poraził nas” nowootwartymi sanitariatami, aż żal było z nich wychodzić. Szkierową żeglugę, tak atrakcyjną, a jednocześnie już dużo łatwiejszą, dzięki Navionicsowi, niż dawniej, uwieńczyliśmy postojem przy szkierowej wysepce.
Bezludna, skalista, wysepka z prawie całkowicie osłoniętą zatoką i oczywiście dziobem do skały, na wyjście suchą nogą. Eksploracja jej 8-10 hektarów zajęła nam całe popołudnie. Wrażeń na całe życie. Jawiła mi się jak otwarta księga historii naturalnej ostatnich 2-3 tys lat, bo mniej więcej w tym czasie, tak jak i większość szkierów wynurzyła się z pod wody. A ilustracją jej historii były po kolei; wygładzone przez lodowiec skały wszędzie obecne w podłożu, albo gołe, albo przykryte cienkim naskórkiem ziemi roślinnej, pionierska roślinność od nieznanych mi sukulentów, przez karłowate drzewa raptem 3-4 gatunków, bogata okrywa mchów i porostów, troszkę grzybów do pojedynczych drzew które znalazły sobie korzystną miejscówkę z grubszą warstwą ziemi i jakąś szczeliną gdzie dałoby się zakotwić. Te które takiego miejsca nie mały szczęścia zasiedlić, wywracały się po osiągnięciu kilkunastu metrów, nie rzadko z całym plackiem przerośniętej przez korzenie ziemi, aż do gołej skały. Również fauna bardzo skromna. Mało ptaków, pojedynczy ślad sarny (sarnie bobki), tylko kleszcze dopisały. A na koniec znalazłem napis runiczny na gołej wygładzonej skale. Napis głosił: „Bjorn kocha Birke”. Ale reszta załogi odniosła się do tego bardzo sceptycznie, zarówno do treści, jak i interpretacji rys na skale jako runów. Po szkierach przyszedł czas na cywilizację, historię nowożytną, zamki w Borgholmie, i Kalmarze, umocnienia w Kristianopel, a na deser Karlskrona.
Oprócz zbierania wrażeń żeglarskich i krajoznawczych, cały czas byliśmy wyczuleni na obserwowanie wpływu pandemii na szwedzkie życie. Jak już wspomniałem o maseczkach, była to wielka rzadkość. Przez cały rejs widzieliśmy trzy osoby w regularnych maskach i jeszcze dwie z apaszką lub szalikiem na usta i nos. Jednocześnie jednak obserwowaliśmy inne zachowania pro pandemiczne. Szwedzi trzymają dystans. Widać to w ciaśniejszych miejscach, gdzie unikają zbytniego zbliżenia, w rozmowie, czy w kolejce. Wszędzie łatwo dostępne środki do dezynfekcji. W muzeach, sklepach, komunikaty przez głośniki o trzymaniu dystansu i dezynfekcji. Ale najbardziej spektakularnym dla żeglarzy skutkiem pandemii jest luz w marinach. Visby opisałem, we wszystkich pozostałych portach były miejsca do wyboru do koloru. Również na kotwicowiskach w szkierach były tylko pojedyncze jachty. Aczkolwiek ta ostatnia obserwacja, jak niektórzy twierdzą jest skutkiem wymiany dotychczasowych jachtów, na o wiele większe, którymi w szkierach już nie tak chętnie się staje.
Po Karlskronie pozostał już nam tylko przeskok na naszą stronę Bałtyku. Ponieważ Karlskrona, a szczególnie muzeum przytrzymało nas aż do piątkowego ( 24.07) popołudnia, w grę wchodził już tylko przelot do Zatoki Gdańskiej. Utwierdzały nas w tym też wiatry. Silny zachodni, miał w sobotę przejść na słaby wschodni.
Wyjście ze Szkieru na pełne morze zajęło nam2 godziny silnikownia pod falę i silny wiatr. Ale gdy na ostatniej zielonej boi postawiliśmy żagle zaczęła się jazda. Pod 2 refem i zredukowanym fokiem jechaliśmy połówką 7-8 węzłów. Wprawdzie rozbudowana fala utrudniała jachtowe życie, ale ta prędkość do domu. Z czasem trochę słabło, na co odpowiadaliśmy kolejnymi przyrostami powierzchni, pozwalało to utrzymywać prędkość. Po 24 godzinach byliśmy przy Helu. Na słabnącym i odwracającym się wietrze weszliśmy do Górek po 26 godzinach żeglugi.
Zbyszek
Fotografie:
1. załoga po dopłynięciu do Visby pod flagą Sailbooka
2. Inga na tle starówki z promem DESTINATION GOTLAND w główkach
3. wyspa w szkierach