NIE RÓB SAM, TEGO CO MOŻNA ZROBIĆ WE DWOJE
Anna Maja Majewska się rozkręca – na razie na dwóch frontach („Polled2” oraz „Opole”). Wygląda na to że za chwilę zostanie otwarty front trzeci.

Tym razem jest o regatach bałtyckich na dystansie 400 mil +

Regaty dwuosobowe wydają mi się sympatyczniejsze od popisów samotniczych. Jest z kim pogadać, można się normalnie zdrzemnąć.

Szczególnie podobają mi się załogi mieszane.

.

.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

 

Regaty dwuosobowe Gdynia DoublehandedYachtrace, 400 mil, Bałtyk Południowy, 2-5 czerwca 2018.

Wystartowaliśmy z Andrzejem Kopytko na s/y „Opole” w drugim wyścigu z serii regat dwuosobowych OffshoreShorthanded Racing 2018. Trasa wiodła z Gdyni przez latarnię OlandsSodraGrund, następnie Liepajęna Łotwie i z powrotem do Gdyni. Zasadniczo dystans wynosił 400 mil dla większości uczestników, za wyjątkiem tych, których poniosła fantazja, nieokiełznana wyobraźnia oraz zamiłowanie do mokrego, bardzo mokrego. Załoga mikro Diamant 650 – Krzysiek i Jacek - zrobiła jak nic 600 mil, albo i więcej, bo chłopaki po drodze zwiedzili Bornholm, pociągnęli pod Gotlandię, potem zahaczyli o Estonię, a na koniec …. przyjechali przed nami na metę! Z uśmiechem na twarzy! I to bez jednego kubka gorącej herbaty po drodze. Czapki z głów! 

 

Start do regat, 2 czerwca g. 12.

 

2 czerwca, godzina 1200. Odważnym manewrem jako jedna z pierwszych łódek przecinamy linię startu, ale dość szybko wyprzedzają nas większe jachty z Globe Gutka na czele. Na szczęście jadą w grupie open, my natomiast w ORC. Jest to pierwszy start s/y Opole w formule przelicznikowej, co będzie niewątpliwie testem łódki, jak również sprawdzianem naszych umiejętności względem rywali w tej samej grupie. Wiatr tego dnia jest bardzo słaby, słońce przypieka dość mocno. Żegluga z tych raczej relaksacyjnych. Kierujemy się na pławę „Wysyp Gdańsk”, a następnie na „Hel”. Na pierwszą  wchodzimy razem z Dexxterem, na kolejnej tracimy dobrą pozycję w stosunku do konkurentów przez błąd taktyczny. Skutkiem tego wpadamy w dziurę wiatrową pod Władysławowem, patrząc na AISie jak inni nam odjeżdżają. Trzeba jak najszybciej oddalić się od lądu i chwycić wiatr! Zaczyna delikatnie powiewać, łódka mozolnie rusza kursem na Oland.

 

Dziura wiatrowa i piękny zachód słońca

 

Na kanale 16 VHF nasłuchujemy akcji ratowniczej. Zaginął jeden z płetwonurków eksplorujących wrak na północ od Rozewia. Najpierw poszukiwała go załoga statku, na którym wypłynęli, potem do pomocy włączyły się służby, statek SAR oraz śmigłowiec. Może udało mu się wypłynąć na powierzchnię, może go zdryfowało … W człowieku zawsze jest nadzieja na szczęśliwe zakończenie. Niestety dociera do nas ostatni komunikat – płetwonurka nie odnaleziono, akcja jest zakończona. Nieprzyjemnie robi mi się na duszy biorąc pod uwagę, że dużo jeszcze czasu musimy spędzić na morzu. Nie ma żartów, ani lekceważenia okoliczności, bezpieczeństwo to priorytet bezwzględny. PLB (personallocatorbeacon) mam na stałe przy sobie i oczywiście kamizelkę. Do prac na dziobie, w nocy, w trudnych warunkach używam szelek.

Noc mija spokojnie, co więcej, jest dość jasno, bo i przyświeca pięknie księżyc, i zaciemnienie trwa o tej porze roku krótko. Ustaliliśmy wachty dwugodzinne, staram się więc spać kiedy tylko można, bez marnotrawienia czasu. Ile wypoczniesz, tyle potem włożysz w pracę na pokładzie.

Dzień drugi, gdzieś pomiędzy Władysławowem a Szwecją. Znów piękna, słoneczna pogoda. Wiatr kręci i zmienia prędkość, z 7 węzłów na 13, potem znów spada. Stale obserwujemy warunki, reagujemy i z zaangażowaniem pracujemy na żaglach próbując znaleźć optymalne ustawienie. Niestety nasz ulubiony kurs gennakerowy nie wchodzi tym razem w grę, kierujemy się wprost na OlandsSodraGrundpełnym bajdewindem. Koledzy zostawili nas z tyłu, ale cieszymy się dobrym kursem i względnie przyzwoitą prędkością. Niby to regaty, niby rywalizacja, ale nie dajmy się zwariować. Najważniejsza jest przyjemność z żeglowania, dla mnie to również urlop i reset od obowiązków na lądzie. Przypominają mi się stare czasy, lat temu przeszło dwadzieścia, jak pływaliśmy tą samą trasą w rejsach do Szwecji. Z sentymentem wracam do chwil młodości kiedy człowiekowi wystarczyła sucha koja, gorąca herbata i żółty sztormiak z pancernej gumy. To czy wiało mocno czy słabo schodziło na dalszy plan. Cieszyliśmy się chwilami totalnej wolności na morzu.

Na obiad kambuz dzisiaj serwuje kurczaka pięć smaków … w liofilizowanej formie. Pierwszy raz miałam przyjemność spróbować tego wynalazku i tak, przyznaję, była to przyjemność. Idealne rozwiązanie nie tylko dla żeglarzy. Otwieram torebkę, zalewam gorącą wodą, zamykam na 10 minut i można spożywać. Z reguły wszelka żywność wysokoprzetworzona, w formie instant smakuje jak  chemiczny wiór, ale to danie jest całkiem smaczne,wyjątkowo praktyczne i najważniejsze - nie trzeba zmywać nadmiernej ilości naczyń, co zawsze jest upierdliwym obowiązkiem na jachcie.

Kapitan skrył się pod pokładem i zażywa poobiedniej drzemki, a ja spisują swoją relację, przywołując z pamięci wydarzenia ostatnich dwóch dni. Jednym okiem zerkam na spisywaną na papierze treść, a drugim obserwuję żagle i wybieram szoty, luzuję, potem znów wybieram i luzuję i tak na okrągło. Wiatr słaby i kręci, trzeba reagować szybko, w końcu to regaty.

 

Obiad liofilizowany, kurczak pięć smaków

 

Około godziny 17 mijamy prawą burtą latarnię OlandsSodraGrund. Imponująca budowla! Przychodzimy na kurs baksztagowy i bez zwłoki stawiamy spinakera. To jest nasz czas, bo żegluga na pełno wychodzi nam najlepiej. Prędkość wiatru w granicach 15 knotów, z łódki wyciskamy grubo ponad 8. Zamierzamy zmniejszyć dystans do rywali. Taka żegluga daje dużo satysfakcji. Dobre osiągi, piękna pogoda i kurs na kolejny punkt trasy – Liepaja na Łotwie. Włącza nam się potrzeba rywalizacji. W nocy zaczyna szkwalić do 20 knotów i rozbudowuje się fala. Decydujemy zrzucić spinakera, mimo że powoli odrabiamy straty z pierwszego odcinka trasy. Podejmujemy jeszcze próbę z gennakerem, która przysparza łódce około 1,5 knota prędkości więcej, ale ostatecznie ponownie stawiamy spinakera i od rana walczymy z porywami wiatru do 22 węzłów. Kilka spektakularnych „wywózek” daje nam do myślenia. Po jednej łódka nie chce wstać, woda przelewa się przez kokpit, ale szkwał mija i wracamy na pozycję. Rekord prędkości chwilowej to ponad 12 węzłów. Zbliżamy się do celu, więc pozostaje zrzucić spinakera, co przy takiej sile wiatru i w dwie osoby to dla mnie niemalże wyczyn. Z drobnymi problemami ostatecznie udaje się przeprowadzić manewr. 18 godzin walki, 130 mil na spinakerze i gennakerze pozwala nam nadrobić straty i wejść na pławę „Liepaja” przed rywalami. Cel zrealizowany, satysfakcja gwarantowana!

 

Latarnia OlandsSodraGrund

 

Dzień trzeci, kurs na Gdynię. Zmotywowani dobrą pozycją na boi postanowiliśmy użyć naszej najlepszej broni i z nieskrywanym entuzjazmem stawiamygennakera. Niestety żegluga nie jest tym razem przyjemna. Prognozy znów się nie sprawdziły, wiatr zmienia kierunek. Odczuwamy skutki krzyżującej się, ogromnej fali, napierającej z różnych stron, czyli mamy jazdę po tak zwanym „kartoflisku”. Rzuca nami na wszystkie strony, a niemiłosierny huk strzelających żagli powoduje lekkie rozdrażnienie. Po pewnym czasie rośnie siła wiatru, szkwały sięgają już 20 węzłów, „dziady” zaczynają nas wywozić i łódkę kładzie, bo autopilot nie daje już rady utrzymać kursu. Przechodzimy więc na ręczne sterowanie. A mnie dopada kryzys. Taki fizyczny, a co za tym idzie również psychiczny. Niewystarczająca ilość snu i brak należytej regeneracji biorą górę. Jak zwykle w takich sytuacjach, dzieje się to poza naszą wolą i w najmniej odpowiednim momencie. Myślę już tylko o tym, żeby się położyć spać. I jak na złość, musimy zmienić taktykę, co wiąże się z kolejnymi pracami na pokładzie. Czemu teraz? Czemu teraz, kiedy jedyne na co mam siłę to zwlec się do koi? Czuję jak narasta we mnie wewnętrzny bunt, złość i obezwładniająca niechęć. Z mozołem zbieram się w sobie, zaciskając zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego potem nie będzie można logicznie wytłumaczyć. Ruszam z przygotowaniem żagli do manewrów. Powoli zaczyna przemawiać rozsądek i świadomość, że nie jestem tu sama, że muszę pracować na rzecz Team’u, a moje słabości odstawić na bok. Zwijamy gennakera i stawiamy spinakera. Trochę ruchu na pokładzie, prac przy żaglach, krew zaczyna szybciej krążyć i człowiek wraca do formy. Kryzys zażegnany, choć pewniej jest powiedzieć, że odroczony na bliżej nieokreślony czas. Tej nocy udaje się utrzymać wachty półtoragodzinne, więc jest czas na sen  i odrobinę regeneracji.

 

Nasz najlepszy kurs spinakerowy

 

Zatoka. Nad ranem wchodzimy na nasze podwórko i … wiatr jak zwykle zdycha. To już chyba norma. Kombinujemy na wszystkie sposoby, niecierpliwie oglądając się na konkurencję, która została trochę z tyłu, ale jeszcze ma wiatr i powoli zmniejsza dystans do nas. Na szczęście na metę wchodzimy pierwsi, co w przeszłości nam się nie udawało, ale co bezapelacyjnie zaliczamy teraz do swoich sukcesów. Niestety przelicznik ORC jest bezwzględny i trafiamy …tam gdzie nasze miejsce JSuma popełnionych błędów daje wynik, tak z grubsza. Morale trochę mi siada, dużo pracy jeszcze przede mną. Tym bardziej doceniam jak wyjątkową mam okazję żeglować z tak doświadczonymi skipperami jak Andrzej, czerpać z ogromu jego wiedzy i uczyć się od niego opanowania, spokoju i wytrwałości. Na długo będę mieć przed oczyma jego kilkugodzinną walkę za sterem z ogromnymi falami i porywami wiatru 22 węzłów gdy na spinakerze goniliśmy zawzięcie naszych rywali. Mogę powiedzieć, że regaty te pozwoliły mi zrobić mały kroczek do przodu i odrobinę poznać siebie, jak organizm radzi sobie z trudami żeglugi, choć faktycznie można przyznać, że Neptun nam sprzyjał, pogoda i warunki nie były ekstremalne, nie wystawiły nas na szczególną próbę.  Analiza błędów została poczyniona, wnioski na przyszłość wyciągnięte. No nic, idziemy tą drogą dalej, do następnego wyzwania, do następnych regat!

Po 3 dobach rywalizacji wpływamy do gdyńskiej mariny gdzie na kei witają nas organizatorzy z butelką prosecco, zaprzyjaźnione załogi, a także przyjaciele z Polled2 Sailing Team, którzy postanowili przyjechać i nas przywitać – Jacek i Michał „Czołgu”. Niesamowita atmosfera, charakterystyczna dla tych regat, daje człowiekowi dużo radości i sił na celebrowanie chwili oraz wypicie kolejki za cudowne ocalenie. Czekamy na następne załogi, żeby odebrać cumy, przybić piątkę i wspólnie świętować ukończenie regat.

Kolejna impreza z serii zaplanowana jest na koniec czerwca jako nowy wyścig w regatach dwuosobowych – B8 Race, łącznie z załogami wieloosobowymi. Na koniec lipcaprzewidziano wyścig SummerheatDouble, który odbędziesię w randze Mistrzostw Polski dla grupy ORC, a dystans wyniesie około 350 mil. I nas tam również nie zabraknie i tak jak tym razem powalczymy do ostatniego bryta na spinakerze.  Bądźcie z nami, startujcie, bo to wspaniała przygoda, a jak nie, to kibicujcie, do czego gorąco Was zachęcam!

.


Trasa regat

.


Załoga

 .

Ania „Maja” Majewska

09.06.2018

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu