czyli aby się zapisać w historii – tak raz na zawsze. Bezdyskusyjnie, trwale, złotymi zgłoskami. Skoro już fizycznie nie możemy żyć wiecznie to
przynajmniej zostawmy swój nieusuwalny znak na ziemi. To obsesja przede wszystkim artystów – pisarzy, poetów, muzyków, malarzy, a przede
wszystkim – architektów. Z tymi ostatnimi to kłopot największy. No bo jak się już zawzięli to budują Forum Gdańskie przed Bramą Wyżynną. Takie coś
z żelbetu trudno będzie usunąć. O wiele łatwiej pójdzie nam usuwanie pomników. A Colonel rozmyśla nad wirtualnymi (nowomowa) pomnikami
żeglarskiej pamięci.
Spoko.
Ta się zaciera samoistnie. Po latach ostają się tylko przedsięwzięcia absolutnie pionierskie. Czyli nie podniecajmy się zbytnio „aptekarskim podejściem” J
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
Nie każdy żeglarz zadaje sobie pytanie PO CO żeglujemy? Poświęciłem temu przed ponad trzema laty numer 3 tych felietoników. Pisałem tak: „Patrząc obiektywnie, trudno jest powiedzieć, co każe ludziom żeglować. Oczywiście, znajdą się wśród milionów żeglarzy, tacy których motywuje kariera, zarobki, popularność. (…). Są tacy, którzy czynią to dla rywalizacji z innymi albo po to, by coś udowodnić samym sobie. To wszystko jest ludzkie, normalne i oczywiste. Ale miliony innych żeglarzy nie kieruje się takimi motywacjami. Idą na morze, bo ono jest. (…) A więc odpowiedź na pytanie „po co?” brzmi: NO BO TAK!”
/
Źródło: „Morze nie jedno ma imię czyli o doznaniach między niebem, a ziemią…” – Rafał Jan Krause www.issa.com.pl
.
Dziś poczułem potrzebę powrotu do rozważań na ten temat, ograniczając się jednak tylko do jednego aspektu. Żeglowanie BO TAK zderza się z żeglowaniem dla bicia rekordów. Jak wszędzie we współczesnym świecie proces ten napędzają media i reklama. Umysł prostego inżyniera przyjmuje do wiadomości ale nie może zrozumieć opłacalności wydawania na przykład dziesiątków milionów euro na jednego piłkarza. Ponieważ jednak czynione jest to z prywatnych kieszeni ludzi, którzy liczyć umieją, z pewnością jest to opłacalne. Podobnie opłacalne jest inwestowanie w ekstremalny wyczyn żeglarski.
Pieniądze stymulują postęp. Czy bez tego oglądalibyśmy latające katamarany w Pucharze Ameryki, czy pojawiłyby się technologie, które dziś powoli znajdują się i na zwykłych jachtach? Pieniądze potrzebują sensacji. Rekordów, wyścigów, dramaturgii. Po światowym rekordzie Gabarda z ostatniej jesieni powstało powiedzonko, że ktoś musi szybko pisać książkę pod tytułem „W 40 dni dookoła świata”, bo inaczej nie zdąży jej wydać zanim i ta bariera padnie.
Bicie rekordów i wyścigi wymagają regulaminów. No i można sobie stwarzać regulaminy dowolne. Oczywiście ranga zawodów i ranga rekordów zależą od wiarygodności instytucji ustanawiającej regulamin, od powszechności uznawania takowego i wreszcie od rzetelności weryfikacji. Tylko takie regaty i takie rekordy niosą za sobą powszechny prestiż i napędzają tak pożądana kasę.
Bywa też tak, że ktoś wymyśla sobie „Rekord Dolnego Mazowsza w pływaniu tyłem na jednym żaglu”. Jak kogoś to bawi, czemu nie? Gorzej, że czasem media traktują takie coś śmiertelnie poważnie i taki rekordzista staje się lokalnym bohaterem, oczywiście „światowej sławy”, potwierdzającym mocarstwowość „Dolnego Mazowsza morskiego”.
Nie odmawiam nikomu prawa do przeżycia przygody, do prób wyciągnięcia pieniędzy od sponsorów, nie spoglądam nawet z politowaniem na „pismaków”. Niech każdy sobie żegluje jak lubi.
Inną rzeczą jest jednak śmiertelnie poważne traktowanie rekordomanii. Przepłynięcie 21 500 mil morskich jest tak samo wartościowe jak przepłynięcie 21 700. Czym się różnią takie rejsy? NICZYM. Różni je jedynie możliwość wpisania na jakąś listę, do znalezienia się na której przepłynąć trzeba mil co najmniej 21 600.
Vito Dumas niewątpliwie opłynął Ziemię dookoła, uczynił to w „Ryczących Czterdziestkach” i przez następne kilkadziesiąt lat był pod tym względem rekordzistą. I to pomimo, że równika nie przeciął, czego dziś wymaga „regulamin”. Vito Dumas „obiecywał” opłynięcie Ziemi wokół trzech przylądków i tego dotrzymał. Nie obiecywał 21 600 mil ani przecinania równika.
/
Źródło Internet –hojasdeafeitarargentinas.blogspot.com
.
Teliga płynąc dookoła świata „obiecywał” to uczynić samotnie, ale nie obiecywał przepłynąć Hornu ani pokonać Kanału Panamskiego samotnie i na żaglach. Czy przez to ktoś „nie zaliczy” mu rejsu?
A Szymon Kuczyński na jachcie bez silnika wholowany we flaucie do portu? A może nie zaliczymy rejsu żeglarzowi, który wszedł do portu sam, ale na silniku? Oczywista bzdura. Dlatego też rejsy Ann Gash i Joanny Pajkowskiej są dla mnie rejsami dookoła świata. Ale odmówiłbym wpisania ich do księgi rekordów formalnych. Niedawno pisałem o Bernardzie Gilboyu powszechnie uznawanym za pierwszego, który samotnie przebył Pacyfik. A przecież on kończył rejs na statku. I nikt nigdy tego nie ukrywał.
Zupełnie inną rzeczą zdarzające się oszukiwanie. Sławnym przypadkiem jest uczestnik pierwszych regat non stop dookoła świata, który kręcił się po Atlantyku symulując udział w wyścigu, nie zniósł jednak presji psychicznej. Ale nie mniej naganne byłoby gdyby na przykład ktoś twierdził wbrew faktom, że wszedł do portu na żaglach całkiem sam i nie skorzystał z holowania albo próby ukrywania faktu korzystania z pomocy drugiej osoby na krótkim odcinku czy też wejścia do portu w rejsie teoretycznie non-stop.
Samego rejsu to nie umniejsza, lecz mówi coś o żeglarzu, sponsorach, mediach. Może mówi o naszych kompleksach. Czasem też mówi o potrzebie propagandy sukcesu, kiedy to „władza” albo sponsor za wszelką cenę próbują coś udowodnić.
To także powód, dla którego tworzenie aptekarskich reguł i odnotowywanie rekordów mnie nie przekonuje. Nie odpowiada mi żeglowanie dla sławy, dla wyczynu, dla wpisania na jakąś listę na miejscu 17, a nie 18 albo 187, a nie 188. To zaprzecza duchowi żeglowania takiemu, jak ja go rozumiem.
Co nie przeszkadza mi kibicować Pucharowi Ameryki, podziwiać Tomka Lewandowskiego albo Szymona Kuczyńskiego na równi z Ellen Mac Arthur albo FrancoisGabardem.
17 stycznia 2018
Colonel
.
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Post scriptum: Uważam też za niezbędną rzetelność organizacji żeglarskich przy wpisywaniu „rekordów” na wszelkie listy. To samo dotyczy mediów. Publikowanie takowych zdezaktualizowanych z powodu upływu czasu albo też bez wyraźnego wskazania CO właściwie one zawierają, jest niechlujstwem, ale też powoduje zbędne nieporozumienia. Zrozumieć mogę przysłowiowe brukowce ale nigdy nie zaakceptuję tego w wykonaniu branżowych, czyli z założenia profesjonalnych mediów żeglarskich.
==========================================================================================
Mapka do komentarza Krzysztofa Baranowskiego (poniżej)
Bardzo mi się podoba to co pisze Colonel, mam wszakże dwa proste pytania:
1. Czy rejs non-stop dookoła świata z przystankiem po drodze to jest non-stop?
2. Czy można odbyć rejs non-stop omijając Amerykę Południową (patrz załączona mapka)?
Pytam, bo nie lubię jak koledzy żeglarze śmieją się ze mnie tylko dlatego, że jestem Polakiem i rzekomo z prawdomównością, „jak wszyscy Polacy”, jestem na bakier.
Krzysztof
Lakonicznie, bo w podróży i na smartfonie:
1. Gdybym to ja, choć to dla mnie kosmos nieosiągalny, popłynął w wersji panamskiej, to uważałbym, że samo przejście Kanału (z liczną załogą!) do niczego nie jest mi potrzebne.
2. Gdybym musiał zatrzymać się w Port Jakiśtam, to bym tego nie ukrywał i przestałbym nazywać rejs "non stopem". Po co ściemniać? To jest żeglarstwo?
3. "Przecinanie" to właśnie owo aptekarstwo, służące zgłaszaniu rekordów a nie żeglowaniu, nigdy bym nie płynął dla rekordu, mógłbym go zgłosić, gdyby wyszedł przy okazji.
Andrzej Colonel Remiszewski
Nie chodzi o "przecinanie" czy "aptekarstwo", ale właśnie o owo ściemnianie.
Można to i tak nazwać, ale wypada głośno powiedzieć.
Cieszę się, że Colonel to mówi.
Mnie tam rejsy oceaniczne nie pasjonują. Miałem się kiedyś za „żeglarza bałtyckiego”, mnie nawet jako j.kpt.ż.b. niby nie wolno było przekroczyć śluzy w Brunsbuttel (którego to zakazu przyznam się dobrowolnie - nie traktowałem poważnie). Dlatego dyskusja o „aptekarstwie” w odnotowaniach osiągnięć oceanicznych absolutnie mnie nie pasjonowała i nadal nie pasjonuje. Nie mój świat, nie moje zainteresowania (subiektywnie: takie tam nudne oranie oceanów). Po lekturze komentarza Colonela, zupełnie przypadkowo potknąłem się o prezentacje kandydatów do dorocznej nagrody magazynu „Wiatr”. A tam w opisie dokonań i zamierzeń Joanny Pajkowskiej znalazłem taki passus:
Pod koniec listopada zastaliśmy Joannę w podwarszawskim domu na skraju Puszczy Kampinowskiej. – Okolica piękna. Dookoła las i pola. Niektórzy moi goście mówią, że jest tu prawie jak na oceanie. W tej chwili nie wybieram się na morze, na razie przygotowuję narty do nadchodzącego sezonu zimowego – mówiła Asia. – Ale w przyszłym roku zamierzam wyruszyć w okołoziemski samotny rejs bez zawijania do portów. Klasyczną trasą z zachodu na wchód, wokół trzech słynnych przylądków. Z Plymouth do Plymouth. Nie szukam sponsorów, bo nie potrafię tego robić. Dlatego też nie spodziewajcie się jakiegoś medialnego szumu. Dlaczego dookoła świata? Przed laty na tym szlaku, podczas samotnego rejsu non stop wokół globu, musiałam zawinąć do portu w Republice Południowej Afryki. Zmusiły mnie do tego warunki pogodowe. Teraz chciałabym ponownie podjąć wyzwanie i zapisać ostatnie takty w tej niedokończonej symfonii. Jakoś to we mnie siedzi, więc muszę ponowić próbę...
.
Wygląda, że sprawa zawinięcia do Port Elizabeth jest już definitywnie wyjaśniona.
Doradzam zakończenie młócenia słomy w SSI !
Słomę młócą gdzie indziej
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge