Powolutku, drobnymi kroczkami doszliśmy do piątego rozdziału „Nieznanego epizodu z życia Hornblowera” , którym raczy nas
nasz niezrównany mistrz klawiatury – Andrzej Colonel Remiszewski. Raczcie się póki czas póki dane nam zostało cieszyć się
łaskawością osobnika kadukowo wyznaczającego okresy swobody wychodzenia z domu. Rygory nieco poluzowane – żeglarze zabierają
się do zdejmowania plandek, szorowania, skrobania, malowania i umawiania się z operatorami żurawi. Jak na razie Hornblower
na Was czeka, ale bo już długo nie potrwa.
.
.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
-----------------------------------------
Dwie łodzie mozolnie pełzły ku brzegowi, który był gdzieś przed nimi, ciągle skryty w czerwcowej mgle. Hornblower siedział na rufie barkasa, obok dowodzącego załogą łodzi Montgomery’ego. Obaj, z narzuconymi na ramiona szarymi opończami, skrywającymi ich mundurowe kurtki. Gdy wstanie słońce będzie im za gorąco w takim stroju, Hornblower uznał go jednak za konieczny. Mieli, o ile to możliwe, nie zostać rozpoznani, jako angielscy marynarze, jednak w razie wpadnięcia w ręce Francuzów, bez mundurów zostaliby niechybnie od razu rozstrzelani jako szpiedzy. Było to tym bardziej oczywiste, że Pomorze było zapleczem Grand Armeė, przemieszczającej się na wschód, na Rosję.
Po lewej burcie Hornblower słyszał skrzypienie wioseł łodzi z „Harvey’a”. Dowodził nią midszypmen Jones, Hornblower żałował teraz, że nie delegował na nią, któregoś z poruczników z okrętu flagowego. Dużo mogło zależeć od tego, czy ten młodzieniec będzie umiał powstrzymać emocje własne i powierzonych mu ludzi. Przede wszystkim życie porucznika Hursta i jego ośmiu marynarzy z drużyny desantowej. Jones i Montgomery musieli, bezwzględnie musieli, cierpliwie i dyskretnie doczekać do chwili, gdy wycofujący się desant będzie powracał z plaży na łodzie.
Gdy już odbiją od brzegu, pomocy będzie mógł im udzielić „Harvey”, Hornblower był pewny, że opanowany i odważny, porucznik Mound wykorzysta niewielkie zanurzenie kecza bombowego, by podejść tak blisko, jak będzie to wykonalne, a jego sześciofuntowki na rufie powstrzymają każdy ewentualny pościg.
Czesław Znamierowski, „Połąga”, ze zbiorów Sopockiego Domu Aukcyjnego
.
Raz jeszcze podczas tej dłużącej się podróży, wrócił myślami do minionego wieczoru i powrotu Somersa niemal dokładnie o północy.
- Gdzie Brown? – zapytał wtedy Hornblower.
- On kazał przekazać panu komodorowi, że zostaje i że będzie czekał na desant na plaży... – odparł Somers i widząc gniewny grymas na twarzy Hornblowera dodał szybko: - ...Sir.
Dlaczego Brown, mimo wyraźnego rozkazu, zdecydował się pozostać na lądzie? Chce mieć na oku Antona Bronka? Czyżby obawiał się jakiejś zdrady? A może przeprowadza jakieś dodatkowe rozpoznanie? Tak, gdyby Bronk zdradził, to Brown ewakuowałby się tym pewniej, albo zamiast niego na plaży czekaliby żołnierze; jeśli zdecydował się zostać, to musiał się zatem dowiedzieć o czymś, czego do tej pory nie uwzględnili.
Hornblower mógł być pewny inteligencji Browna. Był on nie tylko świetnym marynarzem, sprawnym sługą, lecz był także spostrzegawczy i szybko się uczył. A przez lata zdążył poznać Hornblowera lepiej, niż każdy z jego oficerów.
Ważna była podstawowa wiadomość. Tyran miał wizytować Twierdzę w nadchodzącym dniu. Musieli więc wylądować zgodnie z planem.
Czerwcowa mgła zaczynała nieco już jaśnieć nad ich głowami, marynarz na oku i Mound, stojący teraz na ławce rufowej, wytężali wzrok, by dostrzec przed dziobem cień niskiego zadrzewionego karłowatymi sosnami lądu. Latarnia na wieży twierdzy była oczywiście zgaszona – kolejny dowód wojowniczych zamiarów Bonia. Nagle marynarz wypatrujący lądu odwrócił się ku rufie.
- Sir, łódka przed dziobem – obwieścił niemal szeptem.
/
.
- Panie Mound, basta ! – polecił Hornblower, porucznik powtórzył cicho komendę i pióra wioseł uniosły się poziomo nad wodę. Barkas sunął cicho rozpędem. Mound klasnął dwukrotnie w dłonie, po chwili od strony łodzi z „Harvey’a” dobiegło ich ledwo słyszalne podwójne klaśnięcie.
Teraz już i Hornblower widział cień niewielkiej łódki zbliżającej się od strony lądu.
- Brać ich żywych. I cicho na Boga! – rozkazał. Bosman z „Nonsucha” wyjął spod ławek łodzi kilka grubych drągów i rozdał je siedzącym obok marynarzom – Zabrał handszpaki z głównego kabestanu – pomyślał z rozbawieniem Hornblower i w tym momencie dobiegł ich cichy okrzyk:
- Nonsuch, ahoj! – to przecież głos Browna!
- Brown, podpłyńcie tu!
Chwilę potem niewielka rybacka łódka dobiła do burty barkasa.
- Perkins – polecił Hornblower bosmanowi – pilnujcie ich i nie zwracając uwagi na służbiste „Aye, aye, sir” wezwał Browna do siebie na rufę.
Brown w krótkich słowach streścił wydarzenia od chwili, kiedy rozstali się w chatce młynarza. Kilka godzin po wschodzie słońca, pod twierdzą pojawiło się kilkuset żołnierzy. - Anton mówi, że to piechota z Bawarii – wyjaśnił Brown. Żołnierze ustawili namioty koło twierdzy ale rozleźli się po całym brzegu rzeki.
- Myślałem, sir, że już nic się nie da na to poradzić. Ale potem pomyślałem, że jeśli nasz oddział wyląduje w innym miejscu, żeby ich nie spotkać i się ukryje... przepraszam sir... ale pomyślałem sobie, że Żabojady nawet nie pomyślą, że ktoś może się kryć w szuwarach.
- A ci ludzie w łodzi?
- Anton obiecał im po szylingu na głowę, sir.
- Dobrze, dasz im po dwa. Nie... musimy ich przetrzymać do chwili akcji. Perkins ich dopilnuje. Pokażesz im zapłatę, dasz Perkinsowi, puści ich wolno i zapłaci jak ruszymy do akcji.
- Sir, za pozwoleniem, czy mogę jeszcze coś powiedzieć?
- Słucham, Brown?
- Myślę, sir... no myślę, że powinniśmy lądować dalej na wschód... Sir, tutaj Żabojady mogą się kręcić za dnia, mogą zobaczyć ślady, zastanawiać czyja to łódka w takim miejscu przy Twierdzy. Tam koło Górek nikt się nad tym nie zastanowi, Łódka rybaków będzie na swoim miejscu, śladów tam pełno, a droga ta sama. Jak przejdziemy nocą to będziemy bezpieczni.
Hornblower nie zastanawiając się długo polecił dowódcom łodzi płynąć wzdłuż wybrzeża na wschód. Dobrą godzinę później kilkunastu Anglików wyszło na plażę. Montgomery i Jones skierowali łodzie z powrotem w stronę morza i natychmiast zniknęli w mglistym oparze. Łódka rybaków została wciągnięta na ląd na swoim miejscu. Chwilę później, wraz z dwoma rybakami zniknęli w rzadkim sosnowym lasku. Słońce już przebijało się nieśmiało przez oponę mgły, gdy wyszli nad brzeg Wisły. Hornblower miał wątpliwość, czy znajdą Antona Bronka w tych warunkach, Brown jednak, jak zawsze pewny i zdecydowany, prowadził bez zawahania.
Skręcił w prawo wąską ścieżką wśród trzcin. Po kilkudziesięciu krokach ściszonym głosem powiedział:
- Za pozwoleniem sir. Niech ludzie wejdą sto jardów w te zarośla i tam poczekają. A my, sir, moglibyśmy pójść z czterema ludźmi do Bronka.
Hornblower wydal polecenia, i po chwili szli ścieżką dalej wzdłuż brzegu. W pewnej chwili zarośla przybrzeżne zrzedły, odsłoniła się przerwa w trzcinach. Brown świsnął cicho, na co z krzaków wyłoniła się zakapturzona postać:
- Ici, ici! – odezwała się postać. Anton Bronk.
Kilka minut potem, rybacka łódka wioząca Bronka, Browna (zaopatrzonego w sakiewkę) i czterech marynarzy odbiła od brzegu. Prowadziło ją dwóch rybaków i Hornblower mógł widzieć zanim skryła się we mgle, jak jeden z nich wspomagany przez któregoś z Anglików podnosi rozprzowego grota. – Mają szczęście, że wiatr ich wspomoże w drodze w górę Motławy – pomyślał Hornblower. Odwrócił się i ruszył ścieżką do swoich ludzi.
***
Gdy dotarł do miejsca na ścieżce, gdzie rozstał się ze swoimi ludźmi i już miał skręcić w głąb zagajnika, spomiędzy zarośli odezwał się głos:
- Sir, tutaj w lewo i sto dwadzieścia kroków.
- Kto ty? – zapytał Hornblower.
- Harris, sir. Z pierwszej wachty. Pan Montgomery kazał mi tu uważać i nikomu się nie pokazywać.
- Bardzo dobrze Harris. Pilnujcie dalej. – Hornblower ruszył między zarośla, by po kilku chwilach znaleźć się w obozowisku. Anglicy ulokowali się pod co gęstszymi krzewami dla ochrony przed słońcem. Na widok Hornblowera spod jednego z krzaków uniósł się Montgomery.
- Spotkałem Harrisa – rzekł Hornblower.
- Z drugiej strony od drogi leży ukryty Jenkins. Ostrzeże nas, gdyby ktoś się zbliżał.
/
.
Jakby na zamówienie usłyszeli tupot nóg biegnącego człowieka, a chwilę później ujrzeli zdyszanego Jenkinsa.
Sir – zaczął zwracając się do Montgomery’ego – O rany, przepraszam panie komandorze! – i mówił już dalej patrząc między nich, jakby nie mógł się zdecydować któremu składa raport:
- No więc leżałem sobie, tam gdzie pan Montgomery kazał. Nikt nie przechodził. Ale teraz jadą jacyś konni i wozy od Gdańska.
- Prowadźcie Jenkins, zobaczymy to. – zdecydował natychmiast Hornblower – Panie Montgomery absolutna cisza tu!
Chwilę potem Hornblower i Jenkins zalegli w zaroślach ponad piaszczystą drogą. Podróżująca od strony Gdańska grupa była już blisko. Hornblower mógł odróżnić mundury. Gwardia cesarska! Grupka kilku gwardzistów otaczała niewielką zamkniętą kolasę. – Czy to On? Hornblower bezskutecznie wytężał wzrok, lecz nie był w stanie niczego dostrzec przez zasłonięte firanki.
Czyżby fiasko misji? Na lądzie ich nie zaatakujemy. Stopniowo Francuzi oddalili się w kierunku Twierdzy, Hornblower uniósł się, otrzepał z igliwia.
- Wracam do obozowiska. Pilnujcie dalej Jenkins.
- Aye, aye sir. – A Hornblower pogrążony w myślach ruszył z powrotem do swoich ludzi.
c.d.n.
Andrzej Colonel Remiszewski