Kalmarsund obok Bornholmu i Gotlandu to najciekawszy rejon żeglugi w naszej części Bałtyku. A do tego – najbliżej.
A więc jeżeli Kalmarsund, to oczywiście Kalmar, a w Kalmarze oczywiście „Kronan” – kiedyś najpotężniejszy okręt Bałtyku.
Zbyszek Rembiewski zachęca.
Do żeglowania po Cieśninie może się Wam jeszcze przydać locyjka-starodruk KALMARSUND, OLAND.
Poza wysokością opłat portowych nie wiele się tam w ostatnich latach zmieniło.
Żyjcie wiecznie !
Don JorgeŻeglarstwo Muzealne
Witaj Jurku, nie wiem, czy pokazywałem się Tobie od strony historycznej, jeśli nie to teraz to uczynię. Wprawdzie nigdy nie poszedłem tak śmiało jak mój przyjaciel z licealnej ławy, który po skończeniu Inżynierii Chemicznej na PW, poszedł następnie na Historię, ale Historia, ze wszystkimi swoimi dyscyplinami pomocniczymi, była mi zawsze bliska. Jednym z tego objawów jest pociąg do zwiedzania muzeów, ku rozpaczy moich współrejsowiczów.
Tegoroczny, szwedzki kurs „Słoni”, świetnie nałożył mi się na wzmożenie w publikacjach historycznych tamtejszych wątków. Niedawno w kontekście identyfikacji szczątków Kopernika, w czym kluczowy okazał się jego włos leżący między kartami kiedyś należącej do niego książki która spokojnie doczekała naszych czasów wśród łupów z potopu, teraz przy wydobywaniu kamieniarki z pałaców warszawskich, utopionej przy próbie wywozu do Szwecji. Wspomnę o świetnej książce na której autorskim odpaleniu niedawno byłem, napisanej przez Marcina Jamkowskiego i Huberta Kowalskiego „Uratowane z Potopu”.
Chcę jednak opisać pewną moją refleksję z bardziej marynistycznego pola. Refleksję podsumowującą dwa muzea: Muzeum Vasy i Muzeum Kronana. O Muzeum Vasy nie mam co pisać wielu z Twoich Czytelników je widziało, a prawie wszyscy czytali i widzieli niezliczone zdjęcia, szczególnie rzeźbiarskich detali. O Muzeum Kronana i o historii jego zatonięcia i wydobycie wie niewielu. Nie jest moim celem przekazywanie w dobie Internetu tej wiedzy, wspomnę tylko że; „Kronan”, najpotężniejszy okręt wojenny na ówczesnym Bałtyku zatonął w czasie bitwy u wybrzeży Olandii w 1676 r, wydobyty w latach 80-tych, jest eksponowany w muzeum w Kalmarze.
Oba muzea zwiedziłem w odstępie 3 dni. „Vasę” w spektakularnym dedykowanym tylko jemu doku-hangarze, w tysięcznym tłumie mówiącym językami z połowy świata, odhaczających kolejną pozycję z cyklu „must see”. Do takiej też publiczności jest skierowany przekaz ekspozycji. Epatuje kolorem, wspaniałymi rzeźbami i zrekonstruowaną ogromną bryłą. Natomiast historyczna warstwa znaleziska, jest skromnie pochowana w kilku bocznych salkach i gablotach.
.
„Kronana” oglądałem w zamienionym w muzeum ogromnym XIX-wiecznym Kalmarskim Spichrzu zaadaptowanym do potrzeb ekspozycji. W nielicznym towarzystwie Szwedów i Polaków(to ci z naszej załogi). Ekspozycja bardzo nowoczesna operująca wielu fragmentarycznymi rekonstrukcjami, opisująca proces wydobywania i odzyskiwania znalezisk. Szczególnie robi wrażenie rekonstrukcja międzypokładu z załogą szykującą działo do odpalenia i scena z falą porywającą rozbitków. Porównanie znalezisk też, wbrew pozorom, wypada na korzyść „Kronana”. A to z podstawowej przyczyny: „Kronan” był okrętem w akcji osadzonym pełną załogą ze wszystkimi artefaktami jakie ci ludzie mieli ze sobą, natomiast „Vasa” był dopiero co zwodowanym uzbrojonym kadłubem płynącym do miejsca wyposażania, na którym w nastroju piknikowym była szczątkowa załoga z osobami towarzyszącymi.
Moje podsumowanie jest jednoznaczne: koniecznie obejrzyjcie muzeum „Kronana”.
Zbyszek
P.S. Cumując w marinie w Kalmarze ma się wejściówkę w cenie postoju, o czym doczytałem się dopiero po wyjściu z muzeum.
Cumujac, „Generalem Zaruskim”, wielokrotnie, w Sztokholmie zawsze stawali my dosłownie w Vasa Hamn, malutkim baseniku muzealnym, tuz przed latarniowcem a naprzeciwko lodołamacza bowiem plywajace pontony sasiedniej mariny jachtowej zbyt slabo, jak na nasze sto ton byly zakotwiczone i nigdy sie bosmanica na takie cumowanie nie chciala zgodzic. I tak, na kilka dni, stawalismy sie kolejnym eksponatem muzealnym, dodatkiem do kolekcji, ktora na stale jest tam zgromadzona.
Mialo to slabe strony, bo na muzealnym nabrzezu nie bylo dla nas pradu, a wode musielismy ciagnac plastikowym wezem, nad woda, w poprzek wejscia do mariny, z drugiej strony takie niedogodnosci powodowaly pewna, korzystna, elastycznosc portowych oplat, no i prestiz postoju w najbardziej, prawie, reprezentacyjnym miejscu szwdzkiej stolicy. Muzeum obejrzelismy za pierwszym, i drugim, postojem, co zaspokajalo calkowicie nasze muzealne aspiracje i nastepnymi razy juz wielkiej uwagi do wedrowek szlakiem przestarzalych artefaktow nie przywiazywalismy. Az do kiedys gdy Rychu, trudno podejrzewalny o muzealne zainteresowania, tonem nie znoszacym sprzeciwu oznajmil mi, ze oto, razem, idziemy do Szwedzkiego Muzeum Narodowego w Sztokholmie, by je zwiedzac.
Pomimo mego zdecydowanego oporu nic sie z ta sprawa nie dalo zrobic; poszlismy. Gmach jak gmach, palac jakis starozytny z amfilada sal muzealnych jedna za druga, gdzie w zakurzonych gablotach tkwia jakies wielkiej wagi zabytki. Nie bardzo wiadomo jakie bo opisy tylko po szwedzku. Idziemy, bladzimy, swiatlo sloneczne wpada smugami przez waskie okna, odbija sie we froterowanych parkietach, po ktorych szuramy filcowymi kapciami. Moj wspoltowarzysz coraz bardziej rozczarowany tym co ogladamy ciągnie mnie, niemal fizycznie, z sali do sali nie dajac sie pozachwycac XIX wiecznym romantycznym obrazom, z rzadka, tu i owdzie, zawieszonym na wysokich scianach palacu. Az, w koncu, wchodzimy do dlugiej, a waskiej sali gdzie na parkiecie ulozono debowe kloce, na klocach zas relikt wikingskiej dlugiej lodzi, w stanie agonalnym, takim jak ja, po wieluset latach gdzies tam, w skani, odkopano. Obok zas rekonstrukcja wspolczesna, w skali jeden do jeden, wysokiego, smialym lukiem zookraglonego, klepkowego dziobu takiej lodzi. Na to sie moj szkutnik usmiechnal od ucha do ucha, chwycil mnie pod ramie - Tego wlasnie szukalem. Jak oni te wszystkie klepki ze stewa polaczyli?...
I dalej, szczegolowo ogladac szkutnicza robote z czasow sw Olafa, ktory jak wiadomo stracil w boju palec ale tez i cala skandynawie na chrześcijanstwo nawrocil.
Pozdrowienia - Jarek
-------------------------------
PS Efektem podobnej, jachtowej wycieczki Rysia, tym razem do muzeum w Geteborgu, byl zbudowany w Jastarni, dziesieciometrowy, debowy i gaflowy THOR, odtworzony tylko na podstawie muzealnego folderu i tego co szkutnik z muzealnego ogladania zapamietal.