Andrzej Kowalczyk obserwując licznik czytań newsów w SSI doszedł do wniosku, że lubicie opowiadanka,
historyjki z morałem, to znaczy z konkluzją, niekoniecznie umoralniającą. Skoro Tadeuszowi, Colonelowi,
Gienkowi, Jarkowi poszło tak dobrze, to i Andrzej próbuje. W ślad za opowiadankiem Tadeusza kanwą dzisiejszej historyjki
jest „życie wyższych sfer”. Mężczyzna u progu emerytury, młoda przyjaciółka, okazały jacht i morza oblewające
Europę. Zwróćcie uwagę, że to dzięki SSI Andrzej został zidentyfikowany we Francji.
I ten początek - przystań „Neptuna” w Górkach.
Zaczytujcie się więc w niedzielne chłodne przedpołudnie i pózniej.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
===============================
Drogi Don Jorge
Zauważyłem że ględzenie o baksztagach i locjach na łamach Twojej skryto-poczytnej strony na tyle znudziło szacowne wilki morskie, że urocze opowiadanko żeglarskie Tadeusza Lisa, ale nie na temat różnic pomiędzy węzłem ratowniczym a brasowym a po prostu o tematyce żeglarskiej przyciągnęło uwagę nadzwyczaj licznego grona czytaczy i kilkadziesiąt głosów polemicznych. No to mnie w to graj bo uwielbiam krótkie formy literackie za które w tawernach można dostać drinka albo po gębie. I jedno i drugie smakuje no więc jadę z tekstem.
Żyj wiecznie a stronę redaguj jeszcze dłużej.
Andrzej Kowalczyk
-------
PS Urocza para żeglarzy o której piszę zdradziła mi że o moim istnieniu dowiedziała się z Twojej strony. Ostrzegam że teren wokół Agde jest pod moją wyłączną jurysdykcją i jakiekolwiek próby podbijania go mogą się źle skończyć.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nasz adres to: morza wokół Europy.
/
Jeden z jachtów wg. planów Bruce’a Robertsa.
.
Od kilku dni „chodził mi po głowie” temat pod roboczym tytułem „Dziś prawdziwych żeglarzy już nie ma”. Bo coraz więcej dostaję informacji od czekających na okno pogodowe czyli zefirek zamiast wiatru. No i od tych, którym przepalony bezpiecznik w jakimś nieodzownym do żeglugi gadżecie elektronicznym uniemożliwia podbój oceanów. Już miałem koncepcję, gdy zadzwonił telefon. Popatrzyłem na ekran, bo reklam ani telefonów z Afryki pełnej teraz milionerów, którzy wpadają na pomysł żebym podał im numer mojego konta bo chcą mi przelać połowę swojego majątku, nie odbieram. Ale to był telefon z Hiszpanii. Odebrałem, a w słuchawce przyjemny i młody głos męski poinformował mnie, że „płyniemy dookoła Europy i właśnie jesteśmy w porcie w Agde”. Pomyślałem: harcerze na zdezelowanej szalupie wpadli na pomysł aby zrobić sobie prysznic tudzież pokosztować naszego czerwonego Languedoc. A jest to moje ulubione wino. Ale z drugiej strony pora roku raczej harcerzy zmusza do chodzenia do szkoły, a nie włóczenia się po portach Europy. Chcąc, nie chcąc pojechałem. Już dochodząc do kei portu zauważyłem, że podana mi lokalizacja jest w miejscu gdzie stoją duże jachty. Stanąłem bezradnie przed kilkoma z nich majestatycznie kołyszącymi się na cumach, jak rasowe rumaki przed biegiem. Ani śladu zdezelowanej dezetki czy innej z serii „próchno i rdza”. I nagle na pięknym, rasowym, na oko prawie 40 stopowym jachcie pojawił się uśmiechnięty żeglarz z równie szczęśliwą partnerką, machający do mnie przyjaźnie ręką. Od kilku lat, przebieram się za Francuza a Ci poznali mnie bez problemów. Zaczyna się ciekawie.
Marek i Lucyna (imiona nadane przeze mnie, bo przecież nie o dane osobowe tu chodzi) zaczęli opowiadać. On, absolwent naszej Akademii Morskiej, zawodowy oficer marynarki. Ona zakochana i w nim i w morzu. On, znudzony życiem w mieście i na stalowych kolosach, wpadł na pomysł budowy jachtu. Takie pomysły można było mieć kiedyś w epoce Plucińskiego, Tumiłowicza i książek „Sam zbuduj łódź”. Teraz taki pomysł u nas kosztuje, nawet jeżeli chcemy tylko zdobyć papierowe plany wymarzonej łódki. Na szczęście są jeszcze kapitalistyczni, a więc skazani na bogactwo, zachodni konstruktorzy, których jedynym celem w życiu jest obrona przed bogactwem. I tak Marek dostał, za symboliczną opłatą, plany od Bruce’a Robertsa. Mało, że plany. Też wskazówki i gotowe programy wykrojów blach poszycia kadłuba z dokładnością do milimetra. Takie dossier ma jedną wadę. - 1 -
Natychmiast wpadamy na pomysł, aby w obliczu takiej łatwizny wybudować jacht samemu. Na szczęście Marek, jako absolwent wydziału elektrycznego uczelni morskiej ma przynajmniej teoretyczne podstawy i wiedzę techniczną. I tak przez 5 lat na terenie klubu „Neptun” w Gdańsku naginał blachy, spawał, modyfikował, negocjował ceny i marzył o wielkich podróżach. W 2012 roku na wodach portu jachtowego w Górkach Zachodnich w Gdańsku, zakołysał się dumnie, lśniący świeżymi farbami i o tradycyjnych liniach z nawisami dziobowym i rufowym, jacht. Mało powiedziane: jacht. Bo Marek sprzedał mieszkanie i od tej chwili to był też i jego dom. Gorzej było z adresem. Podawał więc adres znajomych aby w końcu zdecydować o miejscu zamieszkania: morze wokół Europy.
Swoją uroczą partnerkę poznał już w trakcie budowy. Romantyzm żagli spowodował, że też porzuciła życie w trójmiejskim zgiełku i wybrała stalowe pudełko. Tak, bo zaraz po ukończeniu budowy i zwodowaniu jachtu przyszło jej spędzić mroźną zimę na jachcie. Jakim cudem, przy 20 stopniowym mrozie można mieszkać w stalowym apartamencie? Ale od czego mamy mężczyznę z gorącą głową pełną pomysłów. Marek konstruuje system umieszczony pod jachtem, na głębokości do której zlodowacenie nie dociera. Pompa stale wyrzuca do góry wokół kadłuba tę cieplejszą wodę, przez co wokół jachtu woda nie zamarza. Zamiast minus 20 ma plus 4. Wyobraźcie sobie, że podrywacie dziewczyny proponując im takie komfortowe warunki... No ale Lucyna, filigranowa i stale uśmiechnięta, może nie jest dziewczyną a owianą legendami i przypisaną tylko dzielnym marynarzom, syreną? Nie będę rozwijał tematu, bo Marek, pomimo wieku emerytalnego, trzyma się dobrze, a ja wiem ile kosztuje wstawienie zęba we Francji. W dodatku Marek, co zauważyłem z przyjemnością, nie gardzi dobrymi trunkami i w tym kierunku postanowiłem pójść. Dość powiedzieć, że ani się spostrzegłem, gdy minęło pięć godzin, w czasie których ja słuchałem, z coraz większymi z wrażenia oczami /bez domysłów co do Lucyny, proszę/, a oni opowiadali. A jest to zdumiewająca historia ich 7-letniej podróży, wzdłuż brzegów Europy, od Gdańska, przez porty Niemiec, Danii, Portugalii i Hiszpanii, po Agde gdzie spotkaliśmy się. Po prostu żeglują bez szukania palm i złotych piasków. Są bardziej żeglarzami niż turystami. Na licznych zdjęciach widzę szczegóły konstrukcyjne jachtu, ze zdumiewającymi pomysłami Marka. Jeden z nich, chroniący śrubę jachtu przed wplątaniem się w porzucone sieci rybackie, zastosował nawet Roberts w swoich obecnych konstrukcjach. Słucham wyjaśnień, jak powstają gigantyczne fale na portugalskich wybrzeżach Atlantyku i dlaczego przed jednym z portów te fale nagle nikną. A myślałem, że jako geograf wiem wszystko. Tymczasem żeglarz mnie uczy. No ale obmyślę jak mu się odgryźć. Narazie słucham i ukradkiem notuję na skrawku papieru.
Dowiaduję się, jak podłączyć akumulatory aby żyły dwa razy dłużej niż zakłada producent. Jak uniknąć awarii autopilota i dlaczego migają ledowe lampki w kabinie. Ze zdumieniem zauważam wannę z hydromasażem w łazience jachtu. Żyję długo, ale na tak małym jachcie żaglowym widzę to po raz pierwszy. Ale przecież, co już wspomniałem, to jest nie tylko jacht ale i ich dom. Pytam, czy nie żałują porzucenia wielkomiejskich wygód dla pustki oceanów. Wybuchają śmiechem. Przecież teraz wszystkie przybrzeżne miasta Europy są naszym domem. Dziś jesteśmy w Agde. Jutro może w Marsylii a pojutrze w uroczym Saint Tropez czy książęcym Monaco. To tylko kwestia wolnego miejsca w porcie. Świeże jedzenie pływa za burtą. Oddychamy tylko pachnącym powietrzem a pijemy wodę źródlaną dla pewności oczyszczaną systemem, też zamontowanym, przez Marka, na jachcie.
Szumi mi w głowie i sam nie wiem czy od mocnej nalewki, którą rozkoszujemy podniebienia z Markiem czy może od planów, które i mnie kuszą od lat. W końcu mój jacht stoi kilka pomostów dalej.
Agde, 21 listopada 2019
Andrzej Kowalczyk
===================================================================
Ilustracja do komentarza Tadeusza Lisa
O takim pływaniu marzy pewnie większość żeglarzy , czyli taka niespieszna żegluga we dwoje.
Ale , po pierwsze nie jest wiele kobiet które chciałyby pływać tak długo ,a jakże często się zdarzają takie które delikatnie mówiąc nie lubią jak trochę chociaż lekko kiwa ,to już mają dość.
Co do długości wspólnych rejsów małżeńskich to zdaje się Ty Jerzy kiedyś pisałeś ,że po np. rejsie dłuższym często dochodzi do rozwodów.Czyli żonatym może nie warto ryzykować ?
Spotkałem kiedyś na statku /kontenerowcu/ w Antwerpii parę angielską ,którzy sprzedali dom ,kupili jacht i pływali po Morzu Śródziemnym ,a na zimę wybierali sobie statek i jako pasażerowie płynęli na parę miesięcy .Wtedy kiedy ich spotkałem to oni schodzili ze statku po podróży z Ameryki Południowej a ja mustrowałem właśnie.
Piękna linia, portów chyba kilkanascie rejs dwa i pół miesiąca ,pasażer żadnych obowiązków ,czyli zwiedzanie w kazdym porcie ,a przelot przez Atlantyk sześć ,siedem dni czyli też pożadany żeby oderwać się od lądu,lądowych spraw ,ale i od lądowych problemów.
Tylko że on był emerytowanym pilotem RAF-u a ona nauczycielką i zapewne ich emerytury były wystarczające .
A nasze emerytury niestety trochę niższe .
Najwazniejsza jest miłość ,ale zaraz za nią pieniądze .
Czyli w kolejności miłość ,forsa , zdrowie,żagle,rockandroll !
Jest taka książka Bodo Schafera „Jak osiągnąć niezależnośc finansową” i niestety trochę za pózno ją przeczytałem .
Ale jak patrzę na niektórych bogatych ludzi ,którzy się trzęsą przy wydawaniu każdej złotówki,kiedy własciwie każde wydanie złotówki go fizycznie boli to nie ma czego zazdrościć ,bo to już choroba i należy współczuć.
Pamiętam jak Grek Zorba i jego młody przyjaciel się serdecznie cieszyli i śmiali po katastrofie swojego biznesu .
Ale całkiem bez pieniędzy to człowiek nie jest tak zupełnie wolny.
Czyli jak mawiał Kołakowski - „nie chcieć zbyt wiele” i cieszyć się że starcza do pierwszego .
Pozdrawiam
Witold
Szanowny Don Jorge,
nie trzeba Agde we Francji, czy Antwerpii. Kiedy zabudowywaliśmy "Gemini" w basenie w Gdyni, spotkałem parkę bodaj z Vancouwer. Mieli łódkę też ok. 40'. Pytali o pralnię samoobsługową (były to lata wczesne po 2000 roku). Pojechałem z nimi na Władysława IV bo wiedziałem, że jest tam pralnia, była, ale ceny za usługę mieli kosmiczne. W Basenie, przepierkę w klubowej "Frani" zaproponowała im (aby ratować honor) Ala ze sklepu żeglarskiego. Po obejrzeniu naszej
"wash machine" dali sobie siana. Zaprosili mnie na swój okręt/dom. Czy mieli wannę z hydromasażem, nie pamiętam ale TV tak. Po przepłynięciu Atlantyku zwiedzali basen morza bałtyckiego. Wybierali się chyba na Śródziemne. Na moje niedyskretne pytanie o stronę finansową, czy pracują po drodze, usłyszałem odpowiedż "no, stock market is working".Jak widać można i tak.
pozostając z szacunkiem, m
aciek
Drogi Jerzy,
Opowieści o żeglarzach z Polski nie ozdobiła chyba opinia Autora o harcerzach, cytuję: "Pomyślałem: harcerze na zdezelowanej szalupie wpadli na pomysł aby zrobić sobie prysznic tudzież pokosztować naszego czerwonego Languedoc" - która to opinia sytuuje się w dużej odległości od dobrych manier.
Wydawca SSI z sobie tylko znanych powodów publikuje takie teksty bez komentarza, ale ja jako czytelnik - komentować mogę.
Nawet jeśli Autor, będąc w Polsce żeglował "na zdezelowanych harcerskich szalupach", a mieszkając we Francji przyjmował polskich harcerzy "naszym czerwonym Languedoc", że litościwie ten nieszczęsny prysznic pominę, to cytowana wypowiedź chyba nie bardzo mu się udała.
Jest to wypowiedź w zamierzony sposób pogardliwa i nie wiem, czy wystawia Autorowi dobrą opinię.
Ale może Autor uważa, że hasło "Polska w ruinie" jest nadal aktualne i odnosi się teraz do harcerskich żaglówek ?
Oprócz harcerzy, Autorowi narazili się konstruktorzy jachtowi, tym że biorą za swoje projekty honoraria, cytuję: "Teraz taki pomysł u nas kosztuje, nawet jeżeli chcemy tylko zdobyć papierowe plany wymarzonej łódki ".
Czy Autor takiego zdania, o tych konstruktorach i projektantach co to biorą pieniądze, nie wie że jeśli się zdarzy katastrofa, to pierwszego biorą za łeb - właśnie projektanta.
Jeżeli Autor nie wie, że projektowanie jachtów jest działalnością objętą regulacjami UE, to zachęcam do lektury stosownej dyrektywy oraz właściwych norm.
Autor objaśnia dowcipnie, że "Na szczęście są jeszcze kapitalistyczni, a więc skazani na bogactwo, zachodni konstruktorzy, których jedynym celem w życiu jest obrona przed bogactwem".
Zdanie, może w innych okolicznościach zgrabne, jest nieprawdziwe, wystarczy przejrzeć "kapitalistyczne" cenniki prac projektowych, bo ci projektanci ponoszą, jak każdy, odpowiedzialność zawodową.
Tak wygląda chłodna logika wydarzeń, czy to się komuś podobna, czy nie.
A poza tym opinia Witolda o emeryturach - która łączy obie opowiastki - jest głęboko słuszna.
Pomyślnych wiatrów !
Żyj wiecznie
tomasz
Jestem pod wrażeniem opowiadania.
Koniunkcja miłości i zaufania fiigranowej kobiety połączona ze stalową konstrukcją Bruce’a Robertsa jest absolutnie pewnym przepisem na szczęśliwe życie obojga.
Andrzeju! Podziel się wiedzą techniczną, którą pozyskałeś. Pls.
Pozdrawiam, szczękając zębami w zamglonej Warszawy.
Tadeusz
Kolego Tadeuszu,
bardzo Wam (Tobie, Jerzemu i Innym) dziękuję za porady.
Mam pytanie a propos stalowego kadłuba.
Czy można bez aparatu rentgena sprawdzić szczelność spawów wykonanych amatorsko elektrodą przed wodowaniem jachtu (obejrzajłem na stronie konstrukcje Bruce'a Robertsa) ?
Pozdrawiam Klan SSI - najlepszej polsko-języcznej strony o żeglarstwie!
Andrzej Zaręba,
Christchurch Dorset
PS. Nie zauważyłem żadnej złośliwości w tekście AK, o której pisze Kolega Tomek. Ja go odebrałem jako pochwałę szczodrości Bruce’a Robertsa, a emocjonalną obronę interesów projektantów jako nieco nie pasującą do optymistycznego ducha świetnie skrojonego opowiadania na zimowy wieczór.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Odpowiedź:
Andrzeju! Można w bardzo prosty sposób. Posypujesz zewnętrzną powierzchnię spawów kredą. Od wewnątrz spryskujesz je obficie rozpuszczalnikiem (UK. White Spirit).
Tam gdzie pojawią się na kredzie ciemne plamy poprawiamy spawy, do skutku. Tutaj zdjęcie ze strony Janusza Maderskiego.
Pozdrawiam T.L.
PS. Doświadczyliśmy szczodrości i otwartego serca Bruce’a Robertsa przy budowie „Empati”i - jachtu dla niepełnosprawnych. Dla zainteresowanych Jego biuro sprzedaje za rozsądną opłatą bardzo szczegółowe materiały, które pozwalają zorientować się w szczegółach łódki, którą zamierzamy budować (jeszcze przed kupnem planów). Często zawierają zdjęcie i opisy budowy jednostek. Oczywiście nie mam wątpliwości, że konstruktorom należy się godziwa zapłata za ich pracę...
Drogi Jerzy,
Przesyłam odpowiedź na zarzuty Pana Zaręby pod moim adresem, dołączone do pytania o spawany kadłub jachtu.
Jak widać, stare powiedzenie "kto chce psa uderzyć ten kij znajdzie" ma się dobrze i jest aktualne, więc skoro Pan wytyka mi "złośliwość w tekście AK", oraz "emocjonalną obronę interesów projektantów", których się rzekomo dopuściłem w komentarzu, czuję się wezwany do odpowiedzi:
1. Stwierdziłem prosty fakt, że wypowiedź Autora o "zdezelowanych harcerskich szalupach" jest w zamierzony sposób pogardliwa, natomiast przemilczałem wtręt o tym, jak "zrobić sobie prysznic tudzież pokosztować naszego czerwonego Languedoc".
Nie pisałem o złośliwości, a jeśli Pan twierdzi że jest inaczej, proszę wskazać, gdzie.
2. Moja informacja o odpowiedzialności zawodowej konstruktorów jachtów oraz o Dyrektywie UE i przepisach normatywnych nie ma nic wspólnego z emocjami, lecz ze stanem prawnym. Nie pytałem o wynagrodzenia dla szkutników, nauczycieli, lekarzy, bo oni jak wiadomo, dostają wynagrodzenie za pracę; zatem nie wiadomo czemu podaje się w wątpliwość sens wynagradzania projektantów.
Przy okazji:
- jest ciekawe, że właśnie na francuskich forach żeglarskich spotykało się swego czasu liczne pytania o darmowe uzyskanie planów, tak jakby te parę procent kosztów decydowało o samodzielniej budowie jachtu;
- w sprawie cen dokumentacji w Wlk. Brytanii - dobrze jest się rozejrzeć w honorariach RINA (Royal Institute of Naval Architects) i agencji projektowych.
Żeby nie było że formalizuję - jeżeli będę się w okolicy Christchurch, np. w Yartmouth - zapraszam na pokład, na polski miód pitny (z Lymington jest prom).
Pomyślnych wiatrów
tomasz