ZIMOWĄ PORĄ (62)
Andrzej Colonel Remiszewski  dziś socjologicznie o bohaterach zbiorowej wyobrazni. Ja się też takiej wyobrazni poddaję

 – wyłączając oczywiście zainteresowanie rozczochranymi facetami w złotem zdobionych gaciach, którzy ku uciesze tłumu hałasują rykiem

 i rwaniem strun. No i koniecznie podrygując w pozycji klozetowej.

Ale SSI reprezentuje bardziej wysublimowane gusta.

Do nich zaliczam żeglarstwo we wszystkich jego odmianach. Uczuciowy Colonel wspomina rejsy podczas których spotyka  ciekawych,

różnorodnych i sympatycznych ludzi, wolnych od fobii i wrogości wobec innych. Żeglują, bo poznają ciekawe zakątki Naszego Morza i dalej, dalej.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

Powszechnie, choć nie każdy, ekscytujemy się WIELKIMI REJSAMI. Joanna Pajkowska, Szymon Kuczyński, Zbigniew Gutkowski, Maciej Sodkiewicz i inni „polarnicy”, są mniej lub bardziej bohaterami zbiorowej wyobraźni żeglarzy, a niekiedy i szerokiej publiczności.

Takie to czasy: media i reklama, powszechny pęd do sławy, każą bić rekordy, wprowadzać coraz bardziej drobiazgowe, posunięte czasem do absurdu kryteria dla „wyrównania szans”, a czasem, coraz częściej, dla stworzenia nowej kategorii, w której „nasz” człowiek może być najlepszy.

Regaty zamieniły się w wyścig sponsorów, pieniędzy i technologii, (w tej kolejności!), w Pucharze Ameryki startują „Latające Emiraty”, „Banki Ludowe”, czy inne tam „Bazy Danych”, a nie Sir Thomas Lipton, czy Peter Blake.

Czy to źle? Tego nie powiem. Powiem, że to nie dla mnie. Oczywiście jakoś tam kibicuję, oglądałem nawet wszystkie transmisje z ostatniego Pucharu Ameryki (pasjonujące latające katamarany i przewaga zwycięzcy zdobyta między innymi przez zastąpienie żeglarzy kolarzami). Kibicuję też wyścigom na żużlu i skokom narciarskim, choć to też realnie nie dla mnie.

/

Peter Burling i jego załoga pedałująca na metę  (PAP/EPA/John G. Mabanglo za sportowe fakty.pl)

.

Na rzeczywistość nie ma się co obrażać. Taki jest świat i można się z tym pogodzić albo zostać frustratem (oby nie posiadającym władzy!). Tym niemniej pogodzenie się i nawet kibicowanie nie oznacza entuzjazmu.

Jest jednak i druga strona medalu. Ci wielcy i znani testują na sobie rozwiązania i technologie, czasem dosłownie kosmiczne, które potem trafiają na zwykle jachty. Ci wspaniali i bohaterscy stają się natchnieniem dla adeptów i, na szczęście, także dla sponsorów finansujących przede wszystkim pierwsze kroki młodzieży. Gladiatorów są jednostki, nawet jeżeli ich łączna liczba idzie w tysiące. Zwykłych, szarych, a często bardzo kolorowych, żeglarzy natomiast miliony.

Z racji zainteresowań osobistych spotykam wielu tych zwykłych, takich, jakim sam się czuję. Na niewielkich, czasem średnich, a czasem bardzo małych jachtach, żeglują z rodzinami, przyjaciółmi, czasem samotnie, na ogół ograniczeni w czasie i przestrzeni przez limity urlopu i finansów. Żeglują najczęściej spokojnie, nieśpiesznie. Nieliczni tylko opisują swoje przygody albo choć odnotowują te rejsy w Internecie, niektórzy z nich doświadczenia swoje prezentują dla użytku innych lub wręcz produkują przewodniki i poradniki. Jest nas miliony. W Polsce tysiące – ilu? Tego nikt nie wie.

Spotkania w portach i długie rodaków rozmowy pozwalają mi twierdzić, że łączy wszystkich jedno: żeglują, bo lubią. Nie dla sławy, pieniędzy, nie dla walki z żywiołem (co za kretynizm, z żywiołem nikt nie wygrał), nie dla rywalizacji. Żeglują, bo spotykają ciekawych, różnorodnych i sympatycznych ludzi, wolnych od fobii i wrogości wobec innych. Żeglują, bo poznają ciekawe zakątki, niekoniecznie takie, do których prowadzą biura turystyczne. Żeglują dla ciszy, spokoju, widoków i nieustannej zmienności, bogactwa barw i odgłosów. Żeglują dla poczucia wolności ukrytej w ustalonym rytmie wacht i wydarzeń. Żeglują dla miliona innych powodów, każdy dla własnych.

 

/

W opowieści tej pomijam wiele odcieni żeglarstwa, choćby rejsy na jachtach czarterowych. Nie dlatego, by były czymś gorszym. (Don Jorge powstrzyma się tu od dygresji o domach raczej nie prywatnych!). Czarterowanie jachtu dla wielu jest nieuniknioną koniecznością. W dużym stopniu pozwala dać i dostać to samo, co w pływaniu na małym jachcie swoim i za swoje. Dla lubiących większe zagęszczenie na pokładzie i bogate życie towarzyskie, czartery przynoszą nawet więcej.

To po prostu trochę inne żeglowanie. Mam nadzieję, że większość Polaków mimo wszystko wie, że inny, to nie oznacza gorszy. Na pewno wiedzą to żeglarze, przyzwyczajeni do wielobarwności świata. No… może nie wszyscy żeglarze.

Ktoś – wierzący w Boga, będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna – powie, że to On – inny – nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł – powie, że to Los… a więc ktoś tak skonstruował żeglarstwo. W wielości i różnorodności jedność.

Dlatego wciąż cieszę się, że to możliwe. Możemy żeglować swobodnie, wybierając swój własny styl i sposób przeżywania, dostosowując do własnych potrzeb i możliwości. Coraz mniej ludzi pamięta, że to, co dziś oczywiste, pokoleniom Polaków nie było to dane. Młodsi mają prawo tego nie zrozumieć. Coś jak w dość starym kawale: Ojciec mówi córce – Wiesz, 15 lat temu w sklepach na półkach stal tylko ocet. – Jak to tatusiu, w całym >Tesco< tylko ocet??? To, że tego nie rozumieją, to sukces normalności i porażka edukacji historycznej.

Dlatego cieszę się, że Janek Ludwig i Don Jorge przypomnieli prastary biuletyn JKM „Gryf” http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3432&page=0 .Warto sobie powiększyć i poczytać. To były chwile szalonego entuzjazmu Polaków, w tym i żeglarzy. Działacze klubowi wracali do reaktywowanych jachtklubów, związkowi do reaktywowanego PZŻ, wszyscy, nie zawsze zgodnie ale pracowicie wybijali maleńki lufcik do wolnego świata. Dziś, ponad 60 lat później, wiele sformułowań będzie nas śmieszyć, innych nie zrozumiemy, jeszcze inne uznamy jako dowód zniewolenia umysłów – w żadnym z tym przypadków nie mamy racji. To tak, jakbyśmy się śmiali z zakopiańskich górali, że w połowie XIX wieku oświetlali swoje kurne (tzn. bez kominów) chałupy łuczywem. To było tak dawno i tak niedawno – sam znalem żonę górala, który w takich warunkach mieszkał w dzieciństwie!

I tak od morza zawędrowaliśmy w góry. Zapewne to nie przypadek. Ciągle jeszcze łączy je nić przygody i romantyzmu, choć to dziś tak niemodne się do tego przyznawać. I tak pozostanie.

28 listopada 2018

Colonel

Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.

------------------------------------------------------------------

Fotografie do komentarz\a Zbyszka Rembiewskiego

  

Janek prezentuje ZŁOTE KALESONY                                Wiesiek w ZŁOTYCH KALESONACH

 

Komentarze
Złote Kalesony Zbyszek Rembiewski z dnia: 2018-12-01 15:27:00