Różne nastroje, różne sytuacje, morze, które zmiennym jest jak – no wiecie jak kto.
Niewątpliwie – holowanie to manewr zawsze niebezpieczny, obfitujący nierzadko w różnego rodzaju nieprzyjemne pułapki.
Nie tylko na wodzie, nawet na lądzie. Tak sobie pomyślałem, jako że w ubiegły wtorek musiałem być holowany, bo przeklęta elektronika
mego autka pokazała mi swój środkowy palec. We wtorek było ślisko, oj ślisko, a w moim autku na dodatek nie działało wspomaganie
hamulców (bo silnik się nie kręcił). To jednak było tylko holowanko J
Wracając do tematu newsa – pragnę zwrócić uwagę, że ponownie podziwiamy statek pod polską banderą i to, że w załodze był właśnie Marek.
Krótko: macie dziś malarską relację naocznego świadka. Mało któremu malarzowi było to dane.
Doceńcie.
Przyjemnego, emocjonującego podziwiania obrazów Mistrza Marka.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
=============================================================================================================================================================
Dziś przedstawiam perypetie s/s ”Michipicoten” - masowca z Wielkich Jezior. Był to parowiec do transportu ladunkow masowych, jeden z najwiekszych na Wielkich Jeziorach w swoim czasie. Zbudowany w West Bay City Shipbuilding Co. o numerze produkcyjnym kadluba 615. Zwodowany został 26 sierpnia 1905 roku z nazwą s/s “Henry C. Frick”.
Calkowita dlugosc statku wynosila 173.43 m. (569 stop) ,szerokosc kadluba 17 m. (56 stop) oraz zanurzeniu 9.44 m. (31 stop). Glownym napedem byla maszyna parowa potrojnego rozprezania o mocy 1800 KM (moc mierzona na wale śrubowym). Podczas swojej kariery statek dwukrotnie zmienil armatorow. Ostatnim byl Providence Shipping Ltd ktory zakupil statek w 1964r zmieniajac nazwe na s/s “Michipicoten”. Statek byl wykorzystywany do przewozu ladunkow masowych do roku 1972 na wodach Welkich Jezior. W 1972 roku statek zostal sprzedany na zlom do Union Pipe & Machinery Co. ktora odsprzedala z kolei do hiszpanskiej stoczni zlomowej. “Michipicoten” w ostanim rejsie z Goderich (prowincja Ontario (Kanada) do Trois Riveres (w prowincji Quebec City) przepłynął slawny Welland Canal z ladunekiem soli kamiennej ..
Kontrakt na dostarczenie statku do Hiszpani byl juz zawarty z Polskim Ratownictwem Okretowym. Skierowano do tego zadania holownik PRO “Koral” pod dowodztwem Kapitana Wlodzimierza Slocinskiego. Byłem w składzie załogi tego holownika. Przybylismy 13 listopada 1972 r. do portu Quebec City (Rzeka Swietego Wawrzynca) po odbior s/s “Michipicoten”. Jego wynurzona sylwetka dominowala przy nabrzezu po prawej stronie rzeki (Lewis) tuż przy stacji promow kursujacych z centrum miasta na druga strone rzeki. Nastepnęgo dnia - 14 listopada “uzbroilismy” “Michipicotena” - przygotowujac go do holowania oceanicznego. Zgłosiliśmy nasza gotowosc do rozpoczecia holowania na dzień nastepny. Taką operację zwykliśmy nazywać “ostatnią poslugą’. Zawsze lubilem oglądać statek, który miał być holowany. Nie tylko z obowiazku ale i z ciekawosci. Statek wygasil swoje kotly przed naszym przybyciem. W messie ciagle staly talerze na stolach z niedopita kawa w kubkach. Kabiny wygladaly tak jak by za chwile ktos miał wejść z powrotem do srodka. To jest ciekawe uczucie - probujace udowodnic ze statek ma dusze. Jedyną roznicą to byla ciemnosc i cisza kompletna, podkreslajac niesamowitosc sytuacji. W ciemnosci maszynowni ciagle pelna zapachu rozgrzanych smarow w smudze swiatla saczacego sie przez przkurzone szyby gornych skylights widoczne byly kontury maszyny napedowej, stanowisko manewrowe z piekna ornamentowana tablice mosiezna z duza kolekcja roznych wskaznikow, pokretla i dzwignie operujace normalnie zyciem maszyneri statku. Uchylone drzwi do magazynku maszynowego pelnego roznych materialow i zapasowych czasci, na najnizszym poziomie stanowiska obslugi kotlow.
Wpatrujac sie na to wszystko odnosilem znowu wrazenie ze za chwile ktos z zalogi nadejdzie aby kontynuować swoje zwykłe czynnosci. Niestety tylko echo moich krokow na metalowych plytach maszynowni było słyszalne. Bardzo ciekawe uczucia posrodku tej ciemnosci i ciszy. Wkrotce uslyszalem glosy z pokladu - nawolujace mnie. Wlasnie przetransportowano akumulatory do zasilenia swiatel nawigacyjnych. Czar prysl trzeba bylo konczyc zadanie wracajac do rzeczywistosci.
Dnia 15 listopada 1972 rankiem, z pomoca holownikow portowych “odwinelismy sie” od nabrzeza i na skroconym holu powoli zaczelismy holowac “Michipicitena” w jego ostatnia podroz. Po krotkim czasie asystujące holowniki portowe odeszly, a my z kanadyjskim pilotem przesuwalismy sie w kierunku punktu zdania pilota w ujsciu rzeki. Po kilku godzinach dobila pilotowka, ktora najpierw podjela kilku naszych marynarzy z pokladu “Michipicotena” operujacych tam linami łączącymi statek z holownikami portowymi oraz bedacych w pogotowiu na ewentualność nieprzewidywanego zdarzenia na rzece.. Dostarczeni nasi marynarze weszli z powrotem na swoj poklad. Pilota pozegnalismy. Juz na wodach Zatoki Swietego Wawrzynca wydalismy hol na typową dlugosc holowania (okolo 900 m), Zaczelismy zwiekszac obciazenie silnikow, podroz sie zaczela w pełni. .Wiatr tuz przed zdaniem pilota zaczal tęzeć i pokazaly sie male fale nawet na rzece. Nasi marynarze zdjeci z wraku podczas dyskusji wspomnieli ze “Michipicoten” pod naporem wiatru i fali zaczynal drżec. Zespol holowniczy “Koral” z “Michipicotenem” parl w kierunku na wschod - mierzac na przejscie miedzy Nowa Szkocja i Nowa Funladia - wyznaczający szlak na otwarty Atlantyk.
Tymczasem, w ciagu ostatnich 24 godzin pogoda znacznie sie pogarszala, i na Zatoce Sw. Wawrzynca rozpętal sie sztorm. Dnia 17 listopada, okolo pory obiadowej dzwiek dzwonkow alarmowych przerwal normalny rytm dnia, „niedobrze” - pomyslalem. Zlapalem aparat fotograficzny z kabiny i popedzilem na poklad glowny. W silnym sztormowym wietrze utrudniajacym swobodne stanie na nogach spojrzalem w kierunku rufy. W mgle wodnej scinanych wiatrem wierzcholkow fal zobaczylem kadlub holowanego “Michipicotena”- przełamujacy sie na pol, podnoszący oblok ciemnego pyłu wodnego, unoszacego sie sie momentami w powietrzu ponad miejscem pęknięcia kadłuba.. Szybką rekcja z naszej strony byo użycie polnikaka i odciecie liny holowniczej. Bardzo niebezpieczna operacja ciecia naprezonej stalowej liny (średnica 50 mm) holownicze,j wazacej lacznie okolo 7 ton, udala sie szczesliwie.
”Michipicoten”plywal juz w dwoch rzucanych falami czesciach, osobno rufa oraz niezaleznie w poblizu - czesc dziobowa. Rozpoczely sie powiadomienia radiowe o zagrozeniu dla bardzo ruchliwego miejsca, bylismy blisko Wyspy Anticosti, po naszej lewej burcie. Statki bedace w okolicach ciagle prosiły o informacje. Dzwieki na falach UKF i pasmie bezpieczenstwa lacznosci radiostacji rozlegaly sie na korytarzu wiadacego na mostek. Zaczelismy krazyc naszym holownikiem wokol rozlamanego statku. Przed zwrotem rownoleglym do fali krotki dzwiek dzwonku alarmowego informowal ze należy trzymac się czegos gdyz bedziemy za chwile bardzo nisko polozeni na burcie. Po uplywie okolo pol godziny przednia część zaczela zadzierać dziob do gory az wkoncu zniknęła pod powierzchnia wody. Tylko biala fontanna wody na moment miedzy falami i czesc dziobowa znikla definitywnie. Czesc rufowa trzymala sie na falach dosc mocno. Czas plynal i nawet zaczeto rozważać mozliwosc zapytania Canadyjskiej Marynarki Wojennej o pomoc przy zatopieniu czesci rufowej. Zlapanie ponowne bylo zbyt rezykowne a zagrozenie dla ruchu statkow było znaczne. Rufa plywala nastepne pare godzin i po szesciu godzinach po zatonieciu dziobu także znikla pod woda w smudze naszych poszukiwawczych reflektorow. Nanastepnego dnia , zaswiecilo slonce, sztorm wygasł i zycie wrocilo do normy jak gdyby sie nic nie stalo.
s/s “Michipicoten” sam wybral swoj koniec istnienia.
To bylo moje pierwsze niedokonczone holowanie.
.
Obraz 1
tytul “Unfinished Business”/ “ Niewykonane Zadanie”, rozmiar 24 inches x 36 inches, w technice olej na plotnie lnianym.
Na obrazie przedstawiony jest moment poczatkowej fazy gdy sa widoczne dwie polowki s/s “Michipicoten”, utrzymujacy sie obok “Koral” widoczny z prawej strony kompozycji.
Dodatkowy obraz laczacy sie z historia s/s “Michipicoten”
W latach 1970 bylismy zajeci wieloma holowaniami zlomowanych statkow z Wielkich Jezior do Europy, przeważnie do Hiszpani. W drodze na Morze Srodziemne do portow poludniowych i wschodnich Hiszpani oraz innych panstw tego samego rejonu holowania byly znacznie dluzsze niz do portow wybrzeza Oceanu Atlantyckiego. Klopotliwym miejscem do holowania byla Ciesnina Gibraltarska. W zwiazku z tym – musieliśmy specjalnie dokładnie sprawdzic stan techniczny naszych jednostek holowanych oraz wymienic baterie lamp nawigacyjnych gdyz holowanie w ruchliwej strefie przejscia na wody Morza Srodziemnego wymagaly pracujacych sprawnie swiatel nawigacyjnych na wrakach. W tym celu chowalismy sie na spokojnych wodach osłoniętych. Na przykład - Wyspami Azorskimi gdzie idac bardzo wolno na tyle zeby hol byl naprezony i wraki nie najechaly na nas, opuszczalismy szalupe i udawalismy sie na nasze wraki wykonujac niezbedne czynnosci. Byly to bardzo przyjemne momenty gdy z burzliwych wod Atlantyku gdzie nie moglismy unikac zlej pogody ze wzgledu na nasza mala predkosc ciagnac w wiekszosci dwa statki jednoczesnie (tandem) iuz bylismy troche zmeczeni. Spokojne wody i piekny widok wyspy za ktora szukalismy schronienia byly oczekiwanym urozmaiceniem naszej pracy.
Obraz 2
tytul “In Shadow of The Pico” / “ W Cieniu Pico”, rozmiar 24 inches x 36 inches (61 cm x 91,4 cm), w technice olej na plotnie lnianym.
Obraz pokazuje scene u wybrzezy wyspy “Pico” gdzie “Koral” porusza sie małą-naprzod bardzo wolniutko. prowadzac za soba dwa statki z Wielkich Jezior ( w tym wypadku s/s “G.G. Post” oraz s/s “Ontadoc” na trasie z Sorel na rzece Swietego Wawrzynca do zatoki Nemrut Limani w Turcji).
Widoczny szczyt najwyższej gory na terenie Portugali, szczyt “Pico” (od nazwy tego szczytu wyspa nosi nazwe). Na wodzie widoczna nasza szalupa plynaca z holownika na ciągniete wraki.
.
Luzne myśli
Pracowalem rowniez na roznych typach statkow w PZM, ale niezapomniane momenty zostaly wlasnie z pracy w Polskim Ratownictwie Okretowym. Moment gdy statek tonie nawet gdy wiemy ze to jest wartosc zlomowa zostawia dziwne uczucie. Gdy jest sie swiadkiem ogromnego zywiolu gdzie my jestesmy wlasciwie malym pylkiem robi niezapomniane wrazenie. Statek ma dusze.
Czym wiecej czasu spedzalem na morzu tym wiecej nabieralem respektu do wody. Znajomi z jednostek dzisiejszego SAR opowiadaja o wielu przypadkach braku przygotowania i odpowiedzialnosci osob korzystajacych z radosci zeglowania ktore doprowadzaja do tragicznego zakonczenia narazajac nie tylko siebie ale i tych co niosa pomoc. Mam nadzieje ze wszyscy czlonkowie SSI sa wyłączeni z tych zarzutow.
Tradycyjnie, jezeli sa pytania - zapraszam
Zyjcie wiecznie
Marek Sarba
Drogi Don Jorge !
Gratuluję kolejnego Sarby w Galerii, której potencjał rośnie.
Historia obrazu jest tym bardziej fascynująca, że oddaje osobiste przeżycie malarza. A sposób opisu ujawnia bardzo refleksyjną, podatną na wzruszenia osobowość. Aż trudno mi sobie wyobrazić, dlaczego dotąd nie dorobił się w Stanach szerokiego uznania i grona wielbicieli. A może się mylę i ma takowe?
Pozdrawiam bardzo serdecznie
Basia
Dzień dobry.
Jedno małe pytanie ( " ... just one more thing..."):
Na holowanym statku zapalane były światła nawigacyjne zasilane zapewne z baterii akumulatorów.
Czy ich pojemność wystarczała na rejs do Wysp Azorskich czy może z założenia światła były potrzebne i w użyciu tylko przy przechodzeniu przez cieśniny/ wyjściu z portu?
Z opisu wynika, że nikt nie wchodził na holowany statek na oceanie dla wymiany/ podładowania akumulatorów.
Jak duże wagowo/ pojemnościowo bywały takie baterie?
pozdrawiam
Lechosław Napierała
Szanowna Pani Barbaro,
Sama radosc ze jeszcze sie Pani nie znudzily moje prace. Nawiazujac do Pani SSI notki powiem tylko ze uczucia sa niezbedne w tworzeniu jakiejkolwiek formy artystycznej .Przy publikowaniu moich prac na stronie SSI zdecydowalem sie na podanie moich motywacji do namalowania danej pracy. Sprawa szerokiego uznania? Kazdy czy jest artysta czy nie chce miec uznanie ale to to juz zycie dyktuje. Ja maluje bardzo wiele lat, staram sie wystawiac w dobrym towarzystwie o co jest bardzo ciezko i czym wiecej wystawiam tym wiecej grupa spleczna lubiaca ten typ prac mnie zna. Uznanie to jest wlasnie to co Pani napisala i jest to dla mnie bardzo przyjemna satysfakcja a wiec , dziekuje bardzo.
.
Panie Lechoslawie
Swiatla nawigacyjne jak napewno Pan wie sa bardzo istotna sprawa i sa regulowane przepisami ktore musza byc przestrzegane. W przypadku jednostek holowanych montowalismy trzy swiatla nawigacyjne na kazdym a wiec swiatla burtowe i rufowe. Swiatla masztowe (topowe) sa niesione przez jednostke holujace wiec nie ma ich na obiekcie. Uzywalismy duzy zestaw akumulatorow zasadowych (bardzo ciezkie. Nie pamietam juz danych ale biorac pod uwage zuzycie energi poprzez zaroweczke latarni dobieralismy pojemnosc ktora powinna starczyc na okolo dwadziescia dni. Wynosilo to okolo czterech duzych bateri na jedna lampe w polaczeniu szeregowo-rownoleglym dajac wyjsciowe napiecie 12V. Zeby zwiekszyc zasieg zbudowalem przekazniki fotoelektryczne ktore wylaczaly lampe w czasie dnia. Trasy holowan czesto odbywaja sie z dala od tras zeglugowych ale sa miejsca gdzie nie mozna tego uniknac np, Kanal Angielski, Ciesnina Gibraltarska o Ciesninach Dunskich juz nie nadmienie itd. gdzie swiatla musza byc. Czas holowania z Kanady do Polnocnej Hiszpani trwal okolo od 18 do 21 przy dobrej pogodzie ale juz na Morze Srodziemne trzeba dolozyc 1 tydzien gdyz predkasc nasza z dwoma statkami srednio wynosila 4 do 5 wezlow. Na otwartym oceanie rowniez zmienialismy baterie oraz robilismy inspekcje ale to jest bardzo utrudnione falowaniem. Jedna bateria (zestaw 6V wazyl okolo 20kg. x 12 na caly zestaw) praktycznie trzeba skakac z szalupy na przymocowane drabinki sznurowe zamocowane przed wyjsciem w morze i trzeba wspinac sie wysoko na poklad a z tamtad z pomoca drugiej osoby wciagac z szalupy sznurami. Fala jest wieksza lub mniejsza i prosze uzyc swojej wyobrazni. A wiec ma Pan odpowiedz ze wchodzilismy chyba ze bylo bardzo zle ze strony pogody. Popatrzyc na skakanie z szalupy na drabinke jest lepsze niz ogladanie prezentacji w cyrku na trapezie gdzie maja siatke ochronna a szalupa skacze bardzo wysoko i trzeba wiedziec kiedy skakc.Pozdrawiam serdecznie
Zyjcie wiecznie
Marek Sarba.