To uwiarygodnia jego polityczne wynurzenia. SSI to dobre miejsce do pisania śmiało i szczerze. Ja uważam się (nieskromnie!) za człowieka koncyliacyjnego,
choć pod jednym, jedynym względem rzeczywiście zapieczonym w uporze.
Drogi Gienia – to w naszym pięknym, a bogatym wspólnym lenguaje nazywa się terco lub obstinado. Brzmi to bardziej elegancko j niż wulgarny - uparciuch.
Moją osobliwą obsesją jest to aby Polski Związek Żeglarski był rzeczywistym związkiem sportowym, opiekował się regatowcami i kwita. Aby zszedł z
przyjemniaczków, a zwłaszcza z ich kieszeni. Aby wreszcie wziął przykład z PZMot-u, który nie bada i nie rejestruje samochodów, nie wydaje praw jazdy.
Tylko tyle. Jeśli by się to ziściło – będę jednym z najaktywniejszych i zapalonych kibiców Związunia. Tomaszowi Chamerze kibicują i pozdrawiam.
Wiadomość, że Związunio jest w trakcie powolnego, samoistnego samooczyszczania brzmi obiecująco. Ale – obyśmy doczekali finału.
Zyj wiecznie !
Don Jorge
-----------------------------------------------
Wielce Szanowny Don Jorge,
Prywatnie uważam ciągnięcie tematu PZŻ za stratę czasu, ale przyjąłem zaszczytną funkcję i mam obowiązki. Bracia Mesy Kaprów Polskich zobowiązali mnie do określenia naszego stanowiska – więc zajmuję się tym najlepiej jak umiem i rozumiem. Przepraszam, że nie odpowiadam na poszczególne wypowiedzi interlokutorów. Wracam ogólnie do tematu przede wszystkim dlatego, że głosy nawołujące do rewolucyjnych i ewolucyjnych zmian są „jakoby cymbał brzmiący” – czyli tyle z nich pożytku, że brzmią. Bardzo wyraziście pokazał to ostatni Sejmik PZŻ.
ZMIANY
Jeśli, jak czytam na SSI, jest w Polsce miliony niezadowolonych żeglarzy, to kolejność rewolucyjno-ewolucyjna jest taka: Trzeba wybrać właściwych ludzi do OZŻ, potem wybrać delegatów na Sejmik reprezentujących wzburzone masy żeglarskie. Przedstawić godnych kandydatów na stołki, realny program i po prostu cały ten kram przegłosować. To jest proste jak cep, a na SSI i innych forach ani mru-mru na ten temat. Jeśli taki program jest nierealny, a wiem, że jest niemożliwy, to świadczy o znikomej skali i marginalnym znaczeniu „protestantyzmu”. Zabierający głos głównie mają pełne gęby żądań. Zdefiniowane już wcześniej „grupy rozrywkowe” szarpiące PZŻ domagają się spełnienia czasem sprzecznych oczekiwań różnych grup interesu. To żenujące, że tak wielu cierpi z powodu kasy, którą PZŻ kosi podobno na żeglarzach. Nie dziwię się, że władza żeglarska olewa totalnie taką „konstruktywną krytykę środowiska” i robi swoje najlepiej jak umie i potrafi, ludźmi których ma do dyspozycji. W ten sposób nic dobrego się nie dzieje.
A BĘDZIE GORZEJ
Jeśli doprowadzicie do realizacji swego marzenia – likwidacji obecnego PZŻ. Uda się to bardzo szybko, gdy elektorat przypiecze zadek jakiejś politycznej bandzie, a ta połapie się, że możnaby w ramach sprawiedliwości społecznej jachty opodatkować od metra bieżącego luksusu, „zdywersyfikować” sprawiedliwie opłaty tzn podnieść wielokrotnie, wprowadzić hologramy w trosce o zabezpieczenie przed złodziejami, wprowadzić podatek od szamba, spalin i świeżego powietrza, szkolenie zorganizować na wzór samochodowego prawa jazdy, a PZŻ przekształcić w żeglarski PZMot, który będzie wydawał wołczery do Rosji czy inne kartki na sznurek, gdzie paru nieudacznych kolesiów zasiądzie w ramach odstawki od głównego koryta. Wtedy zatęsknicie za terrorem Doroty Hernik. Nie jestem głosem wołającym na puszczy. Posyłam Ci Don Jorge do wykorzystania inny głos człeka doświadczonego przez PZŻ – zdawał tu egzaminy, budował jacht oceaniczny, rejestrował i wypływał w daleki świat: Leszka Koska – mojego współtowarzysza z wyprawy „Konstantego Maciejewicza” 1972/1973 – ostatnio ćwiczonego przez Urząd państwowy w Australii.
NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ, ŻE
PZŻ ma swój udział w tym, czym jest żeglarstwo w naszym kraju, jego skala i rola w życiu obywateli. Bracia Wybrzeża dali temu wyraz na Sejmiku. Nie da się pominąć faktu, że
PZŻ jest instytucją państwową, działa w określonym układzie politycznym, w oparciu o konkretnych ludzi, poddany jest działaniu systemu i jest zasadniczo uzależniony od matki-karmicielki. PZŻ ma określone zadania i limitowane na nie środki. Kto tego nie uwzględnia, to jest naiwnym awanturnikiem bez znaczenia. Podobno Krzysztof Baranowski był kandydatem ”freedomitów” i niektórych „ścigantów” na Prezesa. Jego program wyborczy jest tyleż doskonały co nierealny. Na jego realizację potrzeba bowiem dwudziestu PZŻ-tów z budżetem też dwudziestokrotnie większym i zespołem ludzi, których jakoś nie widać. Dlatego taki program przez działaczy musi być traktowany jako wyborcza kiełbasa. Każdy, kto coś robi w OZŻ ( i nie tylko) wie, że społeczna działalność nabiera wspaniałych rumieńców, gdy wspierana jest poważnymi donacjami. Snucie megaplanów przy minikasie to sambójstwo wyborcze. A pieniądze, którymi obraca PZŻ (krwawica żeglarzy, o którą toczy się bój) to śmieszne kwoty. OZŻ – ty nie mogą bez tych pieniędzy funkcjonować, a centrala ma wyznaczone cele do realizacji. Na mecenasów zaś nie ma co liczyć w tym pokoleniu. Elity finansowe mają aktualnie inne problemy do rozwiązania niż ten, jaką by tu społecznie cenną inicjatywę żeglarską wspomóc. Ktoś kto chce odebrać decydentom (delegatom z OZŻ – 100 mandatów) podstawę ich egzystencji jest .... jak to określić?
KILKA PORAD
Jeśli nie masz armat, pieniędzy ani ludzi do prawdziwej walki to daruj sobie gardłowanie. Skoncentruj się by cokolwiek załatwić, spróbuj się dogadać z wrogiem, albo go omiń. Jeśli jest prawdą, że rejestracja jachtu w PZŻ to niewiarygodna gehenna, a narzekających żeglarzy miliony, to zgodnie z prawami rynku dawno powinna powstać filia VYRAC (Vanuatu Yacht Register and Certification) wydający znacznie taniej niż znienawidzony PZŻ dokumenty rejestracyjne jachtu i kapitańskie, a dla wymagających – komandorskie patenty. Leszek Kosek to załatwi – jest zaprzyjaźniony zarówno z Wielkim Wodzem Big Mambas (duże tutki na interesie) jak i Small Mambas – tutki mniejsze, tamże). Na łódkach rejestrowanych na Vanuatu pływa się w Polsce i po świecie swobodnie, bez żadnego stopnia. Inspektorzy, kursy, szkolenia – wszystko niepotrzebne, pełna wolność w główkach portowych. Ja nie żartuję – są w Polsce tacy armatorzy, dla których PZŻ nie istnieje. Nie produkują koszulek wolnościowych jak dzieci – załatwiają sobie rzeczywistą wolność.
Należę do środowiska żeglarskiego, które z PZŻ miało swoje przeboje. (Patrz książka Z. Pieńkawy „Pokłon Hornowi”, s. 57, 58). Ale nie wynikały one ze złej woli, tylko z uwarunkowań zewnętrznych i wewnętrznych. Nic legalnie nie załatwi w PZŻ (ani żadnej innej państwowej instytucji) ten, kto tych uwarunkowań nie bierze pod uwagę. Dr Zawalskiemu PZŻ nie przeszkadza w budowie NCŻ. Ale też Zawalski nie zaczął od donosu, że łobuzy z PZŻ nie chcą dawać pieniędzy zrabowanych żeglarzom na Narodowe Centrum Żeglarstwa. Ja nie wierzę, że do byłego i obecnego PZŻ dorwali się ludzie, którym zależy, by miliony żeglarzy ich przeklinały w długie mazurskie i maryniarskie wieczory. Są tam ludzie, którzy na pewno chcą coś zrobić dla żeglarstwa. Nie wiem czy dostają taką szansę. Czytam na Twoich stronach dostojny Don Jorge, że to banda amatorów, nawet baranów. Gdzie są Ci prawdziwi fachowcy? Co stworzyli poza lamentem na PZŻ? Gdzie są te działania pozytywne, inicjatywy oddolne?
----------------------------------------------------------------------
Teraz odrobinę prywaty – pośród licznych kwestyj, które mi flaki wypruwają na żywca jest na poczesnym miejscu polski system edukacyjny. Nie tylko w żeglarstwie, niemal w każdej dziedzinie, gdzie rodacy się uczą czegokolwiek. PPZE – polska podstawowa zasada edukacyjna polega na tym, że uczymy czegośtam w szkole, na uczelni, kursie prawa jazdy i żeglarskim, a na egzaminie trzeba wykazać, że uczniowie to głąby i idioci. Nikomu nie przeszkadza fakt, że skoro po kursie egzaminu nie zdaje więcej niż parę procent kursantów, należałoby wymienić natychmiast wszystkich nauczycieli, bo nie mają pojęcia o nauczaniu. W klasie mojego chłopaka nauczyciel „podwyższa poziom szkoły” stawiając za każdym razem 30 pał na 32 uczniów. Znajomy kapitan z trzydniowego kursu radiotelefonicznego wrócił bez zdanego egzaminu, bo „zagięli” go na regulaminach. Często porównuje się w dyskusjach patenty żeglarskie i prawa jazdy. Czy zwróciłeś Szanowny uwagę, że dzieci i blondynki zdają przeważnie za pierwszym razem egzamin teoretyczny na prawo jazdy od kiedy opracowano 600 pytań, z których chyba 20 jest losowanych na egzaminie? Na praktycznym – jest po staremu – zdaje się za wziątkę lub za piątym razem. Skoro poza żeglarskimi strukturami oficjalnymi jest tylu fachowców, to proszę o opracowanie iluśtam pytań, które musi znać a. żeglarz, b. kapitan. Z podaniem uzasadnienia merytorycznego i źródeł. A także propozycje zmiany zakresu kompetencji. Z dobrą argumentacją. Takie dokumenty to jest coś! Trzeba zdefiniować wymagania i podać je w formie najmniej dyskusyjnej. To także jest wyzwanie intelektualne: jaki zakres wiedzy i sztuki żeglarskiej jest naprawdę konieczny. W towarzystwie żeglarskim poglądy oscylują tu przecież od całkowitej wolności po edukację żeglarzy na poziomie absolwentów Akademii Morskich. Wokół takich i lepszych projektów niech się więc gromadzi energia młodych, zdolnych, bywałych i oczytanych, a nie wokół opowieści czym jest albo czym nie jest PZŻ i jego ludzie. I to by było na tyle. Z góry proszę o wybaczenie, jeśli nie znajdę już motywacji by coś jeszcze rzeźbić w tym temacie. Dalej bawcie się już beze mnie!
Piszesz Szanowny Don Jorge, że szanujesz mnie za to, że przesłanie z „oblężonej twierdzy” skierowałem do Ciebie w pierwszej kolejności. (Sejmik pokazał chyba wyraźnie, że „oblężenie twierdzy” to pobożne życzenie, a nie jakiś znaczący fakt, ale mniejsza z tym). Ja szanuję Cię natomiast dlatego, że robisz dobrą robotę o czym już kiedyś donosiłem. Nie oznacza to jednak, że podzielam Twoje i inne preferowane na SSI poglądy we wszystkich sprawach. Dyskusja ma zresztą sens tylko wówczas, jeśli się różnimy. Piszę te kawałki z obowiązku i z życzliwości, a nie, żeby komuś dowalić albo i co gorsze. Zawsze mnie irytuje, gdy widzę jak tęga para idzie w gwizdek, a działania psu na budę.
Chylę kapelusza nisko i już wiosennie
Eugeniusz „Gienia” Moczydłowski
Kapitan Mesy Kaprów Polskich
-----------------------------------------------------------
P.S. Z nabyciem marynarki poczekaj: moja była modna 25, 15 i 5 lat temu. Dopiero za 5 lat znów będzie trendyJ EM.
Szanowny Kapitanie Mesy Kaprów Polskich
Od czasu do czasu występuję w roli cymbała brzmiącego licząc na to, że ktoś na chwilę wsłucha się w jego brzmienie i zapamięta przekaz.
Pozwolę sobie o inną interpretację głównych tematów poruszonych w Pana wypowiedzi.
Zmiany
Sugerowana przez Pana ścieżka doprowadzenia do satysfakcjonujących „przyjemniaczków” (żeglarzy uprawiających żeglarstwo przyjemnościowe) zmian w PZŻ jest propozycją dobrowolnego uczestnictwa w chocholim tańcu, który niewiele zmieni, a jeśli już to w bardzo długim przedziale czasu. Żeglarze zorganizowani według Pana terminologii w grupy rozrywkowe nie postawili sobie za główny cel zmian w PZŻ, lecz ochronę interesów środowiska przez siebie reprezentowanego. Mam przyjemność wraz z 516 żeglarzami należeć do grupy rozrywkowej o nazwie Stowarzyszenie Armatorów Jachtowych. Nasze gęby są pełne żądań i postulatów, które maja doprowadzić do normalności. Normalności, której nie trzeba wymyślać, wystarczy rozejrzeć się wokół i adoptować to, do czego inni dochodzili wiekami.
Mówiąc o marginalnym znaczeniu protestantyzmu, kieruje się Pan danymi statystycznymi, które w tym przypadku należałoby odpowiednio zinterpretować. Można stwierdzić, że poprzez kluby żeglarskie i innych członków, PZŻ zrzesza miliony żeglarzy. W porównaniu z taką liczebnością, ponad kilkuset członków SAJ (myślę, że niewielu więcej Braci ze STOWARZYSZENIA BRACTWO WYBRZEŻAMESA KAPRÓW POLSKICH) jest zwykłym błędem statystycznym, który powinien być pomijany, przy poważnych statystykach. A jednak ich waga głosu jest nieporównywalna z głosem statystycznego członka PZŻ. Dlaczego?, dlatego, że członkiem PZŻ zostaje się systemowo, a członkiem stowarzyszeń związanych z żeglarstwem z własnego wyboru.
A będzie gorzej
Gorzej może być zawsze, niezależnie od stopnia naszej współpracy, sympatii czy spolegliwości. Wydarzenia ostatnich lat i miesięcy wyraźnie określiły pozycję PZŻ w procesie decyzyjności. Wszystkie te rzeczy o których Pan pisze, że mogą się zdarzyć, w większości przypadków są procesie tzw. procedowania i oddychający pełną piersią bez ograniczeń ze strony grup rozrywkowych PZŻ niewiele mado powiedzenia. Jest traktowany per nogampodobnie jak reszta reprezentantów środowisk żeglarskich.
Moim marzeniem nie jest likwidacja PZŻ. Moim postulatem jest ograniczenie roli zarządczo-decyzyjnej do spraw sportowych, tak jak mówi o tym Ustawa o Sporcie. Dlaczego tak drastyczne ograniczenia, dlatego, że ostatnie dwadzieścia parę lat jest dowodem na niereformowalność tej instytucji. Jest małe światełko w tunelu po ostatnich wyborach w PZŻ, ale jeszcze jest tak małe, że trudno ocenić źródło pochodzenia.
Nie można zapomnieć, że
Osobiście mam dobrą pamięć. Pamiętam i zawsze będę pamiętał, że jako bardzo młody i młody człowiek ścigałem się regatowo na sprzęcie zakupionym przez PZŻ, trener był opłacany przez PZŻ, wyjazdy na regaty podobnie. Myślę, że pamięć nie zawodzi również tych co pływali po morzach i oceanach. Ale w XXI wieku środki którymi dysponuje PZŻ są bardzo ograniczone. Zawodnicy wyczynowi utrzymywani są głównie przez sponsorów, podobnie jak wyprawy morskie. Nie straszmy więc wszystkich wokół, że jak zabraknie PZŻ to jachty pozostaną na zimowych łożach. Zdecydowana większość jachtów to jachty prywatne, a ich właściciele nie chcą i nie mają moralnego obowiązku utrzymywania w jakikolwiek sposób organizacji, która ich ogranicza.
Kilka porad
Porady są cenne i można by dołożyć jeszcze parę innych rozwiązań. Porada żeby być osobą elastyczną wynika z tak zwanego doświadczenia życiowego i w pewnym zakresie się z tym zgadzam, ale prowadzi do odwiecznego pytania „czy zawsze cel uświęca środki”. Może jednak dla lepszego samopoczucia warto czasami współpracować z grupami rozrywkowymi , które czytają ustawy, biorą udział w procesach legislacyjnych, nie pozwalają popaść urzędnikom w błogi stan samozadowolenia.
Szanowny Kapitanie Mesy Kaprów Polskich, choćby przez wzgląd na kaperski rodowód Twojej organizacji nie sugeruj innym leniwej egzystencji w owczym stadzie, nie rób z nich Don Quijote de la Mancha, bo zanim się obejrzysz zostaniesz Sancho Panso.
Eugeniusz Ziółkowski
Z zainteresowaniem przeczytałem „porady” Eugeniusz Moczydłowskiego. Zdaję sobie sprawę, że tytuł zapewne pochodzi od Don Jorge i, że intencją Autora nie było pouczanie kogokolwiek, a raczej wyrażenie opinii, do czego każdy ma prawo. Jednak tekst, niemal w każdym zdaniu wzbudził mój sprzeciw.
Dlatego pozwalam sobie na polemikę, dla przejrzystości odnosząc się kolejno do cytowanych, nie zawsze w całości, akapitów.
Pisze Autor:
„Prywatnie uważam ciągnięcie tematu PZŻ za stratę czasu, ale przyjąłem zaszczytną funkcję i mam obowiązki. Bracia Mesy Kaprów Polskich zobowiązali mnie do określenia naszego stanowiska – więc zajmuję się tym najlepiej jak umiem i rozumiem.”
Już z tym zdaniem nie mogę się pogodzić. PZŻ „wciąż jeszcze istnieje” i w obecnym w minionym, a także obecnym kształcie” ma znaczenie dla polskiego żeglarstwa w ogólności i polskich żeglarzy, każdego z osobna. Jeśli tak, to debatowanie o PZŻ ma sens.
„Jeśli, jak czytam na SSI, jest w Polsce miliony niezadowolonych żeglarzy...”
To stwierdzenie jest nie fair. Ani miliony, ani setki tysięcy. Nikt nie wie, ilu żeglarzy jest w Polsce i nikt nie wie, jaki procent jest zadowolony, a jaki nie. Nigdy też w SSI nie padło stwierdzenie o „milionach”, ani nawet o większości.
Na pewno niezadowolonych jest bardzo wielu. Także na pewno niezadowolenie manifestuje znikomy ich procent, a czynnie działa ułamek procenta. Tak jest w każdej dziedzinie polskiego życia. Być może to relikt poprzedniego ustroju, może ma inne przyczyny ale taki jest fakt. A jak liczna była opozycja w peerelu w latach 70??!! Jak to się miało do liczby „niezadowolonych”?
„Trzeba wybrać właściwych ludzi do OZŻ, potem wybrać delegatów na Sejmik reprezentujących wzburzone masy żeglarskie. Przedstawić godnych kandydatów na stołki, realny program i po prostu cały ten kram przegłosować. To jest proste jak cep, a na SSI i innych forach ani mru-mru na ten temat.”
Nie będę teraz szukał po archiwach ale teraz szukał po archiwach, mam jednak wrażenie, że w SSI bywało o tym. Sam Don Jorge kiedyś nie tylko kandydował ale i wszedł do władz Związku. Natomiast SSI nie jest agendą Związku, nie jest medium związkowym, nie ma powodu, by prowadził kampanię wyborczą w nim.
Rada jest słuszna, może nie jak konstrukcja cepa ale jak kosa postawiona na sztorc. Tyle, że nie dotyczy portalu ani Klanu SSI.
„Jeśli taki program jest nierealny, a wiem, że jest niemożliwy, (…) Zabierający głos głównie mają pełne gęby żądań. Zdefiniowane już wcześniej „grupy rozrywkowe” szarpiące PZŻ domagają się spełnienia czasem sprzecznych oczekiwań różnych grup interesu.”
To jest realne, wymaga jednak czasu. Może całej kadencji, może więcej. Natomiast stwierdzenie o grupach interesu brzmi insynuacyjnie. A o jakich żądaniach mowa? Mnie jest znane jedno: zostawcie nas w spokoju. Dziś mam jeszcze nie żądanie, a oczekiwanie: Współpracujmy. I spotyka się to z wzajemnością.
„Jeśli doprowadzicie do realizacji swego marzenia – likwidacji obecnego PZŻ.”
Kto „doprowadzicie”? Znów insynuacja. Kto próbuje doprowadzić? Są owszem tacy, co tak uważają, ale każdy czyni to we własnym imieniu. Nie znam organizacji, czy też zorganizowanej grupy, która miałaby taki cel. A reszta tego akapitu brzmi jak hasło” „Niech porządni zapisują się do pzpr”.
Otóż nie. To było oszustwo, zmierzające tylko do stworzenie alibi wobec własnego konformizmu. Te czasy minęły. A ja wierzę w możliwości autoreformy PZŻ.
„PZŻ jest instytucją państwową, działa w określonym układzie politycznym, w oparciu o konkretnych ludzi, poddany jest działaniu systemu i jest zasadniczo uzależniony od matki-karmicielki. PZŻ ma określone zadania i limitowane na nie środki. Kto tego nie uwzględnia, to jest naiwnym awanturnikiem bez znaczenia.”
Otóż to! To jest sedno sprawy – widzenie PZŻ, jako agendy państwa, superurzędu od żeglarstwa. PZŻ musi przestać być instytucją państwową. PZŻ, to stowarzyszenie obywateli, a nie centralny urząd żeglarski. Takie podejście to relikt lat stalinowskich. Dziwię się, że prawdziwy żeglarz może coś takiego powtarzać.
Nie mam nic przeciwko wykonywaniu przez PZŻ niektórych czynności administracyjnych w imieniu państwa, o ile to państwo zawrze ze Związkiem stosowną umowę. Ale nie może być tak, że Związek jest „władzą żeglarską” decydującą o tym, kto i jak żegluje. „Nie mówcie nam jak mamy żyć” – to hasło jest także i w tym wypadku aktualne.
Na szczęście obecny Zarząd Główny PZŻ to widzi, a to daje pole do współistnienia i współpracy z innymi organizacjami.
„Skoncentruj się by cokolwiek załatwić, spróbuj się dogadać z wrogiem, albo go omiń…”
Po za tym, że nie widzę „wroga”, to właśnie to się działo – PZŻ był omijany „Nic nie chcemy od PZŻ, pod warunkiem, ze on od nas nic nie chce” – tak mówiono i pisano. Dziś jest pole do dogadywania się. Nie jesteśmy już „internetowymi oszołomami”, za to próbujemy wspólnie bronić wolności żeglarzy przed biurokracją.
„Na łódkach rejestrowanych na Vanuatu pływa się w Polsce i po świecie swobodnie, bez żadnego stopnia. Inspektorzy, kursy, szkolenia – wszystko niepotrzebne, pełna wolność w główkach portowych. Ja nie żartuję – są w Polsce tacy armatorzy, dla których PZŻ nie istnieje. Nie produkują koszulek wolnościowych jak dzieci – załatwiają sobie rzeczywistą wolność.”
Tak są. Sam pływam pod obcą banderą. I mnie to boli! Nie mam przyjemności w tym żadnej. Pomijając fakt formalnej niezgodności z polskim prawem, (tak Kolego, mnie jeszcze uczono Kodeksu Morskiego przed egzaminem kapitańskim, a dziś warto poznawać prawo samemu), to jest coś takiego jak poczucie bycia Polakiem.
Problem z rejestracją nie leży w „terrorze” p. Hernik, nawet nie w trudnościach rejestracji akurat w PZŻ, tylko w absurdalnych przepisach i procedurze tej rejestracji. Zapraszam do lektury obecnych przepisów i projektu, nad którym pracuje rząd.
A jak już przejdę wreszcie pod upragnioną polską banderę, to będę drżał, co też wymyśli mi władza. Jaki nowy rodzaj instrukcji będę musiał posiadać, jakiej inspekcji dokonać, jaki podatek zapłacić. To są prawdziwe problemy.
Tu jest rola dla organizacji żeglarskich, polecam cytat ze statutu, którejś z brytyjskich organizacji żeglarskich: „Dbać o to, by żadne władze ani instytucje nie ograniczały wolności żeglowania”.
Oczywiście rolą PZŻ jako „właściwego związku sportowego” jest przede wszystkim funkcja sportowa, szczególnie w zakresie wysokiego wyczynu. Pięknie byłoby, gdyby Związek był w stanie rozwijać sportowe szkolenie dzieci i młodzieży. Z tego, co wiem, takie plany w Związku są. I o ile się orientuję, nie zależą one od „haraczy” zbieranych od żeglarzy rekreacyjnych. To inna skala kwot. Jako absolutnie niezainteresowany wszelkim ściganiem się nie mam tu żadnych interesów, ani oczekiwań wobec Związku.
Chciałbym raz jeszcze mocno zwrócić uwagę, że nie PZŻ jest problemem dla owych „milionów” żeglarzy. Ogromna większość z nich nie ma ze Związkiem do czynienia. Miałoby jeszcze mniej, gdyby było u nas normalnie. W państwie!
Nie ma żadnej potrzeby istnienia obowiązkowych patentów dla żeglarzy rekreacyjnych. Nie ma potrzeby „szkolenia na patent”.
Jest potrzeba upowszechniania świadomości, że we własnym interesie warto się douczać, zdobywać umiejętności. Jest potrzeba wspierania publikacji mądrych podręczników, poradników i leksykonów. KTO wsparł wydanie książki Pieśniewskiego, o której miałem zaszczyt niedawno pisać? Związek? Pewnie nawet nie został oto zapytany. To nie ten obszar zainteresowań. Jak dotąd! Może się to jednak zmieni. Wierzę w to.
Dyskusja też nie byłaby potrzebna, gdyby państwo umiało zrezygnować z nadmiaru inspekcji technicznych, nadzorów, formalnych dokumentów odniesieniu do żeglarzy rekreacyjnych pływających na małych jachtach. O tym trzeba dyskutować, a nie o walce kogoś z kimś albo o braku pieniędzy w związku sportowym.
Krótko mówiąc: zadaniem wszelkich organizacji żeglarskich jest, obok różnych szczegółowych zadań statutowych, dbanie o to, by żeglowanie było dostępne, łatwe i nie warunkowane zbędnymi czynnościami biurokratycznymi i zbędnymi haraczami finansowymi. Tu nie ma co cofać się do przeszłości zamierzchłej, ani tej nawet sprzed roku. Tu wszyscy musimy dbać o to, by urzędnicy, wszelkiej maści administracje i biurokracje, nawet jeśli „oddają je” w nasze ręce, nie zajmowały się przede wszystkim mówieniem nam, jak mamy żeglować i jak mamy żyć. No i kontrolowaniem, czy aby na pewno to czynimy.
Tak rozumiem misję stowarzyszeń żeglarskich, wspólną dla wszystkich, niezależnie od szczegółowych celów, różnych dla każdego. I mam wrażenie, że w PZŻ też to rozumieją, przynajmniej „głowa”.
System edukacyjny to kwestia na tyle poważna, że zajmę się nią osobno, teraz tylko jedna uwaga: całkowita wolność to wolność od obowiązkowych patentów, a nie od wiedzy i umiejętności. Jeśl ktoś twierdzi, że tezą „wolnościowcówe” jest nieuctwo, to zwyczajnie kłamie, nawet jeśli potrafi znaleźć przykłady takich wypowiedzi. Wierzę, że takiego podtekstu w wypowiedzi Eugeniusza Moczydłowskiego nie ma.
Andrzej Colonel Remiszewski
(Oczywiście całkiem subiektywnie i prywatnie).
Kol. Moczydłowski pisze, że PZŻ jest instytucją państwową uzależnioną od matki karmicielki !
Święta prawda !
Po co więc ci niby delegaci OZŻ, po co zebrania, po co wybory ....?
(takie wybory były niegdyś do Sejmu ??)
Ale jest łupem ! (wyborczym jakiejś "opcji")
.
Ponadto.
Jak dobrze zrozumiałem dzięki PZŻ nie ma i nie będzie:
- hologramów przeciw złodziejom
- podatku od szamba
- podatku od spalin i świeżego powietrza
- szkolenia na wzór samochodowego prawa jazdy
- wołczerów do Rosji
- kartek na sznurek
- kolesi u koryta
(po zmianie nie koniecznie dobrej: "tamci kradli, teraz niech nasi też zarobią")
R. XXI
SSI jest niewątpliwie najpoważniejszym i rzeczowym portalem w polskim żeglarstwie, nie tylko rekreacyjnym.
Dlatego umieram z ciekawości czy ktoś ze szczytu władz PZŻ czyta publikowane w SSI korespondencje.
Chyba warto, aby Prezes, Wiceprezesi (zwłaszcza ten morski) i Zarząd tu zaglądali.
A może ktoś z tego grona „da głos” ?
Pzdr.
Tadeusz
Witaj Szanowny Don Jorge!
Przyznam szczerze, że zostałem zaskoczony listem Eugeniusza Moczydłowskiego. Nie wiem czy to zamierzone, ale opublikowanie go akurat w dniu Święta Niepodległości jest znamienne. :-)
Jeżeli to Twoja sprawka Gospodarzu, gratuluję.
Jeżeli nie, wdać to palec Boży.
Ale do rzeczy. Koledzy żeglarze z PZŻ już zapomnieli co na spotkaniu w ministerstwie do prezesa Kaczmarka powiedział Maciek Kotas. Na pytanie Prezesa czego przyjemniaczki oczekują od Związku, powiedział: „chcę aby Związek nic ode mnie nie chciał”. Widać związkowcy już o tym zapomnieli. Ja brutalnie i wprost powiem dosadniej. Los Związku i pewnie nie jestem w tym osamotniony, mi zwisa. Możecie sobie w tym Związku żyć wspomnieniami o przebrzmiałej chwale, dokonaniach i czym tam chcecie. Snujcie plany na przyszłość nadal wierni dewizie weźmy się i zróbcie.
To nie dzięki Wam, a kolegom Protestantom nie muszę jak chłop pańszczyźniany czapkować samozwańczym idolom z PZŻ. Idolom według nich, karbowym w folwarku zwanym PRL. Będąc niezadowolonym aby zmieniać przyłączyłem się do innych mnie podobnym - nie potrzebując do tego Związku a wręcz przeciwko niemu. Wallenrod nie jest moim bohaterem i pewnie mało kto inny chce dziś iść jego śladem. Przyznam jednak, że listy Eugeniuszy coś we mnie zmieniły. Jestem coraz bliższy, mimo organicznej niechęci do „bycia członkiem”, decyzji o wstąpieniu, o ile mnie zechcą - do SAJ. Ich cele są moimi celami więc może im się przydam. Różnica między SAJ a PZŻ taka, że ci pierwsi mnie do siebie zachęcają, a nie obrażają iż nie jestem „ich”. Jeżeli Związek chce coś znaczyć musi zwalczyć swoją megalomanię i zacząć myśleć o sobie jako o słudze nie jak o Panu. Szacunku i przywództwa już nie da się zadekretować. Na to trzeba sobie zapracować.
----------------------
Co do polityki to w przypadku niekorzystnych zapisów w ustawie o rejestracji jachtów mam zamiar odesłać banderę mojego jachtu na przechowanie Panu Prezydentowi - prosząc o pomoc w zmianie niekorzystnych rozwiązań. Tak abym, jako góral świętokrzyski odwiedzając groby bliskich, nie był zmuszony wstydzić się za salutowanie Pomnika Obrońców Westerplatte niemiecką banderą.
--
POZDRAWIAM!
Jacek
A facebook bez ograniczeń i czekanie na zatwierdzenie
Eugeniusz Ziółkowski pisze:
„…Mam przyjemność wraz z 516 żeglarzami należeć do grupy rozrywkowej o nazwie Stowarzyszenie Armatorów Jachtowych. Nasze gęby są pełne żądań i postulatów, które maja doprowadzić do normalności. …”
Otóż byłem parę lat temu na Walnym SAJ ,zapłaciłem wtedy składki , ale za pełną liberalizacją nie jestem.
Chociaż doceniam ważną rolę SAJ to za radykalną liberalizacją dziś nie jestem, uważam, że za wcześnie na nią.
Staram się zrozumieć Colonela ,dlaczego pływa pod obcą banderą, ale nijak zrozumieć nie mogę.
Colonel pisze:
”…A jak już przejdę wreszcie pod upragnioną polską banderę, to będę drżał, co też wymyśli mi władza. Jaki nowy rodzaj instrukcji będę musiał posiadać, jakiej inspekcji dokonać, jaki podatek zapłacić. To są prawdziwe problemy….”
Sam od 2008 pływam pod polską banderą /od kupna pierwszego jachtu/.
I jakoś nie miałem nigdy drgawek o jakąs instrukcję itd. I to nie są prawdziwe problemy!
Pewnie, że na wszelki wypadek mogę przestać wychodzić na ulicę, bo cegła spadnie mi na łeb.
Marian Lenz jak zwykle, jak mu się coś nie podoba , to usiłuje zamieszać/pamiętacie niedawno o etyce? , a przecież wystarczy przeczytać statut PZŻ.
-----------------------------------
Z tą popularnością SSI bym nie przesadzał - w dobie facebooka, gdzie właśnie istnieje wolność umieszczania tekstów, zdjęć , filmów pod nazwiskiem przecie a i bez czekania na zatwierdzenie.
Pozdrawiam
Witold
Tak sobie czytam komentarze i mam wrażenie, że zarówno Eugeniusz Moczydłowski wciąż taki widzą PZŻ, jaki minął.
Precyzyjnie: mija.
A może by tak dać szansę Zarządowi Głównemu wybranemu wiosną?!
A może by tak zauważyć kto jest prezesem, kto wiceprezesami, kto skarbnikiem .
Chcemy stworzyć wroga, czy chcemy współistnieć bezkonfliktowo?
Mnie to pierwsze nie interesuje.
Obecny PZŻ chce od nas nic nie chcieć.
Dajmy szansę!
Żyjcie wiecznie!
Colonel
Nie wiem czy Gienia Moczydłowski mnie ma na myśli pisząc o „naiwnym awanturniku bez znaczenia”, ale akurat tak się składa, że moje nazwisko w tym miejscu właśnie pada.
Pisze Gienia: „podobno Krzysztof Baranowski był kandydatem ”freedomitów” i niektórych „ścigantów” na Prezesa. Jego program wyborczy jest tyleż doskonały co nierealny”…
Nie wiem czy mam się czuć mile połechtany czy zawstydzony, ale ja na Prezesa nie kandydowałem, nikt o tym ze mną nie rozmawiał, a nawet na sejmiku wyborczym nie byłem. Ratuje Gienię słówko „podobno”, co znaczy, że gdzieś coś tam słyszał, ale niezbyt dobrze.
Natomiast przy moim programie wyborczym Gienia jest już pewny i go chwali, że jest „doskonały” i gani, że „nierealny”…
Żadnego programu wyborczego nie ogłaszałem ani nikomu się nie zwierzałem, ponieważ ostatnio nie miałem żadnego programu, z tego prostego powodu, że nie zamierzałem startować w jakichkolwiek wyborach, ani w PZŻ ani w Bractwie Wybrzeża.
Biorąc pod uwagę ten jeden, mało wiarygodny fragment wystąpienia Moczydłowskiego, z nieufnością traktuję jego całość:
Gienia zapewne chciał nam przekazać coś bardzo mądrego ale nie bardzo mu to wyszło.
Krzysztof Baranowski
Szanowny Kolego Witoldzie – możliwość publikowania w SSI oceniam jako przywilej, a nie mus.
Rzeczywiście – chyba powinieneś przerzucić się do popularnego Facebooka, gdzie nie ma ani czekania ani zatwierdzania.
Tam będziesz czuł się dobrze.
Pzdr.
--
Tadeusz Biały
Dzień dobry.
Zatwierdzanie postów przez Właściciela SSI to nie wada - to zaleta.
Z mojego punktu widzenia - mam gwarancję, że bez względu na różnicę poglądów i opinie Szanownych Dyskutantów, zachowany zostanie wzajemny respekt i szacunek.
Pozdrawiam
Lechosław Napierała
Szanowny Don Jorge!
Czytam systematycznie SSI, a nawet czasem coś tu "bąknę" i doszedłem do wniosku, że niezmienną prawdą jest "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".
Mnie, żeglarza, który pływał i pływa (bo ma "fioła" na tym punkcie) na jachtach klubowych, jachtach COŻM Trzebież i ostatnio na jachtach czarterowanych nie przeszkadza ani PZŻ, ani SAJ, ani Bractwo Mesy Kaprów Polskich, ani inne samorodne organizacje żeglarskie.
Każdy miał, ma i będzie miał "swoje" racje, nie zawsze wynikające z pobudek w pełni interesujących całe rzesze żeglarzy takich jak ja.
Każdy ma, bo był czas, że nie zawsze miał, swobodny dostęp do pływania, a to jest NAJWAŻNIEJSZE, prawda?
A patenty żeglarskie i wymogi z tym związane? No cóż, były i moim zdaniem, widzę to po tych, których żeglarstwo dopiero wciąga, powinny być.
Mój punkt "widzenia" wynikający z "siedzenia" :))) - chciałbym:
- móc taniej pływać, do czego jak sądzę zapewne potrzebny jest ktoś taki jak SAJ walczący o koszty,
- móc spokojnie spać gdy mam dobrze wyszkolonego wachtowego, do czego potrzebny jest ktoś taki jak PZŻ wydający patenty i pilnujący wyszkolenia,
- by PZŻ, mający bądź co bądź środki z "kasy państwowej" czyli z naszych podatków, troszkę łożył nie tylko na sport żeglarski ale również na takie "samorodki", wymienię tu tylko dwa z wielu, jak "Bitwa o Gotland" czy "Regaty o Puchar Poloneza".
Z pozdrowieniami
Lech Lewandowski
Drogi Jerzy!
Czytam, czytam i oczętom własnym nie wierzę.
Krzysztof pisze: Nie wiem czy mam się czuć mile połechtany czy zawstydzony, ale ja na Prezesa nie kandydowałem, nikt o tym ze mną nie rozmawiał, a nawet na sejmiku wyborczym nie byłem. Ratuje Gienię słówko „podobno”, co znaczy, że gdzieś coś tam słyszał, ale niezbyt dobrze.
.
Dziękować Bogu, jeszcze mnie skleroza nie trafiła, a ten cholerny Niemiec, co ludziom chowa buty, nie dopadł, więc nadal mam pamięć słonia.
Krzysztofie, really ????
A to, to co? Fałszerstwo wyborcze?:
W dniu 25.03.2001 zakończył swoje obrady XXXIX Sejmik Sprawozdawczo-Wyborczy PZŻ.
Wyniki wyborów były następujące:
1. Wiesław KACZMAREK - PREZES (77,1% głosów)
(konkurenci: Krzysztof BARANOWSKI - 8,6 % głosów i Wiesław ROGALA - 3,8 % )
Krzysztof pisze: Żadnego programu wyborczego nie ogłaszałem ani nikomu się nie zwierzałem, ponieważ ostatnio nie miałem żadnego programu, z tego prostego powodu, że nie zamierzałem startować w jakichkolwiek wyborach, ani w PZŻ ani w Bractwie Wybrzeża.
A to, to co? Ktoś się podszył pod Baranowskiego? O, skubany!:
DEKLARACJA PROGRAMOWA KANDYDATA NA PREZESA Jako kandydat na Prezesa PZZ dostrzegam konieczność przeprowadzenia zasadniczej reformy struktury i zasad działania Związku po to, by stał się on ponownie potrzebny wszystkim zeglarzom.
Uważam, że należy wykorzystać doświadczenia żeglarskich krajów Unii Europejskiej i zróżnicować cele i sposoby działania sportu żeglarskiego w rozumieniu wyczynu oraz jachtingu turystycznego w rozumieniu rekreacji. W szczególności jachting turystyczny wymaga dalszych energicznych działań chroniących żeglarzy, zwłaszcza armatorow malych jachtów przed nieuzasadnionymi rygorami, wydatkami i procedurami, które ich nie powinny - ze wzgledu na wielkość i charakter jachtow - dotyczyć.
Polskie dokumenty żeglarskie powinny być honorowane na całym świecie, a przede wszystkim na obszarze zjednoczonej Europy. Wymaga to intensywnych zabiegow i interwencji, ponieważ sprawy toczą się akurat w przeciwnym kierunku. Należy obalić mit luksusu przyklejony do jachtingu, natomiast podkreślać jego walory wychowawcze, a przy okazji podnieść prestiż Związku w kraju i zagranicą.
W tym celu zamierzam wykorzystać swoje możliwości dostępu do mediów oraz znajomości w środowiskach żeglarskich różnych krajów. Przede wszystkim jednak zamierzam udowodnić tym wszystkim polskim żeglarzom, którzy są zniechęceni do swojego Związku, że może on być do czegoś przydatny, że może stanąć w ich obronie (patrz aktualna i dramatyczna sytuacja z uprawnieniami radiowymi!) i że wspólnie jesteśmy w stanie osiągnąć bardzo wiele. Nigdy nie byłem działaczem związkowym i być może nie mam doświadczenia sejmikowego i konferencyjnego, ale prowadziłem już bardzo eksponowane stowarzyszenie menedżerskie a moje przedsięwzięcia żeglarskie na ogół były bardzo udane i cieszyły się popularnością w środowiskach również nie żeglarskich. Swoje umiejętności organizacyjne jestem gotów oddać do dyspozycji Związku ale nie po to by przyklepywać istniejącą sytuację, ale raczej doprowadzić do korzystnych dla polskiego żeglarstwa zmian.
Krzysztof Baranowski
Krzysztof pisze: Gienia zapewne chciał nam przekazać coś bardzo mądrego ale nie bardzo mu to wyszło.
Wyszło, Krzysiu, wyszło. Tyle, że Gienia pisał o sejmiku, a Ty - nie wiedzieć czemu, założyłeś, że o ostatnim sejmiku.
Co mi przypomina dowcip z czasów słusznie minionych, kiedy na pytanie, dlaczego gościa wyrzucili po raz trzeci z partii, facet powiedział:
- Bo kiedyś nie podszedłem na zebranie partyjne. Dorwał mnie towarzysz sekretarz i pyta, dlaczegoście, towarzyszu nie przyszli na ostatnie zebranie partyjne. A ja powiedziałem: - Gdybym wiedział, że to ostatnie, to na pewno bym przyszedł.
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski, z pamięcią słonia.
PS. Chyba sobie kupię T-shirt (widziałem) z napisem: Fuck Google! Ask me ! ;-)))
Przyglądam się dyskusji o PZŻ-ecie,
Kapitan Zbierajewski opowiada dowcipy, mnie równie się jeden, na kanwie tej wymiany poglądów, przypomina ;
Zagadka - co to jest dwa jaja i sto zębów?
- REKIN
- A sto jaj i dwa zeby?
- zebranie ZBOWiDU
Z powazaniem
J. Czyszek
Drogi Don Jorge,
Wysłałem Ci 4 dni temu taki tekst:
Drogi Don Jorge,
Napisał do mnie stary kapitan:
Uważam, że wraz ze śmiercią Wojtka Górskiego , a także niejako z brutalnym wyrzuceniem ze Związku Zbyszka Stosia, zakończyła się pewna epoka w polskim żeglarstwie i jego wiodącej organizacji. Upierdliwy czasami Wojtek, ale krystalicznie uczciwy człowiek , stał zawsze na straży tych wartości etycznych i moralnych, które wyróżniały żeglarstwo jako zajęcie gentlemanów i pasjonatów. Teraz już wszystkie chwyty są dozwolone, autorytety już nie żyją, albo są lekceważone, lub opluwane. Świetnie i bardzo spokojnie to napisał w swoim posłaniu do nas wszystkich nieszczęsny Piotr Szczęsny.
Inny stary kapitan skomentował: widocznie pora i nie żal umierać.
Don Jorge. To wielkie szczęście i łaska to be in that number!
BTW Przypadkiem znalazłem adekwatny kawałek, który może wysłałem do Ciebie i może nawet go opublikowałeś 12 lat temu. Ciągle aktualny i chyba cos wyjaśnia.
Trzymaj dalej godny dystans i niezbędny poziom refleksji.
Twój oddany
El Viejo
Gienek Moczydowski
--------------------------------
Umieściłeś ten tekst jako komentarz informacji o śmierci Wojtka Górskiego. A załącznik jako osobny post nie zaznaczając, że to kawałek z 2005 r.
Niech mi wybaczą komentatorzy, że nie podejmę rzuconej rękawicy. Krzysztofowi Baranowskiemu odpowiadam, że nie pamiętam, czy 12 lat temu kandydował na prezesa i czy był kandydatem "przyjemniaczków". Jestem jednak przekonany, że
nie mogłem wyssać z palca lub plotek programu wyborczego Krzysztofa. Oznacza to przynajmniej dla mnie, że taki program był jakoś prezentowany. Oczywiście przykro mi, że nie udało mi się przekazać Krzysztofowi czegoś bardzo mądrego w tym kawałku sprzed 12 lat. Dawno przyzwyczaiłem się do tego, że "wiem, że nic nie wiem, ale cieszę się, bo inni nawet tego nie wiedzą". Przykro mi także, że nie znajduję w społecznych działaniach jakiegoś sensu. Czy to w wyniku tych działań obecnie kapitanem zostaje się na podstawie oświadczeń? Rejestracja jachtów przechodzi do administracji samorządowej z jej wynaturzeniami i rozdęta biurokracją? Nie widzę też zrozumienia faktu, że aby reformować instytucje państwowe, należy zacząć od reformy państwa!
Twój nieustająco wdzięczny za brak cenzury i wyrozumiałość
El Viejo
Gienek Moczydłowski
Janusz Zbierajewski (o pamięci słonia) przypomniał, że istotnie kandydowałem na Prezesa PZŻ 16 lat temu i cytuje nawet mój ówczesny program wyborczy, z którego byłem dumny wówczas, a nawet jestem dumny dzisiaj, skoro mam okazję go na nowo odczytać. Moja pamięć tak daleko nie sięga (Niemiec?), choć dobrze pamiętam jak Gienia Moczydłowski był moim oficerem na „Pogorii” trzydzieści sześć lat temu.
W każdym razie, trzymając się logiki poprzedniej wypowiedzi, że wiarygodny fragment świadczy o całości, zachęcam teraz do przestudiowania wypowiedzi Gieni i kajam się, że wypowiedzi te chciałem zlekceważyć jako niemądre.
Ciekawe jak wyglądałby dziś PZŻ, gdyby w czasie tamtego sejmiku delegaci mnie wybrali na Prezesa. Na szczęście dla siebie, i na szczęście dla mnie, zaufaniem obdarzyło mnie zaledwie 8,6 %, co skwapliwie przytacza Janusz.
Gieniowi żadnej rękawicy nie rzucam, co w swoim końcowym komentarzu podnosi, więc podnosić nie musi, ale gdy mowa o rękawiczce wspominam wiersz Schillera sprzed 220 lat („Pani, twych dzięków nie trzeba mi wcale…”).
Krzysztof Baranowski