YACHT KLUB POLSKI LONDYN
JERZY KNABE
Komandor Honorowy
13 lipca 2019
.
Szanowni Państwo,
Koleżanki i Koledzy Żeglarze,
.
Poczuwam się do smutnego obowiązku przekazania Wam, jako znajomym, kolegom i przyjaciołom, informacji o odejściu na wieczną wachtę
Komandora MACIEJA BRONISŁAWA GUMPLOWICZA
Maciej zmarł w Londynie dnia 9 lipca 2019.
Jego Rodzina nie jest gotowa na przyjmowanie kondolecji i w jej imieniu proszę o ich powstrzymanie. Informacje dotyczące pogrzebu nie są narazie dostępne.
Wiadomość o Jego śmierci przekazuję Wam wszystkim, ponieważ jako lekarz z zawodu i żeglarz z zamiłowania był również znaną osobą publiczną. Lekarzem o specjalizacji ginekologia był przez był przez ponad pół wieku a w żeglarstwie dawał się poznać jeszcze dłużej bo już od roku 1955 w Warszawie i w Polsce.
Od roku 1975 zamieszkał w Londynie, gdzie pracował w swoim zawodzie i aż do emerytury prowadził własny gabinet i praktykę lekarską. Był założycielem Yacht Klubu Polski Londyn i przez wiele lat jego komandorem, jak również wicekomandorem honorowym Zarządu Głównego YKP w Polsce.
Miał jachtowe patenty kapitańskie Polskiego Związku Żeglarskiego oraz Royal Yachting Association w Wielkiej Brytanii. Prowadził i brał udział w wielu znaczących, oceanicznych, krajowych i zagranicznych rejsach żeglarskich. Między innymi w historycznym polskim “wyścigu” na Horn, na jachcie «Konstatnty Maciejewicz» w latach 1972-93 oraz w regatach Parmelia z Cape Town do Freemantle na jachcie "Gipsy Moth 5" w roku 1979.
Koledzy z YKP Londyn życzą Mu spokojnej żeglugi po Oceanie Wieczności.
Jerzy Knabe
===============================================
.
.
RIP Maciek.
Trudno, bardzo trudno jest opisać uczucie smutku i żalu po odejściu osoby dość bliskiej.
Tym trudniej jest mi opisać odejście Maćka jako mojego przyjaciela, kumpla, Kapitana, z którym odbyłem wiele rejsów i spędziliśmy wiele, wiele godzin i dni na morzu zarówno w ciszy jak i w sztormach.
Przeżyliśmy razem wiele ciekawych chwil, wiele też kłopotliwych i groźnych zarówno dla jachtu jak i jego załogi.
Zawsze jednak Maciek potrafił szczęśliwe wybrnąć z tych trudnych sytuacji.
Niesamowity szczęściarz – choć jak to się mawia –szczęście zawsze sprzyja tylko dobrym dowódcom.
Jedno z pierwszych niesamowitych przeżyć z nim, to było sławetne wyjście w morze,tuż po północy z wyspy Pantalleria, po nocy i dniu po ciężkim sztormie.
Nie byłoby w tym nic specjalnego -odejście od kei, przepłynięcie przez kanał wewnątrzportowy, ominięcie ogromnej skały leżącej pośrodku wejścia pomiedzy główkami i wyjście na pełne morze w ciemnościach nocy, przy bardzo słabej poświacie księżyca - gdyby nie fakt, że te wszystkie manewry – Maciek zrobił NA WSTECZNYM biegu.
Tego mógł dokonać tylko „ tak zawadiacki kapitan” jakim był Maciek.
Niejednokrotnie stawały mi włosy na głowie i grzbiecie, widząc te ryzykowne poczynania –i złowrogo łamiące się fale ponad tą skałą,ale mimo mojego przerażenia - Maciek wyprowadził jacht bardzo pewnie na morze i nie było żadnego niebezpieczeństwa kolizji z tą nieszczęsną skałą.
Z powodu tej skały,zaraz za główkami wejściowymi do portu -tuż pod powierzchnią wody - port jest zamknięty od wschodu do zachodu słońca.
Innym obrazkiem charakterystycznym dla Maćka to zdarzenie podczas rejsu na II-gi Zlot Polonii Wolnego Świata w Gdańsku w 1997 roku na Morzu Północnym, kiedy płynęło nas 5 kapitanów na jednej łodce w 6 osobowej załodze.
Maciek był wtedy skipperem na łódce a Jurek Knabe Komodorem Zlotu.
Parę godzin po wyjściu z Neustadt spotkał nas niesamowity sztorm – choć morze było dosyć spokojne – jakie 2 do 3 przy wietrze chyba ze 6-7 .
Maciek miał wachtę od 4 tej po południu - kiedy tuż po tym jak wyszedł do kokpit niebo się otworzyło i lało wiadrami. Pioruny tłukły w morze coraz bliżej jachtu. Wkrótce piekło nad naszą łodką rozszalało się na dobre.
W pewnej chwili ogłuszył nas niesamowity huk nie do opisania. Wszyscy w mesie odczuliśmy coś jak ogromny skurcz w klatce piersiowej.... i cisza. Tylko na zewnątrz dalej pioruny zaciekle waliły w morze obok nas.
Za chwilę też wszedł do mesy Maciek – cały, żywy - tylko jakby trochę blady - choć głowę i twarz Jego nieomal całkowicie zakrywał kaptur sztormiaka.
Zaraz tez odezwał się lekko zmienionym głosem ... „O kurwa ale pierdolnęło”...
Jak wszyscy wiemy Maciek raczej nie stronił od „dosadnych określeń jego emocji”..
Po przejściu tego piekła nad nami wreszcie zaznaliśmy trochę spokoju – tyletylko - że żadne przyrządy pokładowe – ani sonda, log ani radio i wiatromierz nie działały..
Jedynie kompasy na zewnątrz zdawały się być nieczułe na to diabelstwo i pracowałyjakby nic sie nie stało.
Inny Jego „łut szczęścia” dał o sobie znać podczas rejsu Maćka z Grecji na Maltę.
Znam tą historię od Maćka –choć zawsze niezbyt chętnie o tym rozmawiał.
To zdarzyło się pomiędzy Gozo i Maltą kiedy to Maciek przeprowadzał Cartera z Grecji do Gran Canaria. Płynął wówczas we dwójkę razem z Francis. Maciek stał przy sterze w ciężkim sztormie przez ponad dobę i właśnie podchodzili (chyba) już pod Maltę. Podbno zszedł jedynie na chwilę do kabiny, aby sprawdzić światła.
Usiadł przy stole nawigacyjnym i momentalnie zasnął.
Przysnął natychmiast - ale „ tylko na sekundę” -jak to opowiedział mi później - choć podobno Francis wołała go przez długi czas.
Tymczasem łódka spychana przez wiatr zbliżała się coraz bliżej plaży.
W pewnym momencie przybój „położył łódkę na burtę” i Francis wypadła za burtę. Całe szczęście –że była przypięta w kamizelce –pewnie gdzieś w kokpicie – albo do relingu, bo następna fala wrzuciła ją z powrotem do kokpitu. Woda wdarła się do otwartej zejściówki i ... momentalnie obudziła Maćka.
Łódka „wstała” – choć Maciek nigdy nie wyjaśnił mi jak to się stało.
Już sam fakt - że łódka wstała to łut szczęścia, ale że także morze oddało Francis to duuużo, duuuużo więcej niż łut szczęścia.
Taki to on był - niesamowicie szczęśliwy Kapitan – ale żeglarze zawsze twierdzą: „Szczęście sprzyja tylko dobrym kapitanom”.
Odszedłeś od nas na wieczną wachtę - obyś także i tam znalazł spokój i wybawienie. Żegnam Ciebie na zawsze moj przyjacielu i Kapitanie.
Może spotkamy się w Hilo.
Eugeniusz Jacek Zazulin nazwany przez Ciebie CHABER.
I to przylgnęło do mnie.
Stracilismy brata zeglarza, bliskiego kolege, inspiratora wielu fascynujacych projektow i pomyslow a przede wszystkiem PRZYJACIELA kazdego z nas.
Znalem Komandora Macieja Gumplowicza od co najmniej 40tu lat, jako lekarza i zeglarza. Plywalem z Nim wiele razy, nie jedna wodke wypilismy razem podczas tych rejsow i choc czasem musialem czyscic kibel, bo tylko do tego sie nadawalem, bedzie mi GO bardzo brakowac. Laczyla nas zazylosc i przyjazn w ktorej skrzetnie omijalismy obaj koralowe rafy.
Macku, serce moje skowyczy z zalu, w duszy odczuwam pustke a lzy same cisna sie do oczu.
Pozostalo we mnie wiele miezapomnianych,
kolorowych wspomnien zwiazanych z TOBA.
SPOCZYWAJ W POKOJU DROGI PRZYJACIELU !
ZEGLUJ PO OCEANIE WIECZNOSCI A NASZE YACHTY NPEWNO SIE SPOTKAJA I POPLYNIEMY ZNOW RAZEM.
ZbigDrodzy Bracia Żeglarze, Koledzy, Znajomi Maćka Gumplowicza.
We czwartek 1 sierpnia pożegnaliśmy na zawsze naszego Kapitana, wieloletniego Komandora - Macieja Gumplowicza.
Uroczystość pożegnania Jego odbyła się o godz 13-tej na Cmentarzu Eltham we Wschodnim Londynie.
Oprócz wielu znajomych i współpracowników Maćka z jego bardzo owocnego okresu pracy zawodowej i społecznej uczestniczyło w tej uroczystości również spora ilość członków Yacht Klubu Polski Londyn jak i także Polskiego Yacht Clubu w Londynie - którzy wraz z nim Tworzyli ten Klub.
Przesyłam Wszystkim kilka fotek z ceremonii pożegnania jak i list pożegnalny wygłoszony podczas tej uroczystości przeze mnie, chcąc uczcić Jego pamięć, przypomnieć Jego - jako żeglarza i pokazać kilka epizodów z wieloletniego okresu przyjaźni.
Odpłynął do Hilo i pewnie tam znów się kiedyś spotkamy.
Cześć Jego Pamięci.
Eugeniusz Jacek Zazulin
nazwany przez Jego - Maćka - CHABER.
Serdecznie dziękuję za wiadomość i fotki z pogrzebu śp. Maćka. Przez wiele lat działaliśmy wspólnie w Międzynarodowym Centrum Żeglarstwa, Turystyki i Sportów Wodnych ZSP później "Almatur" w Giżycku. Maciek oprócz szkolenia żeglarskiego pełnił obowiązki lekarza jako student medycyny a później jako lekarz stażysta w szpitalu. Słynny ginekolog na skuterze.
To były piękne dni.
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.
Stefan Heinrich