było wykonywać przenajróżniejsze działania oprócz tych najbardziej przydatnych praktycznie – dodawania i odejmowania.
Kto z Was, oprócz emerytów wie co to takiego? Zawód inżyniera kojarzy się nam z precyzją, a tymczasem nawet te
najbardziej ambitne projekty powstawały przy użyciu owych suwaków, których dokładność odczytu wynosiła tylko 3 cyfry.
Od razu zastrzegam – z wyłączeniem triangulacji kraju, gdzie wszystko liczyliśmy logarytmami i przy zastosowaniu
12-cyfrowych tablic Vegi.
Andrzej Colonel Remiszewski wspomina dawne techniki nawigacji z nie ukrywaną nostalgią.
Tak, tak – kapitan to był szaman.
Załogantki były pod urokiem.
A dziś ?
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
PS. Kwarantanny wielu z Was uziemiły, czyli udomowiły. To dobry czas na pisanie newsów dla SSI. Dajcie tej telewizji spokój. Tam tylko Szumowski liczy i liczy zarażonych.
===========================================
ZIMOWĄ PORĄ (75)Colonel o zgubnej fascynacji precyzją
Zima się kończy definitywnie. Pierwszy i, mam nadzieję przedostatni, dzień zimy mieliśmy w tym roku w miniony piątek. Od dwóch dni znów słońce grzeje, pąki na drzewach buzują, kwiaty wychylają się z ziemi, bociany urzędują na gniazdach. Ruszyły przygotowania łódek. Ba, są tacy co już wodują. W ostatnim zimowym tekście wypada zamknąć remanenty. Zacznę od czegoś, co dla młodszych, niż pięćdziesięciolatkowie, będzie bajką o żelaznym wilku.
Listopadowy felietonik na temat sensowności używania tradycyjnych jednostek w nawigacji, a nie powszechnie obowiązującego układu SI, wzbudził trochę dyskusji. Sprowadzało się to do dywagacji nad sensownością dokładności w nawigacji. Zaczęło się od stosowania popularnego wzoru na „log burtowy”: dwie długości kadłuba w metrach dzielone przez czas w sekundach dają prędkość chwilową w węzłach. Każdy sternik powinien prawdopodobnie wiedzieć, że jeden węzeł odpowiada 0,514 m/s. I nikt nie będzie dzielił w pamięci przez 0,514, naprawdę prościej pomnożyć przez dwa. Powoduje to błąd niespełna 3%. Zauważmy, że nawet pomiar czasu stoperem musi dać błąd około 6 do 7%, nieuchronny błąd w ocenie, w jakiej chwili rzucony papierek jest na prostopadłej do dziobu/rufy, nawet kilkanaście procent. A mierzyliśmy przecież prędkość chwilową w momencie pomiaru, przyjmując ją jako reprezentatywną dla całej godziny wachty.
To było wtedy (ze strony Uniwersytetu Morskiego w Gdyni)
.
Po prostu, próby uniknięcia tych błędów byłyby nieefektywne, jedynym efektem mogło być zajęcie oficera i żeglarza wachtowego przez znaczną część czasu bezskutecznym usiłowaniem osiągnięcia doskonałości, zaniedbując prowadzenia jachtu i skutecznej obserwacji. Dobrzy nawigatorzy umieli, nie zaślepiając się perfekcyjną dokładnością, uświadomić sobie, że droga przebyta np. w okresie wachty może być o te, powiedzmy, 15% większa lub mniejsza, niż obliczona, więcej umieli oszacować, czy jest ona prawdopodobnie obliczeniowo zawyżana, czy zaniżana.
Podobnie jest z „całkowitą poprawką”. Na mapach podawano deklinację magnetyczną i jej roczne zmiany w różnych miejscach z dokładnością do 0,10. Można „precyzyjnie” obliczać wartość deklinacji dla każdego punku, po czym interpolować wyniki pomiędzy punktami dla miejsca w którym się znajdujemy A można, sprawdziwszy, że w granicach mapy różnice pomiędzy punktami mierzy się ułamkami stopnia, przyjąć deklinację z punktu najbliższego i tak zaokrąglając ją do pełnych stopni. Potem przechodzimy do uwzględnienia dewiacji i ta na typowym jachcie daje się obliczyć z dokładnością do kilku stopni. Potem dryf – przysłowiowego konia z rzędem temu, kto oszacuje go z dokładnością lepszą, niż powiedzmy 100.
A potem dochodzi uwaga i sprawność sternika. I znów mamy podobnie jak z określeniem drogi, kierunek, w którym się poruszamy jest albo bardziej w lewo albo bardziej w prawo. Dobrze jeśli jesteśmy w stanie mieć świadomość, który z wariantów jest bardziej prawdopodobny. I znów: można podać sternikowi kurs kompasowy np. 273 stopnie, a potem egzekwować jego utrzymanie z wrzaskiem reagując na każde jednostopniowe odchylenie. Znów: oficer wachtowy zajęty w ten sposób przestanie de facto pełnić wachtę, sternik po pól godzinie straci zdolność do pracy, a rejs z radości żeglowania zmieni się w piekiełko. A można przecież powiedzieć: „Kurs 270, staraj się nie chodzić w lewo”. Albo: „Trzymaj miedzy 270 a 275”.
To pokazuje się konieczność „robienia” pozycji obserwowanej przy każdej okazji i tu powinniśmy docenić skuteczność i wygodę nawigacji elektronicznej i systemu GPS.
Odejdźmy na chwilę od żeglarstwa. Mojego zawodu – projektowania okrętów – uczyłem się w czasach przedkomputerowych. Do rachunków używało się suwaka logarytmicznego albo czterodziałaniowego kalkulatora, właśnie wtedy pojawiły się takie, które umiały także podnosić do potęgi! Powierzchnie ograniczone, jak to w okrętownictwie, krzywymi, nie dającymi się zapisać żadną funkcją, obliczaliśmy metodą całkowania graficznego Simpsona, aproksymując je sumą kolejnych prostokątów. Kto chce, to poszuka w Internecie albo nawet w książkach.
Strona ze „Stalina” – „Teorii Okrętu” Janusza Stalińskiego, n.b. ojca znanej aktorki.
.
W tamtych to studenckich czasach przydarzył mi się ogromny pech, który obrócił się w szczęście. Było to jakieś „zaliczenie”, przeprowadzane w sposób na pozór idiotyczny. Każdy dostawał inny komplet danych statku i musiał je przeliczyć na inną projektowaną wielkość zachowując pewne proporcje parametrów i właściwości. Sprowadzało się to do podstawienia mnóstwa danych do długiego szeregu wzorów, o tyle wrednych, że występowała tam na przykład wyporność podnoszona do potęgi 3/2 albo może 5/6. Wyporność, czyli liczba pięcio- lub sześciocyfrowa, bo chodziło o naprawdę duże statki. Kryterium oceny miała być „dokładność wyniku”. Tu zaczęło się moje nieszczęście. Z jakiejś przyczyny zjawiłem się na zaliczeniu bez suwaka, ani chociaż kalkulatorka! Klęska – nie! Ja mam zaraz rejs, muszę to zaliczyć i odbyć sesję w terminach zerowych. Nie oddam wakacji, ani w czerwcu, ani we wrześniu.
Wbrew zakazowi pana asystenta, manifestacyjnie podszedłem do jedynego kolegi, dysponującego potęgującym kalkulatorem, na stojąco wykonałem to potęgowanie jakichś tam 89500 metrów sześciennych, zanotowałem na dłoni i wróciłem na miejsce. Dalej wszystkie obliczenia wykonywałem na papierku, bądź w pamięci. Było to tak na przykład: 108,2 x 24,54 to jest pomiędzy 110 x 25, a 108 x 24. No to piszmy trochę bliżej dolnej wartości, powiedzmy 2650, a żeby nie wyglądało głupio 2650,33. I tak dalej... pilnując tylko jednego: żeby statek większy nie zrobił się na przykład krótszy albo lżejszy od mniejszego. Pozostali koledzy pocili się w majowym upale, a ja w końcówce zacząłem markować pracę, żeby nie oddawać pracy pierwszy. Po tygodniu były wyniki. Jedna piątka: MOJA, wszyscy pozostali do poprawki za tydzień!
Tajemnica była prosta: jako jedyny dostałem wyniki prawdopodobne, bo myślałem, nie tylko liczyłem. Wszyscy pozostali gdzieś się nieuchronnie pomylili w dokładnych obliczeniach, a zajęci nimi stracili z oczu cel i poprawność wyniku. Nieomylnie i mnie to by spotkało, gdybym nie zapomniał suwaka. Tak to gapiostwo uchroniło mnie przed koniecznością rezygnacji z rejsu albo przenoszenia sesji na jesień. A lekcja życiowa była cenna!
No i wracamy do żeglarstwa, tym razem już współczesnego. Nawigacja oparta o system satelitów, obojętne, czy z wykorzystaniem najprostszego ręcznego GPS, aplikacji smatfonowej, czy dość wyrafinowanego oprogramowania instalowanego na komputerze nawigacyjnym, uprościła nam życie w sposób rewolucyjny. Dziś skorzystać z niej może każdy, właściwie bez żadnych kwalifikacji. Odpadły pomiary, obliczenia, wykreślanie kursów i namiarów, znikły papierowe mapy i książki. Zostało tylko jedno: potrzeba MYŚLENIA.
Tak jak poprzednio nadmierna koncentracja na precyzji pomiarów i dokładności obliczeń potrafiła pozbawić nawigatora rozsądku i spostrzegawczości, tak teraz bezrefleksyjne oddanie wszystkiego maszynie, powoduje czasem błędy wręcz idiotyczne. Chyba najbardziej drastycznym jest wytyczenie kierunku wprost na „waypoint” docelowy, bez zastanowienia się, co jest po drodze. A potem wyrasta samotna wysepka na środku oceanu, w którą jacht wjeżdża bez ostrzeżenia.
Ślicznie... ale tylko w takiej pogodzie! (ze strony rejsychorwacja.pl)
.
W ten sposób doszliśmy do końca zimowej pory. Oby nie zastąpiła jej pora wirusowa! O tym się przekonamy. Tymczasem przypominam o kamizelkach i o przypinaniu się do jachtu. Kamizelka wystarczy w dobrej pogodzie albo w porcie. Nie uchroni przed śmiercią w sztormie, ciemnościach i zimnej wodzie. Zapewni tylko pływalność zwłok. Pamiętajcie: w nielicznej załodze na małym jachcie wyjęcie z wody człowieka niezdolnego do współpracy (a tę zdolność traci się w ciągu kilki minut), JEST NIEWYKONALNE. Musicie zostać na pokładzie! A więc przypinamy się.
Może do zobaczenia w następną zimową porę...
18 marca 2020
Andrzej Colonel Remiszewski
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Ponieważ należę do tych co to więcej niż 50 ( haha) więc wciąż pamiętam pracowite wycieranie gumka map po rejsie. A na nich... Starannie wyrysowane godzinowe odcinki trasy jakoby przebytej przez jacht i co kawałek łączące je faliste linie do kolejnej pozycji obserwowanej. Przy rozkołysanej pogodzie, gdy sternik płynie na zmianę +10 -5 od zadanego kursu, te faliste odcinki często sięgały ładnych paru mil. A zadawanie sternikowi kursu 273 jest i dziś bezprzedmiotowe – na kompasie i tak nie ma na ogół takiej szczegółowej skali. O wysepkach po drodze nie wspomnę bo może okażą się dopiero po powiększeniu mapy.
Stopy wody, no i precz z tym wrednym wirusem
Marek Whitewhale Popiel
Komentarz do Colonela:
Zgadzam się Andrzeju.
Drinki wyglądają ślicznie.
Holenderki jakby mniej... :)
Pozdrawiam cały Klan.
T.L.
FASCYNACJA PRECYZJĄ NAWIGACJI
Do Andrzeja
"Mojego zawodu – projektowania okrętów – uczyłem się"
Ile miały dział o kalibrze 380mm? Mnie raczej uczono o statkach. O okrętach było bardzo mało i tylko w Conradinum. Np. Stateczność okrętów podwodnych (do dzisiaj „mam w paluszku”)
" Powierzchnie ograniczone, jak to w okrętownictwie, krzywymi, nie
dającymi się zapisać żadną funkcją, obliczaliśmy metodą całkowania
graficznego Simpsona, aproksymując je sumą kolejnych prostokątów."
Co za bzdura. Tu wyraźnie nie douczyłeś się albowiem pole powierzchni pod krzywymi
nieopisanymi matematycznie można obliczać trzema metodami:
1. Metodą prostokątów - najmniej dokładna i nie polecana
2. Metodą trapezów - bardziej dokładna i nie polecana w
okrętownictwie
3. Metodą Simsona - wystarczająco dokładna polecana w
okrętownictwie. I NIE JEST TO METODA SUMY KOLEJNYCH PROSTOKĄTÓW.
"Siadaj pała" i do nauki a nie w rejs!
Metoda Simsona to suma wycinków pól powierzchni pod parabolą!!
„Było to jakieś „zaliczenie”, a z jakiego przedmiotu?
"Kto chce, to poszuka w Internecie albo nawet w książkach."
Nie muszę bo pamiętam ze szkoły i to bardziej średniej ponieważ tam naprawdę nauczali. Do dzisiaj stosuję Simpsona i metodę trapezów do szacowania powierzchni projektowanych żagli. Na studiach (a byliśmy na jednym roku, szczególnie na szkoleniu wojskowym studentów-pamiętasz rzut granatem z okopu, z trzech pozycji, na zaliczenie?), przedmioty „zawodowe” były nauczane na marnym poziomie w stosunku do Conradinum. Na wykłady z przedmiotów „zawodowych” nie chodziłem wcale, natomiast „trzepałem kasę” od tych po „ogólniaku” za tzw. przejściówki z konstrukcji, technologii budowy kadłubów i teorii rysując perfekcyjne linie teoretyczne.
„Jedna piątka: MOJA, wszyscy pozostali do poprawki za tydzień!”
W to nie uwierzę nawet po 46 latach. Poproszę scan indeksu z tego przedmiotu!
Piotrek!
Cieszę się, że uważnie czytasz moje wypociny. Co do metody Simpsona oczywiście masz rację. Skracając tekst przegapiłem, że wyszła herezja, wybacz sklerotykowi, tym bardziej, że przestałem się tym zajmować około 35 lat temu. Jak będziesz taki jak ja, to mnie zrozumiesz.
O okrętach wojennych mnie na Wydziale Budowy Okrętów nie uczono! Ale były za to katedry teorii okrętu, projektowania okrętu i tak dalej. Były też różne przedmioty. Choćby przykład: nie zakwestionowałeś tytułu książki Stalina, której dwie strony posłużyły jako ilustracja (wyłącznie ozdobna, nie merytoryczna, bo to nie temat felietoniku).
Ciebie też pamięć zawodzi: zapomniałeś o tym, że Studium Wojskowe mieliśmy na I roku (1969/70), potem nie studiowaliśmy razem, a do tego nie pisałem o całym roczniku, tylko o jednej kilkunasto- może dwudziestoosobowej grupie. Aha: indeks zapewne dawno wyrzuciłem.
A żebyś wiedział Przyjacielu, że ja też się umiem czepiać, to odpowiedź sobie na pytanie, co ma NRD-owski motorower do tematu naszej debaty.
Życzę Ci, byś miał szansę startować w regatach jak najwcześniej.
Andrzej