Na przykład o koniu co ma 4 nogi i bywa że się potyka, nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka, nosił dzban wodę…. Itd.
Jak wszyscy Czytelnicy SSI ( i nie tylko) wiedzą - Iwona i Marek Tarczyńscy to żeglarze wytrawni. SSI wielokrotnie
prezentował ich relacje z imponujących, ambitnych rejsów morskich na maleńkim jachciku. Wszyscy pamiętamy wspaniały
serial „Szlakiem Schengen”. Nie, nie – to nie to, że już byli za pewni siebie. Po prostu – przygody mają ci, którzy
żeglują, a nie ci co się w sieci mądrują. Tym razem nie wrócili na tarczy – oni tarczę przyholowali do domu.
To historia z morałem – takim o którym mówią cytowane wyżej powiedzonka.
Tylko proszę nie dopisywać w komentarzach – „nie utoną ci, którzy powinni zawisnąć”
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
--------------------------------------------
500 mil wśród szkierów i fiordów SW Norwegii
02.07. – 22.07. 2018
Rejs rozpoczęliśmy 2 lipca z duńskiego portu Frederikshavn, który bardzo obrazowo zaprezentowany jest w locyjce, Göteborg, Oslofiord i całkiem blisko. Miło, jak informacja sprzed kilkunastu lat sprawdza się dziś, jakby była przygotowana specjalnie dla nas (dzięki, Jurku!). Z Frederikshavn przeszliśmy do zawsze zatłoczonego Skagen. Kłębowisko jachtów, nikt nie ustawia, nikt niczego nie nakazuje, a jednak wszyscy się mieszczą i pomagają przy manewrach portowych, jakby na potwierdzenie słów, anarchia matką porządku. Upał nie do zniesienia.
Nazajutrz, po uzupełnieniu zapasów (taniej niż w Norwegii), ok. 10.00 ruszamy do Kristiansand w Norwegii. Wiatr silny, z W (po 14.00 odchylił się nieco na S), w porywach do 26 w, fale wysokie i jakoś deformowane przez prąd. Płyniemy ostrym bajdewindem. Po 25 godzinach żeglugi kilkoma halsami, „umilanej” intensywnym ruchem statków, osiągnęliśmy wreszcie 4 lipca o 11.00 Kristiansand. W porcie od ostatniego naszego tu pobytu niewiele się zmieniło, poza wysokością opłat. 3 lata temu za noc i 2 kąpiele płaciliśmy 250 NOK, w tym roku 310.
Do Mandal odbijamy przy zachmurzonym niebie i całkowitym bezwietrzu. Dopiero przy wyjściu ze szkierów na otwartą wodę zaczęło lekko wiać z NE (7-8 w). Całą drogę płyniemy baksztagiem na granicy szkierów, podziwiając urok i grozę skał, na których rozbijają się fale, tworząc rozległe „pieniska”. W Mandal mamy wieczorną prognozę pogody, niestety złą: jutro i pojutrze wiatr do 29 w z W. Postanawiamy zwiedzić miasteczko. Dwa razy ktoś rano podrzucał na jacht 2 gorące bułki i porcję dżemu. Miły prezent.
Mandal słynie z najlepszych w całej Norwegii łososi i pstrągów. W lecie organizowane są festiwale owoców morza. 7 lipca, w sobotę, do 24.00 trwał koncert (z cyklu Sommer Fest) Mortena Abla i Age Aleksandersena. Widownia pełna – staliśmy jachtem obok sceny, słyszeliśmy wszystko aż nadto wyraziście.
W niedzielę rano odbijamy do Egersund. Mijamy kolejno sławne latarnie morskie Lindesnes i na cyplu Lista. Po 12.00, na płyciznach przylądka Lista wiatr z W stężał do 22 w. O 14.00 dmuchało z W 32 -34 w. Zaczęliśmy szukać schronienia. Najbliżej był Rekefjord, 9 Mm na E od Egersund. Na samym końcu fiordu stanęliśmy w uroczym, małym porciku żeglarskim, otoczonym skalistymi górami, porosłymi zielenią. Cisza, jakby zupełnie inny świat. Hafenmeister na urlopie, opłatę 250 NOK (za 2 noce) zostawiamy w skrytce za kuchnią. Żeglarz z pobliskiego jachtu podbiegł do nas i zaczął się wylewnie witać. Byliśmy zaskoczeni. Po dłuższym wyjaśnianiu okazało się, że 3 lata temu żegnał nas, gdy z Torshavn, na Wyspach Owczych, odchodziliśmy na Islandię. Było nam bardzo miło, a swoją drogą świat jest naprawdę mały.
Z Rekefjordu poszliśmy do mariny Boreviga w Stavanger. Całą drogę wlekliśmy się pod wiatr (13-14 w), ostrząc kilka mil na silniku, odpadając na żaglach. Taka mieszanina motorowodniactwa i żeglarstwa. Trochę to nieeleganckie, ale skuteczne. Marina Boreviga, jak zawsze, pełna. Tak jak 3 lata temu, tak i teraz, automat portowy nie przyjmował kart Visa i Master Card. Pogadaliśmy z załogą jachtu „Silesia” ze Szczecina. Wracali do Thyboron na zmianę załogi.
Z mariny Boreviga popłynęliśmy na wyspę Vassoy po paliwo. 3 lata temu płaciliśmy (cena bez VAT) 9,50/l, dziś 10,80 NOK.Z wyspy Vassoy szliśmy przez fiord Kamsund do Haugesundu. Ok. 13.00 nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Dmuchnęło 25 w prosto w dziób. Fiord zmienił się w tunel aerodynamiczny. Na silniku dotarliśmy przed nocą do Haugesund. Mariny zapchane, ale stanęliśmy w przystani klubowej na miejscu motorówki, której właściciel wypłynął polować na foki. Płacimy tylko za prąd (100 NOK). Wiatr wyje w wantach, tumany mgły zaciągają cały fiord. Chłodno – temperatura 160 C. Haugesund to miasteczko słynące ze śledzi. Każdego roku w sierpniu odbywa się tu sławny festiwal jazzowy „Sildajazz”, czyli „Śledziowy jazz”. W jego trakcie na kilkusetmetrowym stole serwuje się śledzie w różnych postaciach.
Z Leirviku, wzdłuż wyspy Stord, fiordami Langenuen, potem Bjornafjordem i Korsfjordem, zawijamy do zatoczki Grimstadfjord w Bergen, w pobliżu lotniska, mieszczącego się w dzielnicy Flesland. Stajemy w porcie klubowym, za darmo, ale bramka pomostu zamykana jest o 19.00. To niewygodne. Dlatego następnego dnia przenosimy się do pobliskiego Sailing Club HQ. Za dobę płacimy 250 NOK, jest prąd, WC, prysznice. Autobusem i tramwajem docieramy do lotniska. Szukamy połączenia lotniczego do Narwiku. I tu szok. Lotnisko w Narwiku zamknięte, najbliższe czynne ok. 60 km od Narwiku, w Evenes. Lot z Bergen do Evenes i z powrotem, linią SAS, może odbyć się jednego dnia. Bilet dla 1 osoby…8632 NOK. To, niestety, dla nas absolutnie za drogo. A miało być bardzo tanio. Pozostało zwiedzać Bergen, miasto 7 wzgórz, podobno najbardziej deszczowe w Europie.
Z Sailing Club do centrum Bergen prowadzą 2 autobusy (30 NOK za 1 osobę, bilet ważny 1,5 godz.). W autobusie kierowca Polak z Dziwnowa. Pasażerem też jest Polak z Pasłęka. Wysiadamy z nim w centrum. Jest słońce, pogoda piękna. Przechodzimy przez Targ Rybny, port Vagen do stacji zębatej kolejki na górę Floien (319 m n.p.m.). Na górze panorama miasta, widok niesamowity. Powróciwszy do centrum zwiedzamy kolejno Muzeum Hanzy i Muzeum Trądu. To znamienne muzeum, urządzone w XVI wiecznym szpitalu Św. Jerzego. Prątek trądu wyodrębnił lekarz z Bergen, Armauer Hansen. Trądem najbardziej w Europie dotknięte były Norwegia i Islandia. Ostatni pacjent przyjęty w Bergen pod koniec XIX wieku, zmarł w 1946 r.
Nazajutrz rano, 16 lipca, płyniemy Hjeltefjordem i Fedjefjordem na wielorybniczą ongiś wyspę Fedje. Wiatr z SW, 13-14 w, w porywach do 27. Do portu na północy wyspy wchodzimy przed wieczorem. Cumujemy burtą przy nieczynnej kawiarni Holmen. Za dobę stawka 200 NOK. Do centrum, na drugą stronę przesmyku, kursuje łańcuchowy, samoobsługowy prom. Jest słońce, ciepło. Zwiedzamy Izbę Historyczną, zachodzimy do ośrodka informacji turystycznej, mieszczącym się w sklepie. Ludność wyspy trudniła się kiedyś rybołówstwem, a w XIX i XX wieku także wielorybnictwem. Eksponatem, który wita przybyłych promem turystów, jest zbrodnicze urządzenie, czyli prochowy harpun wielorybniczy. Ciekawe jest to, że na skalistej wysepce trudniono się także wydobywaniem i przetwarzaniem torfu, zajęciem typowym, jak się zdaje, dla terenów raczej bagnistych. Na Fedje, po raz pierwszy w czasie rejsu, spadł rzęsisty deszcz.
Z Fedje 18 lipca wypływamy w ulewnym deszczu w kierunku Bergen. Wracamy do Polski. Żeglujemy fiordami: Mangersfjord, Radfjord, Osterfjord, Herdlefjord, Raunefjord do mariny Hjellestad w pobliżu Bergen. Następnego dnia na wyspę Bomlo do portu Mosterhamn przez fiordy: Fanafjord, Lysefjord, Langenuen, Klosterfjord. Wiatr SW, do 24 w – a miało być z wiatrem. Żadnych świadczeń , ale stoimy za darmo. Przy porcie najstarszy, wapienny kościółek w Norwegii z XI wieku, otwarty amfiteatr Moster Amfi i kilka miejsc kultu dawnych mieszkańców.
Nazajutrz, 20 lipca, docieramy na wyspę Karmoy, do przystani Godfarhamn. Tankujemy tu paliwo bez VAT (1 l diesla10,39 NOK, a więc tańsze niż na wyspie Vassoy. Na noc cumujemy w porciku Kopervik, przed podnoszonym mostem. Tu pełen wachlarz usług, doba 160 NOK (bez internetu). Miasteczko wymarłe. Sąsiadujemy z samymi motorówkami. To ostatni port w norweskich fiordach. Dalej to porty w większości szkierowego wybrzeża południowej Norwegii.
Do Tananger przypłynęliśmy najpierw przy wietrze z S, do 13 w, potem z SE. W marinie wszystkie usługi (doba 150 NOK), opłacane w pobliskim hotelu Hummer. Muzeum Morskie zamknięte. W markecie Rema 1000 robimy zakupy (kasjerka Polka). W hotelu Hummer wesele - młoda para przypływa wiosłową łodzią Wikingów. Goście klaszczą.
22 lipca, w niedzielę, wyszliśmy z Tananger przy słonecznej pogodzie. Wiatr 2-3 w, z S. Z portu na otwarte morze wyprowadza szeroki, miejscami na 1 Mm, pas wody wolnej od szkierów i skał, po którym można swobodnie żeglować. Za główkami postawiliśmy żagle i relaksowo, w dobrych nastrojach, żeglowaliśmy do Polski. Przy kolejnym halsie (prawym), w okolicy południowo-wschodniego skraju szlaku wodnego, zbyt późno zaczęliśmy robić zwrot przez sztag. Ponadto jacht na linii wiatru stanął w łopocie. Jak zwykle w takiej sytuacji odpadliśmy do zwrotu przez rufę. Straciliśmy sporo wysokości i co gorsze, zdryfowaliśmy poza granicę szlaku żeglownego w rejon pobliskiego „szkierowiska”. Jacht przytarł na podwodnej skale. Zrzuciliśmy żagle. W tym czasie za naszymi plecami przepłynął w stronę portu jacht motorowy, zrywając typową dla motorówki falę. Nie zdążyliśmy jeszcze odpalić silnika, gdy fala ta uniosła lekko jacht i posadziła go nieco dalej na skale. Trzasnęło poszycie, w messie pojawiła się woda. Przybywało jej szybko. Przeciek był widoczny. W rufowej części gniazda kila dno było wypiętrzone, a przez pęknięte poszycie płynął wartki strumień wody. Natychmiast uruchomiliśmy elektryczną pompę zęzową, której praca wyraźnie spowolniła przybór wody. Można było pomyśleć o zejściu na głębię, bo woda w messie sięgała już do pół łydki. Jacht jednak nawet na pełnych obrotach silnika nie dawał się ruszyć ani do tyłu, ani do przodu. Jedynie przy całkowicie wychylonym sterze zaczął wolno obracał się w lewo. Po trzecim obrocie, już znacznie szybszym, kiedy dziób znajdował się na linii wejścia, udało się wolno ruszyć do przodu. Na głębokiej wodzie kil opadł i intensywność przecieku znacznie zmalała. Ruszyliśmy z powrotem do portu, odległego o ok. 3 Mm. Iwona w kokpicie sterowała, Marek w messie regulował pracę pompy. Przy wysokich obrotach silnika jacht przegłębił się na rufę, a woda z messy zaczęła mocno przeciekać do przedziału silnikowego. Iwona uruchomiła ręczną pompę przeponową, umieszczoną w kokpicie, która ciągnęła wodę z tego przedziału. Na milę przed wejściem do portu siadło zasilanie pompy elektrycznej. Poszło w ruch wiadro. Do zakończenia akcji ratowniczej wylaliśmy ok. 180 wiader, tj. ok. 900 l wody i pewnie drugie tyle pompą przeponową. W porcie przy slipie postawiliśmy jacht na płyciźnie, burtą do nabrzeża. Dyżurny zadzwonił natychmiast po slipowego, który zjawił się po 15 minutach, mimo że była niedziela. W pośpiechu źle ustawił jacht na wózku, opierając rufową część kila na wyższym podkładzie niż dziobową. W chwili, gdy wózek ruszył do góry, otworzyły się pęknięcia poszycia i woda lunęła do środka. Na szczęście trwało to krótko. Jacht na slipie stanął dziobem do dołu, jakby chciał fiknąć kozła, ale byliśmy bezpieczni.
WARTA, nasz ubezpieczyciel, zaakceptowała zgłoszone koszty przewozu łódki do kraju. Przewoźnik, w dwie doby od zgłoszenia, był już w Tananger. Dźwig, z profesjonalnym operatorem zjawił się na czas i zręcznie posadowił jacht na lawecie. Kierownik slipu wystawił, niezbędne do dalszej procedury, zaświadczenie o niezdolności jachtu do dalszej żeglugi (po angielsku).
24 lipca przybił do Tananger obok slipu „Dar Szczecina”, bliźniaczy jacht „Roztocza”. Dalej płynie do Holandii. Za nim przybiły jachty szwedzkie, holenderskie i brytyjskie. Jutro w Tananger finał międzynarodowego zlotu żaglowców, pojutrze w Stavanger.
Tananger opuszczamy 25 lipca rano, tym razem na kołach. Promem przepłynęliśmy Oslofjord (trasa Horten – Moss). Płatnymi mostami: Malmö – Kopenhaga i Korsor – Nyborg docieramy przez Danię do niemieckiej granicy w Flensburgu. Potem tylko przejazd przez Świecko i jedziemy już prosto do hangaru w Załubicach.
Rejs trwał 21 dni z tego wypadało: 15 dni żeglarskich, 4 dni sztormowe, 2 dni zwiedzania (Bergen, wyspa Fedje).
Przepłynęliśmy 550 Mm (dziennie 36,7 Mm). Staliśmy w 15 portach, z tego w 2 duńskich, 13 norweskich. Na opłaty portowe zostawiliśmy w Danii 520 DKK, w Norwegii 2500 NOK. W Norwegii 3 porty były bezpłatne: Stavanger, Bergen Grimstadfjord, Mosterhamn na wyspie Bomlo. Mocno uszkodziliśmy jacht, ale go nie straciliśmy. Wstępną kalkulację kosztów remontu przeprowadził znany warszawski szkutnik, p. Michał Kozłowski. Potwierdził ją rzeczoznawca WARTY, która ostatecznie przyznała 100 % zwrotu kosztów transportu i naprawy.
.
Iwona i Marek Tarczyńscy
Cytuję Iwonę i Marka Tarczyńskich :
"...Przy kolejnym halsie (prawym), w okolicy południowo-wschodniego skraju szlaku wodnego, zbyt późno zaczęliśmy robić zwrot przez sztag. ...."
Jak to mówią małolaty - Szacun !
Przyznanie się do błędu to rzadkość wśród żeglarzy ,a nieomylnych ogromna rzesza.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
----------------
P.S. Ale korci mnie zadać pytanie :
- Czy informacje o głębościach tuż obok toru wodnego /tym szkierowisku/ były w kokpicie ,czy na dole w nawigacyjnej - czytaj czy w kokpicie był włączony chartplotter ,czy chociaż tablet czy smartfon z włączonym Navionicsem ?
Ja osobiście wolę tablet z Navionicsem bo chartplotter troche dużo pobiera prądu.
Panie Witoldzie,
Przed samym rejsem zainstalowaliśmy w kokpicie plotter Lowrance.
Niestety, nie zdążyliśmy zdobyć odpowiednich map.
Na co dzień posługujemy się ręcznym GPS Garmina.
Nawigujemy na mapach papierowych, znajdujących się na dole, na stoliku nawigacyjnym.
Głębokość czytamy na bieżąco z echosondy w kokpicie.
Pozdrawiamy.
Iwona i Marek.
Mała uwaga do listy darmowych portów w Norwegii.
Stavanger nie jest darmowy.
Za "Roztocze" należało się 400 NOK + 100 za prąd.
Okazał się darmowy ponieważ zepsuty był terminal do pobierania opłat.
Marek
Państwo Tarczyńscy piszą:
“Przed samym rejsem zainstalowaliśmy w kokpicie plotter Lowrance. Niestety, nie zdążyliśmy zdobyć odpowiednich map. Na co dzień posługujemy się ręcznym GPS Garmina. Nawigujemy na mapach papierowych, znajdujących się na dole, na stoliku nawigacyjnym. Głębokość czytamy na bieżąco z echosondy w kokpicie”
________________________
Z moich własnych doświadczeń wieloletniego pływania w szkierach napiszę tak:
- Także używam 12” plotera LOWRANCE, bo jest to znakomity sprzęt, ale zawsze pływając w szkierach mam najbardziej aktualną wersję map danego rejonu – inaczej jest to proszenie się o kłopoty – kupno lub aktualizacja takich map obecnie to kwestia kilku dni. Nigdy nie wypływałbym w szkiery bez takich map...
- Nawigacja na ręcznym Garminie nie daje niestety nic poza możliwością określenia aktualnej pozycji geograficznej – jest to urządzenie, które należy potraktować jak zabytek elektronicznej nawigacji – także mam takiego Garmina w nawigacyjnej, ale trzymam go raczej z sentymentu niż potrzeby używania go do nawigacji.
- Nawigacja na mapach papierowych w szkierach poza szlakami, gdzie skał jest wokół dużo a jacht przemieszcza się wokół nich szybko – jest proszeniem się o kolejne kłopoty. Tylko dobra nawigacja na ploterze z dużym i czytelnym wyświetlaczem (umieszczonym przed sternikiem w kokpicie) – pokazującym obrazowo aktualną pozycję na mapie (z zaznaczonymi izobatami głębokości wokół jachtu) daje w miarę wiarygodne dane co do możliwości tego co mamy naokoło.
- Echosonda – czyli pomiar głębokości w dół pod jachtem - nie daje w sytuacji żeglugi szkierowej żadnej praktycznie potrzebnej wiedzy, bo co mi po informacji, że pod jachtem płytko jak już na tej płyciźnie siedzę ? W takim przypadku bardzo pomocnym jest jedynie sonar czyli urządzenie “patrzące” do przodu pod jachtem na kilkadziesiąt metrów i “rysujące” na ekranie grafikę dna przed jachtem z odpowiednim wyprzedzeniem. Mnie osobiście takie właśnie urządzenie uchroniło lat temu kilka przed posadzeniem się na skale w szkierach Blekinge.
Myślę, że wypadek Państwa Tarczyńskich jest kolejnym – po wypadku w Svaneke – wypadkiem obrazującym potrzebę posiadania na jachcie zarówno dobrego, dużego plotera przed oczami sternika (a nie w nawigacyjnej) z aktualnymi mapami jak i posiadania urządzeń typu sonar z możliwością odczytu grafiki dna przed jachtem a nie pod jachtem.
Pzdr
Włodzimierz Ring
“Bury Kocur”