Sprawa przedziwna. Nie znam nikogo innego komu by szkodziła herbata, ale to oczywiście o niczym nie przesądza. Co mnie
szkodzi – boję się przyznać, bo Moniczka znowu mnie skarci za seksizm. Ja i seksizm ?/ Wszystkie inne damy, które mnie
znają – hurmem zaprzeczą. Nie wiecie co to znaczy hurmem? Oczywiście – to określenie cyrkulowało kiedy jeszcze
Was na świecie nie było. Znaczy – gromadnie. Słowa też się starzeją. Wracając do Colonela – grunt, że rum „Havana Club”,
„Bacardi – Carta Negra” oraz „Cpt. Morgan Ron” są akceptowalne. A propos „akceptowalni” to innym razem. Sprawa nadzwyczaj
delikatna.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------
Don Jorge,
Od dziesiątków lat nie piję herbaty. Nie lubię. A po za tym mi szkodzi. „Odkryłem” to w prehistorycznych czasach, kiedy byłem podatny na chorobę morską i niemal każdy wielki rejs do Jastarni, czy Helu okazywał się „rejsem do Rygi”. Zdarzyło mi się dojechać do Helu w fazie pierwszych symptomów choroby, a więc dumny z siebie powędrowałem z załogą do restauracji, bodaj jedynej wówczas w tym mieście. Kapitan przed dalszym pływaniem pić piwa nie pozwalał, kolację mieliśmy zaplanowaną na jachcie, takich egzotycznych napoi, jak cola w Polsce jeszcze nie znano. Skończyło się kawą („po turecku[1]”, w szklankach bez uszka i koszyczka) oraz herbatą. Wypiłem więc herbatę. Jeszcze zanim wyszliśmy na ulicę Waltera, dziś przywróconą do nazwy Wiejska, już poczułem się źle. Podróż do Rygi odbyłem po drodze do portu, a do Gdyni wróciłem przenicowany dokładnie.
Dziś wiem, że tak działają na mnie garbniki zawarte w herbacie, szczególnie takiej zbyt długo parzonej. A działają niezależnie od miejsca i sytuacji, niekoniecznie wyłącznie na morzu.
Szklanki w lokalu gastronomicznym
.
Tak więc już grubo ponad czterdzieści lat nie piję herbaty. Wyjątek czynię dla słabej herbaty ze słuszną dawką rumu, traktowanej jako podgrzewacz ciała i ducha. Takie podgrzewanie się jednak nie jest możliwe ani konieczne na co dzień, więc można powiedzieć, że herbaty nie pijam wcale. I tu rodzi się problem. Ogromna większość ludzi tego nie rozumie. Tłumaczenie każdemu z osobna i brnięcie gastronomiczno-medyczne rozważania, jest bez sensu. Uciążliwe, co gorsza naraża mnie na dyskusję w dziedzinie dla mnie absolutnie enigmatycznej. Po za tym zwyczajnie wkurza i męczy. Polska to jeszcze wolny kraj, wolno mi pić lub nie pić tego co uważam za stosowne. Szczególnie, że dostępna jest kawa i mnóstwo innych napojów gorących i zimnych.
Szklanki w saloniku
.
Jak zrobić, „żeby się nie czepiali w nieskończoność”? Ukułem sobie powiedzenie:
HERBATA TO TRUCIZNA
Takie stwierdzenie kończy zazwyczaj sprawę. „Jak to trucizna?” – „No trucizna”. I tyle.
Argument „i tyle” nie jest jednak wystarczający dla żeglarza. Wiadomo, ze żeglarze ludzie myślący i dociekliwi, nie dadzą się zbyć. Dlatego też przytoczę niezbity dowód na to, że herbata szkodzi. Szkodzi bezwzględnie, nawet jeszcze nie wypita!
A było to tak. Wiele, wiele lat temu miałem pełnić rolę instruktora młodzieży w Gdyni. W tym celu miałem pod opieką „Nefryta” o harcerskiej nazwie „Alert”. Po szkole oraz w niedziele dzieciaki przychodziły, najczęściej dość nielicznie, popływać trochę po „oślej łączce”. Wrzesień, to dla studenta okres wakacji, więc czasu miałem dużo. Dysponowałem łódką, korzystając z tego wyskakiwałem popływać sobie trochę po Zatoce. Z rzadka była szansa namówienia na szkolne wagary jakiejś kursantki, a że to były czasy, kiedy Karta Bezpieczeństwa „Alerta” wymagała tylko jednego sternika jachtowego, więc wyskakiwałem sam.
Któregoś mglistego dnia zaplanowałem dwa półwiatrowe odcinki: do mola w Sopocie i z powrotem. Postawiłem grota i genuę i ruszyłem wzdłuż redłowskiego klifu. Zawsze tak miałem, że śniadania jadłem późno, więc wydobyłem z plecaczka kanapki i postanowiłem zagotować wodę. Na herbatę, bo o kawie nie było co marzyć. Siedziałem sobie na prawoburtowej koi, wpatrując się w kuchenkę zawieszoną wraz z turystyczną butlą na kardanie na lewej, zawietrznej burcie. Czajnik pyrkotał, ustawiony samosterownie „Alert” sunął wolno, po niemal gładkiej wodzie z zawiązanym krawatem rumplem. Nagle poczułem, że jacht kładzie się na lewą burtę. Przechył rośnie i rośnie, czajnik spada na ściankę, chciałem go łapać ale było już za późno. Jacht leciał dalej, mechanicznie, zanim zdążyłem się zaprzeć o szafki nad kuchenką, zakręciłem kurek na kuchence.
„Nefryt”
.
Swojej miny nie widziałem... musiała być dość głupia, szczególnie gdy udało mi się dostrzec w zejściówce zamiast nieba horyzont i statki na redzie, tyle że wzdłuż lewej jej framugi. Ile to trwało nie mam pojęcia. W końcu „Alert” zaczął się podnosić. Wypełzłem na pokład, jacht był już niemal wyprostowany, powierzchnia gładkiej wcześniej wody nieco zmarszczona. Zamiast trójki i to słabej, wiała może czwórka. Nie działo się nic!
Zmieniłem na wszelki wypadek genuę na foka i popłynąłem dalej. No i tego dnia wody już nie gotowałem!
I co to było??!!
Odpowiedź jest jasna!
Neptun, Eol albo obaj naraz chcieli mnie uchronić przed wypiciem herbaty. Mogłem się wszak zatruć. I „Alert” stałby się „Latającym Holendrem”...
17 lutego 2019
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
[1] W peerelu kawa ”po turecku” zwana plujką, lub "śruciną" to były zmielone, zazwyczaj dość grubo ziarna kawy zalane wrzątkiem w szklance, daj Boże, że wrzątek nie był „uże chałodnyj”, jak to mówi stary kawał. W mieszkaniach posiadano metalowe koszyczki z uszkiem, w które można było wstawić szklankę, a restauracjach i kawiarniach takie luksusy były nieznane.
Uwielbiam oryginalność felietonów Colonela.
Ja jestem na odwyku od kawy już 3 rok. Kiedyś wydawało mi się to całkowicie niemożliwe.
Teraz na pytanie sekretarek i asystentek: Czego pan sobie życzy zawzwyczaj odpowiadam:
Jeżeli Pani nie uzna tego za perwersję... (tu zazwyczaj uśmiech Pani - w większości przypadków zachęcający, z rzadka zmieszany)m to poproszę zieloną herbatę podaną osobno ze spienionym jak do cappucino mlekiem...I może oddrobinę brązowego cukru kubańskiego.
Zatem, jeżeli nie uznacie tego Szanowne Koleżanki i Koledzy za perwersję - spróbujcie. Oczywiście należy pamiętać, że zieloną herbatę chińską (Camellia sinensis) parzymy według dość ścisłych zasad. Oto one:
Temperatura zalania powinna zamknąć się w jednym z dwóch przedziałach (80-90) st. - większa moc pobudzająca, lub 60-65 - istotnie głębszy aromat.
Nie przekraczajcie 2-3 minut - po tym czasie trudno jest sobie poradzić z goryczą, którą wydobędziecie.
Kiedy mam czas za sterem piersze przelanie wykonuje w temperaturze 80-90 stopni, zaparzam ją i wylewam. To według moich chińskich znajomych ma obmyć liście z toksyn.
Drugie parzenie robię w temperaturze 60-65 stopni. Trzecie podobnie. Dodane tłuste i gorące mleko (3,2%) tworzy w zołądku z herbatą emulsję, stopniowo i bardzo powoli uwalniając w żołądku kofeinę i kodeinę. Proces ten może trwać 8-10 godzin. Pijcie małymi porcjami po 100-150 ml, pamiętając o cukrze - musicie go uzupełniać w organiźmie, bo zielona herbata jest silnie moczopędna.
To jest ta sama zasad dostarczania powolnego energii organizmowi, jak w przypadku wschodnich zup z dodatkiem mleka kokosowego - idea identyczna jak w tajskich, pikatnych zupach , które robicie w rejsach jako jedyny posiłek poranny na caly dzień. Tutaj przykładowy przepis: https://smaker.pl/przepis-pikantna-tajska-zupa-z-kurczakiem-i-papryka,121744,alepysznie.html
NIE ZAPOMNIJCIE O IMBIRZE - dla ludzi, takich jak ja, którzy umierają od choroby morskiej ratuje on nam życie, zamieniając je w nirwanę nie wiszenia z głową za burtą. Wiele razy sprawdzone!
Nie jestem wybitnym koneserem, ale w wyborze herbat trzymam się następujących gatunków:
Chiny:
Japonia:
Pyszna jest herbata lodowa sporządzona z gatunku Mugicha (czyli prażonej herbaty jęczmiennej). W gaszeniu pragnienia przewyższa piwo (choć zdania wśród załóg bywają podzielone)
Większość z Was zapewne kojarzy Japonię z Senchą - tania i popularna - do kupienia w każdym porcie. Dla smakoszy o delikatnym podniebieniu polecam trudną w opisie herbatę Tamaryokucha - pachnie migdałami, jagodami i trawą cytrusową.
Ameryka Południowa
Nie miejcie mi za złe - ale preferuję prostą, chłopską wersję Yerba Mate El Gaucho - o grubych patykach. Smakuje jak tropikalny las, z wyraźną drzewną nutą. Da się po niej ciężko i długo pracować
Przez dłuższy czas popijałem w domu Yerba Mate CBSe Frutos Tropicales - urzekające zestawienie goryczy (tutaj efekt wynika z drobnego pyłu) oraz słodyczy owoców tropikalnych. Ideał na lato.
Jeżeli chcecie doświadczyć klasyki - to kupcie Yerba Mate Amanda (ale nie wersji z ziołami). Jest łagodna, można ją dawać dzieciom.
Oczywiście wszystkie Yerby parzymy i pijemy z tykw lub kubków termicznych przy użyciu metalalowej słomki z bardzo drobnym sitkiem.
Opisane herbaty bez trudu kupicie w internecie - chociaż rozrzut cen jest znaczny. Odrobina polowania zaoszczędzi Wam sporo pieniędzy.
To tyle refleksji o truciźnie. Pytanie do Klanu SSI. Jestem teraz dość zajęty - ale powtarzają się pytania o pomysł na bardzo tanie i skuteczne ogrzanie jachtu na wczesne, wiosenne pływania (inny niż opisane wcześniej Webasto).
Czy ktoś jest tym zainteresowany - jeżeli tak, to zmobilizuje się, zrobię rysunki i opiszę ideę bardzo ciekawego ogrzewacza...
Pozdrawiam Cały Klan
T.L.