Dzisiejszy felieton Andrzeja Colonela Remiszewskiego potraktujcie jako historyczne korepetycje. Starym to i owo się przypomni, młodym dopiero oczy otworzy.
Z dzisiejszej perspektywy tamte Konstrukcje i okoliczności ich powstawania to bajka o żelaznym wilku. Colonel żeglował na wielu jachtach, teraz ma horyzont
porównawczy i temat do wzruszeń. Młodzi zaś mogą sobie odpowiedzieć na odwieczną zaczepkę: „wszystko stare ma zalety oprócz masła i …”
Pouczającej lektury !
.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
--------------------------------------
Minął sezon (choć dla szczęściarzy minął niekoniecznie), nie byłem pewny, czy z powrotem żeglarskiej zimowej pory, wrócę do pisania tych tekścików. Minionej zimy miałem wątpliwości, czy nie stałem się już nudny. Jednak oczekiwania Dyrekcji SSI oraz, co ważniejsze Czytelników, skłoniły mnie do próby pisania nadal.
A więc zaczynamy kolejną, czwartą już, część cyklu. Dla mnie osobiście ma to taki sens, że w jakimś stopniu zapełnia „puste” miesiące. A mam nadzieję, że to co piszę sprawia odrobinę przyjemności i Czytelnikom, a jeśli nie przyjemności, to chociaż taki pożytek, że zawiera subiektywne wspomnienia z czasów powoli zapominanych.
Kiedy zaczynałem żeglować, dokładniej: żyć przy żeglarstwie, jeszcze jako dzieciak, na polskim morzu, precyzyjnie: Zatoce Gdańskiej i Zalewie Szczecińskim, bo dalej nie było wolno, pływały jachty budowane przed wojną. Zatopione podczas wojny, wydobyte z dna, poniemieckie lub noszące przed wojną polską banderę ale wszystkie zbudowane w Niemczech, Danii lub Szwecji. I oczywiście wszystkie drewniane.
Przykłady do dziś pływające to: w Gdańsku „Szkwał II”, w Gdyni „Orion”, w Szczecinie „Nadir” – kto ich nie zna, to wygugla zdjęcia bez trudu.
Jedynym wyjątkiem były „Konie”, jachty typu „Konik Morski” projektu Leona Tumiłowicza i zbudowane w latach 30-ych w jego stoczni w Gdyni. Miałem okazję pływać na „Pietrku” i na „Plutonie”.Z pamięci przychodzi mi na myśl jedyny istniejący do dziś: „Radogost” w Szczecinie. Ciekawe, czy Czytelnicy potrafią wskazać jeszcze kolejne?
Mutacją „Koni” był typ „Tuńczyk”, czyli istniejący do dziś w muzeum w Tczewie „Opty” Leonida Teligi. Także i zdjęcia tych jachtów da się bez trudu wyszukać w Internecie.
Przyszedł Październik 1956, jak niemal we wszystkich dziedzinach życia, także w żeglarstwie wróciła część normalności. Dziś próbuje się to deprecjonować, lecz wtedy, dla pokoleń urodzonych jeszcze przed wojną, Październik był rewolucją. Znowu jednostka uzyskiwała swoja podmiotowość, można było wykazywać inicjatywę, planować życie osobiste i społeczne, nie tylko według jednolitych nakazów ideologicznej władzy. Żeglarstwo wyszło na morze, zaczęły też powstawać nowe jachty. O kilku z nich chcę dziś wspomnieć, bo pokolenia ludzi młodszych, niż czterdziestolatkowie, a czasem nawet starsi mieszają fakty, powodując słowne nieporozumienia.
Zaczęło się zaraz po Październiku od Stoczni Gdańskiej. Według projektu grupy inżynierów kierowanych przez Henryka Kujawę zbudowano serię sześciu tak zwanych „Stoczterdziestek”.Pierwszą „Stoczterdziestką” był „Josepch Conrad”, informacje szczegółowe o wszystkich można bez trudu znaleźć w Internecie. Były to stalowe kecze o powierzchni ożaglowania 144m2, co oznaczało, iż na żaglu w numerze rejestracyjnym nosiły cyfry XIV. W tamtych latach określało się wielkość jachtu według powierzchni ożaglowania, tak też zresztą ustalano „progi uprawnień dla poszczególnych patentów”. Ponieważ, po za „Chrobrym, były to jedyne jachty polskie tej wielkości, więc ich potoczna nazwa stała się oczywistością. Nikt i NIGDY nie nazywał ich „jotkami”!!!
/
Stoczterdziestka (zdjęcie za Wikipedią)
.
Przeskoczmy o dekadę do przodu. W tej samej Stoczni Gdańskiej, która w tym czasie przejściowo otrzymywała imię wodza pewnej rewolucji, spod ręki zespołu Henryka Kujawy wychodzi seria „osiemdziesiątek” (warto zauważyć, iż czwarty z pierwszej serii: „Euros” został zbudowany w ZNTK w Bydgoszczy). Stalowe jole o powierzchni ożaglowania ok. 80 m2 mają wielkość typową dla wielu polskich jachtów, wiec tym razem potoczne określenie nie może pochodzić od widniejących na żaglu cyfr VIII. Stoczniowy symbol typu „J 80” staje się źródłem potocznego określenia „Jotki”, tym bardziej, że dokumentacja, wielokrotnie modernizowana zostaje rozpowszechniona w wiele miejsc w kraju. Jotki miały szereg mutacji.
Pierwsze cztery, z których „Alf”, Mestwin” i Freya” wciąż istnieją, poznaje się po „obniżonych” dziobach i rufach. Tak naprawdę było odwrotnie: nadbudówka na śródokręciu została rozciągnięta od burty do burty. W tamtym momencie konstruktorzy nie mieli jeszcze zwyczaju projektować jachtów o tak wysokiej wolnej burcie, jak niewiele lat później. To był taki krok w tym kierunku. Potem powstały harcerskie „Tropiciel” i „Odkrywca”, którym „wyprostowano” pokład dziobowy, i które miały dużo wyższe, niż pierwsza seria, zejściówki. A potem poszerzono rufę, pokład uzyskał jednolity poziom i powstało kilkadziesiąt „jotek” w różnych miejscach, szczególnie w stoczni w Płocku. Kto chce znajdzie informację w Internecie, choć w przypadku tych jachtów trzeba je traktować z rezerwą. Są błędy. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że np. jedna z najmłodszych „Jotek” – „Gerlach”, jest otaklowana jako slup!
/
„Jotka” z pierwszej serii – Za Wikipedią
.
/
„Jotka” gładkopokładowai – za Wikipedią
.
Dla żeglarza starszej daty „Jotka” to J 80! Nazywanie „jotką” „Stoczterdziestek” jest czymś podobnym, jak określenie moich tekścików jako „sezon narciarski”.
Jest jeszcze jedna komplikacja terminologiczna. Otóż na świecie bardzo popularna jest klasa 8-metrowych jachtów regatowych J 80! A więc tym bardziej warto nasze „Jotki” określać jak przyjęło się zwyczajowo.
/
Jacht regatowy klasy J80 – za stroną klasy
.
Po drugiej stronie wybrzeża, w Szczecinie powstała w latach 60-ych, zaprojektowana przesz Kazimierza Michalskiego, długa seria udanych, niespełna 12-metrowych drewnianych „pięćdziesiątek” typu „Vega”. Kolejne typy jachtów przez wiele lat określano tam nazwami pochodzącymi od ciał niebieskich i stąd nazwa typu. Niektóre „Vegi” wciąż jeszcze istnieją. Na myśl przychodzą mi „Magnolia”, „Tytan”, Wanda” i ”Gandalf” – dawniej trzebieski „Zenit”, na którym swoje pierwsze samotne rejsy robili kolejno Baranowski i Remiszewska.
/
Jacht typu „Vega”
.
Tu pojawia się kolejne pole nieporozumień terminologicznych. Otóż w świecie niezwykle popularny jest szwedzki typ plastikowego ośmiometrowego jachtu „Albin Vega”. Każdy z Czytelników go zna.
/
„Albin Vega”
.
Niestety wielu z nas, ja sam także, używa skróconego określenia „wega”, no i nie wiadomo o który jacht chodzi. Warto pamiętać więc, że słuchając opowieści z lat 60, 70 i 80-ych, gdy mowa jest o „wedze” to niemal na pewno będzie to drewniana „Vega”.
Poprzednikami „Veg” były budowane w Szczecinie „Conrady” – to kolejny obszar zamieszania w potocznej terminologii, lecz ponieważ tekst rozrasta się ponad miarę, to pozostawię temat na później.
A tymczasem przy okazji dnia Wszystkich Świętych wspomnijmy wielkich polskich konstruktorów, o których w tym tekście, no i pozostałych żeglarzy, których już nie ma między nami.
29października 2017
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
Jeżeli chodzi o "Konie" z artykułu, to warto przeczytać tę relację ze strony "Gryfu":
http://jkmgryf.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=106:janusz-radwaski-pluton-w-regatach-rok-1956&catid=8:wspomnienia&Itemid=14
Jest to wspomnienie regat właśnie na "Plutonie".
Pozdrawiam
Tomasz
Fotki się w tekście Colonela cokolwiek pomieszały - to "Alf" jest z pierwszej serii a "Ina" należy do trzebieskich gładkopokładowych. Pływałem na kilku, m.in. Na gdyńskim "Merkurym".
A Vega - na takiej Vedze w Trzebieży wykuwałem szlify sternika morskiego, zwanego wówczas pieszczotliwie morsem.
--
Stopy wody pod kilem
Marek Popiel
http://whale.kompas.net.pl
Dziękuję Markowi "Białemu Wielorybowi" - oczywiście zdjęcia "jotek" są zamienione, ale to nie ja!
Stało się zapewne podczas składania tekstu w drukarni, tak bywa.
Natomiast ja popełniłem błąd kompromitujący. Oczywiście "Vegi" projektowali Kazimierz Michalski i Ryszard Langer, ktorego niezasłużenie pominąłem. A warto wiedzieć, że obaj Panowie, niestety już dawno nieżyjący, jako zespół projektowali znakomite jachty, uzupełniając się i czasem mocno dyskutując. Osobiście oceniam ich "solowe" projekty jako znacznie słabsze.
Serdecznie dziękuję też Tomkowi, oczywiście przywołaną relację znam ale warto było przypomnieć tym, co być może nie mieli okazji zajrzeć na stronę "Gryfu".
Andrzej Colonel Remiszewski
Drogi Don Jorge,
Nie moge wykluczyć, że wyraz 'pierwsze' przy samotnych rejsach Baranowskiego i Remiszewskiej w tekscie Colonela dotyczył samej historii dokonań wymienionych z nazwiska - a nie historii polskiego żeglarstwa.
Jednak, dla historycznej ścisłości i świadomości nowych pokoleń żeglarzy, pragnę przypomnieć, że pierwszy samotny rejs po II wojnie światowej w Polsce odbył się na jachcie „Sawa" w 1961 r.
Płynął kapitan Bolesław K. Kowalski na trasie ze Szczecina do Gdyni.
Pozdrawiam
Jerzy Knabe
Słusznie Jerzy Knabe pisze "nie mogę wykluczyć", bo fraza brzmiała: "pierwsze swoje". O pierwszeństwie Bola pamiętam, sam pisałem o tym we wspomnieniu pośmiertnym Kapitana, błędnie zresztą lokując rok 1961 w II połowie lat 60.
Warto jednak rzeczywiście o tym przypominać, bo coś co dziś jest codzienną oczywistością, wtedy wymagało naprawdę ogromnego samozaparcia. I nie z powodu trudności żeglarskich, które na jachtach bez prądu, silników, elektroniki były znacznie większe niż dziś. Przede wszystkim trzeba było dostać jacht - mienie społeczne obliczone na 7 osób dla jednego??!!
Potem zmienić zapisy w Karcie Bezpieczeństwa, a minimalna załoga w rejsie bałtyckim dla takiego jachtu to był kapitan jachtowy (później nazwany: żeglugi wielkiej) oraz jachtowy sternik morski.
Dalej - uzyskać zatwierdzenie Listy Załogi (nie pamiętam już czy w OZŻ, czy na Chocimskiej 14).
No i wreszcie przejść kontrolę kapitanatu portu i odprawę graniczną. Przy tym w Świnoujściu trzeba było dobić na żaglach do wysokiej zrujnowanej kei, najeżonej sterczącymi prętami i żelastwem...
I o tym też warto pamiętać.
Andrzej Colonel Remiszewski
Kochany Don Jorge!
Sezon 2017 wreszcie za mna. Spędzilem lato na Baltyku, takiej pogody, choćm nie młody juz, nie pamietam.
Z przyjemnoscia przeczytalem tekst Colonela. Odkad zaczalem wiecej plywac, przestałem więcej czytac, nawet w dlugie zimowe wieczory. Ale sporom sie naczytal "za mlodu", miedzy innymi stojac w kolecje, by kupic 12,5 dkg masla na kartki.
Bylo minelo.
Teraz kilka uwag o tekscie Andrzeja.
Ciekawie przelom 1956 roku opisal Boguslaw vel Bibek Pierozek w swojej arcyciekawej ksiazce Impresje spod żagla. Udało się wówczas zorganizować pionierski rejs do samego krańca Zatoki Botnickiej. Na rufie Oriona znalazły się klatki z żywymi kurami (mam nadzieję, że nie czytają tego ortodoksyjni miłośnicy zwierząt), opróżniane systematycznie w czasie długiego rejsu. W 1957 r. zorganizowano wyprawę Zewu Morza i Gen. Zaruskiego do Narwiku.
Colonel wspomina, że Euros był "czwartą jotką z pierwszej serii". Może i tak było, ale z książek Zbyszka Urbanyjego i Aleksandra Kaszowskiego (obydwaj już w świecie, w którym nie ma składek ZUS ani PITów) wynika, że Euros był pierwszym jachtem tego typu. Potem przyszły: Freya, Mestwin i Alf. Euros zbudowany w bydgoskich Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego nie miał silnika, a pokład i nadbudówka wykonane były ze sklejki. Dopiero przed rejsem na Horn zainstalowano silnik i stalowy pokład.
Poza Vegą i Conradem II w latach 60 XX wieku powstało kilka innych konstrukcji w polskich stoczniach: Antares (Leonid Teliga, Roztocze i Dar Szczecina), Szafir, Szmaragd i Opal, który miał najwięcej mutacji.
Lata 70 to istna rewolucja techniczna i technologiczna. Działały dwie duże stocznie jachtowe, im. Teligi w Szczecinie i im. Conrada w Gdańsku. Obydwie podłączono pod Zjednoczenie Przemysłu Okrętowego, co dawało dostęp do "środków dewizowych drugiego obszaru płatniczego". Kilka niezwykle udanych konstrukcji powstało w stoczni szczecińskiej: Taurus (Karfi, Andromeda, Jaspis), Draco (Trygław, Kapitan 2, Hajduk) i Cetus (Mateńka, Dar natury, Tango). Konstruktorami w Stoczni im. Teligi byli wówczas: Kuba Jaworski, Edward Hofman, Czesław Gogołkiewicz. W Gdańsku od 1976 r. produkowano jacht na licencji amerykańskiej - Cartera 30. Na tamte czasy był to jacht bardzo nowoczesny. Łącznie z późniejszymi mutacjami zbudowano niemal 2000 tych jednostek!
W tym samym czasie polskie żeglarstwo morskie wychodzi na szerokie wody: starty w regatach OSTAR 1972, 1976 i 1980, udział Polaków w nieoficjalnych morskich mistrzostwach świata 1977 i 1979, samotne rejsy na wielkim kręgu Krzysztofa Baranowskiego, Henryka Jaskuły Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, zdobycie Hornu, etc. Krótko mówiąc były to tłuste lata siedemdziesiąte.
Potem pamiętny rok 1980, stan wojenny, embargo gospodarcze, szarzyzna i brak wszystkiego.
Niestety chyba jeszcze smutniejszy był początek lat 90. Upadły stocznie, rozpadły się zespoły doświadczonych konstruktorów. Opisał to z punktu widzenia starego już człowieka, zagubionego w nowej rzeczywistości Dariusz Bogucki w pieknej książce Śladami życia.
Od lat jednak idzie ku lepszemu. Stocznie jachtowe w Polsce (niektóre polskie) budują coraz więcej jachtów, a ilość zamówień przerasta "moce produkcyjne".
Colonelu! Przed nami smutny listpad ale po zimie znowu będzie wiosna!
Don Jorge!
pozdrawiam Cię serdecznie z Krainy Centusiów
Bogdan
Szanowny Don Jorge !
Do wspomnień Andrzeja Colonela Remiszewskiego (Zimową porą) dorzuciłbym jeżeli można parę jachtów, na których miałem przyjemność pływać.
Sławną "stoczterdziestkę" jak "ŚMIAŁY" z Trzebieży, którego przedstawiać nie trzeba, do "Taurusów" jacht "KALISJA", a do "pięćdziesiątek" typu "Vega" jacht "WAGABUNDA" z poznańskiego PTTK.
Pozdrawiam serdecznie
Lech Lewandowski
Wydaje mi się, że popełniłem błąd twierdząc, że "Tropiciel" i "Odkrywca" miały˝ podniesiony i wyprostowany pokład na dziobie.
Może ktoś umie to rozstrzygnąć?
Druga sprawa to "Tauri" bardzo podobny do "Koników Morskich". To także potomek tej konstrukcji, podobnie jak "Opty" tyle że przystosowany do załóg wieloosobowych i ozaglowany jako slup. Powstał w JKM "Gryf" około 1967 roku.
Andrzej Colonel Remiszewski
Szanowny Don Jorge!
Wracam jeszcze do wspomnien Andrzeja Colonela Remiszewskiego (Zimowa pora). Moze przydadza sie ponizsze informacje zaczerpniete z wydawnictwa PRS (Polski Rejestr Statkow) - Rejestr Jachtow 1987.
Co do jachtow typu "Konik Morski", bylo ich trzy: "PERUN", "PIETREK" i "RADOGOST".
Jacht "TAURI" to typ "TUN".
Na jachty tzw "Stoczterdziestki" nie mowilo sie "jotki" nie mniej byla to klasa J-140 ("Jan z Kolna", "Jurand", "Smialy" i wspomniany "Joseph Conrad").
Jachty typu J-80 to:
- "ALF" rok budowy 1969,
- "ASTERIAS" - 1975
- "CARBONIA" - 1976
- "FREYA" - 1969
- "MESTWIN" - 1970
- "NITRON" - 1984
- "SIEMION" - 1979
- "TROPICIEL" - 1972
- "WOLODYJOWSKI" - 1979
Byly jeszcze tzw J-80 Plock:
- "HELIUS" - 1986
- "MERKURY" - 1984
Pozdrawiam
Lech Lewandowski